Miesiąc Luty poświęcony ku czci Matki Boskiej Bolesnej – dzień 12

 

 

Źródło: Matka Bolesna wzór dla cierpiących wolne tłumaczenie dzieła O. Fabera Oratorianina pod tytułem: „U Stóp Krzyża” przez O. Prokopa Kapucyna, 1895r.

 

 

 

 

Zachęta Św. Alfonsa Marii Liguori’ego o nabożeństwie do Matki Boskiej Bolesnej.

Źródło: Arka pociechy 1880

Kto pragnie żywe w sercu swoim przechowywać do Przenajświętszej Panny nabożeństwo, powinien często Jej Boleści rozpamiętywać. Nimi to bowiem pozyskała Ona te niezmierzone zasługi swoje przed Bogiem, które po Zasługach Męki Pańskiej są największym Skarbem Kościoła; przez nie stała się najpodobniejsza do Boskiego Syna Swojego i przez nie dostąpiła tytułu Współodkupicielki rodu ludzkiego, jak ją Ojcowie Święci nazywają.

Święty Alfons Liguori, zachęcając dusze pobożne do nabożeństwa do Matki Bolesnej, przytacza dwa następujące objawienia. Jedno, w którym Pan Jezus tak przemówił do pewnej duszy Błogosławionej: „Drogimi są w oczach moich łzy wylane nad rozmyślaniem Męki Mojej; lecz tak kocham Matkę Moją, że gdy kto rzewnie rozpamiętywa Jej Boleści, jeszcze Mnie to więcej ujmuje“.

Drugie objawienie przytoczone przez tegoż Świętego jest następujące, a wyjęte z najpoważniejszych podań pierwszych wieków Chrześcijaństwa: Wkrótce po Wniebowzięciu Przenajświętszej Panny Święty Jan Ewangelista ujrzał Pana Jezusa i Matkę Bożą, proszącą Go o szczególne Łaski dla wszystkich mających nabożeństwo do Jej Siedmiu Boleści. Chrystus Pan zadość czyniąc Jej prośbie przyrzekł:

  1. Że ktokolwiek uciekać się będzie do Zasług Boleści Matki Bożej i przez nie prosić będzie o potrzebne Łaski, może być pewnym, iż nie umrze bez szczerej pokuty za grzechy.
  2. Że uwolnionym będzie od przerażenia i ucisków wewnętrznych, ostatniej godzinie życia zwykle towarzyszących.
  3. Że będzie miał Łaskę serdecznego nabożeństwa i do Męki Pańskiej i za to szczególną nagrodę otrzyma w niebie.
  4. Na koniec, że wszyscy pobożną cześć oddający boleściom Matki Przenajświętszej mieć Ją będą za swoją szczególną Panią i Władczynią, i że Marya nimi rozporządzać będzie według Najmiłościwszej Woli Swojej w sposób szczególniejszy.

Wyżej przytoczony Św. Alfons dodaje w końcu, że różne poważne dzieła liczne przytaczają przykłady i wypadki na stwierdzenie tego podania.

Duszo pobożna weź to do serca twego.

 

 

ODPUSTY:

Skarbnica odpustów modlitewnych i uczynkowych, 1901

Odpusty. Podręcznik dla duchowieństwa i wiernych opr. X. Augustyn Arndt 1890r.

Miesiąc LUTY na cześć Matki Boskiej Bolesnej.

Odpust: 1) 300 dni za każdy dzień, gdy kto przez miesiąc luty według jakiejkolwiek książki o Boleściach Maryi, aprobowanej przez kościelną władzę, odprawi to nabożeństwo z sercem skruszonym i pobożnie.

Pius IX Brew. z 3 kwietnia 1857. Reskr . Św. Kongr. Odp. z 26 listop. 1876).

2) Odpust zupełny raz w dniu dowolnie obranym dla wiernych, którzy codziennie przez miesiąc luty odprawiają pobożne rozmyślanie o Boleściach Matki Boskiej, bądź wspólnie, bądź też osobno.

Warunki: Spowiedź Święta, Komunia Święta, modlitwa przez jakiś czas na intencję Papieża.

(Leon XIII, Reskr. Św. Kongr. Odp. 27 styczn . 1888, Acta S. Sed. XX. 478).

Odpust zupełny raz na rok w dniu, w którym kto odprawia godzinę modlitwy na cześć Matki Boskiej Bolesnej, rozważając Jej Boleści i odmawiając inne modlitwy odpowiadające temu nabożeństwu.

Warunki: Spowiedź i Komunia Święta.

(Klem. XII. Dekr. Św. Kongr. Odp. d. 4 lutego 1736).

 

Pobożne ćwiczenie na cześć Matki Boskiej Bolesnej w Wielki Piątek i inne piątki roku.

Odpusty: 1) Odpust zupełny dla tych, którzy we Wielki Piątek w czasie od (około) godziny trzeciej po południu aż do godziny 11. rano w Wielką Sobotę zajmują się publicznie lub prywatnie przez godzinę albo przynajmniej przez pół godziny rozmyślaniem lub pobożnymi modlitwami, współbolejąc nad boleściami Najświętszej Panny po śmierci Zbawiciela. Odpust ten zyska się w dniu, w którym czyni się zadość obowiązkowi wielkanocnemu.

2) Odpust 300 dni w każdym tygodniu, gdy kto podobne ćwiczenia odprawia przez godzinę lub pól godziny w czasie od 3. godziny po południu w piątek aż do rana niedzieli.

3) Odpust zupełny co miesiąc w jednym z ostatecznych dni dla tych, którzy w tydzień nabożeństwo to odprawiali.

Warunki: Spowiedź i Komunia Święta.

(Pius VII Reskr. Sekret. Memoryał. 24 25 lut. i 21 marca 1815, najprzód na 10 lat, potem Reskr. Św. Kongr. z 18 czerwca 1812 na zawsze).

 

 

WEZWANIE DO DUCHA ŚWIĘTEGO

V. Racz przyjść Duchu Święty i napełnić serca wiernych Twoich.

R. A ogień Miłości Twojej racz w nich zapalić.

V. Ześlij Ducha Twego, a będą stworzone.

R. A cała ziemia będzie odnowiona.

V. Módlmy się: Boże! Światłem Ducha Świętego serca wiernych nauczający, daj nam w Tymże Duchu poznawać co jest dobrem, i zawsze obfitować w pociechy Jego. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, Który z Tobą i z Duchem Świętym żyje i króluje, Bóg w Trójcy Świętej Jedyny na wieki wieków.

R. Amen.

 

 

ROZWAŻANIE.

Druga Boleść.
UCIECZKA DO EGIPTU.

 

§. II. Główne cechy drugiej Boleści Przenajświętszej Matki.

 

Po opowiedzeniu więc szczegółów tyczących się tej Tajemnicy, przejdźmy teraz do rozważania głównych cech drugiej Boleści Maryi.

A najpierw, zwróćmy uwagę na to, że jak starzec Symeon, prorokujący to, co czekało Pana Jezusa i zapowiadający Maryi Miecz mający przeszyć Jej duszę, był jakby sprawcą, jakby narzędziem Jej pierwszej Boleści, tak tej drugiej był tym Święty Józef oznajmiający Rozkaz Pana Boga, aby uchodzili do Egiptu.

Otóż, jest to czymś właściwą sobie, a odrębną zadającym boleść, gdy dotyka nas ona za pośrednictwem tych, których szczególnie miłujemy: gdy otrzymuje się ranę na sercu wprawdzie nie wprost przez nich, ale bądź co bądź przez ich ręce zadaną. Jak więc wielką było to dla Józefa przykrością, zwiastować Maryi to ciężkie dla Niej strapienie, tak znowu dla Niejże Samej było odrębną Boleścią, z jego ust usłyszeć wyrok wygnania. Nic też dziwnego, że zdarza się nie raz, iż gdy komu wypada oznajmić coś bardzo boleśnie dotknąć go mającego, nikt z bliższych mu nie chce podjąć się tego smutnego posłannictwa, czując że ono tym dotkliwszym będzie, im przez droższych sercu naszemu się spełnia. A któż kiedy był komu droższym jak Józef był nim dla Maryi?

Bywały przykłady miłości i przywiązania małżeńskiego tak uderzające i budujące, że je historia potomności przekazała. Lecz w żadnym stadle małżeńskim Błogosławieństwo Boskie nie uświęcało miłości i przywiązania tak czystego, tak silnego, tak serdecznego, jakim była miłość i wzajemne przywiązanie tych Dwojga Najświętszych Istot, które Syn Boży obrał Sobie za Rodziców. Nie było nigdy pomiędzy najlepszymi Małżonkami takiej jedności, takiego wżycia się jednego serca w drugie, jakim było Ich małżeńskie pożycie. Po miłości Pana Jezusa przez Maryę, ziemia nie widziała nigdy takiej miłości jak ta, którą miłowała Ona Swego przeczystego Oblubieńca, z Rozporządzenia Boskiego zastępującego dla Niej męża, a dla Pana Jezusa ojca. Albowiem Jej przywiązanie do Józefa pochodziło z miłości i naturalnej i nadprzyrodzonej. Dla Maryi Józef był nie tylko najdoskonalszym z ludzi, a więc i dlatego godnym Jej największej Miłości, – lecz był przede wszystkim żywym Boga Ojca obrazem wiernie zarysowującym się jak cień każdego przedmiotu pod zmysły podpadającego, gdy nań żywsze światło pada. Pamiętała bowiem, że Go Anioł Gabryel Cieniem Najwyższego nazwał, gdy przy Zwiastowaniu powiedział do Niej: A cień Najwyższego przykryje Cię (Łk 2, 35). Jakby mówił: „Nie troszcz się tym, że bez męża staniesz się matką, bo Najwyższy ześle Ci przeczystego Oblubieńca Józefa, który i Ciebie i Boskie Dziecię Twoje otoczy opieką swoją jakby Cieniem Samego Boga“. A był on dla Niej i obrazem, albo raczej przedstawicielem i Boga Ducha Świętego, będącego Jej rzeczywistym małżonkiem, za którego przed ludźmi uchodził Józef. To też gdy widziała na ręku Jego Pana Jezusa i Tę Drugą Osobę Trójcy Przenajświętszej, stawało się to dla Niej źródłem najwznioślejszych rozmyślań, a Józefa w oczach Jej podnosząc do godności najwyższej jaka tylko być mogła po Jej własnej godności, rozbudzało w Jej Niepokalanym Sercu najżywszą i najświętszą ku niemu miłość i uwielbienie. Na koniec, oceniała Ona jak tylko być może najlepiej świętość jego po Jej świętości najszczytniejszą do jakiej kiedy spodobało się Panu Bogu wynieść jaką duszę ludzką. Dopatrywała to ciągłe spływanie na niego Łask Niebieskich odpowiednich Temu, którego Pan Bóg: Postawił panem domu Swojego (Ps 105/104/, 21), to jest stróżem, rządcą i zawiadowcą Bożej Rodziny na ziemi. Im więc z tych wszystkich powodów był Józef droższym dla Maryi, tym odrębniejszą i osobną w tej drugiej Jej Boleści Boleścią było to, że ten Miecz dostawał się do Jej Serca przez jego ukochane ręce.

