Miesiąc Luty poświęcony ku czci Matki Boskiej Bolesnej – dzień 27

 

 

Źródło: Matka Bolesna wzór dla cierpiących wolne tłumaczenie dzieła O. Fabera Oratorianina pod tytułem: „U Stóp Krzyża” przez O. Prokopa Kapucyna, 1895r.

 

 

 

 

Zachęta Św. Alfonsa Marii Liguori’ego o nabożeństwie do Matki Boskiej Bolesnej.

Źródło: Arka pociechy 1880

Kto pragnie żywe w sercu swoim przechowywać do Przenajświętszej Panny nabożeństwo, powinien często Jej Boleści rozpamiętywać. Nimi to bowiem pozyskała Ona te niezmierzone zasługi swoje przed Bogiem, które po Zasługach Męki Pańskiej są największym Skarbem Kościoła; przez nie stała się najpodobniejsza do Boskiego Syna Swojego i przez nie dostąpiła tytułu Współodkupicielki rodu ludzkiego, jak ją Ojcowie Święci nazywają.

Święty Alfons Liguori, zachęcając dusze pobożne do nabożeństwa do Matki Bolesnej, przytacza dwa następujące objawienia. Jedno, w którym Pan Jezus tak przemówił do pewnej duszy Błogosławionej: „Drogimi są w oczach moich łzy wylane nad rozmyślaniem Męki Mojej; lecz tak kocham Matkę Moją, że gdy kto rzewnie rozpamiętywa Jej Boleści, jeszcze Mnie to więcej ujmuje“.

Drugie objawienie przytoczone przez tegoż Świętego jest następujące, a wyjęte z najpoważniejszych podań pierwszych wieków Chrześcijaństwa: Wkrótce po Wniebowzięciu Przenajświętszej Panny Święty Jan Ewangelista ujrzał Pana Jezusa i Matkę Bożą, proszącą Go o szczególne Łaski dla wszystkich mających nabożeństwo do Jej Siedmiu Boleści. Chrystus Pan zadość czyniąc Jej prośbie przyrzekł:

  1. Że ktokolwiek uciekać się będzie do Zasług Boleści Matki Bożej i przez nie prosić będzie o potrzebne Łaski, może być pewnym, iż nie umrze bez szczerej pokuty za grzechy.
  2. Że uwolnionym będzie od przerażenia i ucisków wewnętrznych, ostatniej godzinie życia zwykle towarzyszących.
  3. Że będzie miał Łaskę serdecznego nabożeństwa i do Męki Pańskiej i za to szczególną nagrodę otrzyma w niebie.
  4. Na koniec, że wszyscy pobożną cześć oddający boleściom Matki Przenajświętszej mieć Ją będą za swoją szczególną Panią i Władczynią, i że Marya nimi rozporządzać będzie według Najmiłościwszej Woli Swojej w sposób szczególniejszy.

Wyżej przytoczony Św. Alfons dodaje w końcu, że różne poważne dzieła liczne przytaczają przykłady i wypadki na stwierdzenie tego podania.

Duszo pobożna weź to do serca twego.

 

 

ODPUSTY:

Skarbnica odpustów modlitewnych i uczynkowych, 1901

Odpusty. Podręcznik dla duchowieństwa i wiernych opr. X. Augustyn Arndt 1890r.

Miesiąc LUTY na cześć Matki Boskiej Bolesnej.

Odpust: 1) 300 dni za każdy dzień, gdy kto przez miesiąc luty według jakiejkolwiek książki o Boleściach Maryi, aprobowanej przez kościelną władzę, odprawi to nabożeństwo z sercem skruszonym i pobożnie.

Pius IX Brew. z 3 kwietnia 1857. Reskr . Św. Kongr. Odp. z 26 listop. 1876).

2) Odpust zupełny raz w dniu dowolnie obranym dla wiernych, którzy codziennie przez miesiąc luty odprawiają pobożne rozmyślanie o Boleściach Matki Boskiej, bądź wspólnie, bądź też osobno.

Warunki: Spowiedź Święta, Komunia Święta, modlitwa przez jakiś czas na intencję Papieża.

(Leon XIII, Reskr. Św. Kongr. Odp. 27 styczn . 1888, Acta S. Sed. XX. 478).

Odpust zupełny raz na rok w dniu, w którym kto odprawia godzinę modlitwy na cześć Matki Boskiej Bolesnej, rozważając Jej Boleści i odmawiając inne modlitwy odpowiadające temu nabożeństwu.

Warunki: Spowiedź i Komunia Święta.

(Klem. XII. Dekr. Św. Kongr. Odp. d. 4 lutego 1736).

 

Pobożne ćwiczenie na cześć Matki Boskiej Bolesnej w Wielki Piątek i inne piątki roku.

Odpusty: 1) Odpust zupełny dla tych, którzy we Wielki Piątek w czasie od (około) godziny trzeciej po południu aż do godziny 11. rano w Wielką Sobotę zajmują się publicznie lub prywatnie przez godzinę albo przynajmniej przez pół godziny rozmyślaniem lub pobożnymi modlitwami, współbolejąc nad boleściami Najświętszej Panny po śmierci Zbawiciela. Odpust ten zyska się w dniu, w którym czyni się zadość obowiązkowi wielkanocnemu.

2) Odpust 300 dni w każdym tygodniu, gdy kto podobne ćwiczenia odprawia przez godzinę lub pól godziny w czasie od 3. godziny po południu w piątek aż do rana niedzieli.

3) Odpust zupełny co miesiąc w jednym z ostatecznych dni dla tych, którzy w tydzień nabożeństwo to odprawiali.

Warunki: Spowiedź i Komunia Święta.

(Pius VII Reskr. Sekret. Memoryał. 24 25 lut. i 21 marca 1815, najprzód na 10 lat, potem Reskr. Św. Kongr. z 18 czerwca 1812 na zawsze).

 

 

WEZWANIE DO DUCHA ŚWIĘTEGO

V. Racz przyjść Duchu Święty i napełnić serca wiernych Twoich.

R. A ogień Miłości Twojej racz w nich zapalić.

V. Ześlij Ducha Twego, a będą stworzone.

R. A cała ziemia będzie odnowiona.

V. Módlmy się: Boże! Światłem Ducha Świętego serca wiernych nauczający, daj nam w Tymże Duchu poznawać co jest dobrem, i zawsze obfitować w pociechy Jego. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, Który z Tobą i z Duchem Świętym żyje i króluje, Bóg w Trójcy Świętej Jedyny na wieki wieków.

R. Amen.

 

 

ROZWAŻANIE.

Siódma Boleść.
ZŁOŻENIE PANA JEZUSA DO GROBU.

 

§. II. Główne cechy siódmej Boleści Przenajświętszej Matki.

 

Takie to więc są Tajemnice zawarte w siódmej Boleści Przenajdroższej Matki naszej, albo raczej są to niektóre tylko rysy tej Boleści. Jeśli zaś trudnym było opowiadanie tego, jeszcze trudniejszym jest wyszczególnienie odrębnych cech, właściwych tej Boleści, a z pomiędzy których główną jest tą, że była to ostatnia Boleść, co wiele znaczy. Kto pilnie rozpamiętuje Boleści Przenajświętszej Panny, musi zauważyć, że jest w nich zarys Boski, jest plan przez Pana Boga zasnuty, w którym odbywa się wszystko według Najwyższych Wyroków i Rozporządzeń, w małej cząstce tylko słabemu pojęciu naszemu dostępnych. Staraliśmy się rozbierać je w pewnym porządku, który zdawało się, że nam pojęcie tych wielkich Tajemnic z Życia Matki Bożej, ułatwić by powinien; pomimo tego jednakże, pojęcie takowe, ocenienie Boleści Maryi musi przechodzić naszą możność, gdyż Boleści te były, bez żadnej wątpliwości, Dziełem Boskim zupełnie wyjątkowym. Kościół Święty oddając im cześć odrębną, wyraźną, uroczystą i publiczną, uczy nas tego właśnie. Otóż, koniec tego Dzieła Bożego, jak każdego dzieła doskonałego, godnym być powinien, odpowiednim jego początkowi; owszem, powinien być jakby streszczeniem wszystkich szczegółów swojej całości, być ukoronowaniem całego dzieła, przez podniesienie go do jego najwyższego szczytu. Jak w umiejętnie ułożonej muzyce, to co nazywają finałem, bywa najgłośniejszym, najsilniejszym, najświetniejszym i w swoim rodzaju najpiękniejszym — tak w każdym dziele doskonałym, a cóż dopiero Boskim — koniec jego musi być jego koroną, jego uwieńczeniem, jego treściwym, a najsilniejszym wyrazem. Stąd siódma Boleść, jakie by nie były jej właściwe, wyodrębniające ją od innych Boleści Maryi, cechy, musiała być jakby streszczeniem wszystkich poprzedzających, musiała być odpowiednim dla nich, a więc najboleśniejszym zakończeniem. Widzieliśmy zaś czym były poprzednie Jej Boleści, miarkujmyż jaką być musiała ta z nich ostatnia.

Z tego wynika i to także, że siódma Boleść Przenajświętszej Panny, była cierpieniem, na które nazwy właściwej nie mamy, i taką, że ją nie można umieścić w żadnym rzędzie cierpień ludzkich. Sama w sobie stanowi ona osobny rodzaj męczeństwa. Gdybyśmy chcieli ją nazwać, określić, wyrazić, orzec, byłoby to czymś dowolnym, a zawsze nie odpowiednim, bo nic podobnego po za Tajemnicą tej Boleści Maryi i Męki Pańskiej, nie napotykamy. Nie możemy ani wyrazić, ani nawet wyobrazić sobie czym jest cierpienie, jeśli ono przechodzi stopień, w którym istota stworzona może je przenieść bez postradania życia, a pomimo tego żyje, a to nie z powodu jakowej ulgi zmniejszającej cierpienie, lecz jedynie mocą wyraźnego cudu. I to widzieliśmy już i w poprzedzających Boleściach Maryi. Teraz podobnież, nie możemy ocenić cierpienia, które przeszło to wszystko czego człowiek doświadczać może i dosięgło już tych granic, po za którymi rozciąga się nieskończoność: doszło do najwyższej swojej możliwości. To tylko wiedzieć możemy, że Matka Boża do takiego stopnia cierpień doszła właśnie wtedy, gdy po oddaniu ostatecznie czci Przenajświętszemu Ciału Pana Jezusowemu złożonemu w grobie, musiała oddalić się od Niego. O ile to naszym słabym pojęciem ogarnąć mogliśmy, widzieliśmy, że Jej trzecia Boleść, przy zgubieniu Pana Jezusa w Świątyni, była największą ze sześciu poprzednich Boleści. Lecz siódma Boleść przewyższa nawet i trzecią, bo w Niej nie tylko znikał z Jej Oczu Pan Jezus, lecz Go nieżywego własnymi Rękoma złożyć musiała w grobie. Wszystko więc w siódmej Boleści, przedstawia się nam w stopniu jakby nieskończonym, nieograniczonym, i w końcu żadnym innym, właściwszym mianem nazwać jej nie możemy jak tym, że była to Siódma i ostatnia Boleść naszej Przenajdroższej Matki.

