Miesiąc Luty poświęcony ku czci Matki Boskiej Bolesnej – dzień 18
Źródło: Matka Bolesna wzór dla cierpiących wolne tłumaczenie dzieła O. Fabera Oratorianina pod tytułem: „U Stóp Krzyża” przez O. Prokopa Kapucyna, 1895r.
Zawartość strony
Zachęta Św. Alfonsa Marii Liguori’ego o nabożeństwie do Matki Boskiej Bolesnej.
Źródło: Arka pociechy 1880
Kto pragnie żywe w sercu swoim przechowywać do Przenajświętszej Panny nabożeństwo, powinien często Jej Boleści rozpamiętywać. Nimi to bowiem pozyskała Ona te niezmierzone zasługi swoje przed Bogiem, które po Zasługach Męki Pańskiej są największym Skarbem Kościoła; przez nie stała się najpodobniejsza do Boskiego Syna Swojego i przez nie dostąpiła tytułu Współodkupicielki rodu ludzkiego, jak ją Ojcowie Święci nazywają.
Święty Alfons Liguori, zachęcając dusze pobożne do nabożeństwa do Matki Bolesnej, przytacza dwa następujące objawienia. Jedno, w którym Pan Jezus tak przemówił do pewnej duszy Błogosławionej: „Drogimi są w oczach moich łzy wylane nad rozmyślaniem Męki Mojej; lecz tak kocham Matkę Moją, że gdy kto rzewnie rozpamiętywa Jej Boleści, jeszcze Mnie to więcej ujmuje“.
Drugie objawienie przytoczone przez tegoż Świętego jest następujące, a wyjęte z najpoważniejszych podań pierwszych wieków Chrześcijaństwa: Wkrótce po Wniebowzięciu Przenajświętszej Panny Święty Jan Ewangelista ujrzał Pana Jezusa i Matkę Bożą, proszącą Go o szczególne Łaski dla wszystkich mających nabożeństwo do Jej Siedmiu Boleści. Chrystus Pan zadość czyniąc Jej prośbie przyrzekł:
- Że ktokolwiek uciekać się będzie do Zasług Boleści Matki Bożej i przez nie prosić będzie o potrzebne Łaski, może być pewnym, iż nie umrze bez szczerej pokuty za grzechy.
- Że uwolnionym będzie od przerażenia i ucisków wewnętrznych, ostatniej godzinie życia zwykle towarzyszących.
- Że będzie miał Łaskę serdecznego nabożeństwa i do Męki Pańskiej i za to szczególną nagrodę otrzyma w niebie.
- Na koniec, że wszyscy pobożną cześć oddający boleściom Matki Przenajświętszej mieć Ją będą za swoją szczególną Panią i Władczynią, i że Marya nimi rozporządzać będzie według Najmiłościwszej Woli Swojej w sposób szczególniejszy.
Wyżej przytoczony Św. Alfons dodaje w końcu, że różne poważne dzieła liczne przytaczają przykłady i wypadki na stwierdzenie tego podania.
Duszo pobożna weź to do serca twego.
ODPUSTY:
Skarbnica odpustów modlitewnych i uczynkowych, 1901
Odpusty. Podręcznik dla duchowieństwa i wiernych opr. X. Augustyn Arndt 1890r.
Miesiąc LUTY na cześć Matki Boskiej Bolesnej.
Odpust: 1) 300 dni za każdy dzień, gdy kto przez miesiąc luty według jakiejkolwiek książki o Boleściach Maryi, aprobowanej przez kościelną władzę, odprawi to nabożeństwo z sercem skruszonym i pobożnie.
Pius IX Brew. z 3 kwietnia 1857. Reskr . Św. Kongr. Odp. z 26 listop. 1876).
2) Odpust zupełny raz w dniu dowolnie obranym dla wiernych, którzy codziennie przez miesiąc luty odprawiają pobożne rozmyślanie o Boleściach Matki Boskiej, bądź wspólnie, bądź też osobno.
Warunki: Spowiedź Święta, Komunia Święta, modlitwa przez jakiś czas na intencję Papieża.
(Leon XIII, Reskr. Św. Kongr. Odp. 27 styczn . 1888, Acta S. Sed. XX. 478).
Odpust zupełny raz na rok w dniu, w którym kto odprawia godzinę modlitwy na cześć Matki Boskiej Bolesnej, rozważając Jej Boleści i odmawiając inne modlitwy odpowiadające temu nabożeństwu.
Warunki: Spowiedź i Komunia Święta.
(Klem. XII. Dekr. Św. Kongr. Odp. d. 4 lutego 1736).
Pobożne ćwiczenie na cześć Matki Boskiej Bolesnej w Wielki Piątek i inne piątki roku.
Odpusty: 1) Odpust zupełny dla tych, którzy we Wielki Piątek w czasie od (około) godziny trzeciej po południu aż do godziny 11. rano w Wielką Sobotę zajmują się publicznie lub prywatnie przez godzinę albo przynajmniej przez pół godziny rozmyślaniem lub pobożnymi modlitwami, współbolejąc nad boleściami Najświętszej Panny po śmierci Zbawiciela. Odpust ten zyska się w dniu, w którym czyni się zadość obowiązkowi wielkanocnemu.
2) Odpust 300 dni w każdym tygodniu, gdy kto podobne ćwiczenia odprawia przez godzinę lub pól godziny w czasie od 3. godziny po południu w piątek aż do rana niedzieli.
3) Odpust zupełny co miesiąc w jednym z ostatecznych dni dla tych, którzy w tydzień nabożeństwo to odprawiali.
Warunki: Spowiedź i Komunia Święta.
(Pius VII Reskr. Sekret. Memoryał. 24 25 lut. i 21 marca 1815, najprzód na 10 lat, potem Reskr. Św. Kongr. z 18 czerwca 1812 na zawsze).
WEZWANIE DO DUCHA ŚWIĘTEGO
V. Racz przyjść Duchu Święty i napełnić serca wiernych Twoich.
R. A ogień Miłości Twojej racz w nich zapalić.
V. Ześlij Ducha Twego, a będą stworzone.
R. A cała ziemia będzie odnowiona.
V. Módlmy się: Boże! Światłem Ducha Świętego serca wiernych nauczający, daj nam w Tymże Duchu poznawać co jest dobrem, i zawsze obfitować w pociechy Jego. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, Który z Tobą i z Duchem Świętym żyje i króluje, Bóg w Trójcy Świętej Jedyny na wieki wieków.
R. Amen.
ROZWAŻANIE.
Czwarta Boleść.
SPOTKANIE PANA JEZUSA KRZYŻ NIOSĄCEGO.
§. II. Główne cechy czwartej Boleści Przenajświętszej Matki.
Chociaż wydawać się może, że Boleść ta, jest tylko jednym ze szczegółów całego pasma tych boleści jakich doznała Przenajświętsza Matka w ciągu Męki Pańskiej, to jednakże posiada ona odrębne swoje cechy, wyjątkowo ją odróżniające. Już samo to, że Boleść ta przez Kościół zaliczoną została do siedmiu głównych Boleści Maryi, dowodzi, że ma ona swoje właściwe i odrębne znaczenie. Co do Przenajświętszej Panny, było to nieszczęściem od dawna z niewymownym cierpieniem przewidywanym. Było to urzeczywistnieniem się tego okrutnego widzenia, które przez długie lata stało Jej na Oczach bezustannie, bo i sen nawet tego nie przerywał. O woź, chociażby nieszczęście jakie było na długo przed jego nadejściem przewidziane, gdy już nadejdzie, siły swojej pomimo tego nie traci. Owszem, gdy prawie zawsze znajdzie się w nim coś czegośmy się nie spodziewali, dotknie nas ono tern srożej, że się nam zdawało, żeśmy na wszystko gotowi, przeciw wszystkiemu dostatecznie uzbrojeni. Wszystkośmy sobie zawczasu wyobrazili, przewidzieliśmy okoliczności które nieszczęściu naszemu mają towarzyszyć, i postanowiliśmy stosownie do nich zachować się. Wiele i wiele razy układaliśmy sobie co wtedy powiemy, jak postąpimy, jak na to zapatrywać się będziemy. O niczym nie zapomnieliśmy, wszystkośmy obmyślili, i w końcu zdaje się nam, żeśmy się spokojnie poddali ciosowi, który nas czeka. Mając obraz ten długo na myśli i jakby przed oczami, nawykamy do niego, przez co traci on wiele ze swojej srogości. Lecz cóż! kiedy w chwili gdy tak przewidziane nieszczęście na nas się zwala, mnóstwo się w nim znajdzie, a najboleśniejszych, okoliczności, na które zupełnie nieprzygotowani się znajdujemy. Doznajemy tych cierpień których się spodziewaliśmy, ale najrozmaitsze ich odcienia, które nam dotąd ani na myśl nie przychodziły, tak je czynią dotkliwymi, jakby to było czymś najbardziej dla nas nieprzewidzianym. I dla Maryi więc, chociaż Jej przewidywanie cierpień jakie miały spotkać Pana Jezusa w ciągu Męki Jego było tak dokładne, jak tylko nim być mogło w umyśle i wyobraźni tak żywej i doskonałej, jakimi była Ona obdarzoną — to jednakże gdy już rozwarła się przed Nią cała otchłań Męki Syna, znalazły się w niej okropności, o których przedtem ani wyobrażenia nie miała. Zaszły wtedy różne okoliczności najzupełniej nieprzewidziane, z pomiędzy których, zdaje się, było właśnie to spotkanie Pana Jezusa krzyż Swój dźwigającego iw Jej Oczach upadającego pod jego ciężarem.
Zachodzi przeto wielka różnica, nawet w Przenajświętszej Pannie, pomiędzy tern na co przychodziło Jej już patrzyć w Męce Pańskiej, a pomiędzy tym, co o niej przewidywała, to jest pomiędzy rzeczywistością a jej tylko wyobrażeniem. W urzeczywistnieniu się nieszczęścia, chociażby najdokładniej przewidzianego, zawiera się siła, dosadność, której przy najbystrzejszym rozumie i najżywszej wyobraźni przewidzieć nie sposób, chociażby już dlatego tylko że następstwo, że koleje w których okoliczności mu towarzyszące rozwijają się, będą najniespodziewańszymi. Każde też cierpienie, dopóki jest jeszcze odległym, chociażby najżywiej przedstawione sobie w wyobraźni, nigdy nie może być tak przeszywającym Duszę, jak nim jest gdy już nadeszło, gdy go nas od niego czas nie przedziela. Chociaż więc to wszystko co w czwartej Boleści miała wycierpieć Marya, zadawało już Jej wielkie cierpienia przez całe życie, bo to bezustannie miała na myśli, — to jednakże kiedy nareszcie Jej przewidywania zamieniły się w rzeczywistość, Boleść Jej stała się bez porównania cięższą: była w porównaniu z Boleścią doznawaną z samego jej przewidywania tym, czym jest przedmiot jaki ożywiony, w porównaniu z jego odmalowaniem chociażby najkunsztowniejszym.