Lecz co także tej drugiej Boleści Przenajświętszej Panny przydawało goryczy, to ta okoliczność, że strapienie Jej doznane wtedy, pochodziło nie wprost od Pana Boga, lecz od ludzi: było skutkiem złości Heroda i jego zawziętości na nowo narodzonego Zbawiciela. A wiemy to z własnego doświadczenia, że cierpienia pochodzące od ludzi, chociaż pamiętamy o tym, że nie dotykają nas one bez Dopuszczenia Bożego, są dotkliwsze i trudniejsze do spokojnego i pokornego ich znoszenia, aniżeli cierpienia wprost od Pana Boga, bez pośrednictwa stworzeń, a zwłaszcza rozumnych, na nas spadające. Łatwiej nam znosić bardzo ciężką chorobę, do której nikt z ludzi się nie przyczynił, aniżeli jaką wielką krzywdę wprost przez nich nam wyrządzoną. I nie tylko stanowi to odrębną boleść, lecz wydaje się że jest w doznanej czymś właśnie najdotkliwszym. Stąd to bardzo często, gdy stajemy się ofiarą złości ludzkiej, wyobrażamy sobie, że strapienie stąd doznane łatwiej byśmy z poddaniem się i cierpliwością znosili, gdyby one nie od nich, nie przez nich, lecz wprost od Pana Boga pochodziło. W tym, że krzyż mający nas obarczyć, przeszedł przez ręce ludzkie i z nich się na nas wtłacza, jest coś pozornie uwłaczającego jego wartości. Staje się on wtedy próbą nie tylko naszej cierpliwości, lecz i pokory, a na tę ostatnią ledwie, że nie trudniej nam zdobyć się jak na pierwszą. Nie masz nic upokarzającego, nic oburzającego naszą pychę, czuć przeciążającą się nad nami Prawicę Najwyższej Wszechmocności Pana Boga, za pośrednictwem przyczyn ślepych, drugorzędnych. Nie masz nic upokarzającego w śmierci ukochanego dziecka, w stracie najdroższych nam osób, albo zniszczeniu całego mienia, jeśli to spowodowanym będzie wypadkiem, w którym wola ludzka żadnego udziału nie miała. Lecz gdy Pan Bóg wskutek Swojej Sprawiedliwości lub w widokach szczególnego Swego nad nami Miłosierdzia, dopuszcza na nas prześladowanie od ludzi, lub gdy doświadczamy oburzających od nich niewdzięczności, gdy jakie najdotkliwsze wyrządzają nam oni krzywdy, gdy w nieszczęściu odstępują nas przyjaciele, gdy nas uciskają ci, którzy się nami opiekować powinni, gdy zdradzają nas serca, którym zdawało się, że zaufać mogliśmy i powinniśmy byli — o! wtedy najwprawniejsze, że się tak wyrażę, dusze w dźwiganiu krzyżów, wzdragają się, gdy ich krzyż tego rodzaju spotyka, jeśli mogą uchylają się od niego i trudno im powstrzymać się od gorzkich narzekań i wymówek. Wprawdzie, rozum oświecony wiarą uczy ich, że koniec końcem od Pana Boga to pochodzi ich zmartwienie. Wiedzą oni dobrze, że nic się bez Dopuszczenia Boskiego nie dzieje, i że chociaż ci, co nam boleść zadają nie spełniają w tym wcale ze swojej strony Woli Pana Boga, to jednakże Wolą Jego jest co do nas, żebyśmy boleść przez nich zadaną cierpliwie znosili. Pomimo jednakże tego, dusze nawet przejęte tą prawdą, z trudnością poddają się krzyżom nie wprost od Pana Boga na nich spadającym, a chociaż przez Niegoż także dopuszczonym, lecz ludzkimi rękoma na nas wkładanym.

Patrz na tę matkę, którą doszła wiadomość o śmierci ukochanego dziecka. Boleje ona niezmiernie, ale jeśli jest dobrą Chrześcijanką, znosi swą boleść z poddaniem się i spokojną cierpliwością. Lecz oto nadchodzą wiadomości, wszystkie szczegóły tej śmierci przynoszące, i pokazuje się, że dziecię jej padło ofiarą niedozoru i do nie darowania obojętności tych, którym je powierzyła, a uczyniła to jedynie na ich usilne nalegania, którym nie godziło się jej opierać. Żeby tylko to lub owo nie zostało było zaniedbane; gdyby tylko tę małej wagi rzecz zachowano, ukochanego dziecięcia swego nie byłaby straciła. Tymczasem stając się ona najnieszczęśliwszą matką, widzi dobrze ze nieszczęście swoje ludziom zawdzięcza. I otóż poddanie się temu nieszczęściu i spokojne jego znoszenie, na które jednakże zdobywała się dopóki nie wiedziała że było ono dziełem ludzi, którzy ją tak zawiedli znika jakby zupełnie, i biedna ta matka ledwie, że w rozpacz nie wpada. Ta okoliczność, że strata dziecka dotyka ją nie wprost od Pana Boga, co by miało miejsce gdyby do śmierci jego niczym ludzie się nie przyczynili byli, osłania jej umysł jakby gęstą chmurą, poza którą już trudno jej dopatrzyć Pana Boga i Jego Woli dopuszczającej, i poddać się takowej pokornie. Ta smutna, lecz także potrzebna dla duszy cisza wewnętrzna towarzysząca najsroższym cierpieniom serca, gdy się na nie jako pochodzące wprost od Pana Boga zapatrujemy, ustępuje miejsca wielkiemu zaniepokojeniu, gdy przychodzi nam w ludziach widzieć głównych sprawców naszego nieszczęścia. Skarg, których nie pozwolilibyśmy sobie na Pana Boga, dopuszczamy się wtedy na ludzi, a w nich się rozwodząc, w końcu z przesadą wszystko przesądzamy i jakby samochcąc przymnażamy sobie cierpień. Tak-to, gdy doznawana boleść pochodzi od ludzi, trudną jest ona do zniesienia i ma swoją odrębną gorycz.

Lecz co także utrudza cierpliwe i pokorne znoszenie cierpień zadawanych nam przez ludzi, to przekonanie o niesprawiedliwości, jakiej się oni w takich razach dopuszczają, a co nie ma miejsca gdy strapienie nasze pochodzi wprost od Pana Boga, o Którego Sprawiedliwości nie możemy wątpić. Dla duszy przejętej żywą wiarą, cierpienie wprost od Pana Boga pochodzące, uważane jako kara zesłana na nas przez Niego, uwyraźnia niejako Jego przy nas i w nas Obecność i dlatego ściślej nas z Nim jednoczy. Zarówno przekonani będąc jak o nieomylnej Sprawiedliwości Pana Boga tak i o Jego granic nie mającej Dobroci i Miłości, pokornie i spokojnie nachylamy się pod razami wprost z ręki Jego pochodzącymi i żadnego w nich okrucieństwa nie dopatrujemy, chociażby były najcięższymi. Lecz w każdym pastwieniu się nad nami ludzi, jest coś okrutnego co nas przeraża. Myśl, żeśmy oddani na ich pastwę, zaniepokaja nas nadzwyczajnie. Pragniemy co prędzej z rąk ich się wydostać, bo nie wiemy do czego w końcu rzeczy dojść mogą. Rzecz zaprawdę dziwna! wydaje się nam, że wszystko rozumiemy gdy jesteśmy w przeciążającej się nad nami Prawicy Boga, Którego Wyroki są niezbadane, a gdy w ręce zawziętych na nas ludzi wpadamy, nie ma końca w przypuszczeniach jakie czynimy tego co nas od nich spotkać może. Pomiędzy uczuciem jakiego doznajemy w nieszczęściu zesłanym na nas wprost od Pana Boga, a uczuciem w nieszczęściu spotykającym nas od ludzi, taka zachodzi różnica, jak pomiędzy uczuciem zbrodniarza znienawidzonego przez ludność, odsiadującego swoją karę w spokojnym więzieniu, gdzie go jego zawziętość dosięgnąć nie może, a tego, który wiedziony przez ulicę, napadnięty zostaje przez rozjuszony na niego motłoch. W pierwszym razie czuje on, że spełnia się nad nim wyrok spokojnej i rozważnej sprawiedliwości; w drugim widzi się wystawionym na barbarzyństwo zdziczałego pospólstwa. To też i Dawid, o którym mówi Pismo święte, że był mężem według Serca Bożego (1 Ks. Król. 13, 144) bardziej obawiał się cierpień zadawanych przez ludzi, aniżeli klęsk wprost od Pana  Boga pochodzących. Bo oto gdy zasłużył na karę, która miała dotknąć jego królestwo, a Pan Bóg dał mu ją do wyboru, zawołał: Ze wszech stron ucisk mnie ciśnie, ale mi lepiej wpaść w Ręce Pańskie, bo wielkie są Miłosierdzia Jego, niżeli w ręce człowiecze i wybrał morowe powietrze: Przypuścił wtedy Pan pomór na Izraela (I. Par. 21. 13). Bo któż nie czuje, że Pan Bóg Najświętszy, łatwiej daje się przejednywać, jak ludzie podobni do nas grzesznicy. Łatwiej On, aniżeli ludzie zmienia Swoje postanowienia. Kiedy pomiędzy nami, a niegodziwym światem stoi Pan Bóg, czujemy się bezpiecznymi, i gdy Sam On nas dotyka jęczymy, płaczemy, ale spokojnie i z poddaniem się; z ufnością opieramy schyloną głowę pod Jego Stopy, chociażbyśmy od doznanego ciosu na ziemi leżeli. Lecz gdy nielitościwi ludzie znęcają się nad nami, podobniśmy do owieczki ostrzyżonej, na której obnażonej skórze, północny wiatr z deszczem do woli igra.

I tego właśnie zaczęła doznawać Marya w tej drugiej Swojej Boleści. Skutki złości ludzkiej zaczęły się już spełniać nad Panem Jezusem; przepowiednia Symeonowa, że ludzie sprzeciwiać się Mu będą (Łk 2, 35) już się ziszczała. Już więc przychodziło Jej doznawać tej odrębnej goryczy, jaka się zawiera w cierpieniach pochodzących od ludzi.

Ale nie dość na tym, bo i Najświętszy i najdroższy Jej przeczysty Oblubieniec, był wtedy dla Niej źródłem i powodem trosk, o niemałe cierpienie Ją przyprawiających. Święty Józef był już niemłodym, a jak niesie podanie, nie silnego zdrowia; potrzebował więc pewnego spokoju i wielkie trudy przechodziły Jego siły. Dotąd wiódł On życie pracowite wprawdzie, lecz bardzo spokojne, jednostajne, ciche i dalekie od wrzawy światowej. Odpowiadało to najwłaściwiej Łaskom wewnętrznego życia, w którem On coraz wyżej postępował, i które to Łaski najbujniej się rozwijają wśród wewnętrznej i zewnętrznej ciszy, jak owe przepyszne liście, według świadectwa podróżnych, okrywające tak bujnie, jak nigdzie indziej, drzewa rosnące na wyspach, na których wiatry prawie nigdy nie panują. Życie Jego było życiem opływającym w spokój i wewnętrzny i zewnętrzny, i do tego nawykł On był od lat najmłodszych. Wszelki pośpiech bez którego wiele koniecznych zajęć na świecie obejść się nie może, częste w nich zmiany, a stąd niejednostajność w zajęciach, były to rzeczy dla Niego zupełnie obce i do których miał wstręt naturalny. Był On arcywzorem, typem wszystkich jacy kiedy i przed Nim i po Nim byli i będą bogomódlców, dusz najwyższej bogomyślności, kontemplacji oddanych i najwyższymi do tego Łaskami obdarzonych, a które, jak wiadomo, potrzebują jak największej i zewnętrznej ciszy i spokojności. Był to przecudny kwiat, który powinien był rozwinąć się na jakimś świętem miejscu chyba po za ziemią, albo przeniesionym zostać do dawnego raju ziemskiego, w którym Adam, przed swoim upadkiem, obcował twarz w twarz z Panem Bogiem. Przypuszczać też można, że gdyby nie to, że Go czekały takie dwie najwyższe, jakich dostąpić mógł człowiek godności: przeczystego Oblubieńca Maryi i mniemanego Ojca Pana Jezusa, byłby On dawno porwany z ziemi i z Eliaszem i Enochem w odpowiedniejszym dla Niego miejscu umieszczonym.

Otóż, Marya lepiej jak ktokolwiek wiedziała o tym i tak się zapatrywała na Swego przeczystego Oblubieńca i Piastuna Pana Jezusa. Któż więc lepiej od Niej mógł ocenić niezmierną przykrość, i że się tak wyrażę, krzywdę jaką wyrządza Józefowi konieczność opuszczenia Ich cichego i spokojnego dom ku Nazareńskiego i puszczenie się na wygnanie, na tułaczkę, w krainę odległą, obcą i poganami zaludnioną. I to przeto było dla Niej odrębnym źródłem wielkiego smutku.