Inną znowu odrębną cechą tej Boleści, a będącą w bezpośrednim związku z tym cośmy dotąd powiedzieli, jest, że była to Boleść ogołocona z wszelkiej pociechy, nie doznająca ani najmniejszej ulgi. I to właściwie stanowiło największą gorycz tego rozburzonego morza cierpień zalewającego Przeczystą Duszę Maryi w ciągu tych dwudziestu czterech godzin, spędzonych wtedy w mieszkaniu Świętego Jana. Cierpienie to niczym ukoić się nie mogło. Był to ich napływ, ich wezbranie, ich rozszamotanie się, które samo przez się nie mogło się uspokoić, i które wychodziło z warunków i spod praw, którym poddane jest każde chociażby najcięższe cierpienie ludzkie. Cierpienia te były cierpieniami nadprzyrodzonymi, nadludzkimi, a więc nic ludzkiego nie mogło przynieść w nich nie tylko pociechy, ale ani najmniejszej ulgi; a tymczasem najwyższego Pocieszyciela Swego i Tego, który jedynie mógłby Ją był pocieszyć, Marya właśnie tylko co złożyła do grobu. W tej Boleści, już ludzie byli nieczynnymi, w niej, nie ich używał Pan Bóg za narzędzie do wykonania Odwiecznych Wyroków Swoich, lecz już Sam bez pośrednictwa stworzeń, z niezmiernej Miłości Swojej ku ludziom i ku Przenajdroższej Matce Swojej, dokończał Jej Męczeństwa, ostatnią już przykładając do Jej najwyższego ostatecznego uświęcenia Rękę. Nie ma już tu ani Symeona, zapowiadającego Miecze przeszyć mające Serce Matki Najboleśniejszej, ani Heroda, przed którym unosić trzeba było Bożą Dziecinę do pogańskiego Egiptu, ani katów wiodących Pana Jezusa na Kalwarię, i na niej Go krzyżujących, ani setnika włócznią Bok Mu przeszywającego. Nikogo z tych, którzy w poprzednich Boleściach Maryi byli ich sprawcami już tu nie widać. Na ukoronowanie tych Boleści, na ostateczne ich dopełnienie, na zakończenie właściwej odpowiedniej ich sile i natężeniu, Sam już Najwyższy działać będzie bezpośrednio. Otóż, zwróćmyż uwagę na to, że gdy co Pan Bóg Sam przez Się bezpośrednio działać raczy, to ma w sobie Moc, dosadność, pełność, nierównie większą od tego, co się Mu podoba przez ludzi tylko spełniać.

Przenieśmy się myślą do tych strasznych otchłani, gdzie dusze nieszczęsnych potępieńców pozostają w wiecznym rozłączeniu od Ojca Przedwiecznego. O! cóż to za okropna męka to ich życie, którego chociażby chcieli, pozbyć się nie mogą! A jednakże, uczucie sprawiedliwości, którego bądź co bądź pozbyć się nie są w stanie, przynosi jakby cień jakiejś ulgi, rodząc w ich umysłach, pomimo ich przyćmienia, przekonanie, że się to im słusznie należy. Marya zaś czuła się pogrążoną w otchłaniach najcięższych cierpień, i pozbawioną wszelkiej pociechy, chociaż zasługiwała na wszelkie pociechy niebieskie i miała do nich większe prawo jak Wszyscy Aniołowie i Wszystkie Błogosławione Duchy razem nawet wzięci. A stąd, Cierpienia Jej tego rodzaju były takie, że nawet porównać się nie dają z mękami potępionych.

Prócz tego, w ogólności mówiąc, działania Miłości Pana Boga są nierównie silniejsze, i jeśli tak wyrazić się można są pod pewnym względem nierównie dosadniejsze, głębiej sięgające od spraw Jego Sprawiedliwości. A stąd cierpienia bez pociechy, zesłane przez Pana Boga z Miłości Jego Odwiecznej, muszą być jeszcze bardziej przejmującymi, silniejszymi, bardziej przenikającymi istotę, którą dotykają, aniżeli cierpienia wyznaczone Jego Najwyższą Sprawiedliwością na wieczne karanie grzechu. Co więcej: Przenajdroższa Krew Pana Jezusowa, bądź co bądź, przygasza nieco gwałtowność płomieni piekielnych, gdy tymczasem Taż Sama Przenajdroższa Krew rozżarzała ogień Miłości w Sercu Maryi i czyniła go jeszcze gwałtowniejszym, a przez to i Jej Boleści, których miarą była Jej Miłość Pana Jezusa, wzmagała jeszcze bardziej. – Wskutek więc tego, cierpienia nawet potępieńców w całej ich okropnej sile i srogości, nie mogą iść w porównanie z tą Tajemnicą niesłychanej i pozbawionej wszelkiej ulgi i pociechy Boleści Maryi, będącej ostatnią próbą, ostatnim doświadczeniem, ostatnim udoskonaleniem, uświęceniem Jej Duszy. Zdaje się też, że już chyba i Sam Pan Bóg nie miał innego jeszcze do tego środka, i że już jakby wszystkie do tego służące wyczerpał.

Lecz w niezgłębionych otchłaniach tej siódmej Boleści, są jeszcze inne, odrębne jej cechy, mniej wprawdzie ważne, na które jednakże uwagę zwrócić powinniśmy. Widzieliśmy, że w szóstej Boleści, osamotnienie Maryi nie doszło jeszcze było do ostateczności, gdyż posiadała jeszcze Przenajświętsze Ciało Pańskie! Lecz osamotnienie to stało się najzupełniejszym, gdy ciężki kamień zawarł wejście do grobu i gdy Matka Przenajświętsza wyszła z ogrodu, w którym pochowała Pana Jezusa. A czym jest taka chwila, każdy z nas wie to dobrze z własnego doświadczenia.

Gdyśmy stracili ukochaną osobę, wydaje się niejako, żeśmy jeszcze nie zupełnie się z nią rozstali, opoki jej zwłoki nie wyniesione z domu. Dopóki nie będą one złożone w grobie, mówi się o nich jakby były jeszcze tą osobą, którą opłakujemy. Dopóki nie wyniesione z domu, dom ten jeszcze się nam nie wydaje być zupełnie pustym po ukochanym zmarłym, który w nim był dla nas wszystkim. Owszem, gdy spoczywa on na urządzonym katafalku, otoczony światłem, z wizerunkiem Ukrzyżowanego Zbawiciela i obrazkiem Matki Bożej na trumnie, mieszkanie nasze zamienia się dla nas na świątynię pełną łez i smutku, ale jeszcze nie pustą. Prawda, że chwila w której te zwłoki wkładamy do trumny, jest już chwilą największej naszej żałoby; wszelako jeszcze nie jest to ostatnim rozstaniem się naszym ze zmarłym. A nawet nie jest tym, a przynajmniej nie czujemy jeszcze tego w całej sile, gdy składamy drogiego nam nieboszczyka w grobie i gdy po okadzeniu i pokropieniu jego ciała przez kapłana, słyszymy ponury łoskot ziemi rzuconej jego i obecnych rękoma na trumnę, a po nim zatrzaśnięcie otworu grobowego, tego jakby obrzęku wieczności. Cała boleść, cały żal, cały smutek ogarnia nas dopiero wtedy w całej swej sile, kiedy wracamy do domu z cmentarza, pozostawiwszy na nim ukochanego towarzysza albo towarzyszkę życia, albo dziecię, w którym wszystkie nasze złożyliśmy byli nadzieje, lub ojca albo matkę, których kochaliśmy nad życie. Wtedy to dopiero dom nasz staje się dla nas pustym; wtedy dopiero czujemy się osamotnieni; wtedy wydaje się nam, że trudno nam przyjdzie dźwigać dalej brzemię życia, albo nawet niepodobieństwem żyć jeszcze dłużej. Wszystko zaś to doznaje się w wyższym lub niższym stopniu, stosownie do przywiązania jakie się miało do osoby zmarłej i do tego o ile ona do miłości naszej miała prawa i była jej godną. Wyobraźmyż więc sobie, czym być musiał powrót od Grobu Pana Jezusa dla Maryi, czym Jej wejście do mieszkania, w którym z Nim zwykle przebywała, w którym ostatnie za Jego pobytu na ziemi, chwile spędziła, i w którym się z Nią pożegnał, gdy się na Mękę udawał!

W tej siódmej Boleści zwraca naszą uwagę i ten szczegół tak że, a który i w szóstej widzieliśmy, że wiele tu okoliczności, przypominało Maryi Tajemnice z dziecinnych lat Pana Jezusa. Wspomnienia zaś te z dwóch powodów przydawały Jej wielkiej Boleści, bo miały i podobieństwo pomiędzy przeszłością, a teraźniejszością, ale także i najsprzeczniejszymi sobie były.

W chwili Zwiastowania, po wyrzeczeniu przez Przenajświętszą Pannę tych słów do Anioła: Niech mi się stanie według słowa Twego (Łk 1, 38), gdy w Dziewiczym Jej Łonie Słowo Odwieczne stało się Ciałem, zjednoczenie Jej z Panem Jezusem było takie, jakiego żadna istota dostąpić nie mogła. A oto od chwili Śmierci Pana Jezusa, a zwłaszcza od zdjęcia Jego Boskiego Ciała i oddania go Maryi, pomiędzy Nim, a Matką zaszło inne znowu, a przedziwne i szczególne zjednoczenie. Marya trzymająca na Swym Łonie Zwłoki Swego Syna, stanowiła jakby krucyfiks, jakby wizerunek Ukrzyżowanego, na którym ani Sam tylko Pan Jezus był rozkrzyżowany, ani Sama tylko Marya, lecz była jedna żertwa z Ich obojga żyć Panu Bogu zaofiarowana.