Co zaś najbardziej wzmagało tę czwartą Boleść Matki Przenajświętszej, to silne przeświadczenie, jak dalece Jej widok wtedy przydawał Cierpienia Panu Jezusowi. W poprzedzającej Boleści przy zniknięciu Pana Jezusa w Jerozolimie, On to był niejako sprawcą doznanego wtedy cierpienia przez Matkę: a teraz na odwrót, Ona to stawała się niejako powodem ciężkiego smutku Syna. A z tych dwóch rzeczy, któraż dla Niej była łatwiejsza do przeniesienia? Czyż jest matka kochająca syna, która nie w olałaby doznać przykrości od niego, aniżeli sama go zasmucić? Jakiegoż uczucia doznać wtedy musiała Marya, Której Miłość Macierzyńska przywiązania wszystkich matek do dzieci nad wszelką miarę przewyższała? Czym to być musiała dla tej Matki, która jakby zadawała cierpienie synowi, który razem był i Jej Bogiem? Każda zniewaga wyrządzona Panu Jezusowi, każda męka zadana Jego Boskiemu Ciału, była dla Maryi katuszą wszelkie wyobrażenie, wszelkie porównanie przechodzącą. Przejęta była najwyższą zgrozą, widząc okrucieństwo i przechodzące wszelkie możliwe występki, i świętokradztwa, których wszyscy, bo i kapłani i sędziowie, i żołnierze i kaci, i lud i starszyzna synagogi, dopuszczali się, uczestnicząc w tej zbrodni nad zbrodniami. A oto Sama przykładała jakby do tego ręce! Sama przydawała Panu Jezusowi cierpienia; bardziej jak podwajała ciężar krzyża pod którym upadał! Widok bowiem wtedy tak strasznie zbolałej Matki, był dla Pana Jezusa tysiąc razy cięższą boleścią, aniżeli okrutne Jego biczowanie uwiązanego przy słupie kamiennym. Widok to Bolesnej Matki obalił Go na ziemię w tym trzecim Jego upadku. O! cóż to więc za Boleść być musiała Pana Jezusa, ale jakaż i Maryi, gdy Ona ją niejako Sama zadawała! Bo przecież mogła nie pójść na to spotkanie, mogła i Sobie i Synowi tej wielkiej Boleści oszczędzić. Ale nie uczyniła tego, bo Wolą Bożą było, żeby Marya, dla nabycia tytułu i praw Współodkupicielki, pomimo niezmiernego spotęgowania cierpień Syna w Męce Jego Swoją przy Niej obecnością, a przez to i przez zalanie morzem najsroższej Boleści i własną Jej Duszę — i temu mieczowi przeszywającemu już najokrutniej Jej Serce, poddała się ulegle. I dlatego spotkanie Pana Jezusa już na Kalwarię idącego, tę odrębność czwartej Boleści stanowi, że było to rozpoczęciem się tych bez miary i liczby Boleści, jakie Ją na Kalwarii czekały. Była to pierwszą, że się tak wyrażę, sceną tego Boskiego, a tak okropnego, i tak wzruszającego, tak rzeczywistego, wielkiego i świętego dramatu, jak Sam Pan Bóg rzeczywiście Wielkim jest i Świętym, a w którym to dramacie rola zaraz druga po Synu, dostawała się Matce. Wszystkim tam bowiem, koniec końcem, kierowała Najwyższa Wola Pana Boga, Woła zawsze Najświętsza, Najmiłościwsza i Najdroższa w najsroższych swoich Dopuszczeniach, chociażby się na to zżymało serce, chociażby temu opierała się nasza natura, a ograniczony nasz rozum nie umiał zdawać sobie z tego sprawy. Wola więc to Boża wiodła Pana Jezusa na Kalwarię, i Taż Wola za Nim prowadziła Maryę, a więc dla poddania się tej Woli Marya przydawała obecnością Swoją okrutnych cierpień Synowi, i już tym razem jakby Sama wtłaczała w Serce własne miecz tej czwartej Boleści, tym dotkliwszy, że jakby zbroczony był Krwią i Serca Pana Jezusowego. A teraz pytam: czyż był kiedy jaki święty na taką wystawiony próbę? Czyż domagał się kiedy Pan Bóg od jakiej matki aż takiego dowodu poddania się Jego Woli, żeby Synowi na śmierć wiedzionemu zadała od samej śmierci cięższe cierpienie? Czyż kiedy jaka dusza w najbardziej bohaterskiej uległości swojej Woli Boga, zdobyła się kiedy na taki akt tej cnoty, jak to uczyniła Marya, gdy poszła wtedy na spotkanie Pana Jezusa, i po tym spotkaniu, które Go o ziemię obaliło, szła za Nim dalej aż do ostatniego tchnienia Jego, a Jemu i Sobie zadając, z tego wzajemnego Siebie widoku, męki, wszystkie inne okropności Męki Pańskiej i Boleści Maryi przechodzące!
W tej czwartej Boleści, zachodziła także dla Maryi pewna okoliczność, dotąd Jej Sercu Macierzyńskiemu nieznana, a jak dla każdego macierzyńskiego serca nadzwyczaj dotkliwa, tak dla Jej Duszy Przenajświętszej jak być tylko może najwstrętniejsza i niewymowną zgrozą Ją przejmująca. Oto widziała Pana Jezusa w ręku obcych, którzy mogli robić z Nim co się im spodoba; gdy tymczasem Jej ani zbliżyć się do Niego nie było wolno. Jakże pragnęła otrzeć Mu, zasłoną którą miała na Głowie, Krew sączącą się po Twarzy; rozdzielić włosy Tąż Krwią skrzepłą zlepione i spadające na Oczy; zdjąć ostrożnie koronę cierniową, przytłaczającą Jego Boskie skronie; podtrzymać krzyż, pod którym się ciągle uginał w Jej Oczach; podać Mu rękę gdy bardziej utykał! I ileż innych było do oddania Mu usług, w ciągu tj. okrutnej Jego Drogi Krzyżowej, a które któż lepiej mógł spełnić, któż większe miał do nich od Maryi prawo? Bo czyż jaka matka, odkąd świat światem i dopóki trwać będzie, miała kiedy i mieć będzie mogła większe do syna prawa od Niej, która, bez współudziału męża, poczęła Go za sprawą Ducha Świętego, całkiem z własnego tylko ciała? Sam Pan Jezus te prawa Matki nad Sobą przyznawał, gdy odszukany przez Nią w Świątyni, pozwolił Jej dopominać się takowych publicznie. Lecz ci okrutnicy, pastwiący się wtedy w Jej Oczach nad tym Boskim owocem Jej Przeczystego Żywota, praw tych nie uznawali, podobnie jak po dziś dzień czynią to kacerze czci Jej należnej, właśnie z powodu Jej Praw Boskiego Macierzyństwa, odmawiający. Stanęły Jej wtedy na pamięci te dni błogosławione, kiedy w Betlejem i Nazarecie Swoje Dzieciątko pielęgnując, dotykała Jego Boskiego ciała ze czcią, cześć Wszystkich Aniołów przewyższającą, ze świętym drżeniem i najgłębszym uszanowaniem, z jakim najświętsi kapłani nie dotykają się Przenajświętszej Hostii, gdy Ją trzymają w rękach podczas Mszy Świętej. Niektórzy wielcy Święci, w takiej chwili bywali w powietrze cudownie unoszeni, od zachwytu jakiego wtedy doznawali. Jakąż to więc czcią, jakim uwielbieniem przejęta być musiała Marya do Przenajświętszego Ciała Syna Bożego! Dla Niej wpatrywać się w nie, a cóż dopiero Macierzyńskie do Niego Dłonie przytykać, było za każdym razem Niebem na ziemi. A oto teraz patrzała na ile to zniewag, na ile i jakich katuszy, to ciało było wystawione, i Boleść nad boleściami zalewała Jej Duszę. Widziała jak ohydne ręce oprawców, szarpały Pana Jezusa domagając Mu do podniesienia się z ziemi, gdy pod krzyżem upadał. Widziała jak Go, zanim się podniósł, obrzydliwa noga jednego z katów tupała, a inni poprawiając Mu drzewo krzyżowe z Ramion się obsuwające, trącili nim o koronę cierniową i jeszcze ją głębiej w Skronie wtłoczyli. Wszak w krajach katolickich, gdy przez jakich bezbożników wyrządzona zostaje zniewaga Przenajświętszemu Ciału Pańskiemu, publiczna czyni się pokuta, i wszyscy wierni przejęci najwyższą zgrozą, postami, modlitwami i jałmużną starają się to wynagradzać. Jakąż zgrozą przejmować musiał Przenajświętszą Matkę widok tylu razem zniewag, i przez tylu naraz ludzi wyrządzonych Boskiemu Ciału Pana Jezusa?
Piszą, że gdy Świętej Katarzynie Genueńskiej, dane było razu pewnego ujrzeć w objawieniu całą złość i szpetność najlżejszego grzechu powszedniego, od zgrozy jaką na widok ten przejętą została, tylko co nie umarła. A Marya patrzała wtedy na zbrodnie jakich jeszcze pod słońcem nie było i nie będzie, a patrzała oceniając ich złość i szpetność jak żadna istota stworzona, chociażby najświętsza, ocenić tego nie może. W przedmiocie zaś, na którym te zbrodnie, wszelką złość i szpetność wszystkich występków ludzkich przechodzące dopełniały się, widziała i Syna droższego Jej nad wszystko i Pana Boga na Którego Chwałę Tegoż Syna poświęcała. O! zaprawdę, w żadnej Boleści Maryi, te dwa najsilniejsze w Jej Sercu uczucia: Miłości Macierzyńskiej i czci należnej Panu Bogu, nie były tak srogo, a i jedno i drugie razem dotknięte, jak w tej czwartej Boleści! Matka, a jakiej nie było i nie będzie, Dusza Święta, a Świętości po Panu Bogu najwyższej, srożej już cierpieć nie mogła.