Lecz Marya znajdowała się wtedy jakby otoczona zewsząd powodami cierpień. Zamknięta była w kole najeżonym troskami, z którego nie było wyjścia. Bo jeśli dla ulgi w zafrasowaniu się Swoim o Józefa, zwracała uwagę na Pana Jezusa, a gdzież indziej jak w Nim szukać mogła pociechy — o! jakże tym bardziej przerażał Ją obraz tego co Jej Boże-Dzieciątko czeka w tej tak długiej, niebezpiecznej i trudzącej podróży, i w pobycie, a nie wiadomo jak długim, pomiędzy poganami, względem należących do narodu Izraelskiego, przejętych i pogardą i nienawiścią. Wyobraźni Jej, przedstawiały się jakby trzy morza rozburzone i niebezpieczne do przebycia dla Jej ukochanego Dziecięcia. Bo oto najpierw podróż przez ogromną puszczę oddzielającą Egipt od Ziemi Świętej, a na której czekało Ich albo błądzenie po bezdrożach, na których zabłąkawszy się, jak to niejednemu z przebywających te miejsca zdarzało się, ulec śmierci głodowej; albo zostać zasypanymi
żywcem tumanami spieczonego piasku większą burzą nagromadzonymi; albo-li też wpaść w ręce rozbójników kryjących się tam w niektórych jaskiniach, a którzy gdy ubogich napotykali, chociaż ich łupem wzbogacić się nie mogli, wymordowywali ich wszelako z obawy, żeby o ich kryjówkach nie zawiadomili władzę krajową. Jeśli zaś ujdą szczęśliwie tych wszystkich niebezpieczeństw i dotrą do Egiptu, na ileż to znowu przykrości, braków i na jaki niedostatek narażone będzie
Jej Boże-Dzieciątko! Klimat tam dla nieoswojonych z nim, a zwłaszcza dla dzieci, z powodu zabójczych wylewów Nilu jak najszkodliwszych. Mieszkańcy w ciemnocie barbarzyńskiej pogrążeni, w ludziach ubogich widzący tylko odrzutków społeczeństwa, którym co najmniej to nic innego prócz pogardy się nie należy, a stąd wszelkich przybyszów , a zwłaszcza z narodu Izraelskiego, najniechętniej przyjmujący. Trudność w zarobkowaniu na życie pomiędzy obcymi w ogólności, a cóż dopiero pomiędzy niewiernymi tak różniącymi się z Nimi co do obyczajów i religii — oto jest co czekało Przenajświętszą Rodzinę, jeśli dojdzie do Egiptu, co czekało Dzieciątko-Jezus i co przedstawiało się Maryi za każdym na Niego spojrzeniem, za każdym krokiem, gdy Go tam unosiła. A na koniec jeżeli przyjdzie Im kiedyś wracać do ojczyzny, czeka Ich powtórnie ono przebywanie pustyni, tyle nasrożone trudnościami i niebezpieczeństwami. Takie to więc trzy ponure obrazy, nie schodziły z myśli Maryi, i ten drugi Miecz Jej Boleści coraz srożej w Jej Serce Macierzyńskie wtłaczały.

W spotykających nas strapieniach, jak we wszystkim, co stanowi bieg naszego biednego życia na ziemi, zachodzi wielka rozmaitość w okolicznościach im towarzyszących. W niektórych razach, gdy dotknięci zostajemy jakim wielkim zmartwieniem, możemy dla oswojenia się z nimi nabrania siły do jego przeniesienia, zamknąć się w domu, albo w jakim miejscu ustronnym, gdzieby nic nam nie przeszkadzało i popłakać spokojnie i w ściślejszym zjednoczeniu się z Panem Bogiem, zaczerpnąć i światła niebieskiego i wszelkich Łask niezbędnych w takich razach.

Lecz walka ze strapieniem jest nierównie trudniejszą, gdy przed nim w takiej jakby twierdzy zamknąć się nie możemy, i zmuszeni jesteśmy niejako iść na jego spotkanie na odkrytym polu. Gdy na przykład nie wolno nam zrywać stosunków z ludźmi, którzy nam w nich najdotkliwsze wyrządzają krzywdy, gdy obowiązki nasze nie dozwalają nam zaniechać sprawy, która nam tylko najdotkliwsze sercu zadaje rany; słowem, gdy przed dotykającym nas cierpieniem nie godzi się uchodzić, lecz trzeba nam brać się z nim ciągle za bary — wtedy nurząca taka w alka, coraz bardziej wyczerpuje nasze siły moralne i jest bardzo trudną do znoszenia.

Otóż, przez przejście z pierwszej Swojej Boleści do drugiej, Marya przechodziła z tego pierwszego sposobu cierpienia do tego drugiego, o którym mówiliśmy. Z pierwszym Mieczem, który przeszył Jej Serce przepowiednią Symeona, wróciła do Swego odludnego Nazaretu, i w cichości Swego mieszkanka, tyle tylko mając stosunku z ludźmi ile ich miała z Panem Jezusem i Józefem, cierpiała w samotności tak dla zbolałej Duszy pożądanej. Lecz teraz w tej drugiej Swojej Boleści, już nie tylko od świata i jego przykrej wrzawy oddalić się nie może, lecz musi wyjść na niego, i to jeszcze wyjść i ujrzeć się wśród świata pogańskiego, wśród ludzi obyczajów dla Niej najwstrętniejszych, i wśród rozmaitych okoliczności kłopocących Jej Macierzyńskie Serce w najwyższym stopniu. W pierwszej Boleści dość Jej było, spokojnie, pokornie, z największą miłością i wielbieniem Wyroków Pana Boga biernie tylko poddawać się Woli Pana Boga. W tej drugiej przychodziło Jej czynnie współdziałać z tąż Wolą Najwyższą i cierpienie, już nie tylko znosić, lecz iść naprzeciw niemu i niejako Samej go szukać. Kto zaś wie jakim jest w ogólności w duszach wysokiej świątobliwości wstręt do zepsutego świata, czym jest dla ich błogosławionej nieśmiałości, a zwłaszcza u płci niewieściej, zetknięcie się z ludźmi pogańskich wyobrażeń i obyczajów, ten łatwiej się domyśli, czym ta przemiana w Jej sposobie życia, czym Jej opuszczenie samotności Nazareńskiej, a udanie się i zamieszkanie wśród pogan, było dla Maryi już samo z siebie, obok innych okoliczności tę wędrówkę i pobyt na wygnaniu czyniących nad wszelki wyraz bolesnymi.

Zdarza się niekiedy, że osoby poczynające wieść życie pobożne, a jak to zwykle bywa w początkach, z łatwością dopełniające różne ćwiczenia rozwijające w nas życie wewnętrzne — do zewnętrznych ćwiczeń pobożnych mniejszą jak to było przedtem, przywiązują wagę. Wprawdzie, jeśli są dostatecznie w religii oświecone, nie dochodzą co do tego aż do jakich przeciwnych Nauce Kościoła wyobrażeń; niemniej jednakże wszelkie zewnętrzne ćwiczenia religijne, a nawet i obrzędy kościelne, mimo ich woli, tracą w oczach ich urok i przedstawiają się im czymś jakby martwym i zimnym, w porównaniu z tym czym być powinny wszelkie objawy stosunku duszy z Panem Bogiem a zwłaszcza ściślejszego z Nim jednoczenia się. Nawet niekiedy może im przychodzić na myśl, że są to rzeczy pożyteczne dla dusz na pospolitych drogach będących, ale dla wstępujących na drogę wyższej pobożności, już tym być przestają. Jest zaś to skutkiem tego, że ćwiczenia odnoszące się do życia wewnętrznego, będące dla nich rzeczą nową, żywiej ich zajmują; a że z drugiej strony dobrze się przekonały o niewielkiej wartości ćwiczeń zewnętrznych jeśli nie są ożywione duchem wewnętrznej pobożności, przesadne mają wyobrażenie o tym, co się odnosi do życia wewnętrznego, a zbyt niskie o tym, co należy do zewnętrznych ćwiczeń religijnych. Jest bowiem coś tak rozkosznego, (bo w istocie tego tu wyrażenia użyć wypada) w początkach ściślejszego jednoczenia się duszy z Panem Bogiem, że z braku w tym doświadczenia, które później dopiero się nabywa, nie dopatruje się możności tegoż jednoczenia się przez same pobożne ćwiczenia zewnętrzne i przez wszelkie obrzędy kościelne, jako też i przez najrozmaitsze do tegoż środki zewnętrzne, przez Kościół zatwierdzone, doradzone, pochwalone i rozpowszechnione.

Lecz gdy dusza na drodze wyższej pobożności uczyni postęp, zmienia się to jej usposobienie. Modlitwa ustna, wszelkie zewnętrzne ćwiczenia religijne i obrzędy kościelne, nabierają wtedy w oczach naszych właściwej sobie wagi. Wszystkie sposoby uroczystego obchodu różnych świąt w Kościele, podział jego kalendarza, pewne w nich następstwa, a najwłaściwsze i mające swoje osobne znaczenia, odpowiednie im, a pełne wielkich dla duszy pożytków, wywierają na nas wrażenie, koronki, szkaplerze, odpusty, bractwa i tym podobne zewnętrzne pomoce do rozwijania i utrwalania w nas życia pobożnego, stają się dla nas szkołą, przez którą mimo naszej wyraźnej o tym wiedzy, rozwija się w nas życie wewnętrzne i utrwala się coraz ściślejsze jednoczenie się duszy z Panem Bogiem. Stąd też dla osoby wysokiej świątobliwości, wszelkie zewnętrzne ćwiczenia religijne czy to prywatne czy publiczne, są czymś podobnym do onych statków, do onych dzbanów glinianych, w których na godach weselnych w Kanie Galilejskiej (zob. J 2, 10) Pan Jezus przemienił wodę w wino, a którym napawać raczy dusze ściślej z Nim zjednoczone. Piszą, że Święty Andrzej z Awelinu wpadał w zachwycenie, gdy przy publicznych obrzędach, słyszał śpiewane niektóre antyfony z pacierzy kościelnych na Wielki Tydzień przypadających. A Święta Teresa wśród ciężkich wewnętrznych ucisków, jakich niekiedy doznawała, największą znajdowała pociechę i ulgę w pokropieniu się wodą święconą. Byli Święci, dla których jeden najdrobniejszej na pozór wagi przepis co do obrzędów kościelnych, mało znacząca z tak zwanych Rubryk kościelnych, bywała przedmiotem pobożnych rozmyślań, które ich w zachwycenie wprawiały.

Stąd dla duszy świątobliwej, z jakiegokolwiek powodu pochodząca niemożność uczestniczenia w obrzędach kościelnych, pozbawienie tego rodzaju zewnętrznych ćwiczeń religijnych, jest tym dotkliwszą, im wyższa świątobliwość więcej z nich korzystać umie i tym większej, a potrzebnej dla duszy świętej pociechy w nich zaczerpywać może.

Gdy się przebywa w miejscowości, w której z wszelką łatwością uczęszczać możemy na publiczne nabożeństwa, przystępować do Sakramentów świętych, słuchać kazań; słowem mieć jakby pod ręką wszelkie pomoce religijne — nie dość sobie cenimy to szczęście. Lecz komu przydarzy się zamieszkać kraj, w którym albo rzadko gdzie znajdują się kościoły nasze, albo ich wcale niema, i gdy przez to pozbawionym się jest wszystkich tych i pociech, i pomocy religijnych, w jakie opływają Katolicy, mający w bliskości swoje kościoły i swoich kapłanów — wtedy to dopiero przekonywamy się jak bolesnym jest brak takowych. To też, tak jak niektórzy wydaliwszy się z ojczyzny, doznają niewymownej za nią tęsknoty, przyprawiającej ich 0 chorobę zwaną nostalgią, tak dla osób żywej wiaty, pobyt w miejscu gdzieby nie miały swego kościoła, i w jego obrzędach uczestniczyć by nie mogły, staje się już z tego jednego powodu bardzo przykrym , a dla dusz pobożnych czymś do nie zniesienia. I dlatego jeśli tylko jest to w ich możności, opuszczają one miejscowości takowe, chociażby z ofiarą największych korzyści doczesnych, i przenoszą się w okolice gdzie pomocy i pociech religijnych nie byłyby pozbawione.

Czytałem niedawno następujące zdarzenie. Pewien młodzieniec, mieszkający w jednym z miast Europejskich gdzie jest wiele kościołów i gdzie publiczne obrzędy z właściwą okazałością się odbywają — jako dobry Katolik, uczęszczał na nie regularnie i wielkiej z tego doznawał pociechy, odnosząc niemałe dla duszy pożytki.

Tymczasem bezdzietny stryj jego, którego on był jedynym spadkobiercą, bardzo bogaty kupiec gdzieś daleko w Azji mieszkający, czując się bliskim śmierci, zawezwał go do siebie. Udał się on tam niezwłocznie, i gdy wkrótce po jego przybyciu stryj umarł, objął po nim zakład handlowy, w którym wiodło się mu coraz lepiej, lecz wymagało to koniecznie jego ciągłego tam pobytu. Było zaś to miasto mahometańskie, w którem, jak i w całej tej krainie, nie było kościoła ani kapłana katolickiego. Zamieszkawszy tam, z początku było mu bardzo tęskno za kościołem i jego świętymi obrzędami. Lecz po kilku latach spędzonych w tern mieście, z powodu ogromnych zysków jakie mu zapewniło osobiste kierowanie na miejscu interesami jego handlu, zobojętniał zupełnie na rzeczy tyczące się religii i żył jak bezwyznaniowiec.

