ŻYWOT i Bolesna Męka JEZUSA CHRYSTUS  i Najświętszej Matki Jego Maryji 
wraz z Tajemnicami Starego Przymierza
według widzeń świątobliwej Katarzyny Emmerich
z zapisków Klemensa Brentano
przełożył na język polski ks. Władysław Rakowski
1927 rok.

 

 

NAJŚWIĘTSZA MARIA PANNA

 

Pochodzenie, narodzenie i ślub św. Anny

 

Przodkowie św. Anny byli Esseńczykami. Ci ludzie dziwnie pobożni pochodzili od kapłanów, którzy za czasów Mojżesza i Aarona nosili arkę, zaś za czasów Izajasza i Jeremiasza pewniejszy porządek otrzymali. Nie było ich z początku bardzo wielu, lecz później w Ziemi obiecanej gromadami mieszkali, 48 mil w dłuż i 36 mil w szerz, dopiero też później w okolicę Jordanu przybyli. Mieszkali przede wszystkim przy górach Horeb i Karmel.

W pierwszym czasie, nim Izajasz ich zebrał, ci ludzie jako pobożni, umartwiający się żydzi, mieszkali rozsypani. Zawsze te same nosili szaty, nie sporządzając ich, aż im z ciała nie spadały. Żyli w małżeństwie, lecz bardzo powściągliwie. Za wzajemnym zezwoleniem, tak mąż jak żona, często się rozchodzili i w oddalonych chatach żyli. Jadali też osobno, najpierw mąż, a skoro tenże się oddalił, żona. Już wtenczas byli wśród nich ludzie, pochodzący z przodków Anny i innych rodzin świętych. Z nich pochodzili ci, których dziećmi proroków nazwano. Mieszkali na puszczy i około góry Horeb, także w Egipcie wielu z nich było. Widziałam też, że wskutek wojny przez pewien czas z góry Horeb wypędzeni byli, lecz przez swych naczelników znowu zebrani zostali. Machabejczycy byli także pomiędzy nimi. Byli wielkimi wielbicielami Mojżesza, posiadali też szatę jego, którą był dał Aaronowi, a z którego na nich przeszła. Była ona dla nich wielką świętością, miałam też widzenie, gdzie około piętnastu z nich, broniąc tej świętości, zginęło. Ich naczelnicy mieli wiadomość o tajemnicy Arki Przymierza. Ci, którzy bezżennymi zostali, stanowili osobny stan, jakoby zakon duchowny, zaś nim do tego zakonu ich przyjęto, długo na próbę wystawiano. Naczelnik, wskutek wyższych proroczych natchnień, na dłuższy lub krótszy czas ich do tego zakonu przyjmował. Zamężni Esseńczycy którzy na surową karność wśród dzieci i domowników uważali, stali do właściwego zakonu Esseńskiego w podobnym stosunku, w jakim stoją tercjarze św. Franciszka do zakonu św. Franciszka. We wszystkim zasięgali rady u swego zwierzchnika duchownego na górze Horeb. Bezżenni Esseńczycy byli niewypowiedzianej pobożności i czystości. Nosili długie, białe szaty, dbając bardzo o czystość tychże. Przyjmowali dzieci na wychowanie, zaś, by zostać członkiem ostrego ich zakonu, trzeba było mieć lat 14. Ludzi doświadczonej pobożności tylko jeden rok wystawiano na próbę, innych dwa lata. Żyli zupełnie dziewiczo, wstrzemięźliwie, nie trudnili się żadnym rodzajem handlu; czego potrzebowali, to za płody rolnictwa wymieniali. Jeżeli który ciężko grzeszył, wytrącano go, a ich klątwie taka towarzyszyła siła, jak klątwie św. Piotra, rzuconej przeciw Ananiaszowi: umierali. Zwierzchnik wiedział na sposób proroczy, kto zgrzeszył. Widziałam też takich, którzy pokutując, stać musieli obleczeni w rodzaj sztywnego kaftana, z wyciągniętymi w poprzek ramionami, zaopatrzone ostrymi wewnątrz kolcami.

Przy górze Horeb mieli swe do jaskiń podobne cele, a do większej jaskini z plecionek przybudowaną była wielka sala zgromadzeń, gdzie około godziny jedenastej na wieczerzę się zgromadzali. Każdy miał mały bochenek chleba i mały kubek ze sobą. Przełożony, chodząc z miejsca na miejsce, każdego chleb błogosławił. Po jedzeniu wracali do swych cel. W owej celi stał też ołtarz, na którym poświęcone chleby leżały. Były zakryte i do rozdzielenia pomiędzy ubogich przeznaczone. Mieli bardzo wiele oswojonych gołębi, które z rąk karmili. Jadali gołębie, lecz też religijne obrzędy z nimi urządzali, coś nad nimi mówiąc, i w powietrze je puszczając. Widziałam także, że baranki w dzicz puszczali, wymówiwszy coś nad nimi.

Widziałam, że co rok trzy razy do Jerozolimy pielgrzymowali. Mieli też pomiędzy siebie kapłanów, do których przede wszystkim przysposabianie świętych szat należało, które czyścili, na które się składali i do których też nowe dołączali. Widziałam ich trudniących się rolnictwem, hodowlę; bydła, a mianowicie ogrodnictwem. Góra Horeb pomiędzy ich chatami była pełną ogrodów i drzew owocowych. Widziałam też wielu trudniących się tkactwem, plecących i szaty kapłańskie haftujących. Jedwabiu, jak widziałam, sami nie wyrabiali; przynoszono go na sprzedaż, zaś oni wymieniali go za płody.

W Jerozolimie mieli osobną okolicę, którą zamieszkiwali, a także w Świątyni osobne mieli miejsca. Drudzy żydzi nie chcieli ich bardzo znosić. Widziałam ich także dary na ofiarę do Świątyni posyłających, jakby wielkie grona, które dwaj ludzie pomiędzy sobą na drągach nosili; także baranki, których jednakowoż nie zabijano, lecz którym biegać kazano. Nie widziałam, iżby ofiary krwawe składali. Przed podróżą do Świątyni przysposabiali się modlitwą, ostrym postem, biczowaniem i innymi uczynkami pokuty. Kto, mając grzech, za który nie pokutował, szedł do Świątyni, obawiał się, iż nagle umrzeć będzie musiał, co nie raz się zdarzało. Spotkawszy wśród pielgrzymki do Świątyni chorego lub opuszczonego, nie szli dalej, dopóki mu w jaki bądź sposób nie pomogli. Widziałam ich zioła zbierających i napoje przyprawiających i że chorych za pomocą wkładania rąk leczyli, albo też, rozszerzywszy ramiona, zupełnie na nich się kładli. Widziałam też, że w dal leczyli. Chorzy, którzy osobiście przybyć nie mogli, zastępcę przysyłali, na którym działo się wszystko, czego chory celem wyzdrowienia potrzebował, i zdarzało się, że o tej samej godzinie zdrowie odzyskiwał.

Za czasów dziada i babki Anny przełożonym ich był prorok imieniem Archos. Miewał widzenia w jaskini Eliasza na Horeb, odnoszące się do przyjścia Mesjasza. Znał ród, z którego miał wyjść Mesjasz, a Archos, przepowiadając przodkom Anny o ich potomkach, widział też, jak się czas zbliżał.
Przeszkody i przerwy opóźnienia wskutek grzechu nie znał, także nie wiedział, jak długo to jeszcze trwać miało, lecz napominał do pokuty i ofiar.
Dziad Anny, Esseńczyk, przed ślubem Stolanus się nazywał. Przez żonę i jej dobra otrzymał imię Garesza czy też Sarcyry. Babka Anny pochodziła z Mary na puszczy, a nazywała się Moruni czy Emorun, co znaczy: matka wspaniała. Poślubiła Stolanusa na rozkaz proroka Archosa, który prawie 90 lat zwierzchnikiem był Esseńczyków i mężem bardzo świętym, u którego przed ślubem zawsze się naradzali, by podług jego rozkazów wybór robić. Dziwnym wydawało mi się, że ci prorocy przełożeni zawsze potomstwo żeńskie przepowiadali i że przodkowie Anny, jako też sama Anna zawsze córki miewały. Jakoby obowiązkiem ich świętej służby przysposabianie tych czystych naczyń było, które święte dzieci począć miały: Poprzednika, samego Pana, Apostołów i uczniów.

Widziałam, jak Emorun przed swoim ślubem do Archosa przybyła. Musiała przy sali zgromadzeń na Horeb do odosobnionego wejść miejsca i, jakby przez kratki konfesjonału z przełożonym mówić. Potem wstąpił Archos po licznych stopniach na szczyt góry, gdzie się jaskinia proroka Eliasza znajdowała. Światło wchodziło otworem w sklepieniu. Widziałam przy ścianie mały ołtarz z kamieni, a na nim różdżkę Aarona i błyszczący kielich, jakby z drogiego kamienia. W tym kielichu leżała część tajemnicy arki Przymierza. Esseńczycy tę tajemnicę otrzymali, gdy razu pewnego arka Przymierza w moc nieprzyjaciół przyjaciół się dostała. Różdżka Aaronową w drzewku z ślimakowato zwiniętymi, żółtawymi liśćmi, jakby w puzderku leżała. Nie umiem powiedzieć, czy to drzewko żywe, czy też dziełem sztuki było, jak korzeń Jesego. Ilekroć przełożony wskutek zamęścia której osoby musiał się modlić, różdżkę Aaronową brał do ręki. Ta, skoro zamęście do linii rodowej Maryi przyczynić się miało, wypuszczała latorośl z której jeden lub więcej kwiatów ze znakiem wybrania wychodziło. Przodkowie Anny byli w ten sposób pewnymi latoroślami tej linii rodowej, a ich córki wybrane tymi znakami były wyobrażone, które dalej rozkwitały, ilekroć córka w związek małżeński wstąpić miała. Owo drzewko ze zwiniętymi liśćmi było jakby latoroślą, jakby korzeniem Jesego, z którego poznać było można, jak dalece zbliżanie się Maryi już postąpiło. Krzewy z ziółkami w doniczkach na ołtarzu stały, które zieleniąc się lub więdniejąc, również coś oznaczać miały. Naokoło ścian widziałam kratkami zabite miejsca, w których stare, święte kości, bardzo ładnie w jedwab i wełnę zawinięte, przechowywano. Były to kolei proroków i świętych Izraelitów, którzy na tej górze i w okolicy żyli. Także w celach podobnych do jaskiń Esseńczyków takie kości, przed którymi się modlili, kwiaty postawiali i lampy zapalali, widziałam.