W Boleści tej, zawierało się także jedno z cierpień doznanych już przez Maryę w Jej ucieczce do Egiptu, lecz tą razą w nierównie wyższym działo się to stopniu; a tym było przerażenie.
Marya, jak to wiemy dobrze, była świętości tak niewymownej, tak szczytnej, że prócz Samego już Pana Boga wyższej nie było i być nie może, bo nic szczytniejszego i świętszego nad Matkę Pana Boga, nawet wyobrazić sobie nie możemy. Lecz to wcale nie sprawiało, żeby Serce Maryi nie miało posiadać czułości, wrażliwości, właściwej sercu szczególnie niewieściemu. Owszem, czułość i wrażliwość takowa, nie przechodząca w jakowyś stan chorobliwy — jak się to u niektórych osób wrażliwszych z natury przydarza — była jednakże w stopniu najwyższym, jako w istocie wszystkie i naturalne własności w najwyższej doskonałości, w najwyższym rozwoju posiadającej. Wyobraźmyż więc sobie, jak przerażające wrażenie wywierać musiał na Nią widok tego rozwścieklonego motłochu zapełniającego ulice Jerozolimy i zewsząd Ją naciskającego. Dzikie zwierzęta, których mogła się obawiać przebywając z Dzieciątkiem Jezus puszcze Egipskie, mniej były niebezpiecznymi i mniejszy przestrach i obrzydzenie w Niej obudzały. W tłumie tym, widziała wszędzie twarze najwstrętniejsze, na których malowały się uczucia zemsty dopinającej swego, złości najzawziętszej, barbarzyństwa niesłychanego, okrucieństwa wszelką ludzką zapamiętałość przechodzącego. Bo taki był wyraz twarzy tych wszystkich nieszczęsnych ludzi, użytych wtedy przez całe piekło do zamordowania Syna Bożego. Wrzaski ich, jak ryki szatanów obijały się o uszy Maryi, a bluźnierstwa i obelgi miotane na Jezusa, które zewsząd słyszała, przeszywały Jej Serce tylu mieczami ile wtedy ust zbrodniczych na takowe złorzeczenia się zdobywało. Ścisk coraz większy, w miarę jak się do stóp Kalwarii zbliżano, a ścisk spowodowany tłoczeniem się tych dla których okrutnej zawziętości najbardziej chodziło o patrzenie na rozkrzyżowanego Pana Jezusa — ścisk ten iście piekielny, utrudniał coraz to więcej Jej pochód. Bo przecież i Marya chciała być jak najbliżej Pana Jezusa. Bywały nawet chwile, że Ją tłok ten i od Jana i od Magdaleny oddzielał. A wtedy, Sama się widząc wśród takiej zgrai, pewnie żadnego na Nią względu nie mającej, owszem i na Matkę za Syna zawziętej — truchlała od przerażenia. Lecz ile tylko kroku nie zwalniała i z oczu Syna coraz to gwałtowniej gnanego i popychanego, nie traciła.
Pismo Boże, przedstawia nam w Matce Machabeuszów, najwyższy wzór męstwa macierzyńskiego, gdy ta święta matrona obecna była śmierci ponoszonej przez jej synów za wiarę. I w istocie, godna ona podziwu. Lecz przy onej egzekucji Machabejczyków przy ich traceniu, wszystko się odbywało w pewnym prawem przepisanym porządku: bez tego zgiełku i tej rozwścieklonej zawziętości, która tłumy szalejącego od piekielnego zawrotu żydostwa, gnała na Kalwarię i wtedy Maryę za sobą unosiła. Ziemia nic podobnie okropnego nie widziała; najczarniejsza wyobraźnia nic takiego wyroić by sobie nie mogła: stworzenia opętane nieprzebraną liczbą szatanów, z wrzaskami które im ciż szatani z gardeł wyciskali, gnali bez litości Stwórcę swego, by Go w najokrutniejszy i najhaniebniejszy jaki tylko być może sposób zamordować. A tego zamęczonego Pana Boga Matka, patrzała na to, i wraz z tą całą falą jakby z piekłem rozlanym na ziemię, zewsząd nim otoczona, postępować musiała. O! zaiste, na większe przerażenie od doznanego wtedy przez Maryę, nie mogła już być żadna dusza ludzka wystawioną. A że obok tego, wrażliwość Jej Serca, jak to już wspomnieliśmy, jako w naturze jak być może najdoskonalszej, była rozwinięta do najwyższego stopnia, więc to co już z tego jednego powodu wtedy cierpiała, przechodzi wszelkie ludzkie pojęcie.
Pismo Święte, wspominając o Dniu Sądu Ostatecznego, daje nam do zrozumienia, że będzie to chwila największego a powszechnego przerażenia. Wtedy bowiem rozstrzygać się będą, a na całą wieczność, losy wszystkich pokoleń ludzkich, jakie od początku świata do samego jego końca przemkną się po tej ziemi. Będzie to: Dzień wielki i gorzki bardzo (Ks. Amosa 8, 10). Słusznie jednakże wielu pisarzy kościelnych powiada, że okropność Dnia Sądu Ostatecznego, jest jakby niczym w porównaniu z okropnością dnia Wielkopiątkowego, a zwłaszcza tej chwili kiedy owa tłuszcza zajadłego żydostwa, wiodła Zbawiciela na Kalwarię. Przerażenie więc najwyższe jakie ogarnie świat cały w dniu Sądu ostatecznego jest podobnież jakby niczym w porównaniu z przerażeniem jakim przejętym było Niebo na widok Syna Bożego wiedzionego na śmierć. Lecz Niebo całe, wszystkie najwznioślejsze nawet duchy błogosławione, tak ocenić w tym czynie złości ludzkiej nie mogły jak Marya, lepiej od nich wszystkich Świętość Pana Boga znająca i więcej od nich Go miłująca. Przy tym była Ona i Matką Tego, na którym ta zbrodnia nad zbrodniami bo tak niejako wielka jak Pan Bóg jest wielkim, w Oczach Jej się dopełniała, a przez ludzi, wśród których tłumu wtedy zmuszona była się znajdować! Co w Sercu Matyi działo się w tej chwili, czym była ta czwarta Jej Boleść i takowym przerażeniem potęgowana, to tylko Pan Bóg, którego wiedza wszystko ogarnia, właściwie ocenić może. My najgłębszą cześć Jej oddając, nie próbujmy ani wyobrazić sobie chociażby w przybliżeniu, co nasza najdroższa Matka wtedy przebyła.
Zwykle tak bywa, i któż z nas tego nie doświadczył, że jedna jaka wielka boleść, unieczula nas niejako na inne współcześnie nas dotykające, a zwłaszcza gdy one mniej są od głównego naszego strapienia dotkliwe. Jak we wszystkim tak i co do tego, bardzo ograniczone są nasze władze moralne. Stąd i zdolność cierpienia ma w nas swoje granice. Gdy ją jedna boleść pochłania nadzwyczajnie, wyczerpuje ją niejako i czyni nas obojętnymi na inne. Z Maryą działo się inaczej.
Doskonałość natury najwyższa jaką istota stworzona (prócz Człowieczeństwa Pana Jezusowego) mogła być obdarowaną, sprawiała, że i zdolność w Niej cierpienia posuwała się do granic, do których żadna największa ludzka czułość i wrażliwość ani się zbliżały. Wśród więc tych strasznych cierpień i tego niewymownego przerażenia pod jakiem jęczało Jej Serce, gdy przy spotkaniu Pana Jezusa idącego na Kalwarię, patrzała na urzeczywistnienie się tego, co przez całe Życie przewidywane, miecz Symeonowy ciągle wtłaczało w Jej Duszę — pomimo niezmiernej z tego Boleści, ciężko raniły Jej Serce, i inne jeszcze okoliczności towarzyszące drodze krzyżowej Pana naszego.
Tak wtedy, pomiędzy innymi, było to dla Niej nadzwyczaj bolesnym, że prócz Jana, żaden z Apostołów nie znajdował się tam podówczas; żaden nie szedł za swoim Boskim Mistrzem. Stanęły Jej wtedy na myśli, szczególne Łaski Pana Jezusowe, którymi tak hojnie każdego z nich obdarzył, a największą ze wszystkich, że ich na pierwszych uczniów Swoich powołać raczył, im najskrytsze tajniki Serca Swojego, a zwłaszcza w pożegnalnej przemowie podczas Ostatniej Wieczerzy, odkrył; ich na założycieli Swojego Kościoła przeznaczył, im w Niebie wyjątkową Chwałę zgotował i zapewnił. Pamiętała dobrze, ile to przez trzy lata Życia czynnego Pana Jezusa, odebrali oni od Niego dowodów szczególnej Miłości. Oni podobnież jak Marya, chociaż przez czas krótki i nie w takim jak Ona stopniu, przypuszczeni byli do najbliższej z Synem Bożym poufałości. Im także, przez trzy lata czynnego Życia Zbawiciela, danym było wpatrywać się prawie ciągle w Jego Boskie Oblicze, słuchać Jego Niebiańskiego Głosu, brać do serca słowa z Ust Odwiecznej Mądrości wychodzące. Oni przez szczególne wybraństwo jakie na nich spadło, bez żadnych ich odpowiednich takiemu Dobrodziejstwu Zasług, według wyrażenia Samegoż Pana naszego, jakby powtórnie narodzili się do życia nowego, a które już tu na ziemi dawało im zakosztowywać szczęścia niebieskiego. Marya pojmowała to dobrze, że po Jej powołaniu na godność Macierzyństwa Boskiego, i po godności Świętego Józefa jako Piastuna Syna Bożego, nie było i być nie mogło wyższego powołania, ani wyższej godności nad godność Głosicieli Słowa Wcielonego. Mądrość Przedwieczna zstąpiła na ziemię, i z tylu milionów ludzi zaludniających ją wtedy, wybrała tylko dwunastu, których przypuściła do Swoich Tajemnic, gdyż oni to mieli być tej Mądrości najwierniejszym odblaskiem. Syn Boży założywszy Swój Kościół, im zwierzył najwyższą w Nim władzę, ich przeznaczył i uzdolnił do dokonania Dzieła, które rozpoczął. Apostołowie byli więcej jak Aniołami, albowiem żaden z Aniołów prócz Anioła Gabryela zwiastującego Matce Bożej Przyjście Zbawiciela, nie przyniósł ludziom tak wzniosłych objawień, tak ważnych Prawd, tak potrzebnych nauk jak te, do rozpowszechniania których przeznaczył Pan Jezus tych Swoich Wybrańców. Byli oni królami, mocarzami, jakich nigdy nie było, bo nie tylko mieli całą ziemię zdobyć, lecz trony ich przygotowane zostały na Dzień Ostatecznego Sądu, obok tronu Najwyższego Sędziego. Zbawiciel takimi obdarzył ich Łaskami, że później gdy każdy z nich przeniesie męczeństwo za Wiarę, żadnego z innych największych Męczenników krew za Niego przelana, nie będzie dla Niego tak drogą, jak krew tych Sercu Jego najbliższych. Żadne dziewictwo nie wyrównało ich czystości, czy to była czystość nieposzlakowanej od kolebki niewinności, czy odzyskana ostrą pokutą. Żaden z Wyznawców, nie wyznawał Chrystusa Pana z taką wytrwałością i z takim męstwem jak Oni. Żaden biskup z ich następców, nie używał zwierzonych im przez Pana Boga kluczy do Nieba, z większą roztropnością, z większą łaskawością, z właściwszym umiarkowaniem, i z odważniejszym nieoglądaniem się na względy ludzkie. Żaden z Papieży nie pozwolił sobie przybrać imię Piotra, którego dzierżył władzę, bo każdy z nich czuł, że ją z taką chwałą i tak świetnie jak ten Książę Apostołów sprawować nie potrafi.