Po upływie pewnego czasu, dla przeprowadzenia interesu handlowego zapewniającego mu nadzwyczajne korzyści, wypadła potrzeba by na krótko udał się do
Europy. Przebywszy więc morze Czarne, Dunajem płynął do Wiednia. Wydarzyło się, że statek na którym się znajdował, zatrzymał się na brzegach tej rzeki przy
małej wiosce, kiedy z kościółka w niej będącego, wychodziła dość liczna procesja z obrazem Matki Bożej niesionej przez dziewczynki wiejskie w bieli ubrane, a na której czele szedł staruszek proboszcz, przybrany w szaty kościelne, a wszyscy śpiewali jakąś pieśń nabożną. Widok tego obrzędu tak u nas częstego, a czego on od wielu lat nie widział, nadzwyczajne zrobił na nim wrażenie. Dawna jego pobożność na nowo się rozżywiła, i w tejże chwili uczuł tak żywo czym są dla Katolika wszelkie obrzędy kościelne; tak niepodobieństwem wydało mu się żeby miał wrócić do kraju, w którym był ich zupełnie pozbawionym, że postanowił już tego nie czynić. Dopłynąwszy też do Wiednia, wyrzekając się ogromnych zysków jakie mu zapewniał interes dla którego tam przybywał, zaniechał go całkiem. Zwinął swój dom handlowy w Persji, i nabywszy znaczną posiadłość przy onej wiosce w której wychodząca procesja takie na nim zrobiła była wrażenie, w niej osiadł, i wiódł tam już aż do śmierci życie wzorowego Katolika.

Taką to więc potrzebą są dla każdej duszy przejętej Wiarą Świętą, obrzędy naszego Kościoła, a cóż dopiero dla dusz wyższej świątobliwości, i jakimże to jest źródłem wielkiego cierpienia dla tych ostatnich zwłaszcza, gdy takowych są pozbawione.

Otóż, w drugiej Boleści Przenajświętszej Panny, zamykał się i ten właśnie rodzaj cierpienia, a które zrozumieć mogą tylko dusze wyższej pobożności, które wiedzą czym są dla nich wszelkie obrzędy kościelne, a czym przykrość i szkody, gdy widzą się pozbawionymi takowych.

W krainie do której udała się Marya w Ucieczce ze Swoim Boskiem Dziecięciem i w której długo przebywać m usiała, nie było świątyni Pana Boga Prawdziwego, nie było nawet żadnej Synagogi, w której należący do Ludu Wybranego zgromadzali się na wspólne modlitwy i odczytywanie Pisma Świętego. Nie składano tam ofiary miłej Panu Bogu, lecz przeciwnie, spełniano ofiary pogańskie, które w Niej największy wstręt i obrzydzenie wywołały. Tęskno Jej było za świątynią Jerozolimską, przy której młodziutkie lata Swoje spędziła zatapiając się w Panu Bogu w najwyższej bogomyślności.

Z niewymownym żalem za nimi, przypominała Sobie te liczne nagromadzania się wiernych Starego Zakonu, w pewnych porach roku zapełniających Świątynię Salomonową; te wspaniałe obrzędy, w których Lud Wybrany miał sobie uroczyście przypominane niezliczone Dobrodziejstwa, którymi go obsypywał Pan Bóg; przy których odśpiewywano Psalmy Dawidowe przez Samego Ducha Świętego ułożone, i odczytywano z kazalnicy już to dzieje Narodu Wybranego, już księgi Mądrości Najwyższej, uczącej ludzi jak Pana Boga chwalić i jak Mu służyć powinni. A gdy tego wszystkiego pozbawioną była, obecność przy Niej Jezusa i każde na Niego spojrzenie, jeszcze te smutki doznawane wtedy przez Nią zwiększały, bo widziała w Nim tegoż Pana Boga, Który wszystkie obrzędy starego Zakonu postanowił, w których On pod różnymi postaciami był przedstawiony i zapowiadany, i który za nimi równie jak Jego Przenajświętsza Matka, z całego Swego dziecięcego serca i za Siebie i że widział Ją pozbawioną takowych, tęsknił także niewymownie.

Lecz bądź co bądź dla nas jest niepodobieństwem ocenić całą Boleść jakiej i z tego powodu doznawało wtedy niepokalane serce Maryi, bo na to trzeba być w możności takiego przejmowania się duchem wszelkich świętych obrzędów jak to czyniła Marya, i być obdarzonym taką czułością serca na przykrość z niemożności w ich uczestniczeniu, jaką posiadała Ona, i wreszcie mieć tak jak Ona przy sobie Jezusa osobiście obecnego, a tą obecnością i Swoją znowu za tymiż
obrzędami tęsknotą, zwiększającego Jej cierpienie. A czyż to komu dano? Jak bowiem każda z Boleści Przenajświętszej Panny tak i ta którą teraz rozważamy, ma sobie właściwe odrębności, swoje odcienia i głębie, których nigdy zbadać nie będziemy w stanie.

Lecz Marya, doznawała wtedy wielkiej Boleści nie z tego tylko powodu, że pozbawiona możności uczestniczenia w publicznych obrzędach prawdziwą i miłą Panu Bogu cześć oddających, patrzyć niejako musiała jak Go ludzie znieważają, oddając cześć bożyszczom pogańskim. Srodze prócz tego bolała nad zgubą tej ogromnej liczby dusz, uwikłanych w błędy pogańskie. Wiedziała bowiem dobrze, że chociaż ich niewiadomość i ciemnota religijna, były w pewnym stopniu niewinnymi, niemniej jednakże zachowywane przez nich obrzędy, wyniszczały w nich zmysł wszelkiej moralności nawet naturalnej, fałszowały im sumienia i utrwalały ostateczne skażenie obyczajów. Biedny ten naród tylko darami naturalnymi przez Pana Boga wzbogacony, przedstawiał się Jej oczom jakby w sidła szatańskie zewsząd wplątany, a z których dla dusz w najszlachetniejsze nawet przymioty naturalne bogatych, wywikłać się było jakby niepodobieństwem. Żeby zaś zrozumieć jakim i to znowu było odrębnym i wielkim dla Maryi cierpieniem, pamiętajmy o tym, że Ona Swoją Miłością bliźniego, a po Miłości jaką Sam Pan Bóg miłuje ludzi, najwyższą, ogarniała każdą duszę, w narodzie zaś wśród którego wtedy przebywać Jej przyszło, widziała bądź co bądź naród wśród którego Boskie Jej Dzieciątko, prześladowane we własnej ojczyźnie, znajdowało bezpieczne schronienie i niezbędny przytułek. W Sercu Maryi, jak wszystkie cnoty tak i cnota wdzięczności, dochodziła do najwyższego stopnia. Gdy więc pod pewnym względem winna ją była temu ludowi pogańskiemu, o! jakże ją bolało, że się mu odpłacić nie może, nawróceniem go do Tego, Który pomiędzy nimi znalazł przytułek. A z najwyższych Wyroków Boskich, było to wtedy niepodobieństwem, przejmującym Ją odrębnym, a niezmiernym smutkiem.

Przy tym, ileż to smutków najrozmaitszego rodzaju przywiązanych jest w ogólności do losu wygnańców! Jest to jedno z tych nieszczęść, które najbardziej osłabia,
w osobach najsilniejszego nawet hartu, siłę ducha. Jest to brzemię, którego ciężar coraz to bardziej daje się uczuwać, w miarę jak z upływem czasu do już udźwiganego przybywa ciągle nowy jego zasób. Do wygnania nawyknąć niepodobna, chociaż to bywa z wielu innymi spotykającymi nas nieszczęściami. Gdy zaś do niego dołącza się i niedostatek, a w takim to właśnie stanie była w Egipcie Przenajświętsza Rodzina, wtedy pobyt w obczyźnie jest jeszcze trudniejszym do przeniesienia. Dla ubogiego przebywanie pomiędzy ludźmi z którym i żadne bliższe nie łączą go stosunki, do których nie tylko wsparcia, ale nawet współczucia i litości jakby żadnego szczególnego nie ma prawa — jest czymś nadzwyczaj dotkliwym i zatruwającym mu każdą chwilę życia wygnańczego. Obca nam ziemia na którąśmy się dostali, tyle tylko że nam po sobie stąpać dozwala; ale to wszystko co jest na niej to już nie nasze i do niczego nie mamy tam prawa; wszyscy względem nas, co najmniej, są obojętni. A jak w najważniejszych sprawach bieżących obcego narodu wśród którego znajdujemy się, do żadnego udziału przypuszczeni nie jesteśmy, tak i przeszłość jego mało nam znana i przyszłość mało nas obchodzi. Prócz tego było coś nadzwyczaj przykrego w odosobnieniu od wszelkiego towarzystwa z niewiastami, w jakiem znajdowała się wtedy Marya. Wprawdzie wiodła Ona i w Nazarecie życie odosobnione, jednakże miała stosunki z osobami płci Swojej, już to Jej bliższymi krewnymi, już niewiastami wyższej świątobliwości. Lecz żyjąc wśród poganek, czyż mogła z niemi mieć jakąśkolwiek styczność.

Wśród ludnego miasta Heliopolis w którem osiedli, była więcej osamotnioną jak Święta Taida zamurowana w swojej jaskini, albo Maria Egipska, zamieszkująca najdziksze strony puszczy Tebaidzkiej.

I wreszcie tak młodziutka, tak wątła, tak niedawno zostawszy matką, nieśmiała i uboga, rzucona w ten wir świata pogańskiego, w ten gwar ludu barbarzyńskiego, w każdym cudzoziemcu widzący istotę godną tylko najwyższej pogardy — podobna była do najdelikatniejszego kwiatu wystawionego na zimne wiatry północnej sfery, zabójczej dla niego.

Lecz może pomyślisz sobie że wszystko to prawda, ale bądź co bądź, Marya miała przy Sobie Jezusa. W istocie miała Go, ale miała Dzieciątkiem jeszcze wątlejszym od Niejże Samej, jeszcze bardziej potrzebującym ochrony od tej pogańskiej atmosfery wśród której żyć Im przychodziło. Miała i opiekę nad Sobą Świętego Józefa; lecz On już podeszły w lata, na zdrowiu bardzo podupadły, z natury łagodniutki jak baranek, do stosunków z ludźmi od lat najmłodszych nienawykły, czyż mógł zawsze stawić czoło trudnościom i przykrościom wynikającym z pożycia pomiędzy pohańcami, którzy już w samej powierzchowności swojej mieli coś przerażającego i odpychającego. Prorok Izajasz płakał nad ogrodem Syońskim, widząc płoty go chroniące rozwalone (zob. Ks. Iz. 40, 6); cóżby powiedział gdyby widział Przenajświętszą Rodzinę, ten żywy raj ziemski, pozbawiony wszelkiej ochrony w Egipcie, i wystawiony na wszelkie szkody jakie wyrządzać mu mogli nienawistni Ich religii i narodowości poganie!

Wszakże przejść nam wypada do ważniejszych jeszcze szczegółów, tej drugiej Boleści naszej Matki Przenajdroższej.

Nie będzie to niczym uwłaczającym wyobrażeniu jakie mamy i mieć powinniśmy o niezrównanej świętości Maryi, przypuszczać, że w tej drugiej Jej Boleści, była wystawioną na doznawanie uczucia wielkiej trwogi, wielkiej i różnorodnej obawy. Jest to bowiem uczucie, albo raczej wrażenie, przywiązane w pewnych okolicznościach do natury człowieka, a nie tylko mimo woli doznawane, ale zawsze najzupełniej wbrew jej nas ogarniające.

Powiedzieliśmy zaś, że nie będzie to uwłaczało doskonałości Przenajświętszej Panny, gdyż wiemy, że i Sam Syn Boży, dla okazania nam, że najrzeczywiściej przyoblekł był na Siebie naturę ludzką, ze wszystkimi jej słabościami prócz grzechu, dopuścił na Boską Osobę Swoją trwogę i doznał uczucia niezmiernej obawy, podczas krwawej modlitwy Swojej w Ogrojcu. Wyraźnie bowiem pisząc o tern, mówi Ewangelia Święta, że Począł tęsknić Sobą trwożyć się i być smutnym (Mk 14, 43). To też gdybyśmy i w Maryi nie przypuszczali w pewnych okolicznościach tegoż samego, to jest doznawania wielkiej trwogi, wielkiej obawy, niewłaściwie przedstawialibyśmy Ją sobie jako istotę będącą nie tylko najdoskonalszą istotą ludzką jaka wyszła z Rąk Stwórcy, — lecz nawet jako istotę do rodzaju ludzkiego nie należącą, a co przecież tak nie jest. Wtedy wyobrażaliśmy sobie, że niezrównane Dary i Łaski Niebieskie, którymi wzbogaconą została, sprawiały w Niej to, czego w Panu Jezusie nie sprawiało nawet Bóstwo w Jego Osobie nierozerwalnie z człowieczeństwem zjednoczone. Bo kiedy w Panu Jezusie, to że będąc człowiekiem był razem i Bogiem, nic nie uwłaczało Jego najwyższej godności, że dopuścił na Siebie trwogę i obawę w Ogrojcu, toć tym bardziej nie może być nic uwłaczającego świętości Maryi, że Ona w pewnych okolicznościach podobnegoż wrażenia doznawać musiała. Gdyby tak nie było, gdyby Przenajświętsza Matka nie podlegała i tego rodzaju cierpieniu ludzkiemu, a jednemu z najdotkliwszych, nie byłaby Ona dla nas dość zupełnym wzorem w znoszeniu wszelkich cierpień ludzi dotknąć mogących, i w Boleściach Jej brakowałoby tego rodzaju cierpienia, czyniąc je przez to niecałkowitymi, a przecież takimi w istocie były. Nie masz przeto żadnej wątpliwości, że najrozmaitszego rodzaju trwogi, z najrozmaitszych powodów powstające, wielkie obawy, były głównymi cierpieniami Maryi w Tajemnicy Ucieczki do Egiptu Przenajświętszej Rodziny.