Następnie zamknięcie Pana Jezusa w grobie, było dla Maryi obrazem dziewięciu miesięcy, w przeciągu których zamknięty był w Jej Przeczystym Łonie. Lecz wtedy gdy Go niosła w Sobie nawiedzając Elżbietę, z Przenajświętszych Ust Jej wyszedł był wesoły Hymn Magnificat, a teraz gdy Go niosła do grobu, Usta Jej milczały, bo Dusza najcięższym smutkiem była zalana.

Józef z Arymatei, przypominał Jej tego Józefa, którego Ojciec Przedwieczny wybrał był, z pomiędzy wszystkich ludzi, na ojca mniemanego Jego Jednorodzonego Syna. Lecz tamten już dawno spokojnie usnął na Łonie Pana Jezusa przenosząc się do wieczności, a Józef z Arymatei smutnie przypominał Jego w owych błogich czasach obecność, której Matka Przenajświętsza pozbawioną teraz była.

Gdy patrzała na złożenie Pana Jezusa w Grobie, i gdy otulała na Nim prześcieradło i chustą Twarz przykrywała, Marya przypomniała Sobie kolebkę żłóbkową, w której Go owinąwszy w pieluszki złożyła była. Prawda, że żłobek był twardy, a sianko w nim kłujące, ależ nie był to grób, i złożone w nim Dzieciątko pełne było życia. Prawda, że i w żłóbku leżało Boże Dzieciątko bezwładne jak każde niemowlę, ale pomimo tego rzeźwe i rozwijające się, a do grobu złożyła je obezwładnione śmiercią. Co w żłóbku było spoczynkiem pokrzepiającym siły dziecinne, to w grobie widziała w zesztywnieniu i zlodowaceniu nieżywego już Ciała. W żłóbku milczenie Pana Jezusa było dobrowolnym, a teraz chociaż także z Woli Jego dopuszczone, było zaniemówieniem Ust śmiercią zaciętych. W żłóbku leżąc ciągle na Matkę Boskimi Oczkami Swoimi spoglądał, a czymże to było dla Maryi! — a z grobu już na Nią nie patrzy. W żłobku, gdy usnął i te Oczki miał zamknięte, wiedziała, że przez cały czas ten myślał On o Niej, kochał Ją, cześć oddawał Panu Bogu, i sam sen Jego był czymś przecudnie radującym Matkę. A w Grobie Serce Pana Jezusowe, chociaż najgłębszej czci godne, jako będące nierozerwalnie połączone z Bóstwem — było zimne i bez czucia, i na zbliżenie się Matki nie bijące silniej jak to dawniej bywało.

Teraz podobnież Tajemnica trzydniowego zniknięcia Pana Jezusa przed Maryą w latach Jego Dzieciństwa, miała tu swoje odbicie. Bo i w tej siódmej Boleści jak w tamtej trzeciej, nieobecność to Pana Jezusa stanowiła Jej największą gorycz. A nawet i czas trwania tej nieobecności tenże sam w obydwóch tych razach: trzy dni szukała stroskana Matka zagubione Dzieciątko, trzy dni teraz upłynie, zanim złożywszy Syna w grobie, ujrzy Go Zmartwychwstałego. A i zajęcia się Zbawiciela przez te obydwa razy trzydniowego zniknięcia przed Matką, były sobie podobne. W pierwszym nauczał On starych kapłanów i nauczycieli Swojego narodu, w drugim obdarzał oglądaniem Swojej światłości zatrzymanych w otchłani Patryarchów i dawnych mistrzów ludu wybranego. Jak po zniknięciu Pana Jezusa w Świątyni miała przy Sobie Marya Józefa, który Jej dopomagał w odszukiwaniu Boskiego Chłopięcia, tak teraz był przy Niej drugi Józef, dopomagający do zdjęcia Ciała z krzyża i złożenia go w Grobie, a obaj przez Pana Boga byli dla Niej wybrani i zesłani. To też trzecia Boleść Przenajświętszej Panny, była jakby zapowiednim obrazem, jakby proroctwem tej siódmej, a tak pod pewnym względem różniącym się od jego urzeczywistnienia, jak zwykle każde urzeczywistnienie, różni się swą siłą i dosadnością od tego, co ją dopiero tylko zapowiada lub prorokuje.

Pomimo tego jednakże, zachodziła pomiędzy tymi dwiema Boleściami wielka różnica, i bądź co bądź, pierwszej nad drugą dająca wyższość, co uznać musimy, nie zapominając nawet o wszystkich okropnościach tej ostatniej. W trzeciej Boleści, przy zgubieniu Pana Jezusa w Świątyni, co największą Mękę Niepokalanej Duszy Przenajdroższej Matki naszej stanowiło, to ta z Jej niezrównanej pokory i ze szczególnego dopuszczenia Boskiego pochodząca obawa, czy nie z własnej winy postradała Pana Jezusa. To zaś już teraz miejsca nie miało. Tu już wszystko przy rozdzierającym Jej Serce  świetle całej Męki Pańskiej, miała Sobie wytłumaczone, i wiedziała że Jej rozstanie się z Panem Jezusem w Grobie  złożonym, było naturalnym następstwem Jego Śmierci, z Miłości ku ludziom na krzyżu poniesionej. Cokolwiek bądź, te obydwie Boleści Maryi zestawione obok siebie, coraz lepiej objawiają nam do jakich głębin cierpień moralnych spodobało się Panu Bogu Ją wprowadzić, a wszystko na to, żeby Ją do niezrównanego szczytu świętości wynieść.

Lecz siódma Boleść ma prócz tego, swój jakby odrębny przywilej. Była ona bowiem dla Maryi, jakby doznaniem na Sobie całej okropności śmierci, całej okropności rozłączenia się duszy od ciała, będącej największą i główną karą grzechu, od której jako bez zmazy grzechu poczęta, i nigdy na Sobie go nie mająca, przy Swojej Błogosławionej śmierci miała być wolną.

Zjednoczenie Bóstwa z Człowieczeństwem w Panu Jezusie, było zawsze dla Maryi przedmiotem Jej najwyższego zachwytu i najgłębszego uwielbienia, jak było to Dziełem Boskim, które przenikliwa wiedza Aniołów najbardziej podziwia i z największą czcią wysławia. Połączenie Ciała Pana Jezusa z Jego Duszą, i połączenie tegoż Ciała i tejże Duszy z Jego Osobą Boską będącą Słowem Odwiecznym i Drugą Osobą Trójcy Przenajświętszej, było dla Maryi najwznioślejszym obrazem, symbolem wszelkiego zjednoczenia, i tej jedności, która całą rozmaitość stworzenia, przez Słowo Boże Wcielone łączy i jednoczy ze Stwórcą. Tak jak w Tajemnicy samej Trójcy Przenajświętszej, jej zjednoczenie, wydawało się Jej podobnym do onego potrójnego splecenia, które niczym nie daje się rozerwać; Sznur potrójny nie łatwo się zerwie (Ekkl. 4, 12). Teraz zaś w tej siódmej Boleści Przenajświętszej Panny, zaszło w tym potrójnym splocie Ciała, Duszy i Bóstwa Chrystusowego, jakby jakoweś rozerwanie, a sama myśl o tym, przejmowała Ją najboleśniejszym uczuciem i świętym przerażeniem. Wprawdzie, skoro raz przyjął na Siebie Syn Boży ciało ludzkie, już od tego Ciała Bóstwo nigdy odłączyć się nie mogło. Lecz Dusza mogła odłączyć się od Ciała, i to właśnie wtedy miało miejsce, to wtedy było zaszło.

Prócz tego, takowe odłączanie się duszy od ciała, to jest śmierć, była to straszna tajemnica, którą Sprawiedliwość Najwyższa wynalazła i postanowiła jako główną i najcięższą karę za grzech. Cóż więc mogło być dla Maryi okropniejszego, bardziej Ją przerażającego, bardziej do głębi duszy zasmucającego, jak widzieć tę najstraszniejszą karę dopełniającą się nawet na Osobie Pana Jezusa, Jej Syna, a i Syna Boga! Dotąd nic podobnego nie było, bo nawet w chwili Wcielenia się Słowa Bożego w Przeczystym Łonie Maryi, Dusza Pana Jezusa ani na chwilę nie była odłączoną od Jego ciała. Albowiem w jednej i tejże samej chwili i Dusza Jego i Ciało Jego zostały stworzone, i w jednej i tejże samej chwili połączone z Bóstwem. Lecz to tak przecudne, a stanowiące najgłębszą Tajemnicę naszej Boskiej Religii, zjednoczenie zaszłe w Dziewiczym Łonie Maryi, teraz gdy złożyła Pana Jezusa w grobie, było zerwane: Dusza Pana Jezusa od Jego Ciała została rozłączoną. Istne więc konanie o jakie przyprawiło to Niepokalane Serce Matki Przenajświętszej, musiało być podobnym, musiało być czymś prawie takim czym było samo wyjście z Ciała Pana Jezusowego Jego Duszy, gdy zawołał: Ojcze w Ręce Twoje oddaję ducha Mojego (Mat. 26, 8): było to jedną z tych Tajemnic w Boleściach Maryi, które bardziej jak wszystkie inne, i ludzkie i Aniołów nawet przechodzą pojęcie.

Tak wtedy ta siódma Boleść, była jakby ześrodkowaniem, w którym skupiały się wszystkie Tajemnice trzydziestu trzech lat Maryi spędzonych z Panem Jezusem. Betlejem i Kalwaria, Nazaret i Jerozolima, lata Dzieciństwa Pańskiego i Jego Męki, wszystko się to wtedy przypominało, żeby tym cięższą Boleścią przeszywać Serce strapionej Przenajświętszej Matki. Wszelka w Niej możliwość cierpienia była już wyczerpaną, ostatni Miecz z zapowiedzianych przez Symeona na wskroś już  przeszył Jej Serce.