Otóż Oni to, tacy Wybrańcy Pana Jezusa, do takich wzniosłych godności przeznaczeni i odpowiednimi do tego Łaskami jak najhojniej obdarzeni — w owej chwili, gdy zapamiętali wrogowie Zbawiciela wiedli Go na Kalwarię, a Marya szła za Nim, gdzież byli? Co się z nimi stało? Czyżby Boskiego Mistrza Swego odstąpili? Czyżby Maryę i z tego powodu nowa i już prawie nieprzewidziana miała spotkać Boleść? Niestety! tak jest, prócz Jana, nie masz tam wtedy z Apostołów żadnego. Piotr tknięty spojrzeniem na niego Zbawiciela w przedsionku Kajfasza, pobiegł na górę Oliwną i tam gorzko opłakiwał swoje zaparcie się Pana Jezusa. Upadek ten tak mu odjął siły ducha, że nie czuł się w możności patrzyć na Mękę i Ukrzyżowanie Tego, Którego miłował więcej od innych Apostołów. Inni rozproszywszy się przy pojmaniu Pana Jezusa w Ogrojcu, w różnych miejscach się pokryli, przejęci trwogą, zafrasowani losem ich Mistrza, sami nie wiedząc co począć i jakim wtedy zachować się wypadało, w największym smutku byli pogrążeni. Lecz ich nie było tam gdzie byli wtedy Pan Jezus i Marya.
Ta więc nieobecność w takiej chwili Apostołów, ciężko raniła Serce Przenajświętszej Matki, zadając Mu jakby trzy rany. Najpierw boleśnie to Ją dotykało w Jej Miłości ku Panu Jezusowi. Marya wiedziała jak dalece ta nieobecność i Jego Serce raniła srodze. Czuła, że On bardziej aniżeli od biczowania i okrutnego koronowania cierniem, cierpiał z powodu takowego opuszczenia Go przez tych, których tak daleko więcej od innych ludzi umiłował, tyle dał im tego dowodów; i to najbardziej Ją Samą w takim zachowaniu się Uczniów Pańskich smuciło.
Prócz tego niezależnie od współczucia z boleścią jaką to sprawiało Panu Jezusowi, bolało Ją i to, że gdy pragnęłaby kosztem Życia własnego przynieść jakąkolwiek ulgę, jakąśkolwiek pociechę Panu Jezusowi, w owej tak okropnej chwili, widziała że i tej jest pozbawiony, na jaką zdawałoby się, że mógł był rachować, to jest, nie ma przy Sobie tych, którzy jeśli kiedy to wtedy powinni Go byli nie odstępować. Był to niezmiernie żywy, a smutny obraz niewdzięczności ludzkiej. A wiemy, że boleść zadana sercu przez niewdzięczność ludzką jest cierpieniem tak dotkliwym, że nawet gdy spotyka osoby mało nas obchodzące, wzbudza to w nas wielką litość. Jakież więc to bolesne uczucie rozbudzać musiało w Sercu Maryi, gdy ofiarą wielkiej niewdzięczności, i w takiej jeszcze chwili, był Jej Syn Najdroższy i Bóg Najwyższy!
Na koniec, odstąpienie wtedy Pana Jezusa przez Apostołów, niewymownie zasmucało Miłość Przenajświętszej Matki ku nichże samych. Słabość ducha jakiej przez to dowodzili, była dla Niej niezmiernie dotkliwą. Ona ich tak bardzo miłowała! Oni tak wyjątkowe zajmowali w Jej Sercu miejsca, i jako dusze z pomiędzy tylu milionów dusz innych wybrane przez Zbawiciela do Dzieła dla wykonania, którego zstąpił na ziemię, i jako ci którzy i Jej Samej tak wiele już dali byli dowodów i przywiązania i Miłości i czci najgłębszej. Oni zajmowali w Jej Sercu miejsce zaraz obok tego, jakie tam zajmował Święty Józef: po jego śmierci, Marya tu na ziemi, miała ich za najbliższych Sobie. A czemuż tak jak Jej przeczysty Oblubieniec, który gdy żył jeszcze był przy Niej podczas Jej trzech pierwszych Boleści, nie było ich w tej czwartej przy Niej?
Smuciło Ją wreszcie i przewidywanie, jakiem to dla nich samych będzie później i zawstydzeniem i zgryzotą, że nie byli świadkami najważniejszych, a najwięcej kosztujących ich Boskiego Mistrza, Tajemnic. Zewsząd więc i wszelkiego rodzaju zasmucenia zwalały się na serce Przenajświętszej Matki, już i bez tego srodze przeszyte, i wszystko co kochała, wszystkie Jej miłości, stawały się wtedy powodem nowych ran temuż sercu zadawanych.
Ale smutek Maryi spowodowany małodusznością Apostołów w owej chwili Męki Pańskiej, był jakby niczym, w porównaniu Boleści jaką Jej zadawała zdrada nieszczęsnego Judasza. Z objawień niektórych Świętych dowiadujemy się, jak gorące modlitwy zanosiła Marya za duszę tego nędznika. Przewidując w nim jakieś zbrodnicze zamiary zanim je wykonał, okazywała się dla niego szczególnie łaskawą, chcąc go przez to z drogi zguby wiecznej, na którą wchodził, nawrócić. Lecz jak Słowa pełne Miłości Pana Jezusa, wyrzeczone do niego w Ogrójcu, gdy pocałunkiem zdradzał swego Boskiego Mistrza, nie pomogły, tak i zabiegi Dobroci Maryi, jako skałę piekielną obiły się o duszę tego nieszczęsnego potępieńca. Dopuścił się on tej strasznej zdrady, i oto jakby w Oczach Maryi szła na potępienie nie tylko jedna z dusz, za które Pan Jezus szedł Śmierć ponieść, ale jeden z Jego najbliższych Uczniów, jeden z Jego Apostołów, jeden z tych, który tylko co przedtem, z Rąk Zbawiciela, przyjął Przenajświętszy Sakrament. O! cóż to za Boleść była dla Matki Przenajświętszej! Jaką zgrozą i jakim smutkiem przejmowało to Jej Serce! Tu znowu przez współczucie z Panem Jezusem, cierpiała niezmiernie, wiedząc jak On z tego powodu cierpiał. Cierpiała przy tym i jako przyszła najszczególniejsza Opiekunka grzeszników, widząc że jeden z nich uratować się Jej nie dał, i w nim mając Sobie przedstawiony rozdzierający Jej Macierzyńskie dla nas wszystkich serce obraz tych i tylu dusz nieszczęsnych, które pomimo nieprzebranych Zasług Męki Zbawiciela, na którą właśnie patrzała — w skutek złości własnej, pójdą na wieczne potępienie.
Gdybyśmy byli w stanie pojęcia jaką Miłością pałało Serce Maryi dla każdej duszy Krwią Jej Syna odkupującej się wtedy, — moglibyśmy ocenić Jej Boleść z tego powodu doznaną. Lecz czyż to jest dla nas możliwym? Marya wydała Syna na zbawienie wszystkich ludzi, i wydałaby Go prócz tego i za jedną tylko duszę, gdyby tego potrzeba była, a więc i za duszę Judasza. Wtedy zaś właśnie patrzała na Mękę tego Syna zaofiarowanego przez Nią w takim celu, — a oto tejże Męki nieprzebrane zasługi tak marnowały się w Jej Oczach na osobie tego najstraszniejszego jaki był kiedy zdrajcy. Gdyby patrzała była na upadek lucyfera, kiedy z Wyżyn Niebios strącony został do głębin piekieł, nie tak bolesnego doznałaby wrażenia, jak to którego doznawała wtedy ze zdrady Judaszowej. Bo przecież za Duchy Niebieskie zbuntowane, Syn Boży się nie zaofiarował, a jak za świat cały tak i za tego wiarołomnego ucznia Swego, szedł wtenczas na Kalwarię.
Lecz niestety! Ileż to ta Matka nasza najprzywiązańsza i najlitościwsza, miała odtąd podobnych doznać smutków, gdy pomimo największych wysileń Jej Miłości Macierzyńskiej ku ludziom, tylu i tylu wyrwie się Jej z Rąk jakby gwałtem i zgubi na wieki! Pewnie w osobie Judasza stanęły Jej na myśli wszystkie dusze mające się potępić do końca świata, i do morza goryczy zalewającego wtedy Jej Serce, drugie takież morze dolały.
Tak wtedy, z najrozmaitszych powodów okrutnie rozdartym Sercem, po spotkaniu się z Panem Jezusem bardzo krótką chwilę trwającym, w ciągu której tyle tylko u płynęło czasu, żeby dobrze się przypatrzyła jak strasznie Syn Jej skatowany, jak ciężko zmęczony, jak upada pod krzyżem — po takim spotkaniu, szła już ślad w ślad za Nim. A w tym najżałobniejszym jaki był kiedy pochodzie, co krok to nowa dla Niej Boleść! Tu widzi najwyraźniej Krew Jego, rozlaną po drodze, którą tylko co przeszedł. Chciałaby upaść na ziemię, cześć Jej oddać najgłębszą, i tymiż Macierzyńskimi Dłoniami, którymi ją piastowała w żyłach Dzieciątka, zebrać na zasłonę, którą miała na głowie. Ale czyż podobieństwo było to uczynić, wśród tłoku który ją unosił i zewsząd naciskał i popychał. Zamiast więc tego, musiała patrzyć jak Krew tę deptał ten szkaradny motłoch, i jak nawet na obuwiu niektórych zostawały Jej ślady. Boże Wielki! A cóż to za widok był dla Maryi? Wszak to Krew z najczystszych kropli Jej Macierzystego Ciała urobiona, ciepła jeszcze Krew Syna, którą Mu za chwilę co do kropli wytoczą. Ale nie dość na tym, to Krew Boga Wcielonego, wylewającego ją za tych, którzy ją depczą! To Przenajświętszy Sakrament, tak i tyle wtedy razy w Oczach Maryi znieważany!