Archos, modląc się w jaskini, zupełnie na wzór arcykapłana przy Świątyni ustanowionego był ubrany. Odzienie jego składało się z mniej więcej ośmiu części. Najpierw wdziewał napierśnik, rodzaj szerokiego szkaplerza, przez Mojżesza na gołym ciele noszonego. W pośrodku był otwór do szyi, a spadał w równej długości na pierś i plecy. Na tym kołnierzu napierśnym nosił białą albę z kręconego jedwabiu, która szerokim cyngulum, tak samo jak na piersiach na krzyż złożona i aż do kolan sięgająca szeroka stułą, była opasana. Na to kładł rodzaj ornatu z białego jedwabiu, sięgającego wstecz aż do ziemi i mającego dwa dzwonki przy dolnej obwódce. Naokoło otworu do szyi był kołnierz stojący, z przodu guzikami zapinany. Broda jego, nad podbródkiem rozdzielona, na tym kołnierzu spoczywała. Wreszcie przywdziewał mały połyskujący płaszczyk z białego, nie kręconego jedwabiu, z przodu zamykany za pomocą trzech klamer ozdobionych drogimi kamieniami, na których coś było wycięte. Także z obu ramion schodził rząd, składający się z sześciu drogich kamieni, na których również były wyryte znaki. Na środku plecach tarcza była przymocowana, a na niej głoski wyryte. Na tym płaszczu były też frędzle, ozdoby i owoce. Prócz tego na jednym ramieniu krótki nosił manipularz; nakrycie głowy było z białego jedwabiu, okrągło nabrzmiałe, jak turban (zawój); u góry miało wypukłości i kiść z jedwabiu, przed czołem złotą, drogimi kamieniami obsadzoną płytę.

Archos modlił się, leżąc na ziemi, przed ołtarzem. Widziałam, że miał widzenie, jak z Emoruny kierz różowy o trzech gałęziach wyrasta. Na każdej jedna była róża, zaś róża drugiej gałęzi głoską była naznaczona. Także widział anioła, głoski na ścianie znaczącego. Podług tego Archos oświadczył Emorunie iż ma wyjść za mąż i to szóstego ma pojąć dziewosłęba, i że porodzi wybrane dziecię ze znakiem, które naczyniem zbliżającej się obietnicy będzie. Szóstym, który się o nią starał, był Stolanus. Zaślubieni nie mieszkali długo w Mara, lecz później do Efron powędrowali; widziałam też jeszcze ich córki Emerencję i Ismerję naradzające się z Archosem, który im stan małżeński nakazał, mówiąc, że są współdziałającymi naczyniami obietnicy. Najstarsza córka, Emerencja, poślubiła lewitę, imieniem Afras, i stała się matką Elżbiety, która porodziła Jana Chrzciciela. Trzecia córka nazywała się Enue. Ismerja była drugorodną córką Stolanusa i Emoruny. Miała przy urodzeniu ów znak na sobie, który Archos podczas wizji o Emorunie na róży drugiej gałęzi widział.

Ismerja wyszła za Eliuda, z rodu Lewi. Byli zamożni. Widziałam to po ich wielkim gospodarstwie. Mieli liczne trzody, lecz niczego nie posiadali dla siebie, wszystko ubogim rozdawali. Mieszkali w Zeforys, cztery godziny od Nazaretu, gdzie majętność posiadali. Lecz mieli też własność w dolinie Zabulon, dokąd podczas pięknej pory roku z rodziną wychodzili, a gdzie Eliud po śmierci Ismerii stale zamieszkał. W tej samej, dolinie osiadł także ojciec Joachima z rodziną swoją. Wielka karność i wstrzemięźliwość Stolanusa i Emoruny przeszły także na Ismerię i Eliuda. Pierwsza córka, którą Ismeria porodziła, otrzymała imię Sobe. Poślubiła ona później męża, niejakiego Salomona, i została matką Maryi Salomy, która, wyszedłszy za Zebedeusza, porodziła późniejszych apostołów Jakóba Starszego i Jana. Ponieważ Sobe przy narodzeniu nie miała na sobie znaku obietnicy, rodzice bardzo się zasmucili i pojechali do Horeb do proroka, który, napominając ich do modlitwy i ofiar, pociechę im przyobiecał. Pozostalii niepłodnymi prawie 18 lat, aż do poczęcia Anny. Potem mieli oboje małżonkowie na łożu w nocy widzenia. Ismeria widziała anioła, głoski około niej na ścianie piszącego. Opowiedziała to mężowi, który to samo widział; zaś obudziwszy się, oboje ten znak na ścianie ujrzeli. Była to znowu głoska M, którą Anna przy urodzeniu na swym ciele w okolicy żołądka miała. Rodzice Annę szczególnie miłowali. Widziałam Annę jako dziecię, nie była zbyt piękna, lecz piękniejszą od innych. Bynajmniej nie była tak piękną jak Maryja, lecz bardzo prostoduszna dziecięca i pobożna. Taką widziałam ją po wszystkie czasy, jako dziecię, jako matkę i jako staruszkę, tak że ilekroć prawdziwie dziecięcą, starą widywałam wieśniaczkę, zawsze musiałam myśleć, iż wygląda jak Anna. Annę w piątym roku życia do świątyni zaprowadzono, tak samo jak później Maryję. Żyła 12 lat przy świątyni, a w siedemnastym roku życia odesłano ją znowu do domu. Tymczasem matka jej trzecią porodziła córkę, imieniem Maraha, zaś Anna po powrocie zastała także w domu rodzinnym synka swej starszej siostry Soby, imieniem Eliud. Maraha otrzymała później majętność rodzicielską przy Zeforys i stała się matką późniejszych uczniów Arastariusza i Kochariasza. Młody Eliud został drugim mężem wdowy Marom z Naim. Rok potem Ismeria zachorowała i umarła. Na łożu śmierci wszystkim domownikom kazawszy się zgromadzić, upominała ich i przedstawiła im Annę jako przyszłą panią domu. Zaś z Anną rozmawiała jeszcze osobno, iż musi wyjść za mąż, ponieważ jest naczyniem obietnicy. Mniej więcej półtora roku później, w dziewiętnastym roku życia, wyszła Anna za Helego lub Joachima, również z powodu duchowego zlecenia proroka. Właściwie powinna była wyjść za lewitę z rodu Aarona, tak jak jej cały ród, lecz dla bliskości zbawienia musiała wyjść za Joachima z rodu Dawida, albowiem Maryja miała pochodzić z rodu Dawida. Więcej starało się o jej rękę, a Joachima jeszcze nie znała; lecz wskutek wyższego rozkazu jego wybrała,

Joachim był ubogim. Był z św. Józefem spokrewniony. Dziad Józefa pochodził z Dawida przez Salomona, a nazywał się Matan. Miał dwóch synów: Jozesa i Jakóba, ostatni był ojcem Józefa. Gdy Matan umarł, wdowa po nim pojęła drugiego męża, imieniem Lewi, który przez Natana z Dawida pochodził, a z tego Lewiego porodziła Matata, ojca Helego lub Joachima. Joachim był to mąż niskiego wzrostu, barczysty a chudy, św. Józef był pomimo swych lat w porównaniu z nim jeszcze bardzo pięknym. Lecz co do postępowania i uczucia był to człowiek iście wspaniały. Posiadał, jak Anna, coś bardzo osobliwego. Oboje byli wprawdzie zupełnie żydami, lecz było w nich coś, czego sami nie znali, pewne pragnienie i oczekiwanie, pewna dziwna powaga. Widziałam obu rzadko się śmiejących, jakkolwiek z początku nie byli właściwie smutnymi. Mieli spokojne, równe usposobienie, a pomimo czerstwego wieku już coś w rodzaju starych, poważnych ludzi w nich było.

Wzięli ślub w pewnej małej miejscowości, gdzie tylko mała była szkoła, tylko jeden kapłan był obecnym.
Sposób starania się o rękę był wówczas bardzo pojedynczy. Dziewosłęby byli bardzo nieśmiali. Rozmawiano ze sobą, o niczym nie myśląc, jak tylko, że tak być musi. Skoro oblubienica powiedziała: tak, rodzice byli zadowoleni; powiedziała zaś: nie, a miała przyczyny, było także dobrze. Najpierw sprawę z rodzicami załatwiano; potem następowało przyrzeczenie w synagodze. Kapłan modlił się na miejscu świętym przed rolkami, na których prawa były spisane, zaś rodzice na miejscu zwyczajnym. Państwo młodzi omawiali i układali plany i zamiary sami na osobnym miejscu, potem składali oświadczenie rodzicom; ci zaś rozmówili się z kapłanem, który do nich wychodził. Nazajutrz ślub się odbywał.

Joachim i Anna mieszkali u Eliuda, ojca Anny. Panowała w jego domu surowa karność i obyczaj Esseńczyków. Dom należał do Zeforys, lecz, od Zeforys nieco oddalony, stał pomiędzy gromadą domów, wśród których do większych należał. Tutaj żyli może lat siedem.

Rodzice Anny byli zamożni. Mieli liczne trzody, piękne dywany, sprzęty i mnóstwo sług i służebnic. Nie widziałam, iżby rolę uprawiali, lecz widziałam, że hodowali bydło na pastwiskach. Byli bardzo pobożni, serdeczni, dobroczynni, prostoduszni i prawego charakteru. Często dzielili swe trzody i wszystko na 3 części, dając jedną część do świątyni, dokąd sami bydło poganiali, a gdzie odbierali je słudzy świątyni. Drugą część dawali ubogim lub potrzebującym krewnym, z których niektórzy po większej części tam przebywali i bydło wyganiali. Trzecią część zatrzymywali dla siebie. Żyli bardzo umiarkowanie i dawali wszystko tam, gdzie tego było potrzeba. Wtedy jako dziecię już myślałam; chociaż się daje, starczy, kto daje, podwójnie na powrót otrzymuje; widziałam bowiem, że ich trzecia część zawsze się pomnażała i że wszystkiego wkrótce tyle przybywało, że znowu na trzy części dzielić mogli. Mieli licznych krewnych, którzy przy wszystkich uroczystościach byli pospołu. Wtedy nigdy nie widziałam, iżby wiele biesiadowali; wprawdzie dawali potrawy ubogim lecz właściwych uczt nie widziałam. Ilekroćbyli razem, leżeli zwyczajnie dokoła na ziemi, rozmawiając z wielką tęsknotą o Bogu. Byli przy tym często i źli ludzie z ich pokrewieństwa, którzy z niechęcią i zawziętością patrzeli na to, gdy pragnienia pełni, wśród swych rozmów ku niebu spoglądali; lecz mimo to tych złych miłowali, nie opuszczając żadnej sposobności, by ich do siebie prosić, a dawali im wszystkiego podwójnie. Widziałam często, że ci z oburzeniem i gwałtem domagali się tego, co owi dobrzy ludzie z miłością im dawali. Byli też ubodzy w ich rodzinie, którym często jedną lub więcej owiec dawali.

Tutaj porodziła Anna pierwszą swą córkę, która także Maryja się nazywała. Widziałam Annę pełną radości z powodu nowonarodzonego dziecka. Było to bardzo miłe dziecko, widziałam je nieco otyłe i silnie dorastające. Było też łagodnego usposobienia i pobożne, a rodzice miłowali je. Lecz było w nim coś, czego nie rozumiałam. Wydawało się zawsze, jakoby dziecię nie było tym, czego rodzice jako owocu swego związku się spodziewali. Byli wskutek tego smutni i niespokojni, jakoby przeciwko Bogu zgrzeszyli. Dlatego długo pokutę czynili, żyli powściągliwie i wszystkie dobre uczynki pomnażali. Widziałam ich często na modlitwę się odosobniających.