Otóż, może nie masz wrażenia i powstającego z niego uczucia, które by z tak okrutną samowładnością wywierało na nas swoją potęgę, jak to czyni wrażenie i uczucie trwogi. Trwoga, obawa, przerażenie, spada na nas jakby jakiś zły duch najniespodziewaniej na nas rzucający się, z kryjówki, o której aniśmy się spodziewali. Nie możemy przygotować się, usposobić się na doznanie trwogi, bo o tyle jest ona trwogą, o ile właśnie przychodzi w chwili, której nam dokładnie przewidzieć jej niepodobna. Nie możemy opierać się jej, gdy nadchodzi, gdyż byle nas tknęła, już nami władnie, i sama jej w nas obecność jest już jej zwycięstwem nad nami. W mgnieniu oka pokryje ona dla nas chmurami najpogodniejsze niebo naszych myśli, i zmrozi od razu najgorętsze uczucia. Jest ona jak gwałtowny wewnątrz nas wicher, dotykający paraliżem najżywotniejsze nasze władze umysłowe; ubezwładnia nas prawie zupełnie, tak, iż pod w rażeniem trwogi, jesteśmy jak człowiek, który wszystko widzi i słyszy, ale który ani mówić ani poruszyć się nie może. Gdyby trwoga nie była uczuciem przemijającym, pozbawiłaby nas wolnej woli, a następnie światła rozumu. W każdym razie, obecności jej w duszy, towarzyszy już to zaniepokojenie gorsze od cierpienia i które gdyby się przydłużyło byłoby zabójczym — już to ucisk wewnętrzny najnieznośniejszy. Trwoga to nie cierpienie, to tortura, to męki jak na torturze. Stąd też nieraz się zdarzyło, że sama rzeczywistość cierpienia, które nas spotkało, była znośniejszą od obawy i trwogi, jakich doznawaliśmy, gdy nam ono zagroziło. I zdaje się, że nie ma na ziemi cierpienia, nie masz katuszy, jakie sprawiedliwość lub złość ludzka może zadać człowiekowi, w których by się to nie sprawdzało.

A teraz trzeba nam wyobrazić sobie skutki podobnych wrażeń w Duszy Przenajświętszej Panny, obdarzonej najżywszą tkliwością, największą wrażliwością, obok Jej niezrównanej świętości.

Jak najściślejsze zjednoczenie Jej z Panem Bogiem było ciągłe, a stąd i spokoju wewnętrznego z takowego zjednoczenia wynikającego, nic zachwiać nie mogło. Pomimo jednakże tego, w tej drugiej Boleści, uczucie trwogi, a niekiedy i przerażenia, z najrozmaitszych powodów ogarniało Ją zewsząd. Nie przytłumiało to w Niej światła rozumu, nie przyprawiało w niezgadzające się z Jej najwyższą świętością zaniepokojenie się, lecz co chwila pozbawiało Ją uczucia bezpieczeństwa, stawiało Ją ciągle wśród okoliczności grożących jakimś nieszczęściem Jej Boskiemu Dziecięciu. A uczucie trwogi ma i to do siebie, że myśli ogarniające nas wtedy tak nas pochłaniają, iż o wszystkim innym zapominamy, i same tylko najsmutniejsze następstwa przedstawiają się wyobraźni. Sam też Duch-Święty w księgach Mądrości, tak ten stan duszy określa: Niczym dowiem innym nie jest bojaźń, jak przeświadczeniem duszy, że jest pozbawioną wszelkiej pomocy, wszelkiego bezpieczeństwa; a gdy jeszcze mniej od samej siebie oczekuje takowej, za tym większą poczytuje nieświadomość tej przyczyny, która mękę zadaje (Ks. Mdr. 17, 11-12),

Wprawdzie Marya wiedziała, że Ją czekała Kalwaria, a więc, że jeszcze nie wtedy miał być zamordowany Jej Syn najdroższy. Lecz ileż-to niebezpieczeństw groziło Mu wtedy! W samej chwili, gdy odebrała przez Świętego Józefa Rozkaz od Pana Boga uchodzenia do Egiptu, i gdy dowiedziała się że Anioł przynoszący to polecenie ostrzegł, że Herod szukać będzie Dziecięcia, żeby Je zatracił (Mat 2, 13), już niewymowna trwoga Ją ogarnęła. Bo mogła przypuszczać że chociażby nie przyszło do tego, żeby tyran zamordował Boże Dzieciątko, to jedna że mógłby Je Matce odebrać, mógł Jezusa porwać przez swoich siepaczy i powierzyć jakiej obcej kobiecie, żeby ile możności zatrzeć ślady przyjścia na świat tego który, jak się bezzasadnie obawiał, mógł go pozbawić korony.

Gdy zaś szczęśliwie wydobyli się z krainy po władzą tego prześladowcy Pana Jezusa zostającej i już weszli na puszczę, którą im przebywać przychodziło udając się w ucieczce do Egiptu, ileż tu znowu powodów trwogi i obaw jak najbardziej uzasadnionych. Przed Nimi niezmierzone okiem obszary dzikiej piaszczystej pustyni, na której nic dopatrzyć ani drogi ani najmniejszych śladów stopy ludzkiej. W miarę jak się w nią zapuszczają, w piaskach coraz bardziej grzeznąć Im przychodzi; a przed Nimi i za Nimi, w około Nich, tylko dzika puszcza, na której ani znaku jakiego życia. A gdy na koniec nadchodzą i na miejsca skaliste i gęsto zarosłe, słychać w nich ryki i szczekania dzikich zwierząt, których jeśli ujdą napadów, mogą w innych znowu podobnych miejscowościach wpaść w ręce rozbójników, snujących się po tej puszczy, jak to Im w istocie, według dawnego podania już przez nas przytoczonego, zdarzyło się było. A skwary południowe gdy Im doznawać ich przychodziło na miejscach gdzie żadnego od nich schronienia nie było, czyż nie groziły, a najbardziej wątłemu jeszcze Bożemu Dziecięciu, największym niebezpieczeństwem? Wszak wiadomo, że wystawienie ciała, a zwłaszcza głowy, na owo piekące słońce tamtej sfery chociażby na najkrótszą chwilę, sprowadza zabójcze tak zwane uderzenie słońca, delikatne ciała dzieci najprędzej rażące. A zimne i wilgotne noce pod gołym niebem spędzane, łatwo wywołujące śmiertelne choroby, a gęste tumany piasku niesione gwałtownym wichrem, które niejedną ludną karawanę na śmierć, zasypały — czyż wszystko to nie napełniało najwyższą trwogą tę Matkę, unoszącą na rękach skarby niebieskie, nad wszystkie kosztowności najbogatszych karawan ziemskich droższe?

O! Matko Najboleśniejsza, któż wypowie, któż odgadnie, któż się domyśli, tych najrozmaitszych obaw, trwogi i przerażeń jakich doznać musiałaś, jakich doznawałaś jakby bez przerwy, w tej Swojej z tylu i tylu powodów tak ciężkiej z Panu Jezusem u piersi, wędrówce do Egiptu! O! zaiste to kilkotygodniowe przebywanie puszczy, było dla Maryi kilkotygodniowymi Mękami Ogrójcowymi. Wśród nich, macierzyńskie serce Jej nieraz obumierało od trwogi i obawy o najdroższe Jej Dziecię, a trwogi i obawy podobnych do tych jakie dopuścił później i na Siebie Samego Pan Jezus w ogrodzie Getsemańskim, gdy już wydawał się na śmierć. A pamiętajmy, że Matka Przenajświętsza i powtórnie tąż straszną drogę przez puszczę przebyć musiała, wracając z Egiptu. Jak zaś już o tern nadmieniliśmy, droga ta z różnych powodów jeszcze bardziej jak pierwsza trudząca była dla Pana Jezusa, a więc tym boleśniejszą dla Niejże Samej.

Lecz szczegółem najdotkliwszym dla serca Matyi w Jej drugiej Boleści było jeszcze i co innego. Wszakże żeby to Jej cierpienie zrozumieć i właściwie ocenić, potrzeba by być w możności ocenienia miłości, jaką pałało to przenajświętsze Jej Serce i ku Bogu i ku ludziom. Oba te bowiem uczucia, a do największego jaki tylko być może posunięte stopnia, wystawione w Niej wtedy zostały na najboleśniejszy zawód, na najcięższą próbę, a zadające Jej niewymowne cierpienie. Tym zaś było to, że w tej drugiej Swojej Boleści, jasno już widziało nienawiść ludzką względem Pana Jezusa. Bo cóż się to działo? Więc to Dziecię przecudne: Piękniejsze urodą nad syny człowiecze (Ps 45/44/, 3), w którym jakby w prześlicznej oprawie Jego niemowlęcego ciałka zamknięte było Bóstwo to Dziecię wznieciło przeciw Sobie nienawiść ludzką, i zaledwie się narodziło już najsroższe ściągnęło na Siebie prześladowanie. Dlaczegóż tak zaraz ludzie zawzięli się na Nie, i niezwłocznie znalazł się potężny władca czyhający na Jego Życie i wyśledzający przyjście na świat Syna Bożego, a nie na to, żeby cześć Mu należną oddać, lecz żeby Go co prędzej zgładzić? Niewinnego, wątłego, cichego, ukrytego, pokornego, ubogiego, tylko co na łonie Dziewicy Matki Jej troskliwości, pieczy i pieszczotom powierzonego, już ludzie wyganiają, zmuszają do ucieczki, jakby to był jaki potwór okrutny i niebezpieczny, jakby przejęci zostali ku Niemu nienawiścią i wstrętem, jakich się doznaje względem ukrywającego się, a dla wszystkich groźnego zbrodniarza! Marya wiedziała dobrze że Pan Jezus jest Bogiem, Który zszedł na ziemię z Miłości ku ludziom wszelkie wyobrażenie przechodzącej, widziała dobrze nie tylko kim, ale i jakim jest, bo Go na rękach ciągle piastowała i Jego Boską obecnością ciągle się cieszyła. Rozumiała więc i oceniała jak okropnym było świętokradztwem zabójcze prześladowanie, któremu ulegał, i które nie byłoby ograniczyło się na wygnaniu, gdyby Pan Bóg nie wyrwał był z ręki tyrana Dziecię, które chciał on zamordować. Marya wiedziała także, że Pan Jezus był Najwyższym Stwórcą, Który raczył zejść pomiędzy Swoje stworzenia nie tylko nędzne, ale które Mu za Łaskę stworzenia odpłaciły się buntem przeciw Niemu, a zejść na to żeby, dla nich przebaczenie u Boga Ojca wyjednać. A oto widzi, że gdy On tej największego Miłosierdzia i Miłości Swojej sprawy jeszcze jakby nie zaczął, gdy jeszcze ani słowa do ludzi nie przemówił, — już dla nich stał się ciężarem nieznośnym, chociaż nosząc Go po skwarnej pustyni, Ona czuje dobrze, że lżejszy On od powietrza. Widzi wreszcie, że ludzie zmuszają Go do ucieczki, kiedy On jeszcze nie zaczął uczyć się chodzić pomiędzy nimi.

Takie to więc przyjęcie przez ludzi, czekało Pana Boga, wyglądanego z niewymownym upragnieniem przez dusze wybrane od lat czterech tysięcy! Tak to więc pilnie złości ludzkiej, jak niegdyś za dobrodziejstw o stworzenia, tak teraz za jeszcze większą Łaskę Odkupienia, odpłacić się najszkaradniejszą niewdzięcznością! To coś okropnego! A jeśli takim nam się wydaje, jakąż to boleścią zalewać musiało Niepokalane Serce Maryi, miłujące Miłością wszystkie miłości przewyższającą nie tylko Pana Boga, ale i tychże ludzi, na których niewdzięczność patrzała wtedy, mając w niej jakby zapowiednię tej niewdzięczności, jakiej się oni do końca świata dopuszczać nie przestaną.