W Boleści tej powinniśmy zwrócić także uwagę i na to, co już i w poprzednich nie pomijaliśmy, to jest z jednej strony uważać powinniśmy wielką zgrozę jaką obudzały w Maryi straszne grzechy dopełniające się wtedy w Jej Oczach, a z drugiej i niezmierną Litość, jaką przejmowało Ją nieszczęście tylu dusz, dopuszczających się tych wszelką miarę przechodzących zbrodni. Było pomiędzy nimi wielu takich, których grzeszne zaślepienie, wskutek którego nie poznawali w Panu Jezusie Mesjasza oczekiwanego, przywiodło do tego, że się zawzięli na Niego, z całą zajadłością do jakiej przywiodło ich piekło. I nad takim zaślepieniem ludzi, wśród których Syn Boży przebywał tak długo, do których przemawiał tak często, wśród których tyle cudów czynił — bolała niezmiernie. Lecz jakże nierównie srożej przejmowała Ją największą zgrozą złość tych, którzy jak na przykład kapłani i starsi synagogi, nie mogli mieć na swoją obronę żadnego rodzaju nieświadomości religijnej. Oni bowiem jako obeznani z Pismem Świętym, pierwsi i od razu powinni byli poznać w Panu Jezusie dawno przez Proroków przepowiedzianego narodowi wybranemu Mesjasza, i cały lud za Nim pociągnąć. A tymczasem, oni to okazali się najzawziętsi na Niego. Jakiż ci nieszczęśni los sobie w wieczności gotują! Jakżesz ciężką i straszną karę na siebie ściągają!
Otóż, wszystko to Marya dobrze wiedziała. Lecz jakkolwiek większą Ją to zgrozą przejmowało aniżeli Apostołów Jakuba i Jana, gdy widząc niewdzięczność Samarytan z jaką się obeszli ze Zbawicielem, chcieli oni wywołać na nich karzący ogień niebieski. — Ona nie pragnęła ukarania tych, którzy Pana Jezusa zamordowywali. Owszem, chciałaby była tymiż Boleściami jakie wtedy przebywała, wyjednać im Łaskę opamiętania się. A czy dla wszystkich, czy dla wielu, czy dla niektórych przynajmniej wyjedna to u Pana Boga, nie dano Jej było wtedy przewidzieć, chociaż jak wiemy, rzesza wracająca z Kalwarii po Śmierci Zbawiciela, biła się w piersi i nawróconą została (zob. Łuk. 28, 48). Zanim więc to nastąpiło jeszcze, widok tego mnóstwa ludzi wszelkiego wieku, płci i stanu, którzy wiodąc Pana Jezusa na śmierć, sami w Oczach Maryi szli na śmierć wieczną, był dla Niej widokiem, kto wie czy nie bardziej rozdzierającym Jej Serce i dla nich Macierzyńskie, aniżeli widok gnanego przez nich bez litości Jej Syna, mającego za nich umrzeć.
Osoby tkliwszego usposobienia, a obok tego żywszej wyobraźni i wrażliwszej pamięci, gdy ich jakie nieszczęście spotyka, odrębnej doznają boleści, z zestawienia smutnej teraźniejszości z ubiegłą szczęśliwą przeszłością. Wśród doznawanego strapienia, wspomnienia takowe, same z siebie się nastręczają, jakby dla przydania jeszcze ciemniejszej barwy temu, co nas już i bez tego ciężko przygniata. Czyżby więc tej czwartej Boleści Maryi, i ten niemało przeciążający ją przydatek mógł być oszczędzonym, gdy Ona w każdej ze Swoich Boleści, kielich jej goryczy co do ostatniej kropli wychylać miała.
Wprawdzie, całe Jej Życie, a zwłaszcza od chwili wtłoczenia się w Jej Sercu pierwszego miecza Boleści przy przepowiedni Symeona, — było bezustannym cierpieniem. Wszelako, któż z nas nie wie, jak ogromna zachodzi różnica pomiędzy samym tylko przewidywaniem nieszczęścia i to odległego, a już jego doznaniem. Bądź co bądź, pomiędzy samym tylko wyobrażeniem czegoś, chociażby najżywszym, a urzeczywistnieniem się tegoż, zachodzi cała otchłań różnicy, którą nie oceniamy aż gdy się z samą już rzeczywistością stykamy. Jakkolwiek więc całe Życie Przenajświętszej Panny było jakby zatrute ciągłą myślą o tym, co Jej Boskiego Syna czekało, to jednakże, błogosławione chwile Jej pobytu z Nim czy to w Betlejem, czy w cichym Nazarecie, czy nawet na wygnaniu w Egipcie — były rajem niebieskim tu na ziemi, w porównaniu z tym, co wtedy z Nią się działo w tej czwartej Boleści.
Prawda, że od czasu pierwszej Swojej Boleści, od zaofiarowania Pana Jezusa w świątyni Jerozolimskiej, już Go Ona wydała na zadośćuczynienie najwyższej Sprawiedliwości za grzechy świata całego, — i już się Go Ona jakby wyrzekła z Miłości Pana Boga i ludzi. Ale Go jednakże wtedy jeszcze wyłącznie posiadała; piastowała Go na Łonie Swoim, nie spuszczała z Rąk własnych, a tym bardziej z Oczów pełnych Miłości i Macierzyńskiej i Boskiej. Nikt prócz Niej nie miał do Niego prawa; mało kto, i to chyba za Jej zezwoleniem, mógł się do Niego zbliżyć, a tym bardziej Przenajświętszego Jego Ciała dotknąć.
A teraz, nie tylko że nie w Jej, a w obcym ręku był Syn Jej Najdroższy, lecz tego całego rozwścieklonego motłochu ręce podnosiły się na Niego, z niesłychaną, niepojętą, całe Niebo w przerażenie wprawiającą zuchwałością. Teraz już nie tylko wolno było najnikczemniejszym istotom dotykać się Jego Boskiego Ciała, ale zostało Ono wydane im na pastwę, jak ciało niewinnego baranka, rzucone zajadłym wilkom. Każdemu z tych okrutnych oprawców, wolno było zbliżyć się do Pana Jezusa, żeby Mu zadać jaką nową Mękę; każdy najostatniejszy z tego zbiorowiska samych fusów ludzkości, mógł Go potrącać, deptać, szarpać, naigrawać się z Niego: tylko Jej zbliżyć się do Syna nie było wolno! Wszyscy, od pierwszego do ostatniego, jakich tam było tysiące, nabyli nad Nim prawa, Ona wszelkie Swoje do Niego straciła! O! cóż za różnica pomiędzy tym, co się wtedy działo, a owymi błogosławionymi, błogimi i szczęśliwymi czasami Dzieciństwa Jezusowego!
Marya przypomniała Sobie z jaką czcią, z jaką Miłością — i drżącą od uwielbienia pieczołowitością, kąpywała Jego Boskie Dziecinne Ciałko; a oto teraz patrzała jak na toż Ciało skatowane od Stóp do Głowy okrutnym biczowaniem, rzucano to błotem, to śmieciem, a nawet i gnojem, przydając do tego najobelżywsze okrzyki.
Przypomniała Sobie z jakim uszanowaniem, Matczynymi Dłoniami, przyodziewała Go w szatki jak śnieg wybielone przez Nią, jak chmurki koło słońca schludnie i jak najstaranniej przez Nią na Nim ułożone; a teraz widziała jak szarpią n a Nim odzienie, już to pobudzając Go barbarzyńsko do prędszego pochodu, już gwałtownie podnosząc z ziemi.
Przypomniała sobie, jak ukochaną Główkę Jego Dziecinną, tę istną stolicę Mądrości Odwiecznej, przyciskała z niewymownej czci i miłości uczuciem do serca; a teraz widziała jak jeży się na Niej okropna korona cierniowa, z pod której ciągle Krew się wydobywa!
Widziała jak te Ręce, które tyle razy gdy malutkim był jeszcze Pan Jezus, głaskały Ją po Obliczu, owijały się o Jej Dziewiczą szyję, — teraz podtrzymywały ciężkie drzewo krzyżowe na Barkach, a od chwili do chwili zsuwały je dla jakiejkolwiek ulgi, albo w tył albo naprzód, i nie z Jej Matczynymi Rękoma jak to dawniej bywało pieściły się milutko, lecz z Ramionami krzyża!
Przypomniała Sobie jak czuwała nad Nim, gdy w kolebce, lub później nieco podrósłszy na skromnej pościółce, zażywał snu spokojnie. A teraz, pamiętając, że noc całą spędził bezsenną, a po niej przeniósł już męki straszne, a więc ze brak Mu sił zupełnie, — wiedziała, że nie spocznie gdzieindziej jak rozpięty na krzyżu, i że nad takim to łożem Syna, za chwilę przyjdzie Jej czuwać!
Co podobne zestawienie się szczęśliwej przeszłości z najsmutniejszą i najokropniejszą jaka kiedy być mogła teraźniejszością, przydawało goryczy w tej czwartej Boleści, Maryi i to Panu Bogu już tylko wiadomo.
§. III. Wewnętrzne usposobienie Przenajświętszej Matki, w Jej czwartej Boleści.
Takim wtedy był czwarty Miecz przeszywający Niepokalane Serce Matki Bolesnej, a według właściwego coraz wyższego w Jej Boleściach stopniowania, które zauważać mogliśmy, ostrzejszy, dotkliwszy, zjadliwszy, sroższy i jeszcze głębiej od trzech poprzedzających, rozdzierający Jej Duszę. Zwróćmyż teraz i tu, według zwyczaju przyjętego przez nas w rozpamiętywaniu poprzednich Boleści Maryi, uwagę na Jej wewnętrzne w ciągu tego usposobienie.