W ten sposób może siedem lat u ojca Eliuda żyjąc, co po wieku pierwszego dziecka poznać mogłam, postanowili odłączyć się od rodziców celem rozpoczęcia w samotności zupełnie nowego życia małżeńskiego i by Bogu jeszcze milszym życiem Jego błogosławieństwo na swój związek ściągnąć. Widziałam ich to w domu rodzicielskim postanawiających, widziałam też ojca Anny wyprawę im szykującego. Podzielono trzody i odłączono dla nowego gospodarstwa woły, osły i owce, które większe były aniżeli u nas na wsi. Osłom i wołom naładowano, rozmaite sprzęty, a ci dobrzy ludzie byli tak samo zręczni pod względem pakowania, jak zwierzęta pod względem przyjmowania i dźwigania tych sprzętów. Nasze sprzęty bodaj tak zręcznie na wozy pakować umiemy, jak ci ludzie je na te zwierzęta pakować potrafili. Mieli śliczne naczynia, wszystkie były wytworniejsze aniżeli po dziś dzień. Łatwo stłuczeniu podlegające, piękne dzbany artystycznego kształtu, a na nich rozmaite wizerunki, mchem wypełniano, owijano, do obu końców rzemienia przytwierdzano i tak zwierzętom na grzbiet zawieszano; zaś na wolną część grzbietu zwierząt rozmaite paczki z kolorowymi pokryciami i szatami składano. Także drogocenne, złotem haftowane kołdry zapakowywano, a ojciec Eliud dał wychodzącym woreczek z małą, ciężką bryłą, jakby kawał szlachetnego metalu. Gdy wszystko było przygotowane, przytrzody i zwierzęta juczne do nowego pomieszkania, które pewno 5 do 6 godzin stamtąd było oddalone.
Dom stał na pagórku pomiędzy doliną przy Nazarecie a doliną Zabulon. Tam dotąd prowadziła aleja z drzew terebintowych. Przed domem było na gołym skalistym gruncie podwórze, otoczone niskim murem kamiennym, na którym lub za którym rósł żywy plot pleciony. Po jednej stronie tego podwórza były szopy do schronienia bydła. Drzwi tego dosyć wielkiego domu znajdowały się w pośrodku, były one na zawiasach. Wchodziło się nimi do pewnego rodzaju przedpokoju, zajmującego całą szerokość domu. Po prawej i lewej stronie sali za pomocą lekko splecionych ścian ruchomych, które wedle upodobania usunąć było można, były małe przestrzenie odgrodzone. W tej sali przy uroczystościach większe odbywały się uczty, jak np. wtenczas, gdy Maryję do świątyni przyprowadzono. Ze sali naprzeciw drzwi domu, wiódł ganek, przedzielony lekkimi plecionymi drzwiami, poza którymi po lewej i po prawej stronie znajdowały się po cztery komory, których ściany składały się z ustawionych w okrąg, a raczej w trójkąt plecionek, u góry w kraty zakończonych. Przy ścianie naprzeciw drzwi znajdowały siękominki. Poza ukośnymi ścianami, za ustawionymi plecionkami, znajdowały się także komory. Na pośrodku miejsca przeznaczonego na kuchnię zwieszała się z powały kilkuramienna lampa. Do domu przylegały sady i pola.
Gdy Joachim i Anna do tego domu przybyli, zastali już wszystko przez wysłanych naprzód ludzi uporządkowane. Słudzy i służebnice wszystko tak ładnie wypakowali i na swe miejsce postawili, jak to podczas pakowania byli uczynili; albowiem tak chętnie pomagali i wszystko tak spokojnie i umiejętnie robili, iż nie było potrzeba, tak jak dzisiaj, wszystkiego z osobna rozkazywać. Tutaj więc owi święci ludzie zupełnie nowe rozpoczęli życie. Wszystko, co przeszło, ofiarowali Panu Bogu, myśląc tylko, jako by teraz dopiero się zeszli, a ich całym dążeniem było, życiem Bogu przyjemnym owo sobie uprosić błogosławieństwo, którego właściwie pragnęli. Widziałam obu idących pomiędzy swe trzody, dzielących je na trzy części, a najlepszą do świątyni Jerozolimskiej wyganiających; drugą cześć dostali ubodzy: najgorszą część dla siebie zatrzymali, a tak robili ze wszystkim, co mieli.

 

Święte i niepokalane poczęcie Maryi

 

Anna była pewna i wierzyła niezłomnie, iż Mesjasz bardzo musi być blisko i że ona wśród Jego ziemskich znajduje się krewnych. Błagała i dążyła zawsze do największej czystości, oświadczono jej też, że pocznie dziecię łaski. Pierworodną swą córkę, która pozostała w domu Eliuda, uznawała i kochała Anna jako swoje i Joachima dziecko; lecz czuła z pewnością, że to nie owa córka, która podług swej wewnętrznej pewności porodzić miała. Anna i Joachim, począwszy od urodzenia tego dziecka pierwszego, przez 19 lat i 5 miesięcy niepłodnymi pozostali. Żyli, usunąwszy się od świata, w wstrzemięźliwości, bezustannie się modląc i spełniając ofiary. Widziałam ich często rozdzielających trzody swe, lecz wszystko szybko znowu się pomnażało. Często Joachim daleko przy trzodach swoich, pogrążony w modlitwie do Boga, czas spędzał.

Smutek i tęsknota obu za obiecanym błogosławieństwem doszły do najwyższego stopnia. Niektórzy lżyli ich, mówiąc, że zły mi muszą być ludźmi, ponieważ żadnych nie otrzymują dzieci, i że ich u Eliuda pozostała córka jest dzieckiem przez Annę podsuniętym, inaczej by mieli ją u siebie. Gdy Joachim, przebywający u swych trzód, znowu celem złożenia ofiary do świątyni chciał się udać, posłała mu Anna rozmaite ptactwo, gołębie i inne przedmioty w koszach i klatkach przez sługi na pole. Joachim, wziąwszy dwa osły z pastwiska, obarczył je tym wszystkim, a prócz tego trzema białymi, małymi, żwawymi zwierzątkami o długich szyjach, jagniętami lub koziołkami, w zakratowanych koszykach. Niósłlatarnię na kiju; wyglądała ona jak świeca w wydrążonej dyni. Widziałam go tak idącego na pięknym, zielonym polu, pomiędzy Betanią a Jerozolimą, gdzie Jezusa częściej widywałam, i nad wieczorem do świątyni przybywającego. Wprowadzili osły tam, gdzie je podczas ofiarowania Maryi wprowadzono, zaś ofiary swe wnieśli po schodach do świątyni. Gdy ofiary od nich odebrano, słudzy się oddalili; lecz Joachim wstąpił jeszcze do przedsionka, gdzie znajdowało się naczynie z wodą, i gdzie wszystkie dary obmywano. Potem długim gankiem przyszedł do przedsionka, po lewej stronie miejsca świętego, gdzie stał ołtarz całopalenia, stół z chlebami pokładnymi i siedmioramienny lichtarz stały. Było w tym przedsionku jeszcze kilku ofiary składających. Z Joachimem pewien kapłan, imieniem Ruben, obszedł się bardzo pogardliwie; nie przypuszczono go właściwie, lecz w haniebny zakratowany kąt go wepchnięto; także ofiar jego nie wystawiono tak jak innych, na miejscu widocznym, poza kratami, po prawej stronie przedsionka, lecz na stronę położono. Kapłani byli w miejscu, gdzie ołtarz całopalenia się znajdował, składano tam ofiarę całopalenia. Także lampy zapalono, paliły się też światła na siedmioramiennym świeczniku, lecz nie wszystkie siedem świec razem się paliły. Widziałam częściej, że przy rozmaitych sposobnościach oświetlano rozmaite ramiona świecznika.

Widziałam Joachima w wielkim utrapieniu świątynię znowu opuszczającego i z Jerozolimy przez Betanię w okolicę Macherus wędrującego, gdzie w pewnym domu Esseńczyków pociechy szukał. Tutaj, a dawniej też w domu Esseńczyków z Betlejem żył prorok Manahem, który, będąc dzieckiem, przepowiedział Herodowi królestwo i wielkie jego występki. Stamtąd udał się Joachim do najbardziej oddalonych trzód swoich w pobliże góry Hermon. Droga prowadziła przez pustynię Gaddi i Jordan. Hermon jest to długa, wąska góra, której strona od słońca już się zieleni i kwitnie, podczas gdy druga jest jeszcze śniegiem okryta. Joachim był tak zasmuconym i zawstydzonym, że wcale nie pozwolił Annie powiedzieć, gdzie przebywa; zaś zmartwienie Anny, gdy jej inni donieśli, czego zaznał, i gdy więcej nie wracał, było nie do opisania. Pięć miesięcy w ten sposób pozostał Joachim przy górze Hermon w ukryciu. Widziałam jego błagania i modlitwy; oglądając swe trzody i jagnięta, stawał się bardzo smutnym i z twarzą zakrytą rzucał się na ziemię. Słudzy pytali go, dlaczego jest tak zasmuconym; lecz nie wyjawił im, że o swojej niepłodności myślał. Także swe piękne trzody podzielił na trzy części, najpiękniejszą część posłał do świątyni, drugą dostali Esseńczycy, najmniejszą dla siebie zatrzymał.