Straszne skutki grzechu ludzkiego i konieczność zadośćuczynienia Sprawiedliwości Boskiej odłączyły Duszę Pana Jezusa od Jego Ciała, a że niczego więcej nie trzeba było do zamknięcia, do zakończenia sprawy zbawienia, więc i Męka Pańska coraz to cięższa, wtedy już się skończyła. Boleści Maryi podobnież ciągle dotąd wzrastały, okrutne w swojej rozmaitości, niezrównane w swoim natężeniu; lecz i dla Maryi to rozstanie się, to rozłączenie się z Panem Jezusem w złożeniu Go do Grobu, było już ostatnią Jej Boleścią. W piątej przy Ukrzyżowaniu, w chwili Śmierci Pana Jezusa, Marya rozłączoną została z Jego Duszą, a po złożeniu Go w grobie, już i od Przenajświętszego Ciała Boskiego odejść musiała. Stąd ostatnie to z Nim rozłączenie się, jest rozłączeniem się Jej z tym, co Mu Sama dała, rozłączeniem się z Ciałem będącym jakby Jej Ciałem.

Grzech wtedy człowieka, i bądź co bądź nieprzebranego Miłosierdzia Sprawiedliwość Boska, rozłączyły Matkę od Syna, chociaż przez lat trzydzieści trzy zjednoczenie Ich było tak ścisłym jak żadne inne, prócz zjednoczenia Bóstwa z Człowieczeństwem w Chrystusie Panu, i Marya po wszystkich Swoich Boleściach, w siódmej ujrzała się bez Pana Jezusa. A czyż jeszcze dalej mogły dojść Jej Boleści?

O! czcigodny starcze Symeonie, jakże wiernie, a w jak okrutny sposób, spełniały się Twoje przepowiednie! Tyś, jak sam to wyrażałeś, odszedłeś, z tego świata w pokoju (Łuk. 2, 6) ale Marya, której Miecze Jej Boleści zapowiedziałeś, teraz gdy ty weselisz się Obecnością Pana Jezusa w otchłani, Jego Obecności pozbawiona! Jednakże pokój jakiego zażywasz w wieczności, nie jest większym od tego jakiego, już wszystkimi siedmiu Mieczami przeszyte Niepokalane Serce Maryi, nie przestawało dochowywać niezachwianie, nawet i w tej siódmej Swojej Boleści.

 

§. III. Wewnętrzne usposobienie Przenajświętszej Matki, w Jej siódmej Boleści.

 

To też od powyższych szczegółów i głównych cech tej siódmej Boleści, przejdźmy, jak to w każdej czyniliśmy, do rozważania wewnętrznego usposobienia z jakim ją Przenajdroższa Matka nasza przeniosła.

Otóż, główną cechą niezrównanej Świętości Przenajświętszej Panny, było jak najwierniejsze współdziałanie z Łaską. Nie masz wątpliwości, że wszelka świętość, jest nie czym innym, jak w wyższym lub niższym stopniu wiernym współdziałaniem z odbieranymi Łaskami. Lecz w ogólności wszyscy ludzie, a nawet i Święci, częstych l dopuszczają się, co do tego przewinień: wahają się, upadają i powstają, a przez to niedoskonale, nie dość wiernie odpowiadają Łaskom. Własna wola chociażby nie przywodziła nas do ciężkiego grzechu, odwraca łaskę od jej właściwego kierunku, i działaniu w nas Boskiemu nadaje cechę sobie właściwą. Przy tym grzechy przeszłe, chociażby już szczerze odpokutowane, pozostawiają swoje ślady, w duszy nawet już uświęconej. A także usposobienie naturalne i naturalne skłonności, stanowiące odrębny charakter każdego, odgrywają w tern wielką rolę. A stąd w ogólności, w świętości każdego Świętego jest zawsze coś ludzkiego, coś jemu odrębnie właściwego, w czym, bądź co bądź, przebija się jego naturalne usposobienie, i przez co rozróżniamy jednego Świętego od drugiego. Pochodzi to z tego, że ich świętość nie jest bezpośrednim dziełem Łaski, nie będąc ich niezwłocznym współdziałaniem z Łaską, lecz jest wynikiem różnych walk, pokus, zboczeń, wysileń, a niekiedy i smutnych upadków. Świętość ich jest Dziełem Boskim, lecz do którego ciągle przyplątuje się żywioł ludzki, co jednakże nie odejmuje ich duszy piękna, które w nich podziwiamy. Lecz Świętość Przenajświętszej Panny była zupełnie innego rodzaju. Było to przemienianie się Łaski w Świętość, a przemienianie się bez walk, bez przeszkód, bez żadnych domieszek ludzkiego pierwiastku i dopełniające się doskonale, bez zwłoki, jak tylko nowa Łaska przybywała. Stąd Świętość Maryi jest Dziełem całkowicie Boskim, tylko podtrzymywanym niezachwianą wolą ludzką. Grzech nie pozostawił tam najmniejszych śladów; nie było tam ani cienia jakowego upadku; nie było walk, a tylko przecudna jednostajność w spokojnym, lecz również i najwierniejszym współdziałaniu z odbieranymi Łaskami, wydającymi najobfitsze, najbujniejsze i najprześliczniejsze jakie tylko być mogą plony na tym najżyźniejszym jakie kiedy było i będzie polu. Czyste złoto tej świętości jest bez żadnej przymieszki, i o ile to ograniczone nasze pojęcie objąć może, Świętość Maryi mało posiada cech osobistych, cech od naturalnych usposobień pochodzących. Nie żeby Marya nie posiadała takowych stanowiących odrębny charakter każdego, gdyż bez wątpienia posiadała Ona odrębność charakteru bardzo wyrazistą, lecz ta Jej odrębność tak wysokiej była doskonałości, tak zbliżona z doskonałością Pana Boga, że nam jej dojrzeć niepodobna. Ta Jej odrębność sięga światłości, w którą oko nasze bez olśnienia wpatrywać się nie może, tak jak nie moglibyśmy zatrzymać oczu nad gwiazdą, która tuż obok tarczy słonecznej umieszczoną by była. I ta to odrębna cecha Świętości Maryi odróżnia Ją od wszystkich innych największych Świętych, i wywyższa nad nich w stopniu jakby nieskończonym.

Jedna Łaska Boska jest rzeczą przecudną, a wartością swoją przechodzi wszystkie skarby ziemskie. Wszak na przykład, powszechnie przyjętym jest to przez mistrzów życia wewnętrznego zdaniem, że Łaska przywiązana do Komunii Świętej, dostateczną jest żeby raz tylko Jej dostąpiwszy, zostać Świętym. Doświadczenie uczy nas, że nawet w Łaskach zwyczajnych, w Łaskach jeżeli tak wyrazić się można, najpospolitszych nabywa dusza niekiedy nadzwyczajnej siły do zapanowania nad sobą, lub do cierpliwego zniesienia ciężkich jakich cierpień. Wydarza się często, że jedna Łaska, z którą wiernie się współdziałało, staje się źródłem ledwie, że nie cudów w życiu naszym wewnętrznym, i że od niej zawisła była cała nasza przyszłość wieczna. Tymczasem, Święci nawet, zaledwie z jedną tysiączną cząstką udzielanych im Łask wiernie współdziałają, a cóż dopiero my do rzędu dusz pospolitych należący! Nędza nasza, wskutek grzechu pierworodnego, jest tak wielką, że nigdy nie jesteśmy w stanie godnie, co do tego odpowiedzieć hojności i wspaniałomyślności Boskiej. Lecz Łaska, z którą współdziałamy, sprowadza niezawodnie i niezwłocznie drugą, a ta znowu inną i tak ciągle, wskutek czego Łaski te stanowią szereg jakby końca nie mający, a bezustannie zwiększający się co do ich liczby, rozmaitości, stopnia i skuteczności. To też taki niepowstrzymany pęd możliwego postępu naszego w doskonałości, w świętości, jest dla nas czymś przerażającym. Gdy bowiem z jednej strony zastanawiamy się do jakiego stopnia uświęcenia dojść moglibyśmy, a z drugiej, gdy widzimy do jakiego w istocie doszliśmy, i wstyd nas i przestrach ogarnia. Nasze nie dość wierne współdziałanie z Łaską, ciągle tamuje dokonanie w nas Dzieła Bożego; co krok to powstrzymujemy hojność Pana Boga w udzielaniu nam Darów Ducha Świętego. Marnujemy, kalamy, osłabiamy Łaski nam udzielane, nawet gdy je spożytkujemy, albo przez wahanie się i jakby targowanie się z nimi, ogołacamy je z tej świeżości i woni niebieskiej, które im nadają odrębne własności i odrębną siłę. A stąd wskutek naszego oporu stawianego Łasce, działanie jej w duszach naszych, jest podobne do człowieka pełnego wzniosłych i pięknych myśli, lecz nieposiadającego daru wymowy i nie mogącego wyrazić je inaczej jak z jąkaniem się, w wielkiej mierze pozbawiającym je ich piękności. Pan Bóg w Wyrokach Nieograniczonej Mądrości i Dobroci Swojej, obdarzając człowieka wolną wolą, musi dopuszczać, żeby Jego działanie w duszy przez Łaskę, nie niszczyło tej wolnej woli i z Nią się niejako ciągle rachowało. W każdym więc razie, działanie Łaski nie wydaje w duszach ludzkich wszystkich owoców jakie by wydać mogło, i Dzieło to Boskie, zawsze nie bywa tak doskonałym jakim by było, gdybyśmy z naszej strony nie stawiali mu niemal ciągłych przeszkód.