A najpierw, uwielbiajmy tu Jej wspaniałomyślność, w zaofiarowaniu, które raz uczyniwszy, już nie cofa, chociaż przychodzi do tego, że kosztuje Ją ono nad
wszelką miarę więcej jak to przewidywać mogło, nawet takie przewidywanie jakie Przenajświętsza Panna czynić była w stanie, całą potęgą Swojego nad anielskiego pojęcia, i najżywszej jaka być może wyobraźni Wśród tłoku najrozmaitszych myśli nastręczających się Jej wtedy, nie tylko myśl cofnięcia lub pożałowania ofiary uczynionej, chociażby jak skinienie oka chwilowo, nie przemknęła się przez Jej umysł, ale nawet nie zapragnęła Ona, aby którakolwiek z okoliczności, chociażby z zadających Jej najsroższą boleść, albo nie nastąpiła, albo przynajmniej cokolwiek złagodniała, i mniej okrutnie Ją dręczyła.
Gdy zupełnie oddajemy się Panu Bogu, gdy najszczerzej zaofiarowujemy się na przeniesienie wszelkich cierpień jakie spodoba się Mu zesłać na nas, często porywamy się na rzeczy przechodzące wszelkie nasze przewidywanie. Kiedy Święty Jan Apostoł, oświadczał się z gotowością wychylenia kielicha goryczy swego Boskiego Mistrza (zob. Mat. 20, 21), nie przewidywał wcale, jak długie czeka go na dzikiej wyspie wygnanie i jakie ciężkie męki we wrzącym oleju, w którym go mieli smażyć. Toż samo dzieje się z nami, gdy się z całego serca oddajemy Panu Bogu, a gdy dla większego dobra naszej duszy, widzi On potrzebę zesłania na nas ciężkich jakich cierpień. Przekonujemy się wtedy, że niekiedy to czego w istocie wymaga po nas Pan Bóg, większym jest i trudniejszym do przeniesienia od tego czegośmy się spodziewali, cośmy Mu niejako przyrzekli. Albowiem im więcej nas Pan Bóg miłuje, tern więcej staje się wymagającym. Obchodzi się z nami jakby serca nasze wspaniałomyślniejszym i były aniżeli są nimi w istocie, i dopiero Łaską Swoją czyni je takimi, gdy znajduje nas pokornie poddającymi się Jego Przenajświętszej Woli.
Wprawdzie, Przenajświętsza Panna lepiej jakby to ktokolwiek inny mógł uczynić, oceniała wielkość Swojej ofiary, i dokładniej jak najbystrzejszy umysł ludzki, przewidywała co Ją wskutek uczynienia tej ofiary czeka. I to właśnie ciągłe Jej cierpienie z takowego przewidywania pochodzące czyniło rzeczywistszym i dotkliwszym, aniżeli z podobnegoż przewidywania mógł takowegoż doznać, który z Proroków lub Świętych, mający szczególne objawienie czegoś bolesnego co go w przyszłości czekało. Wszelako, chociaż Matka Przenajświętsza przewidywała wszystko, nie przeczuwała jednakże całej rzeczywistości czekających Ją cierpień, a która to rzeczywistość, dopiero gdy już się one na nas zwalają, całą swoją potęgą czuć się nam daje. Przede wszystkim zaś, prawdopodobnie, nie mogła przewidzieć w tym jakkolwiek jasnym widzeniu przyszłości, którym obdarzoną była, tego powolnego ucisku, jakim sam bieg czasu wśród doznawanych cierpień przygniata serce strapione. Tak wtedy, co do ich całości, nawet co do ich głównych szczegółów, jako też co do czasu ich trwałości, Boleści Maryi nie przewyższały tego, co Ona przenieść przyrzekła Panu Bogu, albowiem Jej zaofiarowanie się na cierpienia ogarniało wszystko: miała intencję złożenia w ofierze Panu Bogu, bez żadnego ograniczenia, wszystko co Ją najboleśniejszego czekało. Pomimo jednakże tego, przypuszczać trzeba, że Boleści te, gdy już nadchodziły, jeszcze się cięższymi okazywały od tego czym się Jej przedstawiały w chwili, gdy przyrzekała je przenieść. Marya bowiem, bądź co bądź, była istotą stworzoną, bóstwem nie była, i o tym trzeba nam najbardziej nie zapominać, gdy rozważamy Jej Boleści, wśród których jaśniejąca największym blaskiem Jej niezrównana świętość, sprawia, że o ty, jakby zapominamy. I nic w tym dziwnego, kiedy tak wielki Święty jakim był Święty Dionizy Areopagita, gdy dostąpił szczęścia bliższego poznania Przenajświętszej Panny, byłby, jak sam to wyznawał, wziął Ją za bóstwo, gdyby go wiara nie uczyła, że Jeden jest Pan Bóg tylko. Otóż, my nigdy lepiej nie poznajemy Maryi, jak gdy Jej Boleści rozważamy, nie zapominajmyż wtedy, że pomimo niedościgłego szczytu świętości z jaką te cierpienia Swoje przenosiła, była Ona istotą stworzoną, ale z jakże nadludzkim męstwem, z jak nadludzką cierpliwością, z jakąż Pana Boga i ludzi miłością te jakby także nadludzkie Boleści, przenoszącą!
Że przeto, jakkolwiek wysokim darem przewidywania obdarzoną była Przenajświętsza Panna, jednakże w tym, co Ją spotkało w Jej Boleściach znajdowało wiele najdotkliwszych szczegółów jakby dla Niej niespodzianych, — więc i to czyni tym przedziwniejszą Jej wspaniałomyślność w ponoszeniu takowych z niezachwianą cierpliwością. Okropność teraźniejszości już nadeszłej, przytłumiała po części światło, przy którym patrzała na nią w przeszłości; a jednakże pogrążała się coraz głębiej w otchłań cierpienia z niezachwianym wewnętrznym spokojem. Poddawała się z największą pokorą przyciążającej się coraz bardziej nad Nią prawicy Najwyższego, i gotową się stawiła, gdyby taką była Wola Jego, jeszcze cięższe ponieść męczarnie.
Wielki męczennik Starego Testamentu Hiob, uświęcił się, chociaż wśród ciężkich cierpień swoich, nie powstrzymywał się od niewinnych utyskiwań. Wielu i innych Świętych, podobnie jak Piotr książę Apostołów, zaczynało pogrążać się w rozhukane fale zwątpienia (zob. Mat. 14, 40), gdy nimi nadzwyczajnych cierpień miotały burze. Lecz z Ust Maryi i najstraszliwsze nawalności niesłychanych Jej Boleści, ani słow a skargi nie wywołały, nie przyprawiły Ją ani o chwilę zwątpienia. A tymczasem wiemy to z własnego doświadczenia, jak trudno jest gdy nadejdą nieco cięższe dla nas chwile, wytrwać w niezachwianej wierności Panu Bogu, w doskonałym poddawaniu się Jego Woli Najwyższej, jak trudno wtedy nie odwrócić się niejako od Niego, żeby u stworzeń szukać wsparcia i pociech, które jakby wydzierają nas z miłościwej ręki doświadczającego nas Pana. Nasza wtedy wytrwałość, jest ciągłą walką pomiędzy naturą a Łaską, i gdy wiemy, że Pan Bóg w widokach Swoich zawsze najmiłościwszych, chce żebyśmy cierpieli, my jednakże koniecznie ulgi w nich szukamy. Pan Bóg chce nas oczyszczać, udoskonalać, uświęcać, a my chcemy się pocieszać, i nie po cierniach jak wszystkie wybrane dusze, ale po kwiatami ludzkich pociech usłanej drodze, zmierzać do Nieba.
Otóż na wielką, a zupełnie godziwą pociechę naszą przypomnijmy sobie, że im kto więcej własne z miłości Pana Boga znosi cierpienia, tym litościwszym się okazuje dla tych, którzy pod ich ciężarem się chwieją. Gdy więc nikt w przenoszeniu Boleści nie był mężniejszym od Maryi, nikt też nie jest dla cierpiących litościwszym od Niej. Stąd też, my czołgający się po tej biednej ziemi, wśród tylu nędz naszych, a tylu niedoskonałościami obarczeni, im więcej cierpimy, tym śmielej do Niej oczy nasze zwracać powinniśmy i Ją o wsparcie błagać. Im wyższą się Ona nam okazuje w doskonałym przenoszeniu strasznych Swoich Boleści, im z większą i wytrwalszą wspaniałomyślnością składała je w ofierze Panu Bogu, tym chętniej, tym miłościwiej, tym skuteczniej i niechybniej da nam i nasze wszelkie cierpienia znosić jak Pan Bóg chce, żebyśmy je znosili, a łącząc je z Jej Boleściami, w niebie za nie u stóp Jej przenajświętszych na wieki Bogu za nie dziękować.
Trzeba nam także zwrócić uwagę na bezustanną, a tak wiele kosztującą Ją usilność, z jaką Przenajświętsza Panna, przytłumiała w Sobie doznawaną w spotkaniu Pana Jezusa krzyż niosącego Boleść.
Otoczona tłumem rozszalałego motłochu, naciskana zewsząd pędzącym na Kalwarię ludem, wydawała się jakby nic tego nie widziała, jakby na nic nie zwracała uwagi, jakby nie czuła że Ją potrącają, to gniotą, albo Jej zdążać za Jezusem, jakby chciała, utrudniają. Żaden z Jej ruchów, żadne Jej poruszenie, ani wyraz Jej Oblicza, nie zdradzały najmniejszego wewnętrznego zaniepokojenia. Gdy Ją ludzie odpychają od Pana Jezusa i z okrutnym barbarzyństwem nie dozwalają Jej bliżej być Syna, najmniejszego nie okazuje oburzenia, ani słowa skargi z ust nie wypuszcza, najzupełniej panuje nad Sobą. Zachowanie się Błogosławionych Duchów w widzialnej Obecności Pana Boga w Niebie, nie jest spokojniejszym i bardziej skupionym, jak nim było zachowanie się wtedy Maryi, zewsząd otoczonej i naciskanej od tego zbiorowiska rozpasanego pospólstwa. I dlatego Święty Ambroży słusznie przygania tym, którzy przedstawiają Matkę Bolesną z zewnętrznymi gwałtownymi objawami Jej wewnętrznych cierpień. Lecz z drugiej znowu strony, nie powinniśmy wyobrażać sobie naszą Przenajdroższą Matkę, jakby jaki piękny kamienny posąg, nie schodzący nigdy ze swej wysokiej podstawy; jakby była ukuta z granitu, a nie istotą z ciałem i krwią stworzoną. Posągi chociażby były z nadziemskiego jakiego marmuru najcudowniej wyrzeźbione, serca nie mają. A w Maryi było Serce Matki, a i jakiejże Matki i jakież Serce! Ten więc niezachwiany Jej wewnętrzny spokój, pomimo wielkiej Boleści jakiej wtedy doznawała, był jedynie następstwem Jej niezrównanej Świętości, wskutek znowu której, Wola Jej najdoskonalej zjednoczoną była z Wolą Pana Boga. A że każda Jej Boleść do jeszcze coraz wyższego stopnia podnosiła Jej Świętość, a przez to i Jej coraz doskonalsze poddawanie się w znoszeniu zsyłanych na Nią cierpień, więc im więcej cierpiała, im bardziej pogrążała się Jej Błogosławiona Dusza w morzu Jej Boleści, tym niezachwiańszym stawał się Jej pokój wewnętrzny.