Anna, wśród zmartwienia swego, musiała także wiele cierpieć od pewnej bezczelnej służebnicy, która jej w przykry sposób niepłodność jej zarzucała. Długo to znosiła, lecz ostatecznie ową dziewkę z domu wypędziła. Ta ją bowiem, prosiła, by jej pozwoliła pójść na pewną uroczystość, co podług surowych obyczajów Esseńczyków nie uchodziło. Gdy jej Anna tego odmówiła, robiła jej służebnica wyrzuty, że ponieważ jest tak surową i niesprawiedliwą, zasługuje na to, iż jest niepłodną i przez męża opuszczoną.
Wtedy Anna, obdarzywszy służebnicę darami, odesłała w towarzystwie dwóch sług jej rodzicom, by ją na powrót przyjęli w takim stanie, w jakim do niej była przyszła, gdyż jej odtąd dłużej zatrzymać nie może. Potem poszła zasmucona do swej komory i modliła się. Tego dnia wieczorem, zarzuciwszy długą chustę na głowę, okryła się nią zupełnie; wzięła następnie pod płaszcz zakryte światło i poszła pod wielkie drzewo w podwórzu, a zapaliwszy tutaj lampę, modliła się. Było to drzewo, którego gałęzie ponad murem w ziemię się wpuszczały; stąd znowu z ziemi wyrastały i znowu się spuszczały, tworząc w ten sposób na całej przestrzeni szereg altan. Liście tego drzewa są bardzo wielkie, i zdaje mi się, że są takie same, jakimi Adam i Ewa w raju się okryli. Całe to drzewo było rodzajem drzewa zakazanego.
Owoce wiszą zwykle po pięć naokoło wierzchołka gałęzi, są groszkowate, wewnątrz mięsiste, o żyłkach koloru krwistego, a w środku mają miejsce puste, naokoło którego tkwią w mięsie ziarna. Owych wielkich liści używali żydzi mianowicie do szałasów, by nimi ściany przystroić, ponieważ, na sposób łusek ułożone, brzegami swymi bardzo wygodnie do siebie przypadały. Naokoło tego drzewa były altany z siedzeniami.
Kiedy Anna tutaj długo do Boga się modliła, by, chociaż żywot jej zamknął, przecież pobożnego jej towarzysza Joachima od niej nie wstrzymywał, ukazał jej się Anioł. Stanąwszy z wysokości przed nią, rzekł, aby uspokoiła serce swoje, albowiem Pan Bóg wysłuchał modlitwę jej, aby nazajutrz poszła z dwoma służebnicami do Jerozolimy, do świątyni, a tam, pod złotą bramą, od strony doliny Jozafata wchodząc, spotka Joachima; jest on w drodze tam dotąd, jego ofiara będzie przyjętą, zostanie wysłuchany; on (Anioł) był także u niego; niechaj gołębi na ofiarę zabierze; imię dziecka, które pocznie, pozna.
Anna, podziękowawszy Panu Bogu, wróciła do swego domu. Gdy po długiej modlitwie usnęła na łożu, widziałam światłość na nią zstępującą, nawet ją przenikającą. Widziałam ją wzruszoną wskutek wewnętrznego postrzeżenia, przebudzającą się i prosto siedzącą, widziałam też przy niej postać, otoczoną światłem, która pisała na ścianie po prawej stronie jej łoża wielkie, hebrajskie, lśniące głoski. Znałam treść, słowo w słowo. Stało napisane, że pocznie, że owoc jej żywota zupełnie jest osobliwym, zaś błogosławieństwo Abrahama, jako źródło tego poczęcia, było wzmiankowane. Widziałam, że się trwożyła, w jaki sposób to Joachimowi oznajmić miała; lecz pocieszyła się, gdy jej Anioł widzenie Joachima oznajmił. Miałam też wyraźne objaśnienie niepokalanego poczęcia Maryi, i że w Arce Przymierza znajduje się Sakrament wcielenia, niepokalanego poczęcia i tajemnica ku naprawieniu upadłej ludzkości. Widziałam Annę z trwogą i radością czerwone i złociste głoski tego pisma czytającą, a jej radość tak bardzo się wzmagała, że, gdy wstała, by się do Jerozolimy udać, o wiele młodziej wyglądała. Widziałam w chwili, kiedy Anioł do niej przyszedł, blask na ciele Anny, a w niej lśniące naczynie. Nie umiem tego inaczej oznaczyć jak tylko, że było jakby kolebką, tabernakulum, okryte, otworzone, przysposobione celem odebrania świętości. Jak cudownym to widziałam, tego wypowiedzieć nie można; widziałam to bowiem jakby kolebkę całego zbawienia ludzkiego i też jakby kościelne naczynie otwarte z odsuniętą zasłona, a widziałam to wszystko razem naturalnym, zgodnym i świętym.

Widziałam też zjawienie się anioła u Joachima; rozkazał mu ofiarę do świątyni zanieść, przyrzekając mu wysłuchanie i jak potem przez złotą iść miał bramę. Joachim, kiedy mu Anioł zwiastował, lękał się pielgrzymki do świątyni; lecz Anioł mu powiedział, że już kapłanom wszystko oznajmiono. Było to w czasie uroczystości kuczek, Joachim wraz z pasterzami był już szałasy wystawił. Czwartego dnia uroczystości przybył do Jerozolimy z wielką, na ofiarę przeznaczoną trzodą, i zamieszkał przy świątyni; zaś Anna, która również dnia czwartego do Jerozolimy przyszła, zamieszkała u rodziny Zachariasza w rynku, na którym ryby sprzedawano, i dopiero przy końcu uroczystości z Joachimem się spotkała.

Gdy Joachim przybył do świątyni, dwaj kapłani wyszli mu przed świątynię naprzeciw. Stało się to wskutek w nadprzyrodzony sposób odebranego upomnienia. Joachim przyniósł dwa jagnięta i trzy koziołki. Ofiarę jego przyjęto, na zwykłym świątyni miejscu zabito i spalono. Lecz jedną część tej ofiary odniesiono i na innym miejscu, po prawej stronie przedsionka, w którego środku wielka katedra stała, spalono. Gdy dym w górę się wznosił, widziałam promień światła zstępujący na ofiarującego kapłana i na Joachima. Nastąpiła przerwa i wielkie zadziwienie, i widziałam, że dwaj kapłani, wyszedłszy do Joachima, zaprowadzili go pobocznymi komórkami do świątnicy przed ołtarz całopalenia. Tutaj położył kapłan kadzidło na ołtarz, nie w ziarnach, lecz w kształcie bryły, które się samo ze siebie zapaliło, a potem kapłan, oddaliwszy się, pozostawił Joachima przed ołtarzem całopalenia samego. Widziałam go klęczącego z rozciągniętymi ramionami, podczas gdy ofiara, całopalenia się trawiła. Joachim był zamknięty w świątyni przez całą noc i modlił się z wielkim upragnieniem. Widziałam go w zachwyceniu. Przystąpiła do niego lśniąca postać, tak samo jak do Zachariasza, podając mu rolkę ze złotymi głoskami. Były na niej trzy imiona: Helia, Hanna, Miriam, a przy tym imieniu wizerunek małej arki Przymierza lub tabernakulum. Joachim położył tę rolkę pod szatą na piersi. Anioł rzekł: Anna pocznie niepokalane dziecię, z którego zbawienie świata wyjdzie. Niechaj się nie smuci dla swojej niepłodności, gdyż takowa nie hańbą, lecz chwałą jest dla niego; to bowiem, co żona jego pocznie, nie od niego, lecz przez niego ma być owocem z Boga, szczytem błogosławieństwa Abrahama. Widziałam, że Joachim tego pojąć nie mógł i że anioł za zasłonę go zaprowadził, która kraty miejsca najświętszego tak daleko otaczała, iż za nią stać było można. Teraz widziałam anioła trzymającego błyszczącą kulę jakby lustro przed twarzą Joachima, który musiał na nią chuchnąć i w nią patrzeć. Myślałam jeszcze, gdy mu anioł ją tak blisko przed twarzą trzymał, o pewnym zwyczaju wśród naszych wesel na wsi, gdzie głowę malowaną całując, kościelnemu daje się 14 fenigów. Lecz zdawało się, jakoby wskutek chuchnięcia Joachima rozmaite obrazy w kuli powstawały, które widział, gdyż chuchnięcie ich nie zamgliło. Zdawało mi się też, jakoby anioł przy tym do niego mówił, że Anna tak samo niepokalanie przez niego ma począć. Odebrawszy teraz kulę Joachimowi, podniósł ją w górę. Widziałam ją unoszącą się w powietrzu i jakby przez otwór w niej się znajdujący, niezliczone dziwne obrazy, jakby świat cały, odtwarzając, w niej się rozchodziły. U góry, w najwyższym wierzchołku, była Trójca Przenajświętsza, pod Nią z jednej strony raj, Adam i Ewa, potem ich upadek, obietnica zbawienia, Noe, arka, wszystko o Abrahamie i Mojżeszu, arka Przymierza i figury Maryi. Widziałam miasta, wieże, bramy i kwiaty. Wszystko było za pomocą świetlanych mostów dziwnie z sobą połączone, ale też zaczepiane i dobywane przez zwierzęta i zjawiska, które jednakowoż zewsząd otaczający je blask odpierał.

Widziałam też ogród, zewsząd gęstym ścierniskiem otoczony, także liczne brzydkie zwierzęta, które do ogrodu wejść chciały, lecz nie mogły. Widziałam wieżę i mnóstwo żołnierzy na nią szturm przypuszczających, lecz zawsze odpadających.

Tak widziałam liczne obrazy, mające związek z Maryją, a widziałam je połączone przejściami i mostami, oznaczającymi zwycięstwo nad wszelkimi trudnościami, przeszkodami i napaściami, i widziałam te obrazy w niebieskiej Jerozolimie po drugiej, wewnętrznej stronie się kończące. Lecz ta kula, zniknęła w górze, lub raczej, gdy te obrazy widziałam, i to wewnątrz kuli, już jej więcej nie było.
Teraz anioł wyjął coś z arki Przymierza, nie otwierając drzwiczek. Była to tajemnica arki Przymierza, sakrament wcielenia, niepokalanego poczęcia, szczyt błogosławieństwa Abrahama. Widziałam tę tajemnicę w postaci lśniącego ciała. Anioł błogosławił czy też namaścił czubkami wielkiego i wskazującego palca czoło Joachima, potem owo ciało lśniące wsunął pod rozpiętą szatę Joachima, gdzie w niego, nie umiem powiedzieć, w jaki sposób wstąpiło. Także podał mu coś do picia w błyszczącym kubku, który uchwycił od dołu dwoma palcami. Kubek był kształtu kielicha, użytego przy wieczerzy Pańskiej, lecz bez podstawy, a Joachim musiał go zatrzymać i do domu zabrać.

Słyszałam, że anioł przykazał Joachimowi zachowanie tajemnicy i potem poznałam przyczynę, dla której Zachariasz, ojciec Chrzciciela, zaniemówił, odebrawszy błogosławieństwo i obietnicę płodności Elżbiety z tajemnicy arki Przymierza. Dopiero później kapłani brak tajemnicy arki Przymierza spostrzegli. Wtedy dopiero zamieszali się i stali się zupełnymi Faryzeuszami. Anioł, wyprowadziwszy potem Joachima znowu z miejsca najświętszego, zniknął. Zaś Joachim leżał na ziemi jakby zdrętwiały. Widziałam, że kapłani, wszedłszy do miejsca świętego, Joachima ze czcią największą wyprowadzili i na krzesło na stopniach stojące, na jakim zwykle tylko kapłani siadali, posadzili. Wyglądało ono prawie tak, jak owo, na którym Magdalena często w swej okazałości siadywała. Umyli mu twarz, trzymali mu coś pod nosem lub też do picia mu podawali, słowem, postępowali z nim jakby z człowiekiem, który omdlał. Zaś Joachim wskutek tego, co otrzymał od anioła, zupełnie stał się lśniącym, jakby odmłodniałym i kwitnącym. Potem zaprowadzili kapłani Joachima do drzwi ganka podziemnego, prowadzącego pod świątynią i pod bramą złota. Była to osobna droga, na która wśród pewnych okoliczności prowadzono osoby celem oczyszczenia, pojednania i rozgrzeszenia. Kapłani opuścili przy drzwiach Joachima, który sam jeden z początku wąskim, później rozszerzającym się gankiem, który nieznacznie na dół prowadził, postępował naprzód. Stały w nim kręcone kolumny jakby drzewa i winne macice, a złote i zielone ozdoby ścian lśniły czerwonawym światłem, wpadającym z góry. Joachim przeszedł już trzecią część drogi, gdy Anna na pewnym miejscu, gdzie w pośrodku ganka przed złotąbramą stała kolumna, jakby drzewo palmowe ze zwieszającymi się liśćmi i owocami, przyszła mu naprzeciw. Anna, która razem ze służebnicą przyniosła w koszykach gołąbki na ofiary, powiadomiła kapłana o tym; kapłan poprowadził ją wejściem, jakie jej anioł był powiedział, po drugiej stronie drogą podziemną. Także kilka niewiast, pomiędzy nimi prorokini Hanna, tam dotąd razem z kapłanem jej towarzyszyło.