Lecz w Duszy Maryi, Łaska żadnego zgoła nie napotykała oporu: rozwijała się tam, rosła, pomnażała się, urozmaicała, nabierała coraz wyższego stopnia, siły i piękna w całej swej wspaniałości, bo bez najmniejszej przeszkody. Marya współdziałała z każdą Łaską jak najwierniej i jak tylko być może najniezwłoczniej. Stąd, Łaski przez Nią odbierane były bez liczby; przechodziły wszelkie ich obrachowanie, a pomimo takiej ich mnogości, każdej z nich odpowiadała Ona najwytrwalej. Każda więc chwila Jej Życia Błogosławionego, sprowadzała na Jej Duszę coraz to nowe zasiewy Łask, wnet nowe, a najbujniejsze plony wydające, żeby z nich następne bez przerwy powstawały. Dnie po dniach upływały jedne po drugich, a z nimi i lata, i działanie Łaski Boskiej z nieustannym współdziałaniem z nią Maryi, doprowadzały te Łaski do ilości, żadnym rozumem ani ludzkim, ani Anielskim objąć się nie mogącej. Przy tym, wszystkie wypadki Jej Życia, czyniły Ją Uczestniczką Najświętszych i Najwyższych Tajemnic Religijnych, z których każda, już Sama z Siebie, była niezgłębioną przepaścią Łask uświęcających. Poczęta z cudownym, a Jej tylko jednej udzielonym Przywilejem Niepokalaności, staje się Matką nie przestając być Dziewicą, i do Przeczystego Łona Swego przyjmuje, za sprawą Ducha Świętego, Słowo Odwieczne, Drugą Osobę Trójcy Przenajświętszej, Syna Bożego. Wydaje Go na świat, własnymi piersiami karmi, i na własnych Rękach piastuje. Patrzy tak blisko jak nikt inny na Jego takie z miłości ludzkiej niepojęte wyniszczenie; spędza z Nim w najściślejszym zjednoczeniu trzydzieści lat w Nazarecie, i w końcu patrzy na Jego Mękę i Śmierć na krzyżu poniesioną za ludzi. Następnie z krzyża zdjętego tego i Boga Swojego i Syna, przyjmuje na toż Łono, które Go wydało, i temiż Rękoma, które Go wypiastowały, składa do grobu. O! cóż-to za niebiańskie ramy, w które wprawione było Błogosławione Życie Przenajświętszej Matki! Do jakiegoż-to niezrównanego szczytu Świętości dojść musiała Jej Dusza, w takiej nadziemskiej cieplarni przez Pana Boga wypielęgnowana! Nic też dziwnego, że gdy przychodzi mówić o Świętości Maryi, brak nam na to wyrazów. Każde bowiem chociażby najsilniejsze o tym wyrażenie tak jest dalekim od rzeczywistości, że gdy na to z wyżyn Jej doskonałości patrzymy, pochwały najzaszczytniejsze jak i najzimniejsze o tym słowa, na jedno wychodzą, tak jak, gdy z jakiej nadzwyczaj wysokiej góry patrząc na dolinę u stóp jej rozciągającą się, i największe pałace i liche chatki zarówno małymi się nam wydają.

Świętość Maryi, uważana jako Dzieło czysto Boskie, bez żadnej przymieszki ludzkiej, gdyż jest Dziełem Łaski napotykającej współdziałanie z nią jak tylko być może najwierniejsze — daje nam mniej więcej dokładne pojęcie niezrównanej Jej doskonałości. Przekonujemy się wtedy, że cokolwiek powiedziano o tym, używając wyrażeń najsilniejszych, nie zawiera w sobie żadnej, jakby się to komuś zdawać mogło, pobożnej przesady. To wszystko co o Niej powiedzieli lub napisali tacy wielcy Jej czciciele jak Święty Dionizy Areopagita, Święty Epifaniusz, Święty Amadeusz, Święty Bernard, Święty Bernardyn, Święty Alfons i tylu i tylu innych, jeszcze nie dosięga tego co by godnie określało, orzekało Jej niezrównaną szczytność. Ta zaś trudność, owszem, to niepodobieństwo pojęcia Świętości Maryi, sprawia, że podobnież niełatwo nam mówić o Jej wewnętrznym usposobieniu z jakim przenosiła Swoje Boleści.

Bo najpierw, zmuszeni jesteśmy używać jednych i tychże samych słów i wyrażeń, dla określenia Jej współdziałania z Łaskami najrozmaitszymi. Mówimy na przykład o zgadzaniu się, o jednoczeniu się Woli Maryi z Wolą Boską, o Jej męstwie, o Jej wspaniałomyślności, o Jej cierpliwości, gdy tymczasem zmiana okoliczności i zastosowywanie do nich stopnia i rodzaju Łaski, tym w Niej cnotom nadawały nowe jeszcze własności, nowe cechy, zamieniające je na nowe zalety Jej Duszy, których dopatrzyć i ocenić jest dla nas niepodobieństwem. Nasze ograniczone pojęcie nie jest zdolne uchwycenia tych wszystkich odcieni Łask, bezustannie jedna po drugiej zalewających Niepokalaną Duszę Przenajświętszej Matki, a przez jak najwierniejsze i niezwłoczne z nimi Jej współdziałanie, zamieniających się co chwila, co mgnienie oka, w najprzecudniejsze promienie coraz więcej iskrzącej się Jej Świętości. Wiemy tylko, że tak jest rzeczywiście, i że mała cząsteczka Łask z tych, w które opływała Marya, jest już czymś takim, że każda z nich dostateczną by była do uczynienia świętą nie tylko każdą inną duszę pojedynczo wziętą, lecz niezliczoną ich liczbę, owszem niezliczone nawet mnóstwo Duchów Anielskich. Pomimo jednakże takiej trudności w rozprawianiu o Świętości Maryi, wypada nam, chociażby jąkając się i jak niemowlęta bełkocąc, coś jeszcze powiedzieć o tym, pomimo że wiemy, iż będzie to bardzo i bardzo dalekim od rzeczywistości.

Po wtóre: ponieważ Świętość Maryi, zawisła na Jej jak najwierniejszym współdziałaniu z Łaską, współdziałaniu bezustannym, bezopornym, spokojnym, lecz także i najwierniejszym — więc właśnie to Jej takie współdziałanie nadawać musi Jej wewnętrznemu usposobieniu właściwe cechy i właściwy mu charakter. Lecz gdy Łaski udzielane Maryi, przechodzą nasze wszelkie pojęcie; gdy ich niezgłębiona przepaść nie ma nazwy w Teologii; wtedy i współdziałanie z nimi Przenajświętszej Panny przechodzi podobnież wszelkie nasze wyobrażenie, a stąd i Jej wewnętrzne usposobienie właśnie od Jej współdziałania z Łaską nabierając swoją główną cechę, jest dla nas nie łatwym do dociekania. Co najwięcej, możemy zapuszczać się tylko w pewne przypuszczenia, w domysły, i wyobrażać sobie coś, co koniec końcem, będzie tylko cieniem rzeczywistości.

Prócz tego chociaż w miarę jak jedna z Boleści Matki Przenajświętszej następowała po drugiej, trudność mówienia o Jej wewnętrznym usposobieniu wzmaga się koniecznie — to jednakże, pomimo tego, milczeć nie mogliśmy, gdyż te rozmaite Jej wewnętrzne usposobienia, było to Łaski przywiązane do Jej Boleści, Łaski w pełnym swoim rozkwicie: były kwiatami coraz nowych cnót przyozdabiających Jej Duszę. Bo Marya nie była tym tylko czym Ją zewnętrznie widzimy, chociaż i to jest już ogromnym, bo Ją widzimy godnie odpowiadającą najwyższej jaka być może po Panu Bogu godności, Matki-Boga. Jej Chwała zewnętrzna, jawna, jakkolwiek olśniewająca i przechodząca wszelką możliwą prócz Boskiej Chwałę, była jeszcze jakby niczym w porównaniu z Jej Chwałą wewnętrzną, ukrytą, zatajoną według tych słów Pisma Świętego: Cała chwała tej córki królewskiej od wnętrza pochodzi (Ps 45/44/, 20). Gdy zaś już samej tej zewnętrznej, dostępnej oczom ludzkim chwały szczyt, jest tak niezmiernie wysoko wzniesiony, że go żaden wzrok ludzki dosięgnąć nie jest w możności, cóż dopiero, gdy rzecz idzie o chwale ukrytej, o chwale wewnętrznej, tej ulubionej córki najwyższego Króla, gdy rzecz idzie o to, co właściwie stanowiło Jej wewnętrzne usposobienie, o którym mówić nam przychodzi. Lecz raz jeszcze powtórzmy, pomimo trudności jaka się w tym napotyka, niech nam Przenajświętsza Matka pozwolić raczy, chociaż słów kilka o tym nie śmiało wyjąknąć.

Z pomiędzy wszelkiego rodzaju usposobień wewnętrznych w Świętych, nie wyłączając nawet gotowości na męczeństwo, rzeczą najbardziej nas uderzającą, jako dowodzącą wysokiej doskonałości, jest wytrwałość wraz złożonej, a wiele nas kosztującej, ofierze Panu Bogu. Wytrwałość takowa, jest sama przez się, z pomiędzy wszystkich Łask innych, najbardziej wyniszczającą w duszy to, co do skażonej natury ludzkiej jest przywiązane. Wydaje się że z tą Łaską, Swoją-to własną, odwieczną i wiecznie trwać mającą niezmiennością, przyobleka Pan Bóg duszę, i że ten strój niebiański czyni stworzenie najbardziej podobne Samemuż jego Stwórcy. Wtedy też, w każdym postępku człowieka, więcej jest zasługi, więcej przypodobywania się Panu Bogu, aniżeli nawet w tej pierwotnej gorącości ducha, jaką pałało serce w chwili w której robiło Panu Bogu raz na zawsze nieodwołalną ofiarę. Chociaż bowiem w cnocie wytrwałości, więcej jak we wszystkich innych, jaśnieje żywioł nadprzyrodzony, Boski, objawia się potęga Łaski, to jednakże, ciągle potrzebne są do tego nasze osobiste wysilenia. Dla dostąpienia cnoty mężnej stałości w dobrem, bardziej jak kiedy, niezbędnym jest nasze własne współdziałanie z Łaską. Lecz zasługa cnoty wytrwałości i niezrównana za nią chwała, osiąga się całkowicie dopiero wtedy, gdy uczynioną przez nas ofiarę Panu Bogu, dokonujemy w całej jej pełni. Wtedy to bowiem i wtedy dopiero, ofiara uczyniona przez nas, staje się godną korony zapowiedzianej wytrwałości, i tylko wytrwałości: Błogosławiony, który wytrwa aż do końca (Mat. 10, 22).