I taki to, a nie inny obraz Przenajświętszej Matki, powinniśmy sobie przedstawiać, gdy rozpamiętujemy Jej Boleści. Inaczej nie mielibyśmy właściwego o Niej wyobrażenia. Albo przypuszczalibyśmy w Niej niezgodne z Jej niezrównaną doskonałością słabości zwykłego niewieściego serca, albo znowu przeciwnie, wyobrażalibyśmy sobie w Niej jakby nieczułość, uwłaczającą takiemu Sercu jakim było Serce takiej Matki. Marya jest niewiastą, prawdziwą niewiastą, lecz niezwykłą, nie taką jak każda inna niewiasta. Nie przestając być kobietą, jest istotą w którą według wyrażenia Pisma Świętego przyoblekło się Słońce Odwieczne (Ks. Ap. 12, 1), to jest: w Której Przeczystym Łonie Sam Pan Bóg Najwyższy zamieszkał. Jak we wszystkim więc co się Jej tyczy, jest coś przechodzącego nasze ograniczone pojęcie, tak i w tym Jej nienaruszonym spokoju Duszy i zewnętrznie się objawiającym wśród tak strasznych cierpień wewnętrznych, — jest coś co dokładnie zrozumieć nie możemy, lecz w czym Jej nadludzką siłę w zapanowaniu nad Sobą, podziwiać i uwielbiać powinniśmy.
Nie wypada nam także, w rozważaniu tej czwartej Boleści Maryi, nie zwrócić uwagi na zjednoczenie Jej cierpień z cierpieniami Jezusa. Już o tym zjednoczeniu mówiliśmy nieraz, lecz tu szczególnie wymaga to wzmianki. Tu Matka Bolesna spotyka się z Synem krzyż Swój niosącym; tu w tej krzyżowej drodze Pana Jezusa, pomimo niesłychanych mąk, jakie Jej ten okrutny widok zadaje, idzie ślad w ślad za Nim; tu towarzyszy Mu nieodstępnie. Tu więc przede wszystkim łączy się z Nim, a więc jednoczy się z Jego cierpieniami.
Z nieprzebranego miłosierdzia Boskiego, dano jest i z nas każdemu, tak jednoczyć się z Panem Jezusem, dano jest nam odkupionym przez Niego, tak łączyć się z naszym Odkupicielem, — że możemy samym aktem wewnętrznym ożywionym Miłością Pana Jezusa, zespalać nasze cierpienia z cierpieniami Pana naszego i przez to uczestniczyć w ich nieograniczonej ceny zasługach. Stąd też co głównie wyróżnia Świętych od pospolitych Chrześcijan, to właśnie to ich jak najściślejsze zjednoczenie swoich cierpień z cierpieniami Zbawiciela. Teologowie utrzymują, że różnica jaka zachodzi pomiędzy Świętymi przebywającymi na ziemi, a Błogosławionymi już w Niebie będącymi, na tern zawisła, że tu dusze święte jednoczą się z Panem Bogiem najściślej przez jednoczenie swoich cierpień z cierpieniami Pana Jezusa, a tamte w Niebie zatapiają się już w Nim nie tylko bez cierpienia, lecz opływając w wszystkie radości, przez uczestniczenie w Chwale Jego człowieczeństwa. Co Paweł Święty wyraża w tych słowach: Współczujemy z cierpieniami Zbawiciela, abyśmy i współuczestniczyli i w Chwale Jego (Rz 8, 15).
Otóż, nikt do takiego zatopienia się w Panu Bogu w Niebie i do takiego współuczestniczenia w Chwale Syna Bożego nie miał być przypuszczonym, jak to spotkało Pannę Przenajświętszą. Zjednoczenie więc Jej cierpień z cierpieniami Jej Syna, musiało być najściślejszym jakim tylko być mogło: było też znowu przechodzącym wszelkie nasze pojęcie i wyobrażenie. Gdy zaś było takim w każdej Jej Boleści, jakżeż tym bardziej w tej, w której przez spotkanie się z Jezusem krzyż Swój dźwigającym i za nim krok w krok postępując, już nie tylko sercem, nie tylko myślą, nie samą wyobraźnią, lecz rzeczywiście z Nim wtedy bardziej była złączoną, ściślej zjednoczoną, bliżej Niego znajdowała się, aniżeli w poprzedzających katuszach Jego ciężkiej Męki.
W tej więc wspólnej, a tak bolesnej pielgrzymce Maryi z Panem Jezusem zdążającym na Kalwarię, bardziej jak kiedy zespalały się Ich cierpienia, tak, iż trudno już było takowe rozróżniać, bo jakby jedna i taż sama była siła tych cierpień, jakby jedna i taż sama cierpliwość w ich ponoszeniu, jakby jedna i taż sama miłość, z jaką swoje cierpienia ofiarowali Ojcu przedwiecznemu za grzechy całego świata. Cierpienia to Jezusa zadawały cierpienia Maryi, a Boleść Matki obok Niego idącej zadawała bez porównania cięższe od tego wszystkiego co wtedy przenosił, cierpienia Synowi: cierpienia jednego z Nich stawały się męką drugiego, były dla każdego z nich nawzajem sroższymi od własnych. Wszak według wyrażenia Świętego Bernarda – Anima plus est ubi amat, quam ubi animat – dusza bardziej jest w przedmiocie umiłowanym, aniżeli w osobie, której ciało ożywia. Jakież więc Duszy Maryi musiało być zjednoczenie z Jezusem, jakież jakby przelanie się Jej Duszy w Osobę Pana Jezusa, a stąd jakież tej Jej przebłogosławionej Duszy katusze wtedy, gdy krok w krok szła za Synem, obciążonym drzewem krzyżowym, wśród największych urągowisk, obelg i bluźnierstw na Niego miotanych, i zdążającym na Kalwarię!
W tej czwartej Boleści naszej niebieskiej Matki, rozważać powinniśmy także, Jej w niczym nie zamąconą pamięć na Obecność Pana Boga, a wskutek tego Jej odnoszenie wszystkiego do Niego, i we wszystkim Jego Najwyższej Przenajświętszej Woli uwielbienie.
Ten cały zewnętrzny, a tak okrutny i straszny dla Serca Macierzyńskiego hałas, wśród którego znajdowała się wtedy: ten iście piekielny pochód rozszalonych ludzi wiodących na Śmierć swego Boskiego Zbawcę; ten ciągły wrzask motłochu rozpojonego szatańską nienawiścią Stwórcy swego za Swoje zbuntowane stworzenie ofiarującego się na śmierć; ten cały zgiełk potępieńczy, wśród którego jakby z głębin samego piekła co chwila obijały się o Jej Macierzyńskie, a do Anielskich głosów przywykłe uszy, najszkaradniejsze bluźnierstwa miotane na Jej Syna i na Jej Boga wszystko to ani na chwilę jak mgnienie oka, nie odwracało Jej myśli od Pana Boga, nie przerywało Jej wewnętrznego skupienia, Jej w Panu Bogu zatopienia się.
W najwyższą, w pierwszą przyczynę wszystkiego wpatrywała się nieprzerwanie, a wszystkie przyczyny podrzędne znikały z Jej Oczu. Dla Maryi nie było wtedy ani Piłata, ani Heroda, ani Annasza i Kajfasza, ani żydów zajadłych, ani oprawców otaczających Jej Syna, a był to tylko Pan Bóg ze Swoją Przenajświętszą i najdroższą dla Niej Wolą, ze Swoim zawsze najmiłościwszym i najmądrzejszym Dopuszczeniem: Pan Bóg tak zapełniający Jej Serce, że w Nim nic wtedy ludzkiego, ziemskiego rozbudzać się nie mogło. A jeśli pomimo tego, obok przyczyny tego wszystkiego, co się wtedy działo najwyższej, to jest Pana Boga, nie mogły zniknąć przed Nią zupełnie i przyczyny podrzędne, to jednakże niepojęte zaślepienie ludu wybranego i ta wszelkie wyobrażenie przechodząca złość ludzka, przedstawiały się Jej okryte gęstym i ciemnym w prawdzie, lecz pomimo tego brzemiennym w największe Miłosierdzia Boskie obłokiem albo jakby gęstą mgłą, której wilgocią promienie słońca, gdy ją w rosę zamienią, tym obfitszym plonem pokryją głęboko wyschniętą rolę.
Słowem, było to i wtedy w Maryi tym całkowitym zatopieniem się Jej w Panu Bogu, tym doskonałym zlaniem się Jej Duszy z Panem Bogiem, którego zażywają Błogosławieni w Niebie; było tym stanem duszy, do którego najusilniej zdążają Święci i tu na ziemi, a do którego mało który z nich dochodzi, nawet pomimo wszelkich innych wysokich darów, pomimo długich ćwiczeń życia wewnętrznego, i pomimo prób nadprzyrodzonych, najszczęśliwiej przebytych. W Przenajświętszej zaś Pannie, było to Łaską, którą jak wszystkimi innymi obdarzoną została od chwili gdy żyć zaczęła, a która w skutek Jej ciągłego z nią w spółdziałania, doszła w Niej w końcu do stopnia wszystkie stopnie Łaski takowej przewyższającego, do stopnia jakby miary nie mającego. Stąd też Łaska takowego wewnętrznego skupienia, Łaska odnoszenia wszystkiego do Pana Boga i we wszystkim jedynie Jego Wolę lub Dopuszczenie upatrywania, w tej czwartej Boleści Matki Przenajświętszej, chociaż na jeszcze cięższe aniżeli w poprzedzających Jej Boleściach wystawiona była próby — znowu objawia nam w Niej istotę jakby nadludzką.