Widziałam, że Joachim i Anna w zachwyceniu się ściskali. Niezliczone mnóstwo aniołów ich otaczało, którzy z lśniącą wieżą, jakby z obrazów litanii loretańskiej wziętą, nad nimi się unosili. Zniknęła wieża pomiędzy Joachimem a Anną, a obu otoczył blask i wielka chwała. Widziałam zarazem, że niebo się nad nimi otworzyło, widziałam też radość aniołów i Trójcy św. i związek tejże z poczęciem Maryi. Oboje byli w stanie nadprzyrodzonym. Gdy się ściskali i blask ich otaczał, dowiedziałam się, że to jest poczęciem Maryi, a zarazem, że Maryja została poczęta tak, jakby poczęcie się odbywało, gdyby nie było upadku pierwszych rodziców.

Joachim i Anna chwaląc Boga, doszli potem aż do wyjścia. Wyszli potem pod wysokim łukiem, podobnym do kaplicy, rzęsiście oświetlonym. Przyjęli ich tutaj kapłani, którzy ich też odprowadzili. W świątyni wszystko było otwarte i plecionkami z liści i owoców przystrojone. Nabożeństwo, odbywało się pod gołym niebem. Na jednym miejscu było osiem swobodnie stojących kolumn, ponad którymi plecionki z liści pociągnięte były.

W Jerozolimie wstąpił Joachim z Anną do pewnego domu, w którym mieszkali kapłani, a zaraz potem odjechali. W Nazaret widziałam ich ucztujących, przy czym liczni ubodzy nakarmieni i jałmużną obdarzeni zostali.
Wielu ludzi życzyło Joachimowi, z powodu przyjęcia jego ofiary, szczęścia. Przyszedłszy do domu, wyjawili sobie święci małżonkowie zmiłowanie Boże wśród czułej radości i pobożności. Żyli odtąd w zupełnej wstrzemięźliwości i wielkiej bojaźni Bożej. Pouczono mnie, jak wielki wpływ, czystość rodziców, ich wstrzemięźliwość i umartwianie na dzieci wywiera.

Cztery i pół miesiąca mniej trzech dni po poczęciu św. Anny pod złotą bramą widziałam duszę Maryi przez Trójcę Przenajświętszą tworzoną. Widziałam Trójcę Przenajświętszą poruszającą i przenikającą się i powstała, jakby wielka, jaśniejąca góra, ale też znowu jakby postać ludzka. Widziałam coś jakby ześrodka tej postaci ludzkiej wstępującego w okolicę ust i coś, jakby blask z ust, wychodzącego. A ten blask, stanąwszy osobno przed obliczem Boga, przyjął postać ludzką lub raczej w taką postać uformowanym został; przyjmując bowiem postać ludzką, widziałam, że jakby z woli Boga tak pięknie utworzony został. Widziałam też, że Bóg piękność tej duszy aniołom pokazywał i że tych ogarnęła wskutek tego niewymowna radość.

Widziałam tę duszę łączącą się z żywym ciałem Maryi w łonie Anny. Anna spała na swym łożu. Widziałam blask nad nią i promień na nią, na środek jej boku, zstępujący i widziałam, że ten blask w kształcie małej lśniącej postaci ludzkiej w nią wstępował. W tej samej chwili Anna się podniosła, była zupełnie światłem otoczona i miała widzenie, jakby jej ciało się rozwierało i jakoby w nim widziałaświętą, lśniącą dziewicę, jakby w tabernakulum, z której wszystko zbawienie wychodzi. Widziałam też, że to była chwila, w której Maryja w żywocie matki po raz pierwszy się poruszyła.

Anna, podniósłszy się, oznajmiła to Joachimowi, a potem poszła pod drzewo, gdzie otrzymała była obietnicę poczęcia, aby się modlić. Dowiedziałam się, że dusza Maryi pięć dni prędzej ciało ożywiła, aniżeli u innych dzieci i że 12 dni rychlej się urodziła.

 

Figury tajemnicy niepokalanego poczęcia

 

Widziałam kraj cały wysuszony, i pozbawiony wody, a Eliasza z dwoma sługami na górę Karmel wstępującego, z początku po wysokim, grzbiecie, potem schodami skalistymi na taras i znowu takimi stopniami na płaszczyznę, na której znajdował się pagórek, zawierający jaskinię, do której Eliasz wstąpił. Sługi swe zostawił na brzegu płaszczyzny, tak że mogli patrzeć na jezioro Galilejskie, wysuszone i pełne rozdołów, bagien i gnijących zwierząt.

Eliasz, przysiadłszy, zwiesił głowę do kolan, a zasłoniwszy się, gorąco do Boga się modlił. Siedem razy zawołał na sługę, czy małej chmurki, występującej z jeziora, nie widzi. Wreszcie w pośrodku jeziora widziałam biały wir, z którego czarna chmurka, a w niej mała, jaśniejąca figura, wstępowała, a wznosząc się w górę, rozszerzała się. Gdy się chmura podnosiła, ujrzał Eliasz w niej postać lśniącej dziewicy. Głowa jej promieniami otoczoną była, ramiona na krzyż wzniesione, jedna ręka wieniec zwycięstwa trzymała, a długa szata była pod nogami jakby związana. Zdawało się, jakoby nad Palestyną się rozciągała. Eliasz rozpoznał w tym widzeniu cztery tajemnice, dotyczące świętej dziewicy, że narodzi się w siódmym wieku i z którego pokolenia przyjdzie; widział też bowiem na jednym brzegu jeziora niskie, szerokie, na drugim bardzo wysokie drzewo, wierzchołkiem w owo niższe wstępujące.

Widziałam też, jak ta chmura, rozdzieliwszy się w pewnych świętych okolicach i gdzie pobożni, błagający mieszkali ludzie, w postaci białych wirów się spuszczała, które otrzymywały brzegi koloru tęczy i w których środku ich błogosławieństwo jakby w perłę w muszli się łączyły. Wyjaśniono mi, że, to jest symbol (godło) i prawdziwy obraz, jak z tych punktów błogosławieństwa przygotowanie do pojawienia się świętej Dziewicy wyjdzie. Eliasz rozszerzył zaraz potem jaskinię, w której się modlił, zaprowadził też większy porządek wśród dzieci proroków, z których odtąd zawsze niektóre w tej jaskini o przyjście Maryi błagały i Jej już naprzód cześć oddawały.

Eliasz wywołał modlitwą swą chmury i kierował nimi podług wewnętrznych wyobrażeń, inaczej może by powstała z nich wszystko niszcząca ulewa. Widziałam chmury najpierw rosę zsyłające; zniżały się w białych, płaszczyznach, tworzyły wiry, miały brzegi koloru tęczy, a wreszcie w postaci kropli na ziemięopadały. Poznałam też związek z manną na puszczy, która rano okruchami i gęsto jakby skóry na ziemi leżała, tak że ją zwijać można było. Widziałam wiry rosiste wzdłuż Jordanu się ciągnące i nie wszędzie się spuszczające, lecz tylko tu i ówdzie, jak w Salem, gdzie Jan później chrzcił, i na miejscu, gdzie jego staw do chrzczenia się znajdował. Pytałam też, co te kolorowe brzegi znaczą, i dano mi objaśnienie o muszli w morzu, która również tak pstro lśniące ma obwódki, a wystawiając się na słońce, światło w siebie ssie i z kolorów oczyszcza, aż wreszcie w jej środku biała, czysta powstaje perła. Nie umiem tego więcej powiedzieć, lecz mi pokazano, że ta rosa i deszcz po niej następujący więcej oznaczają, aniżeli to, co zwykle pod orzeźwieniem ziemi rozumiemy.
Otrzymałam jasne zrozumienie, że bez tej rosy opóźniłoby się przyjście Maryi o jakie sto lat, ponieważ wskutek przebłagania i błogosławieństwa ziemi, pokolenia, żywiące się owocami ziemi również wzruszone i ulepszone zostały, a ciało, otrzymując błogosławieństwo, pod względem rozpłodu znowu się ulepszyło. Do Maryi i Jezusa odnosił się obraz o muszli z perlą. Widziałam prócz suszy ziemi także wielką oschłość i niepłodność ludzi, także promienie rosy zapładniającej od rodzaju do rodzaju, aż do istoty Maryi; nie umiem tego opisać. Nieraz na takim kolorowym brzegu jedna lub więcej siedziało pereł, a na nich jakby ducha wyziewająca postać ludzka, co znowu z innymi razem wyrastało.

Widziałam też, że wskutek wielkiego miłosierdzia Bożego oznajmiono wtedy pobożniejszym poganom, że z dziewicy, pochodzącej z Judei, Mesjasz ma się narodzić. Stało się to w Chaldei wśród tych, którzy gwiazdom cześć oddawali, przez pojawienie się obrazu w pewnej gwieździe lub na niebie, o czym prorokowali. Także w Egipcie tę wiadomość o zbawieniu ogłoszoną widziałam. Eliasz otrzymał rozkaz od Boga, by na trzech miejscach: z północy, wschodu i południa kilka rozsypanych dobrych rodzin do Judei powołał. Eliasz wybrał trzech uczniów proroków, których wskutek wyproszonego od Boga znaku za najzdolniejszych uznał. Potrzebował ludzi zaufania godnych; było to bowiem dalekie i bardzo niebezpieczne przedsięwzięcie.

Jeden poszedł na północ, drugi na wschód, a trzeci na południe. Droga wiodła go do Egiptu, gdzie dla Izraelitów bardzo było niebezpiecznie. Widziałam go na drogach, którymi św. Rodzina uciekała, a także przy Heliopolis. Na wielkiej równinie przybył przed licznymi budynkami otoczoną bałwochwalnicę, gdzieżywemu bykowi cześć oddawano; także wizerunek byka i inne bożyszcza znajdowały się w tej bałwochwalnicy. Szpetne dzieci temu bożkowi ofiarowano. Gdy prorok przechodził, pojmali go i przed kapłanów zaprowadzili. Na szczęście byli niezmiernie ciekawi, inaczej by go może byli zgładzili. Wypytywali go, skąd był, a on im powiedział, że dziewica się narodzi, z której zbawienie świata wyjdzie i że wtedy wszystkie ich bożyszcza się skruszą. Podziwiali słowa jego, doznali pewnego wzruszenia się i znowu go puścili. Potem, naradziwszy się, zrobili wizerunek dziewicy, który na pośrodku powały bałwochwalnicy w unoszącej się postawie przymocowali. Miała strój głowy na rodzaj bożyszczy, których, na pół dziewicy, na pół lwa, tak tam wiele leży. Ramiona górne były przyciągnięte do ciała, ramiona dolne, jakby odpychając, rozpostarte. Przy ramionach górnych i dolnych było upierzenie w formie promieni o dwóch przez siebie przechodzących grzebieniach z piór; podobne upierzenie prowadziło ponad bokami i środkiem ciała aż do nóżek.