A tymczasem, jakże zadziwiającym i bolesnym jest to, że nie tylko niektóre dusze cofają się ze swoją ofiarą, zanim się ona jeszcze w całkowitości dopełniła, ale że nawet wielka jest liczba takich, które pozbawiają się całej zasługi, w chwili właśnie, kiedy te zasługi już ukoronowane być miały. Ulegamy słabości natury naszej, i po długiej pracy szukamy wypoczynku w chwili, kiedy ostatnie wysiłki są koniecznymi i od nich wszystko zależy. Cała trudność wytrwałości, a więc i cała jej wartość, jej niezrównana cena, zawisła na tym, abyśmy w raz uczynionej Panu Bogu ofierze, nigdy sobie nie folgowali. Dlatego też to cnota wytrwałości, jest cnotą, której najwyższego wzoru nie na ziemi, lecz w Niebie szukać nam trzeba, i o niej to mówił głównie Pan Jezus, gdy powiedział: Bądźcie doskonałymi, jako Ojciec wasz Niebieski doskonałym jest (Mat. 5, 48).

Inni znowu nie folgują sobie w pracy, nie żałują wysileń, nie cofają się z ofiarą raz uczynioną, lecz ciągle mają zwrócone oczy na nagrody za nią im należne. Przez to, umniejszają sobie zasługi, odejmując czynom swoim wszelką bezinteresowność. Jeśli jakie mniejsze nasze zasługi nie wydają się nam dostatecznie wynagradzane mi, znosimy to jako-tako. Lecz gdy zdobywamy się na coś większego, więcej nas kosztującego, zdaje się nam, że mamy wyraźne prawo, żeby nam to Pan Bóg sowicie i niezwłocznie tu jeszcze na ziemi wynagradzał. Zapominamy, że w porównaniu z tym, czym Pan Bóg wynagradza w Niebie, chociażby najmniej kosztujące nas dla Niego wysiłki, to co robimy chociażby to nas najwięcej kosztowało, jest jakby niczym, i że w końcu i na to bez Jego Pomocy nigdy byśmy się nie zdobyli. Słowem, z najrozmaitszych powodów, a z własnej winy, mało jest dusz, które by raz z pewnym męstwem i wspaniałomyślnością uczyniwszy Panu Bogu ofiarę, nie kaziły ją, nie zmniejszały jej zasługi, brakiem niezachwianej i doskonałej wytrwałości. Stąd gdy widzimy kogo stale i mężnie wytrwałym w raz uczynionej Panu Bogu ofierze, jednostajnie cierpliwym, pilnym, niczym się nie zniechęcającym, nigdy na duchu nie padającym, a nie spostrzegającym się nawet, że zdobywa się na coś wielkiego, — nie żeby nie wiedział, co robi, tylko dlatego, że całym sercem zatopiony będąc w Panu Bogu, nie ma czasu zwracać na siebie uwagę — wtedy widok taki przedstawia nam coś nadziemskiego, i ze wszelkich usposobień wewnętrznych, takie usposobienie, jest jakby odbiciem się na duszy spokoju i wypoczynku Pana Boga Stworzyciela, gdy po stworzeniu świata nastał dzień siódmy.

I takim właśnie było wewnętrzne usposobienie Maryi po Jej siódmej Boleści: był to dzień wypoczynku, po wytworzeniu się Jej świętości przez odniesione już wszystkie Boleści. Lecz gdy przywiedziemy sobie na pamięć ofiarę jaką Ona złożyła Panu Bogu, a następnie męstwo niezachwiane Jej Duszy przeszytej po kolei siedmiu mieczami najcięższych, jakie tylko być mogą, Boleści, a w końcu Jej osamotnienie wśród stworzeń Ją otaczających, — możemy zrozumieć jak dalece przechodzi naszą możność zrobienie sobie wyobrażenia o takowym Jej usposobieniu wewnętrznym, i jak dalece je poniżamy, jak Mu uwłaczamy, jeśli je porównujemy z tego rodzaju usposobieniem chociażby największych Świętych. Pan Bóg spoczął Sam w Sobie po dokonaniu Dzieła stworzenia świata, — Marya spoczęła w Panu Bogu, gdy Pan Bóg dokończył tworzenie Jej Świętości, w Jej siódmej Boleści.

Inną znowu własnością wewnętrznego usposobienia Maryi w siódmej Boleści, było oderwanie Jej Serca od wszelkich pociech duchownych, od wszelkich niebieskich słodyczy. Jest to najwyższym szczeblem miłości Pana Boga, a który z samej swojej natury tylko na ziemi jest dla dusz wybranych dostępnym. Takiej bowiem Miłości Pana Boga bez pociech i słodyczy w Niebie  już być nie może.

Tak często rozprawiamy o zamiłowaniu cierpień, pobudzając do tego i drugich i siebie samych, że zapominamy prawie jak zamiłowanie takowe jest rzadką i wysoką Łaską, i jak ubieganie się o nią dla dusz pospolitych jest zuchwałością, grożącą wielkim niebezpieczeństwem. Nie masz wątpliwości, że mało jest osób, dla których Łaska takowa byłaby odpowiednią, to jest, które by jej właściwie odpowiedziały. Prócz tego są cierpienia, na które nawet Święci rozmiłowani we wszelkiego rodzaju możliwych w człowieku cierpień, wzdrygali się na sam o ich wyobrażenie. A tym są cierpienia, strapienia wewnętrzne, którymi niekiedy, niektóre z najwybrańszych dusz, widzi Pan Bóg potrzebę już jakby własnymi rękoma krzyżować, i przez okropne ognie wewnętrznych prób, oczyszczać, doświadczać i do najwyższego stopnia świętości doprowadzać. Wielu takich, którzy dla miłości Pana Boga pozbawiali się świata ziemskiego, zamykając się na całe życie w ciemnych jaskiniach, albo dostając się do więzień, za wytrwałość w wierze — cofnęło się z przerażeniem, gdy widzieli, że ciemności wewnętrzne groziły ich duszy, i gorącością swoich modlitw odwróciły je od siebie. Bywali Święci, którzy dla miłości Pana Boga wyrzekali się pociech i słodyczy duchowych, a którzy jednakże nie mogli ponieść strasznych prób wewnętrznych ucisków, zaciemnień, pokus, najokropniejszych i najdotkliwszych zaniepokojeń sumienia. Bardzo mało dusz przebyło szczęśliwie, płomieniami jakby piekielnymi, piekącą pustynię wewnętrznego opuszczenia przez Pana Boga, i gdy w tym stanie się znajdowały, jękami rozdzierającymi serce, objawiały straszne męki przez jakie przechodziły. Sam Pan Jezus wydobył z Boskich Ust Swoich głośną skargę, gdy tego okropnego konania Duszy, tego ucisku, przed konaniem Swego Człowieczeństwa, dopuścił na Siebie na krzyżu.

Otóż w siódmej Boleści, dano było Maryi zejść do takich strasznych otchłani i uczestniczyć jeszcze bardziej jak kiedy stała pod krzyżem, w opuszczeniu Pana Jezusa, przez doznanie podobnegoż na Sobie Samej. I tak opuszczenie Pana Jezusa, mając uwieńczyć wszystkie Jego Cierpienia, spotkało Go przy końcu Jego Męki, właśnie w chwili, gdy dla Jego natury ludzkiej było to najtrudniejszym do przeniesienia — tak podobnież, opuszczenie Maryi spotkało Ją przy końcu Jej Boleści, jako cierpienie mające je wszystkie ukoronować wtedy, gdy łódkę Przenajświętszej Jej Duszy, przebytymi już mękami skołataną, zamieniły jakby na
rozbite po strasznej burzy szczątki, unoszące się na morzu Łask Boskich, które Ją od zatonięcia uchroniły. I Męka więc Pana Jezusa i Boleści Maryi, zakończyły się tymże samym rodzajem cierpienia. Zakończyły się cierpieniem tajemniczym, nadprzyrodzonym, najcięższym, jakie duszę na tej ziemi spotkać może, a którego całą siłę i dosadność, pojąć nie jesteśmy w stanie. Wiedzieć nam tylko trzeba, że przez ten to rodzaj wewnętrznej męczarni poniesionej w milczeniu i z poddaniem się, oddaje się Panu Bogu najgłębszą na jaką zdobyć się może tu na ziemi człowiek cześć, objawiająca tak wielką miłość Pana Boga, źe nawet pojęcie samych Aniołów przechodzi i jeśli tak wyrazić się można, świętą zazdrość w nich rozbudza.

Są przy tym dwa owoce tej siódmej Boleści Przenajświętszej Matki, na które uwagę zwrócić należy, a które zaliczyć możemy do głównych cech wewnętrznego Jej usposobienia. Tymi zaś są: duch pośrednictwa, wstawiennictwa i duch dziękczynienia.