Wszystkie uczucia Macierzyńskiego Serca Maryi były wtedy najboleśniej dotknięte. Gdyby ludzie tylko stronili byli od Pana Jezusa, gdyby Go byli unikali, w dali od Niego się trzymali, już byłoby to dla Niej niezmiernie bolesnym. Gdyby tylko poczytywali Go za pospolite Dziecię, którego narodzenie się zapisane zostało niedawno w urzędowym spisie ludności Palestyńskiej, już to samo raziłoby Ją dotkliwie. Gdyż patrzyć na to ja ludzie nie poznają Pana Jezusa, mylą się co do Jego Osoby, nie cenią Go sobie, było już bolesnym kolcem tkwiącym w Jej Sercu Macierzyńskim. Lecz nie dość na tym. Pan Jezus stawał się zaraz po Swoim Narodzeniu przedmiotem nienawiści ludzkiej i najokrutniejszego prześladowania, i uchodzić musiał z ojczyzny, wygnańcem być od narodu, który był Jego Ludem Wybranym, przez Niego i jako Boga i jako człowieka szczególnie umiłowanym. Marya zaś miłowała Go kilkoma miłościami jedna od drugiej silniejszymi i świętszymi, a to na mocy kilku odrębnych praw jakie nad Nim posiadała, i kilku praw Jego do Jej szczególnej miłości. Prześladowanie więc jakie wtedy już dotykało Jezusa, najboleśniejsze, a odrębne zadawało rany każdemu z tych Jej uczuć. Była Ona i stworzeniem Rąk Jego, a zarazem i Matką Jego Miłowała Go uczuciem naturalnego przywiązania Macierzyńskiego, bo Go przez dziewięć miesięcy jak każda matka, nosiła w Swoim Dziewiczym Łonie. Ale Jej Miłość nabierała przecudnego uroku, w miarę jak w Oczach Jej rozwijała się i wzrastała Piękność Pana Jezusa, i w miarę jak Go coraz lepiej poznawała. Miłowała Go uczuciem miłości nadprzyrodzonej, nie tylko dla Jego nieograniczonej Boskiej Świętości zawartej w Nim w całej Swojej pełni, – lecz oraz i z powodu, że Sama była świętą nad wszystkie dusze święte, i przez ciągłe obcowanie z Panem Jezusem do coraz to wyższego stopnia świętości dochodziła. Miłowała Go i jako Stwórcę i jako Odkupiciela ludzi. Miłowała Go wreszcie i z uczuciem najgłębszego wielbienia Jego Natury Boskiej, jako Drugą Osobę Trójcy Przenajświętszej, jako Słowo Odwieczne Wcielone. A czyż już miłość do jeszcze wyższego stopnia może być posuniętą?

Prócz tego, Marya miłowała Chwałę Boską, jak Jej nie miłują najwyższe Duchy Niebieskie, Chwałę tę bezustannie głoszące i z wpatrywaniem się w Nią najwyższe szczęście posiadające. A stąd pragnieniem wyrazić się nie dającym, pragnęła powiększenia Chwały Bożej, przez przyczynianie się do Niej całego stworzenia. Otóż, wiedziała i rozumiała to tak jasno, jak żaden rozum nie tylko ludzki, ale i Anielski, że Pan Jezus był Najwyższym Chwały oddawać się powinnej Panu Bogu dopełnieniem, tej Chwały najwspanialszym wyrazem, z którego czerpały swoją cenę wszelkie chwały oddawane Panu Bogu przez ludzi i przez cały świat stworzony, że był i źródłem ich i ostatecznym celem, i że dlatego tylko w Oczach Jej rzeczy stworzone mogły mieć cenę i z tego tylko powodu mogła je miłować. Wszystkie te więc uczucia Maryi wypływające z Jej Miłości Pana Boga, były najboleśniej dotknięte onym na Życie Pana Jezusa zamachem zmuszającym Ją uchodzić z Nim z ojczyzny, z powodu nienawiści ludzi ku Synowi Bożemu objawiającej się tak okrutnie i to, kiedy Go zaledwie Ojciec Przedwieczny zesłał na ziemię.

Ale to jeszcze nie wszystko, co w drugiej Boleści tak srodze raniło Serce Matki Najboleśniejszej. Marya miłowała i ludzi, a miłowała ich tak, jak nikt nie miłował i nie mógł miłować bliźnich, chociażby z ich miłości na najwięcej kosztujące go zdobył się ofiary. Żaden Apostoł, żaden misjonarz, który krwią własną i poświęceniem własnego życia dowiódł swojej miłości dusz ludzkich, nie miłował je tak, jak je miłowała Marya. Jak najprzywiązańsza z matek troszczy się o jedyne swe dziecię, tak się Ona troszczyła o wszystkie dusze i o każdą z nich z osobna. Gotowa była umrzeć za zbawienie chociażby jednej najnędzniejszej duszy, gdyby śmierć istoty stworzonej była w możności zadośćuczynienia nieograniczonej Sprawiedliwości Boskiej Z Miłości ku nim i z Miłości Pana Boga, przeniosłaby była najsroższe męki, byle chociażby tylko jedną duszę zachować, chociażby od jednego tylko grzechu. Ale po cóż o tym długo mówić; wszak Ona dla zbawienia dusz ludzkich oddała, poświęciła już Pana Jezusa, zaofiarowując Go Bogu Ojcu w świątyni Jerozolimskiej na odkup świata. Czyż więc nie miłowała ludzi, a i jakąż miłością, kiedy z tej miłości aż na taką ofiarę się zdobyła?

O! jak że więc srogą ranę zadawali wtedy ludzie Jej Sercu, odpłacając się taką niewdzięcznością za taką Jej ku nim Miłość! Przerażał Ją ten objaw nienawiści względem Pana Jezusa, dowodzący, do jakiego stopnia może szatan zaślepić człowieka i odwrócić go od Pana Boga. Tak wtedy ciż ludzie, dla których Syn Boży tylko co zstąpił z Nieba i dla ich zbawienia przyjął na Siebie ich naturę tylu nędzom z ich jedynie winy podległą; ciż ludzie, za których Ten Pan Jezus poniesie śmierć na krzyżu; ciż ludzie, których Marya ma stać się Matką rodząc ich w najsroższych Swych Boleściach pod krzyżem; — ciż ludzie, zaledwie Zbawiciel przyszedł na świat, już na Życie Jego czyhają i zmuszają Go do skazania się na wygnanie, grożące Mu tylu i tylu niebezpieczeństwami!

Przed tymiż ludźmi musi Marya unosić Go skrycie i jakby zataiwszy przed nimi na Swym Łonie, unosie przez dzikie puszcze, i zanieść aż na koniec świata jak najdalej od ojczyzny, od Swoich, od Ziemi Świętej i Ludu Wybranego, pomiędzy pogany! Czyż więc trudno nam wyobrazić sobie, jaką to Boleść zadawało Maryi, a która odbierając tę ranę na Sercu, pewnie już wtenczas w tymże Sercu powtarzała tę modlitwę Swego Syna: Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią (Łuk. 23, 24).

 

 

§. III. Wewnętrzne usposobienie Przenajświętszej Matki w Jej drugiej Boleści.

 

A teraz od tych szczegółów drugiej Boleści Przenajświętszej Panny, przejdźmy do rozważania Jej wewnętrznego w ciągu niej usposobienia. Na trzy zaś rzeczy trzeba nam zwrócić tu głównie uwagę. Najpierw na to, że Marya całkiem zajęta była cierpieniami drugich: one Ją całkiem pochłaniały. Serce Jej jakby przeniosło się w serca innych, aby z nimi cierpieć, ich boleści podzielać, ich niebezpieczeństwami się frasować, troską o nich być najdotkliwiej dręczoną.

W ciągu tej drugiej Swojej Boleści, Przenajświętsza Matka, ileż i sama doznawała i trudów i niewygód i niedostatku, co wszystko tak młodziutką jeszcze i wątłą, na wiele wystawiało cierpień. Ale byłoby to czymś jakby uwłaczającym wyobrażeniu, jakie mamy 0 Jej Przenajświętszej Osobie, o Jej Sercu przepełnionym Miłością drugich i drugich tylko potrzebami i troskami zajętym, gdybyśmy się nad tym tylko zastanawiali, rozpamiętując szczegóły tej drugiej Jej Boleści. Jej wszelka troska nie zwracała się do Niej Samej; o Sobie Ona zupełnie nie myślała, a cała była zajęta Swoim Boskiem Dziecięciem, wystawionym na największe niebezpieczeństwa i na ciężkie trudy owej pielgrzymki, tak długiej i po tak dzikich puszczach, i na przykrości pobytu w obcej pogańskiej krainie, a pobytu którego końca przewidywać nie mogła.

To znowu bolało Ją niezmiernie widzieć, ile wtedy cierpiał Józef, na którym spoczywał cały ciężar opieki nad Przenajświętszą Rodziną; którego obarczał ciężki obowiązek czuwania nad Nią dzień i noc, gdy przebywała puszczę tyle nastraszoną niebezpieczeństwami, a następnie przeciążało niezmiernie staranie około Jej wyżywienia gdy już osiedli w Egipcie.

Lecz co może jeszcze bardziej zadawało Jej niewymowne Boleści, to Jej przejęcie się losem wszystkich dusz ludzkich. To bowiem obejście się ich wtedy z Panem Jezusem, to ściągnięcie przez Niego na Jego Boską Osobę prześladowania od ludzi tak prędko po Jego narodzeniu. żywym było dla Niej obrazem i zapowiedzią, co czeka i nadal Zbawiciela, i jak się z Nim świat i współczesny i następny do końca wieków po większej części obchodzić będzie. W onym okrutnym wyroku Heroda, zamierzającego zgładzić Pana Jezusa, i żeby tego pewniej dopiąć wymordowującego tysiące Niewiniątek, widziała Marya już wtedy obraz wszystkich prześladowań najokrutniejszych, jakie spotkają wiernych Wyznawców Chrystusowych, w różnych czasach i od najrozmaitszego rodzaju tyranów. A na wpół dzikich postaciach ludu pogańskiego, wśród którego musiała unieść wtedy Pana Jezusa, i w tych skażonych obyczajach, na jakie tam patrzała, widziała zapowiedź tego zdziczenia i skażenia obyczajów, do jakiego kiedyś dojdą i te nawet narody, które przyjąwszy Wiarę Świętą i w niej przez czas pewien wytrwawszy, z czasem i nieznacznie tak od niej odstąpią, że w nowe pogaństwo, a daleko w Oczach Pana Boga obrzydliwsze od dawnego, zapadłszy, z niego się już może nigdy nie wydobędą

Tak wtedy, to zapomnienie o Sobie Samej, a troszczenie się tylko o drugich, w tej drugiej Boleści, niewymowne zadawało Maryi cierpienia. Czy bowiem troską Swoją ogarniała Boskie Swoje Dzieciątko, czy przeczystego Swego Oblubieńca, czy dusze ludzkie, to jest to wszystko co dla Pana Boga i w Panu Bogu miłowała całą siłą Swego Niepokalanego Serca, wszystko to stawało się źródłem i powodem niezmiernych dla Niej Boleści.

Innym znowu wewnętrznym usposobieniem Maryi, na które w tej drugiej Jej Boleści uwagę zwrócić powinniśmy, jest bolesne wrażenie jakiego doznawała z powodu obrazy Majestatu Boskiego grzechem, którego dopuszczali się ludzie przez prześladowanie Pana Jezusa i zmuszenie Go do szukania schronienia z tylu niebezpieczeństwami i dolegliwościami najrozmaitszego rodzaju połączonego.