Cześć temu wizerunkowi oddawali i ofiary mu składali, by nie skruszył bożka Apisa ani innych. Zresztą pozostali we wszystkich swych haniebnych uczynkach, tylko, że odtąd wizerunku dziewicy zawsze wzywali, który utworzyli według rozmaitych znaczeń w opowiadaniu proroka.
Widziałam też wiele z historii Tobiasza i z małżeństwa młodego Tobiasza z Sarą; widziałam też, że była ona figurą świętej Anny. Stary Tobiasz wyobrażał pobożny, Mesjasza z nadzieją oczekujący ród żydów. Jego zaniewidzenie oznaczało, że żadnych więcej nie otrzyma dzieci i że tylko rozmyślaniu i modlitwie ma się oddawać. Jego kłótliwa żona była obrazem udręczeń i czczych form faryzejskich nauczycieli prawa. Jaskółka była zwiastunką wiosny i bliskiego zbawienia; ślepota w ogóle oznaczała wierne i ciemne oczekiwanie i pragnienie zbawienia, także niepewność skąd to zbawienie przyjdzie. Prawdę powiedział anioł, mówiąc, że jest Azariaszem, synem Ananiasza; albowiem te słowa znaczą mniej więcej: pomoc Pana z Pana chmury. Anioł był wodzem rodzaju i zachowaniem i kierowaniem błogosławieństwa aż do poczęcia świętej Dziewicy. W równoczesnej modlitwie starego Tobiasza i Sary, którą przez aniołów przed tron Boga zaniesioną i wysłuchaną widziałam, poznałam błaganie pobożnych wśród Izraela i córki Syjonu o przyjście zbawienia, a także równoczesne błaganie Joachima i Anny o dziecię obiecane.
Ślepota i gwarzenie się żony Tobiasza oznaczało znowu pogardę Joachima i odrzucenie jego ofiary; owi 7 zamordowani mężowie Sary wyobrażają tych pomiędzy potomkami świętej Dziewicy, którzy przyjściu Maryi i zbawieniu się sprzeciwiali, a także zalotników Anny przed Joachimem, którym odmówić musiała. Lżenie służebnicy Sary odnosiło się do lżenia pogan, niewiernych i bezbożnych żydów, że Mesjasz jeszcze nie przychodzi, przez co pobożni, a także i oni, do modlitwy pobudzeni zostali, i jest obrazem lżenia, jakiego Anna od swej służebnicy doznała, poczym zawstydzona, tak serdecznie się modliła, iż została wysłuchaną. Ryba, chcąca połknąć Tobiasza, wskazuje na długo trwającą niepłodność Anny, wykrajanie zaś serca, wątroby i żółci oznacza dobre uczynki i umartwianie. Kózka, którą żona Tobiasza jako zapłatę za pracę do domu przyniosła, była rzeczywiście skradziona, otrzymała ją od ludzi za ta nie pieniądze. Tobiasz znał tych ludzi, wiedział też o tym i dlatego zelżono go. Miało to też znaczenie stosunku i pogardy, jaką, znosili pobożni żydzi i Esseńczycy od Faryzeuszów i czczych, na formy tylko zważających żydów, czego już dobrze nie pamiętam. Żółć, wskutek której użycia niewidomy Tobiasz przejrzał, oznaczą gorycz i cierpienie, przez które żydzi wybrani doszli do poznania zbawienia i do swego w zbawieniu współudziału; a także światło, przenikające ciemności, jako skutek bolesnej męki Pana naszego, Jezusa Chrystusa, od Jego narodzenia.

 

Obraz uroczystości

 

Widziałam występującą z ziemi delikatną kolumnę, jak łodygę kwiatu, i jak kielich kwiatu lub torebkę nasienną na łodydze makówki widziałam ośmiokątny kościół na tej kolumnie stojący. Ta kolumna w pośrodku kościoła wznosiła się jak drzewo, rozchodzące się w różne gałęzie, w których członki świętej rodziny stały, które w tym obrazie kościoła środkiem uroczystości były. Stały jakby na pręcikach kwiatu. U góry była święta Anna pomiędzy dwoma świętymi mężami, Joachimem a swym ojcem, lub innym do rodziny należącym. Pod piersią świętej Anny widziałam lśniącą przestrzeń mniej więcej kształtu serca, a w tej przestrzeni postać błyszczącego dziecka rozwijającą i powiększającą się. Miało ono ręce na piersiach złożone, głowę spuszczoną, i wysyłało zaś niezmiernie wiele promieni ku jednej stronie świata. Podpadało mi, że nie w każdym kierunku promienie wysyłało. Na innych dokoła znajdujących się gałęziach siedzieli ku temu środkowi zwróceni adorujący, a naokoło w kościele, w rzędach chórach, byli niezliczeni Święci, zwróceni ku temu świętemu środkowi i pokłon oddający. Słodkości, serdeczności i jedności tego nabożeństwa z niczym porównać nie można jak tylko z polem kwiatów, lekkim wietrzykiem poruszanych, chylącym swe główki ku promieniom słonecznym, ofiarującym im swe wonie i kolory, którym wszystkie te dary, nawet byt swój zawdzięczają. Ponad tym obrazem uroczystości niepokalanego poczęcia wznosił się pień łaski nad Anną do swego wierzchołka, a nad nią w drugiej gałęzistej koronie siedzieli Maryja i Józef, zaś Anna siedziała przed nimi niżej, pokłon oddając; nad nimi, w wierzchołku, siedziało dziecię Jezus, trzymając jabłko, (kula złota z krzyżem, godło godności panującego) w ręku otoczone niezmiernym blaskiem. Naokoło tej grupy, w najbliższym otoczeniu, modliły się chóry apostołów i uczniów, a w dalszym modlili się inni Święci. U góry, w najwyższej światłości, widziałam mniej wy-raźne figury sił i form, zaś w wierzchu kopuły, rzucało coś w kształcie pół słońca promienie. Zdawało się, jakoby ten drugi obraz adwent wyobrażał. Patrzałam z początku pod kolumną na okolicę, potem także we wnętrze kościoła i widziałam dzieciątko w świetlanym rozwijające się sercu. Zarazem nabyłam przekonania, którego słowami nie da się wyrazić, o poczęciu bez grzechu pierworodnego; czytałam to jasno jakby w książce i zrozumiałam. Dowiedziałam się też, że tutaj stał kościół, że jednakowoż, wskutek licznego zgorszenia i dyskutowania nad niepokalanym poczęciem, zburzonym został, że jednak kościół tryumfujący obchodzi tutaj zawsze tę uroczystość. Usłyszałam też słowa: „w każdym widzeniu pozostaje tajemnica aż do spełnienia.”

 

Wigilia narodzenia Maryi

 

Taka radość panuje w przyrodzie! Słyszę ptaszki śpiewające, widzę jagnięta i koźlęta skaczące, a gołębie gromadami latające dokoła tam, gdzie niegdyś stał dom Anny. Teraz widzę tam tylko dzikie pustkowie. Lecz widziałam podczas wizji, pielgrzymów bardzo dawnych czasów, którzy, z podkasanymi sukniami, w chustach na kształt czapki naokoło głowy zarzuconych, z długimi laskami w rękach, szli przez tę okolicę na górę Karmel. Również i oni tę radość przyrody odczuwali; a kiedy, zdziwieni pytali pustelników w pobliżu zamieszkałych o przyczynę tej radości, odpowiedziano im, że taka radość panuje tutaj od czasu narodzenia Maryi zawsze w wigilię dnia tegoż i że w tej okolicy stał dom św. Anny. Opowiadali im o pewnym świętym mężu z dawniejszych czasów, który pierwszy tę radość zauważył i przyczynił się do tego, że uroczystość narodzenia Maryi powszechnie w Kościele zaprowadzono. Widziałam teraz tę przyczynę sama. Dwieście pięćdziesiąt lat po śmierci Maryi widziałam pobożnego pielgrzyma przez Ziemię świętą idącego i wszystkie miejsca i ślady, odnoszące się do życia Jezusa na ziemi, odszukiwającego i cześć im oddającego. Widziałam, że krokami tego pobożnego pielgrzyma kierowała siła nadprzyrodzona i że nieraz na pojedynczych miejscach, z powodu doznawanych w modlitwie i rozważaniach wielkich słodyczy i zesłanych nań objawień, kilka dni się zatrzymywał. Już przez kilka lat słyszał zawsze z 7-go na 8-go września w Ziemi świętej wielką radość w przyrodzie i miły śpiew aniołów w przestworzu. Wskutek gorącej jego modlitwy oznajmiono mu podczas widzenia, że jest to noc, w której święta Dziewica Maryja się narodziła. Oznajmiono mu to, gdy odbywał drogę na górę Synaj, a zarazem, że tam w jaskini Eliasza, proroka, znajduje się zamurowana kaplica ku czci Maryi i że tak o jednym jak i drugim ma powiadomić pustelników na górze Synaj. Widziałam go potem zbliżającego się do góry Synaj. Tam, gdzie teraz klasztor stoi, mieszkali wówczas już rozrzuceni pielgrzymi, a miejsce od strony doliny było tak samo bez dróg, jak dziś, gdzie chcących tam się dostać wciąga się za pomocą windy. Widziałam, że, wskutek jego doniesienia, dzień 8-go września tutaj po raz pierwszy około roku 250-go uroczyście obchodzono i że później Kościół tę uroczystość ustanowił.

Widziałam też, że pustelnicy razem z nim szukali jaskini Eliaszowej i zamurowanej w niej kaplicy Maryi. Lecz trudno było ją odnaleźć, albowiem natrafili na więcej jaskiń dawniejszych pustelników i Esseńczyków i na liczne zdziczałe ogrody, w których jeszcze wspaniałe rosły owoce. Mąż ów oświadczył,że trzeba kazać wejść do jaskiń żydowi, a ta, z której zostanie wypchnięty, jest jaskinią Eliaszową. Powiedziano mu to podczas objawienia. Miałam potem widzenie, jak posłano do jaskiń żyda starego i jak tenże z jednej jaskini o wąskim, zamurowanym wejściu zawsze na nowo bywał wypchniętym, choćgwałtem się wciskał. Z tego cudu poznali jaskinię Eliaszową a w niej odnaleźli drugą, zamurowaną, która była ową kaplicą, gdzie Eliasz na cześć przyszłej matki Zbawiciela się modlił. Znaleźli w niej jeszcze różne święte kości proroków i patriarchów, także niejedne plecione ściany i sprzęty, używane do starodawnego nabożeństwa, co w ten sposób Kościołowi się zachowało.
Miejsce, na którym stał krzak gorejący, nazywa się w tamtejszym języku „cieniem Boga”, a wchodzą na nie tylko boso. Kaplica Eliaszowa była zamurowana wielkimi, pięknymi kamieniami, których użyto do budowli kościoła, a porosłych pięknymi kwiatami. Jest tam góra cała z czerwonego piasku, która pomimo to bardzo piękne rodzi owoce.
Od świętej Brygidy dowiedziałam się, że, gdy niewiasty w stanie błogosławionym obchodzą wigilię narodzenia Maryi postem i odmawianiem 9 Zdrowaś Maryja na cześć dziewięciomiesięcznego jej pobytu w łonie Anny, i gdy to nabożeństwo częściej podczas swego stanu, a także w wigilię swego rozwiązania ponawiają i przy tym Sakrament św. z nabożeństwem przyjmują, Maryja ich modlitwę przed Boga zaniesie, wypraszając im, nawet wśród trudnych okoliczności, szczęśliwe rozwiązanie.