Uczcijmy Siedem Boleści Najświętszej Maryi Panny modlitwą Św. Bonawentury oraz Koronką i Litanią do Matki Boskiej Bolesnej:
Uczczenie Matki Boskiej Bolesnej.
Źródło: Arka pociechy 1880
V. Boże! wejrzyj ku wspomożeniu mojemu.
R. Panie! pośpiesz ku ratunkowi mojemu.
V. Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu.
R. Jak była na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen.
- Użalam się nad Tobą, O Matko najboleśniejsza, dla tego smutku, który ogarnął Serce Twe najczulsze w chwili proroctwa Świętego Starca Symeona. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje tak zasmucone, uproś mi cnotę pokory i dar Świętej Bojaźni Bożej.
Ave Maria Doloribus plena, Crucifixus tecum, lacrimabilis tu in mulieribus et lacrimabilis Fructus Ventris Tui, Iesus. — Sancta Maria, Mater Crucifixi lacrimas impertire nobis crucifixoribus Filii Tui, nunc et in hora mortis nostrae. Amen. | Zdrowaś Maryo, Boleści pełna, ukrzyżowany z Tobą, najboleśniejsza między niewiastami i bolesny Owoc Żywota Twojego, Jezus. — Święta Maryo, Matko Ukrzyżowanego, módl się za nami krzyżującymi Syna Twojego, i wyjednaj nam łzy pokuty teraz i w godzinę śmierci naszej naszej. Amen. |
100 dni odpustu za każdy raz pozwolił Pius IX dnia 23 Grudnia 1847r.
- Użalam się nad Tobą, o Matko najboleśniejsza, dla tej trwogi, która przejmowała Twe Serce najtkiwsze w ucieczce do Egiptu i w czasie Twego tam pobytu. O Maryo najmilsza! przez Serce Twoje tak zatrwożone uproś mi litość względem ubogich i dar pobożności.
Zdrowaś Marya.
- Użalam się nad Tobą, o Maryjo najboleśniejsza, dla tej tęsknoty, w jaką popadło Twe najtroskliwsze Serce czasu zgubienia drogiego Jezusa Twojego. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje taką tęsknotą ściśnione, uproś mi cnotę czystości i dar umiejętności.
Zdrowaś Marya.
- Użalam się nad Tobą, o Matko najboleśniejsza, dla tej boleści, którą jęknęło Macierzyńskie Serce Twoje w spotkaniu Jezusa Krzyż dźwigającego. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje tak pełne miłości a tak rozbolałe, uproś mi cnotę cierpliwości i dar mocy.
Zdrowaś Marya.
- Użalam się nad Tobą, o Matko najboleśniejsza, dla tego męczeństwa, którego doznało mężne Serce Twoje patrząc na konanie ukochanego Syna Twego. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje tak współ umęczone, uproś mi cnotę wstrzemięźliwości i dar dobrej rady.
Zdrowaś Marya.
- Użalam się nad Tobą, o Matko najboleśniejsza, dla tej Rany, które litościwemu Sercu Twemu zadało uderzenie włócznią w Serce Syna Twego. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje tak okrutnie przeszyte uproś mi cnotę miłości bliźniego i dar rozumu.
Zdrowaś Marya.
- Użalam się nad Tobą, o Matko najboleśniejsza, dla tego ostatniego ciosu, który wytrzymało Serce Twe najmiłosierniejsze w chwili pogrzebu Jezusa Syna Twego. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje tą ostatnią boleścią do szczętu złamane, uproś mi cnotę pilności i dar mądrości.
Zdrowaś Marya.
Litania o Siedmiu Boleściach Najświętszej Maryi Panny
Źródło: Wianek różany 1853
Kyrie elejson! Chryste elejson! Kyrie elejson!
Chryste, usłysz nas! Chryste, wysłuchaj nas!
Ojcze z Nieba Boże, zmiłuj się nad nami!
Synu Odkupicielu świata, Boże,
Duchu Święty Boże,
Święta Trójco Jedyny Boże,
Święta Maryo, Matko Bolesna, módl się za nami!
Święta Maryo, Któraś nie znalazła miejsca w gospodzie,
Święta Maryo, Któraś zmuszona była szukać przytułku w stajence,
Święta Maryo, Któraś Twego Pierworodnego w żłóbku złożyła,
Święta Maryo, Któraś krwawemu Obrzezaniu Syna Twojego obecną była,
Święta Maryo, Której powiedziano, że Syn Twój położon jest na znak, któremu sprzeciwiać się będą,
Święta Maryo, Której wyprorokowano, że duszę Twą własną miecz boleści przeszyje,
Święta Maryo, Któraś z Synem do Egiptu uchodzić musiała,
Święta Maryo, Któraś rzezią niewiniątek przerażoną była,
Święta Maryo, Któraś dwunastoletniego Syna Twego w Jeruzalem zgubionego przez trzy dni żałośnie szukała,
Święta Maryo, Któraś ciągle na nienawiść żydów ku Synowi Twemu patrzała,
Święta Maryo, Któraś Męki i Śmierci Syna Twojego obraz bezustannie w sercu nosiła,
Święta Maryo, Któraś w dniu Ostatniej Wieczerzy Syna do Jeruzalem na Mękę idącego ze smutkiem pożegnała,
Święta Maryo, Któraś Mękę Ogrójcową i krwawy pot Syna Twojego na modlitwie wylany, Sercem Matki przeczuwała,
Święta Maryo, Któraś o Synu przez Judasza zdradzonym, a powrozami skrępowanym, z Ogrójca wiedzionym wieść odebrała,
Święta Maryo, Któraś Syna jakoby złoczyńcę przed sąd kapłanów stawionego widziała, Któraś na Syna fałszywych świadków zeznania słuchała,
Święta Maryo, Któraś okrutny policzek przez Najdroższego Syna Twojego odebrany na Sercu uczuła,
Święta Maryo, Któraś obelgi od żydów i żołnierzy na Syna Twego bezbożnie miotane słyszała,
Święta Maryo, Któraś Syna biczami sieczonego i cierniem koronowanego ujrzała,
Święta Maryo, Któraś bezbożny, a haniebny wyrok śmierci na Syna Twego wydany słyszała,
Święta Maryo, Któraś Syna Twego Krzyż niosącego spotkała,
Święta Maryo, Któraś łoskotu przybijania gwoźdźmi Rąk i Nóg Syna Twojego słuchała,
Święta Maryo, Któraś ostatnie słowa Syna Twojego na Krzyżu do Serca przyjmowała,
Święta Maryo, Któraś konaniu Syna Twojego obecną była,
Święta Maryo, Któraś zmarłe Ciało Syna Twojego z Krzyża zdjęte na Macierzyńskie Łono Swoje przyjęła,
Święta Maryo, Któraś od grobu Syna Twojego cała zbolała do domu wracała,
Święta Maryo, Królowo Męczenników,
Święta Maryo, Zwierciadło wszystkich utrapień,
Święta Maryo, Morze goryczy,
Święta Maryo, Opiekunko bolejących,
Święta Maryo, Wspomożycielko stroskanych,
Święta Maryo. najszczodrobliwsza pocieszycielko chorobą złożonych,
Święta Maryo, mocy najpotężniejsza słabych,
Święta Maryo, pewna Ucieczko grzeszników,
Przez okrutną mękę i śmierć Syna Twojego, wybaw nas, o Królowo Męczenników.
Przez najcięższe Boleści Serca Twojego,
Przez największe smutki i utrapienia Twoje,
Przez straszne uciski Twoje,
Przez łzy i łkania Twoje,
Przez wszystkie Macierzyńskie współubolewania Twoje,
Przez przemożne pośrednictwo Twoje,
Od niepomiarkowanego smutku, Zachowaj nas, o Matko Najboleśniejsza.
Od upadku na duchu,
Od trwożliwego umysłu,
Od niechętnego znoszenia wszelkich cierpień,
Od rozpaczy i braku nadziei w Miłosierdziu Bożym,
Od wszelkiej okazji i niebezpieczeństwa zgrzeszenia,
Od sideł szatańskich,
Od zatwardziałości serca,
Od ostatecznej niepokuty,
Od nagłej i niespodziewanej śmierci,
Od potępienia wiecznego,
My grzeszni Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Matko!
Abyś nas w wierze prawdziwej, nadziei i miłości Świętej Opieką Twoją utrzymywać raczyła, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Matko.
Abyś nam u Syna Twojego za grzechy nasze doskonałą skruchę i pokutę wyjednać raczyła,
Abyś wzywającym Cię, pociechę i ratunek Twój udzielać raczyła,
Abyś nas w chwili konania wspierać najszczególniej raczyła,
Abyś nam w stanie łaski zejście ze świata tego wyjednać raczyła,
O Matko Boska, pełna Łaski, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas.
Matko najboleśniejsza, Ciebie błagamy, zmiłuj się nad nami.
Baranku Boży, któryś wobec Matki Twojej przez trzy godziny na Krzyżu wisiał przez boleści tejże Matki Twojej w ten czas doznane, przepuść nam Panie.
Baranku Boży, któryś wobec Matki Twojej Bogu Ojcu Ducha oddał, przez boleści tejże Matki Twojej w ten czas doznane, wysłuchaj nas Panie.
Baranku Boży, któryś wobec Matki Twojej z Krzyża nieżywy zdjęty, na Jej Łono złożony został, przez boleści tejże Matki Twojej w ten czas doznane, zmiłuj się nad nami!
Chryste, usłysz nas! Chryste, wysłuchaj nas!
Kyrie elejson! Chryste elejson! Kyrie elejson!
Ojcze nasz… Zdrowaś Marya… Chwała Ojcu…
V. Módl się za nami Matko najboleśniejsza.
R. Teraz i w godzinę śmierci naszej.
V. Panie! wysłuchaj modlitwy nasze.
R. A wołanie nasze niech do Ciebie przyjdzie.
V. Módlmy się: Niech raczy wstawić się za nami, prosimy Panie Jezu Chryste, teraz i w godzinę śmierci naszej do miłosierdzia Twojego, Błogosławiona Marya Panna, Matka Twoja, której Przenajświętszą Duszę w chwili Męki i Śmierci Twojej miecz boleści przeszył. Przez Ciebie Jezu Chryste, Zbawco świata, który z Ojcem i Duchem Świętym żyjesz i królujesz, Bóg po wszystkie wieki wieków.
R. Amen.
© salveregina.pl 2023