Większa bowiem lub mniejsza czułość na obrazę Pana Boga w każdej duszy, odpowiada stopniowi Jej świątobliwości. W miarę jak dusza coraz ściślej jednoczy się z Panem Bogiem, nabywa ona co do tego coraz jaśniejszego i coraz dokładniejszego poznania. Coraz lepiej ocenia wielkość zniewagi zadawanej Panu Bogu grzechem, i coraz łatwiej dopatruje go gdziekolwiek i w jakikolwiek sposób się on pojawia. Gdy zaś obok tego w duszy postęp w świątobliwości czyniącej, rozbudza się i coraz większa gorliwość o Chwałę Bożą — więc grzechy ludzkie na które patrzy, stają się dla Niej źródłem większego cierpienia wewnętrznego. W wielu też Świętych uczucie takowe było tak silne, że im jakby zatruwało całe życie. Niektórzy, jak to w ich żywotach czytamy, najwyższą boleścią przejęci na widok obrazy Boskiej jakiej się dopuszczają ludzie, w uniesieniach miłości Boga, pragnęli sami zostać potępionymi na wieki, byleby przez to chociaż jeden grzech odwrócić, jeden jaki czyn znieważający najwyższy Majestat Boski powstrzymać. A tymczasem pomiędzy taką czułością, taką zgrozą na widok grzechu objawiającą się w duszach wysokiej świątobliwości, a takąż czułością i zgrozą, jaką rozbudzała obraza Majestatu Boskiego w Matce Bożej, żadnego porównania być nie może. Jej Życie było życiem nadziemskim w całym znaczeniu tego wyrażenia, stosując to do istoty jeszcze nie rozwiązanej z więzów ciała. Jej zjednoczenie z najwyższym Majestatem Pana Boga było, po zjednoczeniu w Sobie Trójcy Przenajświętszej i po zjednoczeniu Bóstwa z Człowieczeństwem w Panu Jezusie, zjednoczeniem najściślejszym, jakie kiedy było i jakie wyobrazić sobie możemy, posuwając już je do najwyższego stopnia. A to sprawiało, że żadna istota stworzona ani ziemska, ani niebieska nawet, nie miała tak na sercu Chwały Bożej jak Marya. Żadna nie była i nie mogła być, w przybliżeniu nawet, tak jak Ona czułą na wszystko co się tej Chwały tyczyło, a stąd tak boleśnie, tak okrutnie jak Ona dotkniętą, gdy tej chwale coś uwłaczało. Marya jako Matka Boga, miała odrębne i jedynie Jej przysługujące prawo, a oraz i obowiązek, troszczenia się 0 Chwałę Boga. Ta więc Chwała Najwyższego, obchodziła Ją w stopniu, obok którego, każde inne chociażby najgorliwsze troszczenie się o tę chwałę dusz najświątobliwszych, było jakby niczym. Wszyscy wybrani troszczą się o Chwałę Bożą i przyczyniają się do Niej, każdy w mniejszej lub większej mierze. Lecz że Maryi, jako Tej, Która na świat wydała Syna Bożego Wcielonego będącego Chwały Boskiej najwyższym dopełnieniem i celem, dano było przez to w najwyższym stopniu do Chwały Boskiej się przyczynić— więc też i troska Jej o Tę Chwałę o tyle przewyższać musiała takąż wszelką inną troskę, o ile Jej przyczynienie się do Chwały Pana Boga przez zrodzenie Zbawiciela, przewyższało przyczynienie się do niej wszystkich wybranych i wszystkich Aniołów.

Jednakże uwagi powyższe, nie dadzą nam jeszcze dokładnego wyobrażenia o czułości Maryi na wszelką obrazę Majestatu Boskiego. Ale niechże przynajmniej nas przekonają, że jeżeli czułość takową i z niej wynikające cierpienie wewnętrzne, podziwiamy w niektórych Świętych — to taż czułość i zadawana przez nią Boleść w Przenajświętszej Matce, dochodziły do takiego stopnia, o jakim największy z tych Świętych wyobrażenia nawet mieć nie mógł.

A wreszcie czyż i dla nas samych, jeśli na tej dolinie płaczu raczy nas Pan Bóg Dobry oświecać wiarą i serca nasze chociażby w niższym stopniu obdarzać Swoją miłością — nie jest to źródłem niewymownych smutków, patrzeć jak ludzie, jak świat zepsuty, w najrozmaitszy sposób zmusza Pana Jezusa do wydalenia się z niego, wyrzuca Go od siebie, jak Go wyrzuciła była własna ojczyzna, gdy musiała Go Marya unosić do Egiptu? W tej drugiej Boleści Maryi widzimy, że przyszło było do tego, że Stwórca uchodził przed Swoim stworzeniem. I zgrozą to nas przejmuje. Lecz czyż nie jest to czymś podobnież okropnym patrzyć, jak stworzenie uchodzi przed Swoim Stworzycielem, a czego jakby ciągle jesteśmy świadkami. Gdy łaska żywszej i oświeconej wiary otwiera nam oczy, jakiż to widok przedstawia nam świat, a zwłaszcza dzisiejszy? Wszędzie Stwórca Najwyższy goni za Swoimi stworzeniami, za duszami ludzkimi, szczególnie przez Niego z pomiędzy wszystkich stworzeń umiłowanymi. Goni za najwystępniejszymi nawet z pomiędzy nich, a goni nie po to aby je ukarać, jak na to milion razy zasłużyły, ale aby póki tu jeszcze żyją, upamiętać je, od kary im wieczności należnej uchować, nawrócić, przygarnąć do Siebie i byle szczerze tego pragnęły, najobfitszymi Łaskami wzbogacić. Nie masz żadnego miejsca, nie masz kryjówek, w których spełniają się największe zbrodnie i najsprośniejsze występki, do których najwyższy Majestat Najświętszego Pana Boga wzdragałby się zstępować, z Rękami pełnymi Łask i gotowością przebaczania duszom, które przed Nim uchodzą. Szybciejsze od błyskawicy, bardziej rozlane jak powietrze, tak wszędzie obecne jak nią jest wszechobecność Boga — miłosierdzie Jego, napełnia świat cały: Miłosierdzia Pańskiego pełną jest ziemia (Ps 119/118/, 26), woła Psalmista, i także: Miłosierdzia Boskie nad wszystkie sprawy Jego (Ps 43/42/, 3) A tymczasem, wszędzie ludzie uchodzą przed goniącym za nimi Stwórcą! Patrząc na to co się dzieje na świecie, wydaje się jakby głównym celem, dla którego stworzenia umieszczone zostały w czasie i przestrzeni, było wyzwolenie się ich z pod władzy Stwórcy i stronienia od Niego. Pan Bóg nawołuje ludzi w najrozmaitszy sposób: to grozi, to najtkliwiej wzywa, to prosi, to błaga prawie, to krzyczy, że się tak wyrażę, a oni przed Nim uchodzą, jakby to było ich głównym zadaniem, ich sprawą najważniejszą! Przymnaża światła, żeby łatwiej i prędzej poznali zgubność drogi na której błądzą, chce ich ująć Sobie pobłażliwością do ostatnich granic posuniętą, a oni się nie opamiętywają. To znowu zsyła na nich ciemności wewnętrzne, niepokoje, zwątpienia, ciężkie wyrzuty sumienia, żeby przeraziwszy ich, do Siebie przyciągnąć; a oni jak uchodzili tak uchodzą przed Panem Bogiem tak ich miłującym. Niektórych szczególnymi i wielkimi Łaskami obdarza, ciska nimi na ich dusze, jakby z procy wyrzuconymi najwybrańszymi kamieniami, i na koniec ranieni nimi, padają do Nóg Jego ze łzami żalu i skruchy. Ale po chwili zrywają się na nogi i na nowo uchodzą przed Panem Bogiem.

Smutno pomyśleć, i oby to było rzeczą do nieuwierzenia, jak ogromną jest liczba dusz tak odbiegłych od Pana Boga, że chyba cudu by potrzeba, żeby Łaska znalazła do nich przystęp i żeby się nawróciły. A ileż znowu takich, w których najlepsze chęci, najzbawienniejsze postanowienia, najchwalebniejsze zamiary, najświętsze natchnienia — wszystko to stłumione albo i zupełnie zniszczone, niepohamowanymi zabiegam i o korzyści doczesne, pragnieniem dobrobytu ziemskiego i codziennymi o to troskami. Inni znowu, żyjąc wśród otoczenia na w skroś przesiąkłego brakiem Religii, oszołomionego najzgubniejszymi dzisiejszymi zasadami przeciwnymi Wierze Świętej, pozbawieni wszelkich pomocy religijnych, zwichnięci najgorszymi przykładami, które ciągle mają przed oczyma, — jakżesz wielkiej i wyjątkowej potrzebują Łaski, żeby i sami nie stali się podobnym i tym wśród których przebywają, i jakże często taką nawet Łaską obdarzeni, nie współdziałają z nią dostatecznie i przed Panem Bogiem uchodzą! Niektórzy znowu zmuszeni bywają do przebywania w miejscowościach, gdzie nie mogą częściej przystępować do Sakramentów Świętych, a przez to pozbawieni pomocy, której w nich przedtem zaczerpywali, nie starając się zastąpić brak takowy tym większą nad sobą bacznością, wpadają w oziębłość, i w końcu o Panu Bogu i duszy własnej zapominają.

Na koniec bywają czasy, w których nieodstąpienie od Pana Boga dla dusz nawet wybranych, staje się niezmiernie trudnym. Przyczynia się wtedy jakby wszystko do tego powszechna niewiara, a wskutek tego również powszechne skażenie obyczajów; rozpowszechnione piśmiennictwo najprzewrotniejsze zasady szerzące; wszystko to stawia ogromne przeszkody w zbawieniu się dusz, — i wtedy niezliczona ich liczba uchodzi przed najmiłościwszymi wysiłkami Pana Boga goniącego za nimi. A gdy na widok tego wszystkiego nasze zimne serca, byleśmy żywszą wiarą przejęci byli, wielkim smutkiem się przejmują — jakże niewymownego cierpienia było to powodem dla Maryi. To bowiem, co nas tylko oburza, dla Niej było powodem największej wtedy Boleści, gdy w targnięciu się na Pana Jezusa przez Heroda i w ucieczce Jego do Egiptu, widziała jakby w nieszczęsnym zarodku wszystko to, co miało spotkać Pana Boga od ludzi począwszy od owej pory az do dni naszych i do końca świata.

W tej więc drugiej Boleści myśli takie, taki obraz, takie jakby na jawie widzenie smutnej pod tym względem przyszłości, zaostrzały niezmiernie ten drugi z rzędu Miecz, w niepokalane Serce Przenajświętszej Matki wtłaczający się. Ona unosząc Pana Jezusa po spalonych skwarem pustyni piaskach, wiedziała i miała to bezustannie na myśli, że unosi z ojczystej ziemi Tego Pana Boga, Którego z upływem czasu, tyle dusz do wydalenia się z nich zmusi, ile grudek piasku przez tę wędrówkę Jej po puszczy, Dziewicze Jej Stopy zdepczą.

Każde wtedy spojrzenie na ukochane Dziecię, gdy Je niosła do Egiptu, odżywiało podobne myśli i stawiało Jej w wyobraźni ten smutny obraz. Każde cierpienie
Pana Jezusa tą długą, trudzącą i na tyle niebezpieczeństw wystawioną wędrówką, było dla Niej wyraźnym zapowiednim obrazem, figurą na samej Boskiej Osobie Syna Bożego, tego wszystkiego co Go czekało w Jego przez Kościół wędrówce po ziemi, przez wszystkie wieki i czasy.

Lecz i na inne jeszcze wewnętrzne usposobienie Przenajświętszej Panny, w tej drugiej Jej Boleści uwagę naszą zwrócić powinniśmy. O ile obraza Pana Boga, nieuznanie Go i odłączanie się od Niego przez grzech, obudzało w Niej wstręt jak najwyższy i niewymownego smutku stawało się dla Niej źródłem — tak z drugiej strony, Jej litość nad grzesznikami, a stąd i Jej miłość ku nim granic nie miała. Jakkolwiek bolała Ją niewdzięczność i złość ludzka, względem grzeszników największych, do Serca Jej nie zakradała się ani najmniejsza gorycz. Nie rozbudzała się w Niej złość na nich, lecz z miłości ich cierpiała niezmiernie z powodu następstw przewinień, których się dopuszczali. Nie potępiała ich, lecz tylko ich żałowała. Grzech był dla Niej rzeczą najobrzydliwszą, najstraszniejszą, gdy się na niego zapatrywała jako na obrazę Boga najwyższego; lecz gdy go widziała w grzeszniku, zgroza jaką Ją przejmował jakby roztapiała się, zamieniając się w powódź litości. Jej gorliwość o chwałę Bożą, nie pragnęła Sprawiedliwej Pomsty, dotknięciem odpowiednią karą znieważającego najwyższy Majestat Boski; lecz cała usilność Jej zwracała się do tego, ażeby wyrządzona zniewaga, wynagrodzoną została jak najczętszym nawróceniem się grzesznika. Wiedziała bowiem dobrze, że Sprawiedliwość Boska najchętniej ustępuje kroku Jego Miłosierdziu, jak tylko grzesznik nie stawia temu przeszkody.