Widziałam św. Dziewicę w wigilię jej narodzenia. Powiedziała mi, że kto począwszy od tej wigilii, przez 9 dni 9 „Zdrowaś Maryjo” na cześć dziewięciomiesięcznego jej pobytu w łonie matki i na cześć Jej narodzenia odmawia, ten codziennie daje aniołom 9 kwiatów do wieńca, który ona w niebie odbiera i Trójcy Przenajświętszej w ofierze składa, aby modlącemu się łaskę wyprosić.

Przeniesiono mnie na pewną wyżynę pomiędzy niebem a ziemią. Widziałam dołem ziemię ciemną i szarą, a niebo pomiędzy chórami aniołów i szeregami Świętych, a Dziewicę św. przed tronem Boga. Widziałam, jak Jej 2 trony honorowe, które wreszcie całymi kościołami, nawet miastami się stały, z modlitwy mieszkańców ziemi budowano. Widziałam, że te budynki budowano zupełnie z kwiatów, ziół i wieńców, a w rozmaitych ich gatunkach rozmaity charakter i wartość modlitw pojedynczych i całych parafii się wytwarzały, które Aniołowie lub Święci z rąk modlących się odbierali i w górę zanosili.

 

Narodzenie Maryi

 

Już kilka dni naprzód powiedziała Anna Joachimowi, że czas jej rozwiązania się zbliża. Wysłała też posłańców do Zeforys do swej siostry Marachy, potem w dolinę Zabulon do wdowy Enue, siostry Elżbiety, i do Betsaidy do Salomy, żony Zebedeusza, która była córką siostry jej Soby. Synowie jej, Jakub Starszy i Jan, nie byli jeszcze na świecie. Anna zaprosiła owe trzy niewiasty do siebie. Widziałam je w drodze do niej; dwom towarzyszyli ich mężowie, którzy jednakowoż w pobliżu Nazaret znowu się wrócili. Joachim wysłał sługi do trzód, a także niepotrzebne służebnice z domu. Maria Heli, najstarsza córka Anny, żona Kleofasa, zawiadywała gospodarstwem.

Joachim sam wyszedł we wigilię na najbliżej położone pole do trzód swoich. Widziałam go razem ze sługami, którzy byli jego krewnymi. Nazywał ich braćmi, byli jego bratankami. Pastwiska widziałam pięknie oddzielone i płotami ogrodzone. Na narożnikach stały chaty, dokąd im pokarm z domu Anny przynoszono. Mieli także ołtarz, gdzie się modlili. Był on z kamienia; prowadziło doń kilka stopni, a posadzka była naokoło trójkątnymi, kamiennymi płytami schludnie wyłożona. Po tylnej stronie ołtarza, był wzniesiony mur ze stopniami po bokach, a całe miejsce otoczone było drzewami.
Joachim modlił się tutaj, a wyszukawszy potem najpiękniejsze jagnięta, koźlęta i woły, posłał je przez sługi do świątyni na ofiarę. Dopiero w nocy znowu do domu wrócił. Owe trzy niewiasty widziałam nad wieczorem do domu Anny wchodzące. Udały się do jej komnaty za ogniskiem. Uściskały się, a Anna rzekła, że czas jej się zbliża, i stojąc razem z nimi, zanuciła psalm:
„Chwalcie Pana Boga, ulitował się nad ludem swoim i wybawił Izraela i ziścił obietnicę, którą dał Adamowi w raju: nasienie niewiasty zetrze głowę węża.” Nie wiem już wszystkiego po kolei, lecz wspominała wszystkie figury Maryi, mówiąc: zarodek, dany od Boga Abrahamowi, we mnie stał się dojrzałym, obietnica Sary i kwiat laski Aaronowej we mnie jest spełniony. Wśród tego jaśniała. Widziałam pokój pełen blasku a nad Anną drabinę Jakubową. Niewiasty były niewymownie zdziwione i zachwycone. Sądzę, że również drabinę widziały.
Potem dano im mały posiłek. Jadły i piły stojąc, zaś około północy położyły się na spoczynek; Anna modląc się, czuwała. Później przyszła i obudziła niewiasty, aby z nią się modliły, gdyż czuje, że czas jej się zbliża. Weszły za zasłonę, gdzie było miejsce do modlitwy. Anna otworzyła drzwi małej ściennej szafy. Stała w niej świętość w puszce, a po obu stronach świece, które z lichtarza w górę wysuwano, kładąc pod nie małe wióry, by nie spadały. Świece te zapaliły. Pod ołtarzykiem stał wyściełany stołeczek. W puszce były włosy Sary, które Anna bardzo czciła; kości Józefa, które Mojżesz z Egiptu przyniósł; coś od Tobiasza, zdaje mi się szczątki szat i ów mały, biały, połyskujący, gruszkowaty kubek, z którego Abraham pił podczas błogosławieństwa anioła a który Joachim otrzymał z Arki Przymierza razem z błogosławieństwem.

To błogosławieństwo, równie jak wino i chleb, było sakramentem, nadprzyrodzonym pokarmem i posiłkiem. Anna klęczała przed szafką, a niewiasty jedna z prawej, druga z lewej strony, trzecia za nią. Słyszałam ją znowu odmawiającą psalm, i zdaje mi się, że zachodziło w nim miejsce o gorejącym krzaku na Horeb. Lecz widziałam nadprzyrodzoną światłość, napełniającą komórkę i otaczającą postać Anny. Owe trzy niewiasty, jakby odurzone, padły na twarze. Naokoło Anny przybrała światłość zupełnie podobny kształt, którą miał krzak gorejący na Horebie, tak że nic z niej nie widziałam. Płomień rzucałpromienie na wewnątrz, i widziałam naraz, że Anna otrzymała w ręce jaśniejące dziecię Maryję, w płaszcz swój owinęła, do serca przycisnęła, potem na stołeczek przed świętością położyła i jeszcze się modliła.
Słyszałam tedy, jak dziecię płakało, i widziałam, że Anna wyjęła chustki z pod zasłony, którą była okryta. W te chustki, szare i czerwone, owinęła je aż do ramion; pierś, ramiona i głowa były nie zakryte. Teraz znikł krzak gorejący, który był naokoło niej. Święte niewiasty podniosły się i ku wielkiemu zdziwieniu odebrały dziecię już narodzone w swe ramiona i płakały z wielkiej radości. Wszystkie zanuciły hymn, a Anna podniosła dziecię w górę. Widziałam przy tym komorę znowu pełną blasku i kilku aniołów, którzy śpiewali i oznajmili: Maryja ma to dziecię dnia dwudziestego być nazwane. Śpiewali Gloria i Alleluja. Słyszałam wszystkie słowa.
Anna, poszedłszy potem do swej sypialni, położyła się na swe łoże; zaś niewiasty, wykąpawszy dziecię, owinęły je i położyły przy matce. U łóżka, z przodu, ku ścianie lub w nogach, można było zawiesić pleciony koszyczek, na w tym celu sporządzonych czopikach, które zahaczało się w odpowiednie dziurki, i w nim dziecię ułożyć. Teraz jedna z niewiast zawołała Joachima. Przyszedłszy do łóżka Anny, ukląkł i strumienie łez wylewał na dziecię; potem, podniósłszy je w górę, odmawiał hymn Zachariasza. Mówił też, że teraz umrzeć pragnie i wspominał o zarodku, danym przez Boga Abrahamowi, a przez niego spełnionym, mówił też o korzeniu Jessego. Dopiero potem zmiarkowałam, że Maria Heli dziecię później dopiero zobaczyła. Musiała już kilka lat być matką Marii Kleofasa; lecz przy narodzeniu nie była obecną, ponieważ to, według praw żydowskich, córce wobec matki nie przystało.
Gdy Maryja się narodziła, widziałam ją w niebie przed Trójcą Przenajświętszą i na ziemi na rękach Anny w jednymi i tym samym czasie; widziałam też radość wszystkich chórów niebieskich. Widziałam, że jej wszystkie zbawienia i losy w sposób nadprzyrodzony oznajmione zostały. Miewam często takie widzenia; lecz są one dla mnie nie do wypowiedzenia, a dla ludzi pewnie nie zupełnie zrozumiałe, dlatego o nich nie mówię.
Maryja została pouczoną o nieskończonych tajemnicach. Gdy to widzenie się skończyło, płakała na ziemi.
Widziałam ogłoszenie poselstwa też w otchłani o jej narodzeniu i widziałam patriarchów niezmiernie się radujących, przede wszystkim zaś Adama, i Ewę, że spełniła się teraz obietnica, dana im w raju. Widziałam też, że patriarchowie w swym stanie łaski postąpili naprzód, że miejsce ich pobytu się rozszerzyło i więcej rozwidniło i że większy wpływ na ziemię otrzymali. Było, jakoby wszelka ich praca i pokuta i wszelkie usiłowania, błagania i pragnienia czasu ich życia, jako owoc dojrzały.

Widziałam wielkie poruszenie i radość w całej przyrodzie i we wszystkich zwierzętach i ludziach, słyszałam też śpiew słodki. Lecz wśród grzeszników panowała wielka trwoga i skrucha. Widziałam mianowicie w okolicy Nazaret i w ogóle w Ziemi świętej licznych opętanych, którzy w godzinie jej narodzenia zupełnie jakby szalejącymi się stali. Krzyczeli okropnie i byli to w tę, to w ową rzucani stronę, a szatani ryczeli z nich: musimy ustępować, musimy wychodzić! Najbardziej cieszyłam się, widząc tejże nocy, w której narodziła się Maryja, także sędziwego kapłana, Symeona, przebywającego w świątyni. Widziałam, jak, wskutek głośnego krzyku opętanych, którzy w jednej z ulic przy górze świątyni byli zamknięci, się przebudził. Symeon, który razem z innymi miał nadzór nad nimi, wyszedł w nocy przed dom, pytając, skąd pochodzi ten krzyk, który wszystkich ze snu budzi. Wtedy najbliżej znajdujący się opętany zakrzyknął okropnie, iż musi wyjść. Symeon otworzył mu, a szatan zawołał: „muszę wychodzić, musimy wychodzić; urodziła się dziewica, tak wielu jest na ziemi aniołów, którzy nas dręczą, musimy wychodzić i już nigdy nie wolno nam opanować człowieka.” Widziałam teraz owego człowieka strasznie na tym miejscu przez szatana miotanego, aż wreszcie wyszedł z niego. Symeon modlił się. Cieszyłam się bardzo, widząc teraz starego Symeona, widziałam także prorokinią Hannę i inną nauczycielkę Maryi przy świątyni, przebudzone i w widzeniach o narodzeniu dziecięcia pouczone.