Owoce Łaski bywają niekiedy wprost sprzeczne z płodami natury, nawet wtedy, gdy na tej ostatniej zaszczepione zostały. Wszak naturalnym następstwem cierpienia, jest rozbudzanie się w nas samolubstwa, skłaniającego nas do zajęcia się tylko samymi sobą i pochłaniającego uwagę naszą na to, co cierpimy. A jednakże, wiadomo, że szczególną Łaską przywiązaną do cierpienia, gdy się ono święcie znosi, jest właśnie odwrócenie uwagi od siebie samego. Można powiedzieć nawet, że wtedy gdy święcie znosimy cierpienie, rozszerzą nam ono serce i nie tylko nie zziębnieje dla bliźniego, lecz owszem czyni tym czulszym: rozbudza w nas tym większe pragnienie być dla drugich wedle możności i obowiązku jak najużyteczniejszymi. Stąd, duch pośrednictwa, chęć wstawienia się do Pana Boga za tymi, którzy tego potrzebują, rozbudza się zwykle w duszy dotkniętej wielkim jakim strapieniem, a znoszącej takowe z cierpliwością i poddaniem się. Nasza przychylność dla drugich, dlatego przybiera wtedy cechy nadprzyrodzone, cechy pobożne, religijne, że cierpienia nasze znoszone święcie i przez to ściślej jednocząc nas z Panem Bogiem, obdarzają nas wielką słodyczą i rozbudzają szczególną litość nad potrzebami drugich. Duch pośrednictwa, wypływający z ducha litości, jest cechą dusz, które Pan Bóg cięższymi cierpieniami widzi potrzebę doświadczać, a które tę próbę szczęśliwie odbywają. Każdy Chrześcijanin cierpiący, a w Łasce będący, jest żywym obrazem Chrystusa Ukrzyżowanego; stąd też duch zadośćuczynienia nie tylko za siebie ale i za drugich, a więc duch pośrednictwa, jest jedną z Łask  przywiązanych do cierpienia, przez wzgląd na Pana Boga cierpliwie znoszonego. Gdy zaś najczęściej ludzie to albo są główną przyczyną naszych cierpień, albo w wielkiej mierze przyczyniają się do nich, co nawet i bez ich winy niekiedy następuje — wtedy dusza uświęcona cierpliwym znoszeniem swojego strapienia, łatwiej jak kiedy, zdobywa się na to, żeby za tych właśnie, którzy jej cierpienie zadali, modliła się jak najserdeczniej. Tak to Pan Jezus modlił się na krzyżu za tych, którzy Go na nim rozpięli. Tak Męczennicy modlili się za swoich katów. Tak nieraz wielka krzywda jaka wyrządziła się jakiemu Świętemu, bywała najskuteczniejszym środkiem do pozyskania sobie jego najgorętszych modlitw. Któżby więc mógł wątpić, że w owej chwili tak stanowczej dla świata całego, w chwili gdy tylko co dokonała się była sprawa zbawienia ludzi — żeby właśnie wśród siódmej Boleści Swojej, Marya nie miała się wstawiać za nami, pośredniczyć za całym rodzajem ludzkim, a z tym większą gorącością ducha, tym rzewniej i usilniej, ze właśnie wtedy pogrążoną była już do samego dna bezdennej przepaści Swoich Cierpień. A że modlitwy za drugich, Jej pośredniczenie za nami, stanowiło skarb dla Niej najdroższy, a skarb mogący wzbogacić nad wszelkie wyobrażenie miliony milionów dusz, więc niezmierna Jej Miłość, musiała bardziej jak kiedy wtedy właśnie pośredniczyć za nimi, — tym bardziej, że przez to wszystko, co tylko wycierpiał Boski Syn Jej, Najwyższa Sprawiedliwość, najzupełniejsze odbierała zadośćuczynienie.

Lecz gdy cierpienie, święcie znoszone, czyni serce czulszym na cierpienia drugich, czyni je ono i zdolniejszym coraz gorętszej miłości Pana Boga, i znowu wprost przeciwnie naturze, przywodzi do uczucia wdzięczności Panu Bogu za obdarzenie krzyżem i do aktów dziękczynnych za nie. Zapatrując się na rzeczy po ludzku tylko, a nie po Bożemu, według praw natury, cierpienie jest zbiegiem wypadków, za które najmniej poczuwamy się do obowiązku wdzięczności względem Najwyższej Opatrzności, wszystkim ostatecznie kierującej. Lecz dla wiary oświeconej i rozważnej, czas cierpienia jest porą, w której najobfitsze i najpożądańsze błogosławieństwa niebieskie, cudownie spływają na duszę. A jednak i w tym zachodzi coś bardzo naturalnego. Gdy przyjaciel odwraca się od nas z jakiejkolwiek przyczyny, takowa w nim zmiana, rozbudza w nas żywą pamięć pociech doznawanych w tym stosunku przyjaźni dziś zerwanej, i wtedy zapatrując się w przeszłość, przyjaźń rozchwiana przybiera w oczach naszych większe jeszcze powaby, aniżeli je miała, gdy trwała. Coś podobnego dzieje się w stosunku naszym z Panem Bogiem. Gdy dotyka nas cierpienie, a spotyka duszę pokorną i właściwie w stosunku z Panem Bogiem się zachowującą, wspomnienie dawnych miłosierdź Boskich nad nami, albo i pociech wewnętrznych, których nam zakosztowywać dozwalał — daje nam lepiej je ocenić, lecz oraz silniejsze rozbudza w nas przekonanie, jak ich niegodni jesteśmy. A wtedy, cierpienie przedstawiając się nam jak rzecz najzupełniej nam się należąca, pobudza nas do wdzięczności względem Pana Boga i do najżywszych aktów dziękczynnych. I takie to wewnętrzne usposobienie cierpiącej duszy, przywodzące ją do serdeczniejszego wychwalania Pana Boga, im większymi cierpieniami raczy On Ją oczyszczać i uświęcać, jest Najwyższą Chwałą, jaką Mu na ziemi oddawać możemy, najmilej przez Niego przyjmowaną, i najobfitsze Łaski  na duszę ściągającą. Jak gdy chcemy żeby aromatyczne liście cyprysu albo lauru, wydały swój najsilniejszy zapach, miażdżymy je i rozcieramy, tak podobnież Pan Bóg miażdży i rozciera nasze serca, żeby z nich wychodziły najsilniejsze akty czci, uwielbienia, miłości i wdzięczności, przywodzące Go do tym ściślejszego z takimi sercami zjednoczenia się i do rozbudzenia w nich te gorętszej i stalszej ku Niemu miłości. Wątpić też nie można, że w miarę jak Marya zstępowała coraz-to a coraz głębiej w przepaść Swoich Boleści, akty Jej dziękczynienia były tym gorętsze, i nigdy milsze Uszom Pana Boga me wznosił się z Jej Przenajświętszej duszy Magnificat, jako akt czci i uwielbienia, przewyższający całą Chwałę  oddawaną Panu Bogu przez wszystkie Duchy Niebieskie.

Na koniec, żywość niezachwianej wiary Maryi, była sama w sobie uważana w okropnych godzinach siódmej Jej Boleści, najwznioślejszym i najmilszym Panu Bogu Jej wewnętrznym usposobieniem. Marya zachowała wtedy całą żywość i spokojność wiary, wśród niewymownych zaciemnień ogarniających zewsząd Jej zbolałą Duszę. Zachowała całą żywość wiary bez właściwego jej blasku, jakby bez jej poczucia, bez przywiązanej do niej pociechy i uspokojenia, bez wszystkich tych nagród, które jej już tu na ziemi towarzyszą, bez uczuciowego przekonania, że ją posiada. Tego bowiem wszystkiego otchłań ostatniej Boleści, pozbawiła Ją była. Lecz wiara będąc Łaską nad Łaskami i ich wszystkich początkiem, ma to do siebie najprzeciwniejszego naturze, że jest wtedy najsilniejszą, gdy się zachowuje pomimo usunięcia się tego wszystkiego, co ją w nas podnosi, pokrzepia, ułatwia, co Jej w oczach naszych daje urok, czyniąc pełną pociechy i przedziwnie uspakajającą. Wiara, jest darem w tym obfitszej mierze udzielanym, im w cięższych do jej zachowania warunkach pozostaje niezachwianą. Jest bowiem ona, sama w sobie, najwyższym aktem czci Prawdy Boskiej, i dlatego jest tak miłą Panu Bogu i podstawą wszelkiej świętości: Sprawiedliwy z wiary żyje (1 Kor. 2, 3). Z tego wynika, że im silniej uznajemy tę Prawdę Najwyższą, pomimo ciemności nas otaczających, im wytrwałej nie spuszczamy z niej oczów, wśród najgrubszych chmur zasłaniających nam jej wyraźniejsze widzenie, wśród nawałnicy, miotającej naszą duszą, tym silniej pokrzepia się w nas wiara, i tym milszy Panu Bogu zawiera w sobie akt czci Jego. Te słowa świętego męża Starego Zakonu Hioba: Chociażby mnie zabił, ufać Mu będę (Hi 6, 8), zamykają w sobie najwyższe uwielbienie Pana Boga. Z tego wynika i to także, że wewnętrzny pokój, wśród wielkiego strapienia, pokrzepia wiarę, oraz dowodzi jej panowania w duszy. Wtedy wiara spokojna, wytrwała, jest najwyższą czcią Pana Boga, gdyż dowodzi, że dusza dlatego jest spokojną, że wie, iż Pan Bóg wszystkim rządzi, i poddaje się temu jako Woli lub dopuszczeniu Najwyższego, wszystko z nieograniczonej Dobroci i nieprzebranej Miłości robiącemu lub dopuszczającemu.

Otóż, nigdy wiara na cięższe próby nie była wystawioną, jak w tej siódmej Boleści Przenajświętszej Matki, a nikt ją tak żywą i niezachwianą nie posiadał, jak ją Ona posiadała wtedy. Wiara całego podówczas rozproszonego, a nielicznego Kościoła, wiara żywa i niezachwiana, w owym pamiętnym dniu Wielko-Sobotnim, była tylko w Maryi, a odtąd po dziś dzień, w całym Kościele Wojującym, nie było i nie ma większej i żywszej wiary od tej, jaką wtedy ożywioną była Jej Dusza Niepokalana.

To wszystko jednakże, daje nam słabe tylko wyobrażenie o wewnętrznym usposobieniu Przenajświętszej Panny, w cierpliwym ponoszeniu Jej siódmej Boleści. Wtedy Łaski, których nawet Ona dotąd nie posiadała, zlane zostały na Jej Duszę w niezmiernej obfitości. Szczyt Świętości do jakiego już przez to doszła, przechodzi wszystko, co byśmy o tym powiedzieć lub tylko wyobrazić sobie mogli. Panu Bogu to tylko wiadomo, jaką wewnętrzną pięknością zajaśniała wtedy Jej Dusza, i ocenić tego prócz Pana Boga, nikt, nawet Ona Sama, nie jest w możności. Dość nam wiedzieć, że w owej nocy z Wielkiej Soboty na Wielką Niedzielę, na całej ziemi, po Boskim Ciele Pana Jezusa, złożonym w grobie przez Ręce Maryi, nie było przedmiotu godniejszego czci najgłębszej nad Jej Serce, już i tym siódmym mieczem przeszyte.

 

 

 

Uczcijmy Siedem Boleści Najświętszej Maryi Panny modlitwą Św. Bonawentury oraz Koronką i Litanią do Matki Boskiej Bolesnej:

 

 

Uczczenie Matki Boskiej Bolesnej.