Bo też i w każdej duszy oświeconej wiarą i żywszą miłością Pana Boga i ludzi przejętej, grzesznicy do szczególnych względów nabywają prawo, skoro się na nich zapatrujemy nie jako w grzechu będących, lecz jako na istoty najnieszczęśliwsze, a o które i Sam Bóg w szczególny sposób się troszczy. Wielka to litość nad grzesznikami, a stąd okazywanie im wielkiej miłości przez mężów w apostolskim zawodzie pracujących, sprawia, że się oni do nich garną i do Pana Boga nawracają. Wierni słudzy Chrystusowi, jak we wszystkim starają się Go naśladować, tak i w Jego poświęceniu się dla grzeszników i w Jego Miłości z jaką ich przyjmował. Gdy bowiem grzesznik się nawraca, Łaski jakie otrzymuje, bardziej godne są podziwu i uwielbienia w nich Miłosierdzia Boskiego, aniżeli grzech oburzenia i wstrętu. Wszelkie usiłowania nawrócenia grzesznika, jeśli nie są połączone z miłością ku niemu, chybiają swego celu, a im kto więcej okazuje im takowej miłości, tym łatwiej do najzatwardzialszych serc trafia. Gdy Zbawiciel chciał kogo nawrócić, zawsze czynił to spojrzeniem pełnym Dobroci, słowami najłagodniejszymi, przez zachowanie się z grzesznikiem z taką łaskawością, że Mu to faryzeusze wyrzucali jako zbytnią pobłażliwość.

Takimi też uczuciami względem grzeszników było przejęte i Serce Przenajświętszej Matki, gdy w Jej drugiej Boleści stawali Jej oni na myśli. Bardziej Ją obchodziło ich nieszczęście jak ich przewrotność, a im większe przedstawiały się Jej złości ludzkie, tym srożej bolała nad nieszczęściem dopuszczających się tak owych i tym goręcej pragnęła uchronić ich od zguby. Nic bowiem nie dowodzi lepiej ścisłego zjednoczenia duszy z Panem Bogiem, jej przejęcia się uczuciami Przenajsłodszego Serca Pana Jezusowego, jak szczególna litość nad grzesznikami i okazywanie im Miłości. Wyda się to rzeczą dziwną, a w istocie tak jest, że dusze – to oddane bogomyślności, najżywiej miłują grzeszników; bardziej nawet jak ci, którzy w życiu czynnym poświęcają się wyłącznie ich nawracaniu. I dlatego to, żeby kto stał się doskonałym Apostołem, trzeba żeby był i wielkim bogomódlcą.

 

 

Uczcijmy Siedem Boleści Najświętszej Maryi Panny modlitwą Św. Bonawentury oraz Koronką i Litanią do Matki Boskiej Bolesnej:

 

 

Uczczenie Matki Boskiej Bolesnej.

 

 

Źródło: Arka pociechy 1880

 

V. Boże! wejrzyj ku wspomożeniu mojemu.

R. Panie! pośpiesz ku ratunkowi mojemu.

V. Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu.

R. Jak była na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen.

 

  1. Użalam się nad Tobą, O Matko najboleśniejsza, dla tego smutku, który ogarnął Serce Twe najczulsze w chwili proroctwa Świętego Starca Symeona. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje tak zasmucone, uproś mi cnotę pokory i dar Świętej Bojaźni Bożej.

 

Ave Maria Doloribus plena, Crucifixus tecum, lacrimabilis tu in mulieribus et lacrimabilis Fructus Ventris Tui, Iesus.

— Sancta Maria, Mater Crucifixi lacrimas impertire nobis crucifixoribus Filii Tui, nunc et in hora mortis nostrae. Amen.

Zdrowaś Maryo, Boleści pełna, ukrzyżowany z Tobą, najboleśniejsza między niewiastami i bolesny Owoc Żywota Twojego, Jezus.

— Święta Maryo, Matko Ukrzyżowanego, módl się za nami krzyżującymi Syna Twojego, i wyjednaj nam łzy pokuty teraz i w godzinę śmierci naszej naszej. Amen.

100 dni odpustu za każdy raz pozwolił Pius IX dnia 23 Grudnia 1847r.

 

  1. Użalam się nad Tobą, o Matko najboleśniejsza, dla tej trwogi, która przejmowała Twe Serce najtkiwsze w ucieczce do Egiptu i w czasie Twego tam pobytu. O Maryo najmilsza! przez Serce Twoje tak zatrwożone uproś mi litość względem ubogich i dar pobożności.

Zdrowaś Marya.

  1. Użalam się nad Tobą, o Maryjo najboleśniejsza, dla tej tęsknoty, w jaką popadło Twe najtroskliwsze Serce czasu zgubienia drogiego Jezusa Twojego. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje taką tęsknotą ściśnione, uproś mi cnotę czystości i dar umiejętności.

Zdrowaś Marya.

  1. Użalam się nad Tobą, o Matko najboleśniejsza, dla tej boleści, którą jęknęło Macierzyńskie Serce Twoje w spotkaniu Jezusa Krzyż dźwigającego. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje tak pełne miłości a tak rozbolałe, uproś mi cnotę cierpliwości i dar mocy.

Zdrowaś Marya.

  1. Użalam się nad Tobą, o Matko najboleśniejsza, dla tego męczeństwa, którego doznało mężne Serce Twoje patrząc na konanie ukochanego Syna Twego. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje tak współ umęczone, uproś mi cnotę wstrzemięźliwości i dar dobrej rady.

Zdrowaś Marya.

  1. Użalam się nad Tobą, o Matko najboleśniejsza, dla tej Rany, które litościwemu Sercu Twemu zadało uderzenie włócznią w Serce Syna Twego. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje tak okrutnie przeszyte uproś mi cnotę miłości bliźniego i dar rozumu.

Zdrowaś Marya.

  1. Użalam się nad Tobą, o Matko najboleśniejsza, dla tego ostatniego ciosu, który wytrzymało Serce Twe najmiłosierniejsze w chwili pogrzebu Jezusa Syna Twego. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje tą ostatnią boleścią do szczętu złamane, uproś mi cnotę pilności i dar mądrości.

Zdrowaś Marya.

 

 

Litania o Siedmiu Boleściach Najświętszej Maryi Panny

Źródło: Wianek różany 1853

 

Kyrie elejson! Chryste elejson! Kyrie elejson!

Chryste, usłysz nas! Chryste, wysłuchaj nas!

Ojcze z Nieba Boże, zmiłuj się nad nami!

Synu Odkupicielu świata, Boże,

Duchu Święty Boże,

Święta Trójco Jedyny Boże,

Święta Maryo, Matko Bolesna, módl się za nami!

Święta Maryo, Któraś nie znalazła miejsca w gospodzie,

Święta Maryo, Któraś zmuszona była szukać przytułku w stajence,

Święta Maryo, Któraś Twego Pierworodnego w żłóbku złożyła,

Święta Maryo, Któraś krwawemu Obrzezaniu Syna Twojego obecną była,

Święta Maryo, Której powiedziano, że Syn Twój położon jest na znak, któremu sprzeciwiać się będą,

Święta Maryo, Której wyprorokowano, że duszę Twą własną miecz boleści przeszyje,

Święta Maryo, Któraś z Synem do Egiptu uchodzić musiała,

Święta Maryo, Któraś rzezią niewiniątek przerażoną była,

Święta Maryo, Któraś dwunastoletniego Syna Twego w Jeruzalem zgubionego przez trzy dni żałośnie szukała,

Święta Maryo, Któraś ciągle na nienawiść żydów ku Synowi Twemu patrzała,

Święta Maryo, Któraś Męki i Śmierci Syna Twojego obraz bezustannie w sercu nosiła,

Święta Maryo, Któraś w dniu Ostatniej Wieczerzy Syna do Jeruzalem na Mękę idącego ze smutkiem pożegnała,

Święta Maryo, Któraś Mękę Ogrójcową i krwawy pot Syna Twojego na modlitwie wylany, Sercem Matki przeczuwała,

Święta Maryo, Któraś o Synu przez Judasza zdradzonym, a powrozami skrępowanym, z Ogrójca wiedzionym wieść odebrała,

Święta Maryo, Któraś Syna jakoby złoczyńcę przed sąd kapłanów stawionego widziała, Któraś na Syna fałszywych świadków zeznania słuchała,

Święta Maryo, Któraś okrutny policzek przez Najdroższego Syna Twojego odebrany na Sercu uczuła,

Święta Maryo, Któraś obelgi od żydów i żołnierzy na Syna Twego bezbożnie miotane słyszała,

Święta Maryo, Któraś Syna biczami sieczonego i cierniem koronowanego ujrzała,

Święta Maryo, Któraś bezbożny, a haniebny wyrok śmierci na Syna Twego wydany słyszała,

Święta Maryo, Któraś Syna Twego Krzyż niosącego spotkała,

Święta Maryo, Któraś łoskotu przybijania gwoźdźmi Rąk i Nóg Syna Twojego słuchała,

Święta Maryo, Któraś ostatnie słowa Syna Twojego na Krzyżu do Serca przyjmowała,

Święta Maryo, Któraś konaniu Syna Twojego obecną była,

Święta Maryo, Któraś zmarłe Ciało Syna Twojego z Krzyża zdjęte na Macierzyńskie Łono Swoje przyjęła,

Święta Maryo, Któraś od grobu Syna Twojego cała zbolała do domu wracała,

Święta Maryo, Królowo Męczenników,

Święta Maryo, Zwierciadło wszystkich utrapień,

Święta Maryo, Morze goryczy,

Święta Maryo, Opiekunko bolejących,

Święta Maryo, Wspomożycielko stroskanych,

Święta Maryo. najszczodrobliwsza pocieszycielko chorobą złożonych,

Święta Maryo, mocy najpotężniejsza słabych,

Święta Maryo, pewna Ucieczko grzeszników,

Przez okrutną mękę i śmierć Syna Twojego, wybaw nas, o Królowo Męczenników.

Przez najcięższe Boleści Serca Twojego,

Przez największe smutki i utrapienia Twoje,

Przez straszne uciski Twoje,

Przez łzy i łkania Twoje,

Przez wszystkie Macierzyńskie współubolewania Twoje,

Przez przemożne pośrednictwo Twoje,

Od niepomiarkowanego smutku,  Zachowaj nas, o Matko Najboleśniejsza.

Od upadku na duchu,

Od trwożliwego umysłu,

Od niechętnego znoszenia wszelkich cierpień,

Od rozpaczy i braku nadziei w Miłosierdziu Bożym,

Od wszelkiej okazji i niebezpieczeństwa zgrzeszenia,

Od sideł szatańskich,

Od zatwardziałości serca,

Od ostatecznej niepokuty,

Od nagłej i niespodziewanej śmierci,

Od potępienia wiecznego,

My grzeszni Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Matko!

Abyś nas w wierze prawdziwej, nadziei i miłości Świętej Opieką Twoją utrzymywać raczyła, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Matko.

Abyś nam u Syna Twojego za grzechy nasze doskonałą skruchę i pokutę wyjednać raczyła,

Abyś wzywającym Cię, pociechę i ratunek Twój udzielać raczyła,

Abyś nas w chwili konania wspierać najszczególniej raczyła,

Abyś nam w stanie łaski zejście ze świata tego wyjednać raczyła,

O Matko Boska, pełna Łaski, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas.

Matko najboleśniejsza, Ciebie błagamy, zmiłuj się nad nami.

Baranku Boży, któryś wobec Matki Twojej przez trzy godziny na Krzyżu wisiał przez boleści tejże Matki Twojej w ten czas doznane, przepuść nam Panie.

Baranku Boży, któryś wobec Matki Twojej Bogu Ojcu Ducha oddał, przez boleści tejże Matki Twojej w ten czas doznane, wysłuchaj nas Panie.

Baranku Boży, któryś wobec Matki Twojej z Krzyża nieżywy zdjęty, na Jej Łono złożony został, przez boleści tejże Matki Twojej w ten czas doznane, zmiłuj się nad nami!

Chryste, usłysz nas! Chryste, wysłuchaj nas!

Kyrie elejson! Chryste elejson! Kyrie elejson!

Ojcze nasz… Zdrowaś Marya… Chwała Ojcu…

V. Módl się za nami Matko najboleśniejsza.

R. Teraz i w godzinę śmierci naszej.

V. Panie! wysłuchaj modlitwy nasze.

R. A wołanie nasze niech do Ciebie przyjdzie.

V. Módlmy się: Niech raczy wstawić się za nami, prosimy Panie Jezu Chryste, teraz i w godzinę śmierci naszej do miłosierdzia Twojego, Błogosławiona Marya Panna, Matka Twoja, której Przenajświętszą Duszę w chwili Męki i Śmierci Twojej miecz boleści przeszył. Przez Ciebie Jezu Chryste, Zbawco świata, który z Ojcem i Duchem Świętym żyjesz i królujesz, Bóg po wszystkie wieki wieków.

R. Amen.

 

 

 

 

 

 

© salveregina.pl 2023