 

 

Źródło: Arka pociechy 1880

 

V. Boże! wejrzyj ku wspomożeniu mojemu.

R. Panie! pośpiesz ku ratunkowi mojemu.

V. Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu.

R. Jak była na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen.

 

  1. Użalam się nad Tobą, O Matko najboleśniejsza, dla tego smutku, który ogarnął Serce Twe najczulsze w chwili proroctwa Świętego Starca Symeona. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje tak zasmucone, uproś mi cnotę pokory i dar Świętej Bojaźni Bożej.

 

Ave Maria Doloribus plena, Crucifixus tecum, lacrimabilis tu in mulieribus et lacrimabilis Fructus Ventris Tui, Iesus.

— Sancta Maria, Mater Crucifixi lacrimas impertire nobis crucifixoribus Filii Tui, nunc et in hora mortis nostrae. Amen.

Zdrowaś Maryo, Boleści pełna, ukrzyżowany z Tobą, najboleśniejsza między niewiastami i bolesny Owoc Żywota Twojego, Jezus.

— Święta Maryo, Matko Ukrzyżowanego, módl się za nami krzyżującymi Syna Twojego, i wyjednaj nam łzy pokuty teraz i w godzinę śmierci naszej naszej. Amen.

100 dni odpustu za każdy raz pozwolił Pius IX dnia 23 Grudnia 1847r.

 

  1. Użalam się nad Tobą, o Matko najboleśniejsza, dla tej trwogi, która przejmowała Twe Serce najtkiwsze w ucieczce do Egiptu i w czasie Twego tam pobytu. O Maryo najmilsza! przez Serce Twoje tak zatrwożone uproś mi litość względem ubogich i dar pobożności.

Zdrowaś Marya.

  1. Użalam się nad Tobą, o Maryjo najboleśniejsza, dla tej tęsknoty, w jaką popadło Twe najtroskliwsze Serce czasu zgubienia drogiego Jezusa Twojego. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje taką tęsknotą ściśnione, uproś mi cnotę czystości i dar umiejętności.

Zdrowaś Marya.

  1. Użalam się nad Tobą, o Matko najboleśniejsza, dla tej boleści, którą jęknęło Macierzyńskie Serce Twoje w spotkaniu Jezusa Krzyż dźwigającego. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje tak pełne miłości a tak rozbolałe, uproś mi cnotę cierpliwości i dar mocy.

Zdrowaś Marya.

  1. Użalam się nad Tobą, o Matko najboleśniejsza, dla tego męczeństwa, którego doznało mężne Serce Twoje patrząc na konanie ukochanego Syna Twego. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje tak współ umęczone, uproś mi cnotę wstrzemięźliwości i dar dobrej rady.

Zdrowaś Marya.

  1. Użalam się nad Tobą, o Matko najboleśniejsza, dla tej Rany, które litościwemu Sercu Twemu zadało uderzenie włócznią w Serce Syna Twego. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje tak okrutnie przeszyte uproś mi cnotę miłości bliźniego i dar rozumu.

Zdrowaś Marya.

  1. Użalam się nad Tobą, o Matko najboleśniejsza, dla tego ostatniego ciosu, który wytrzymało Serce Twe najmiłosierniejsze w chwili pogrzebu Jezusa Syna Twego. O Matko najmilsza! przez Serce Twoje tą ostatnią boleścią do szczętu złamane, uproś mi cnotę pilności i dar mądrości.

Zdrowaś Marya.

 

 

Litania o Siedmiu Boleściach Najświętszej Maryi Panny

Źródło: Wianek różany 1853

 

Kyrie elejson! Chryste elejson! Kyrie elejson!

Chryste, usłysz nas! Chryste, wysłuchaj nas!

Ojcze z Nieba Boże, zmiłuj się nad nami!

Synu Odkupicielu świata, Boże,

Duchu Święty Boże,

Święta Trójco Jedyny Boże,

Święta Maryo, Matko Bolesna, módl się za nami!

Święta Maryo, Któraś nie znalazła miejsca w gospodzie,

Święta Maryo, Któraś zmuszona była szukać przytułku w stajence,

Święta Maryo, Któraś Twego Pierworodnego w żłóbku złożyła,

Święta Maryo, Któraś krwawemu Obrzezaniu Syna Twojego obecną była,

Święta Maryo, Której powiedziano, że Syn Twój położon jest na znak, któremu sprzeciwiać się będą,

Święta Maryo, Której wyprorokowano, że duszę Twą własną miecz boleści przeszyje,

Święta Maryo, Któraś z Synem do Egiptu uchodzić musiała,

Święta Maryo, Któraś rzezią niewiniątek przerażoną była,

Święta Maryo, Któraś dwunastoletniego Syna Twego w Jeruzalem zgubionego przez trzy dni żałośnie szukała,

Święta Maryo, Któraś ciągle na nienawiść żydów ku Synowi Twemu patrzała,

Święta Maryo, Któraś Męki i Śmierci Syna Twojego obraz bezustannie w sercu nosiła,

Święta Maryo, Któraś w dniu Ostatniej Wieczerzy Syna do Jeruzalem na Mękę idącego ze smutkiem pożegnała,

Święta Maryo, Któraś Mękę Ogrójcową i krwawy pot Syna Twojego na modlitwie wylany, Sercem Matki przeczuwała,

Święta Maryo, Któraś o Synu przez Judasza zdradzonym, a powrozami skrępowanym, z Ogrójca wiedzionym wieść odebrała,

Święta Maryo, Któraś Syna jakoby złoczyńcę przed sąd kapłanów stawionego widziała, Któraś na Syna fałszywych świadków zeznania słuchała,

Święta Maryo, Któraś okrutny policzek przez Najdroższego Syna Twojego odebrany na Sercu uczuła,

Święta Maryo, Któraś obelgi od żydów i żołnierzy na Syna Twego bezbożnie miotane słyszała,

Święta Maryo, Któraś Syna biczami sieczonego i cierniem koronowanego ujrzała,

Święta Maryo, Któraś bezbożny, a haniebny wyrok śmierci na Syna Twego wydany słyszała,

Święta Maryo, Któraś Syna Twego Krzyż niosącego spotkała,

Święta Maryo, Któraś łoskotu przybijania gwoźdźmi Rąk i Nóg Syna Twojego słuchała,

Święta Maryo, Któraś ostatnie słowa Syna Twojego na Krzyżu do Serca przyjmowała,

Święta Maryo, Któraś konaniu Syna Twojego obecną była,

Święta Maryo, Któraś zmarłe Ciało Syna Twojego z Krzyża zdjęte na Macierzyńskie Łono Swoje przyjęła,

Święta Maryo, Któraś od grobu Syna Twojego cała zbolała do domu wracała,

Święta Maryo, Królowo Męczenników,

Święta Maryo, Zwierciadło wszystkich utrapień,

Święta Maryo, Morze goryczy,

Święta Maryo, Opiekunko bolejących,

Święta Maryo, Wspomożycielko stroskanych,

Święta Maryo. najszczodrobliwsza pocieszycielko chorobą złożonych,

Święta Maryo, mocy najpotężniejsza słabych,

Święta Maryo, pewna Ucieczko grzeszników,

Przez okrutną mękę i śmierć Syna Twojego, wybaw nas, o Królowo Męczenników.

Przez najcięższe Boleści Serca Twojego,

Przez największe smutki i utrapienia Twoje,

Przez straszne uciski Twoje,

Przez łzy i łkania Twoje,

Przez wszystkie Macierzyńskie współubolewania Twoje,

Przez przemożne pośrednictwo Twoje,

Od niepomiarkowanego smutku,  Zachowaj nas, o Matko Najboleśniejsza.

Od upadku na duchu,

Od trwożliwego umysłu,

Od niechętnego znoszenia wszelkich cierpień,

Od rozpaczy i braku nadziei w Miłosierdziu Bożym,

Od wszelkiej okazji i niebezpieczeństwa zgrzeszenia,

Od sideł szatańskich,

Od zatwardziałości serca,

Od ostatecznej niepokuty,

Od nagłej i niespodziewanej śmierci,

Od potępienia wiecznego,

My grzeszni Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Matko!

Abyś nas w wierze prawdziwej, nadziei i miłości Świętej Opieką Twoją utrzymywać raczyła, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Matko.

Abyś nam u Syna Twojego za grzechy nasze doskonałą skruchę i pokutę wyjednać raczyła,

Abyś wzywającym Cię, pociechę i ratunek Twój udzielać raczyła,

Abyś nas w chwili konania wspierać najszczególniej raczyła,

Abyś nam w stanie łaski zejście ze świata tego wyjednać raczyła,

O Matko Boska, pełna Łaski, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas.

Matko najboleśniejsza, Ciebie błagamy, zmiłuj się nad nami.

Baranku Boży, któryś wobec Matki Twojej przez trzy godziny na Krzyżu wisiał przez boleści tejże Matki Twojej w ten czas doznane, przepuść nam Panie.

Baranku Boży, któryś wobec Matki Twojej Bogu Ojcu Ducha oddał, przez boleści tejże Matki Twojej w ten czas doznane, wysłuchaj nas Panie.

Baranku Boży, któryś wobec Matki Twojej z Krzyża nieżywy zdjęty, na Jej Łono złożony został, przez boleści tejże Matki Twojej w ten czas doznane, zmiłuj się nad nami!

Chryste, usłysz nas! Chryste, wysłuchaj nas!

Kyrie elejson! Chryste elejson! Kyrie elejson!

Ojcze nasz… Zdrowaś Marya… Chwała Ojcu…

V. Módl się za nami Matko najboleśniejsza.

R. Teraz i w godzinę śmierci naszej.

V. Panie! wysłuchaj modlitwy nasze.

R. A wołanie nasze niech do Ciebie przyjdzie.

V. Módlmy się: Niech raczy wstawić się za nami, prosimy Panie Jezu Chryste, teraz i w godzinę śmierci naszej do miłosierdzia Twojego, Błogosławiona Marya Panna, Matka Twoja, której Przenajświętszą Duszę w chwili Męki i Śmierci Twojej miecz boleści przeszył. Przez Ciebie Jezu Chryste, Zbawco świata, który z Ojcem i Duchem Świętym żyjesz i królujesz, Bóg po wszystkie wieki wieków.

R. Amen.

 

 

 

 

 

 

© salveregina.pl 2023