Mówiły z sobą o tym zdarzeniu. Sądzę, że miały wiadomości o Annie.
W krainie świętych Trzech Króli trudniące się prorokowaniem niewiasty miały widzenia o narodzeniu świętej Dziewicy. Powiedziały swoim kapłanom, że się dziewica narodziła i liczne duchy zstąpiły na ziemię, aby ją powitać; inne zaś duchy się smuciły. Także królowie, którzy trudnili się gwiazdziarstwem, widzieli tegoż w gwiazdach obrazy.
W Egipcie w nocy narodzenia pewne bożyszcze z bałwochwalnicy w morze wrzucone zostało; drugie zaś, spadłszy na ziemię, w proch się rozbiło.
Nazajutrz widziałam mnóstwo ludzi z okolicy, także sługi i służebnice Anny, dom otaczających. Im wszystkim pokazały niewiasty dziecię. Wielu i z nich wzruszyło się, a wielu złych się poprawiło. Przybyli oni, albowiem widzieli w nocy blask nad domem Anny i ponieważ narodzenie jej dziecięcia uważano jako wielką łaskę. Do domu Anny przybyło później jeszcze więcej krewnych Joachima z doliny Zabulon a i dalsi słudzy. Wszystkim pokazano dziecię, a w domu wyprawiono ucztę.
W dniach następnych schodziło; powoli coraz więcej ludzi, aby dziecię Maryję zobaczyć, które potem w kołysce na sztaludze, podobnej do kozła do rznięcia drzewa, do pokoju przedniego wniesiono. Leżało ono na czerwonych chustach, owinięte do ramionek; w czerwone i biało — przezroczyste materie. Miało żółte, kędzierzawe włoski.
Widziałam też Marię Kleofasa, dziecię Marii Heli i Kleofasa, wnuczkę Anny, jako kilkuletnią dziewczynkę z dzieciną Maryja się bawiącą i ją pieszczącą. Była to dziewczynka otyła i silna, nosiła białą sukienkę bez rękawków, obszytą czerwoną bortą, u której wisiały czerwone jabłuszka. Około odkrytych ramiączek miała białe wianki jakby z piór, jedwabiu lub wełny. Dziecię Maryja miało także przezroczysty woal naokoło szyi.

 

Dziecię otrzymuje imię Maryja

 

Widziałam wielką uroczystość w domu Anny. Wszystko było uprzątnięte. W przedniej części domu usunięto plecione ściany i urządzono wielką salę. Naokoło stał wielki, niski stół, a na nim nakrycia, lecz potraw jeszcze nie było. Na pośrodku sali stał ołtarz, jako też postument, na który złożono rolki. Na ołtarzu była mała, na kształt kopanki wydrążona kołyska, biało i czerwono wyplatana, wyłożona błękitnym pokryciem. Byli tamże obecni kapłani z Nazaret w szatach urzędowych, a jeden z nich odróżniał się strojem wspanialszym. Kilka niewiast z pokrewieństwa Anny uczestniczyło także w szatach świątecznych. Widziałam tamże: Anny najstarszą córkę Marię Heli, żonę Kleofasa, i Anny siostrę z Zeforys i inne, także kilku krewnych Joachima. Anna była na nogach, lecz nie pokazała się, była w swej komorze za ogniskiem. Enue, siostra Elżbiety, wyniósłszy dziecię Maryję owinięte w czerwoną i biało przezroczystą materię aż pod ramionka, podała Joachimowi. Kapłani, przystąpiwszy do ołtarza, przy czym najwyższemu niesiono powłokę, modlili się z rolek. Joachim podał pierwszemu kapłanowi dziecię na ręce, a ten, podniósłszy je w górę, modlił się i położył je do koszyczka na ołtarz. Potem, wziąwszy szczypce, przy których końcu było pudełeczko, tak iż to, co ucięto, w nie się wciskało, jak u szczypiec do świecy, uciął dziecku nieco włosów z obydwóch stron i ze środka głowy i w naczyniu do węgli spalił je. Potem wziął puszkę z olejem i, nacierając wielkim palcem; namaścił nim dziecku pięćzmysłów, uszy, oczy, nos, usta i dołek sercowy. Także napisał imię Maryja na pergaminie i położył go dziecku na piersi. Potem oddał Joachim Maryję w ręce Enue, która ją zaniosła Annie. Niewiasty stały w głębi. Śpiewano jeszcze psalmy Widziałam tym razem rozmaite rzeczy, na które kiedy indziej nie zwracałam uwagi. Na stole stały naczynia zupełnie lekkie, u góry prze-dziurawione, sądzę, że były to koszyki do kwiatów. Widziałam na bocznym stoliku wiele białych pręcików, jakby z kości, także łyżki. Również wygięte, trzciny leżały na stole. Nie wiem, do czego tychże używano. Uczcie samej nie przypatrywałam się dalej.

 

Ofiarowanie Maryi – Przygotowanie

 

Maryja miała trzy lata i trzy miesiące, kiedy złożyła ślub, jakiego było potrzeba, aby została przyjętą do grona dziewic przy świątyni. Była bardzo delikatną, miała czerwonawo — płowe włosy, na końcu nieco kędzierzawe a była już tak wielką jak tutaj na wsi pięcio lub sześcioletnie dziecko. Córka Marii Heli była kilka lat starszą i wiele silniejszą i tęższą. Widziałam w domu Anny przy-gotowanie Maryi na przyjęcie do świątyni. Była wielka uroczystość. Pięciu kapłanów było obecnych, z Nazaret, Zeforys, i innych miejscowości, pomiędzy nimi Zachariasz i jeden bratanek ojca Anny. Poddali dziecię Maryję świętej ceremonii, rodzajowi egzaminu, czy jest umysłowo dojrzałą, by do świątyni mogła być przyjętą. Prócz kapłanów były jeszcze obecne: siostra Anny z Zeforys i jej córka, dalej Maria Heli i jej dziecko i kilka innych małych dziewcząt i krewnych. Szaty dziecięcia przykrojone częściowo przez kapłanów uszyły niewiasty. Wśród tej uroczystości ubierano w nie dziecię w rozmaitych odstępach czasu, pytano je przy tym o rozmaite rzeczy. Akcja ta była samą w sobie bardzo poważną i uroczystą, chociaż sędziwi kapłani z dziecięcym uśmiechem ją spełniali, przerywanym często zdziwieniem z powodu oświadczeń i odpowiedzi dziecięcia jako też łzami rodziców. Były dla Maryi trzy różne, całkowite ubiory zrobione, w które ją w rozmaitych odstępach czasu ubierano, wypytując ją podczas tego o rozmaite rzeczy. Działo się to wszystko w pewnej wielkiej komnacie obok jadalni. Wpadało do niej światło czworograniastym otworem znajdującym się na pośrodku sufitu, zasłoniętym kilka razy kratkami z gazy. Na podłodze był rozpostarty czerwony kobierzec. Na pośrodku stał ołtarz z czerwonym i biało przezroczystym pokryciem, a na nim szafka z zapisanymi rolkami i z zasłoną, na której przedstawiony był wyhaftowany czy też wyszywany wizerunek Mojżesza. Mojżesz był w długim płaszczu, którego wśród modlitwy używał, ze zwieszającymi się u ramion tablicami przykazań. Widziałam Mojżesza zawsze o wielkiej, barczystej postaci. Miał wysoką, spiczastą głowę, wielki zagięty nos, a na szerokim, wysokim czole dwa przeciw sobie zwrócone wywyższenia, co mu dziwny nadawało wygląd. Mojżesz miał te wywyższenia już jako dziecko, jakby małe brodawki. Barwa jego twarzy była ognistoczerwono brunatną, włosy czerwonawe. Widziałam kilkakrotnie takie wywyższenia na czołach dawnych proroków i pustelników, a także tylko jedną taką narośl na pośrodku czoła.

Na ołtarzu leżały owe trzy ubiory dziecięcia Maryi, a prócz tego różne materie, które krewni na wyprawę dziecięciu ofiarowali. Przed ołtarzem stał na stopniach rodzaj tronu. Kapłani weszli do sali bosymi nogami; lecz tylko trzech z nich egzaminowało i błogosławiło dziecię w jego ostatnim stroju. Joachim i Anna byli również z krewnymi obecni. Niewiasty stały przed Maryją, małe dziewczęta po bokach Maryi. Jeden z kapłanów wziął szaty z ołtarza, a objaśniwszy ich znaczenie, podał je siostrze Anny z Zeforys, która w nie dziecię przyodziała. Włożyła jej najpierw żółtawą, dzianą spódniczkę, a na nią kolorowy napierśnik z sznurkami, który przez szyję zarzucono i naokoło ciała ściągnięto. Na piersiach było coś jakby sznury. Na to włożono brunatnawy płaszczyk z otworami dla ramion, przy których u góry łatki się zwieszały. Był on u góry wycięty a pod piersią aż do dołu zapięty. Maryja miała sandały brunatne z zielonymi, grubymi podeszwami; Jej czerwonożółte, kędzierzawe włosy były uczesane, a miała także wianek na głowie z białego jedwabiu, przeszywany w ustępach pręgowatymi piórami. Pióra, jak palec długie, były zagięte do środka wianka. Znam tam w kraju ptaka, z którego pochodzą. Na głowę włożono jej wielką, czworoboczną, popielatą chustkę, jakby wielką zasłonę; pod pachami można ją było ściągać, tak że ramiona spoczywały w niej jakby w dwóch pętlicach. Zdawało się, jakoby to był płaszcz pokutny, do modlitwy lub podróży.

Kapłani stawiali teraz dziecięciu różne pytania dotyczące przepisów w świątyni. Rzekli jej: „Rodzice twoi, poświęcając cię Bogu, uczynili ślub, iż nie będziesz używać wina, ani octu, ani jagód, ani winogron, ani fig. Cóż chcesz sama do ślubu tego dodać? Nad tym podczas uczty możesz się zastanowić. Żydzi, a mianowicie młode dziewczęta, piły chętnie ocet, a także Maryja go lubiła. Pytano ją jeszcze o rozmaite tym podobne rzeczy.

Potem włożono na nią drugą szatę. Składała się ona z błękitnej sukienki, biało — niebieskiego płaszcza, ozdobniejszego napierśnika i białego, jak jedwab lśniącego welonu z fałdami w tyle, jak u welonu zakonnic. Miała na głowie delikatny, ściśle przylegający wianeczek z kolorowych jedwabnych kwiatuszków z zielonymi listkami. Kapłani włożyli jej na ten wianeczek biały welon, jak kaptur u góryściągnięty i trzema coraz niżej przytwierdzonymi klamrami przeciągany, które można było na głowie w górę posuwać i w ten sposób welon o trzecią część o połowę, lub zupełnie podnieść. Nauczono ją jak woalu tego używać powinna, a mianowicie: jak uchylać, aby się posilić; jak go spuszczać, gdy będzie pytana, lub będzie odpowiadać.

W tym ubiorze poszła Maryja na ucztę, gdzie zajęła miejsce pomiędzy dwoma kapłanami, a jeden usiadł naprzeciw niej. Niewiasty i inne dzieci siedziały na jednym końcu stołu od mężczyzn odłączone. Podczas uczty egzaminowali kapłani dziecię na rozmaity sposób z używania welonu i z rozmaitych innych obyczajów.

Powiedzieli też, że teraz wolno jej jeszcze z wszystkiego pożywać, a podając jej rozmaite potrawy, doświadczali ją. Lecz Maryja wszystkim, co robiła i mówiła, zdumieniem ich napełniała. Tylko z niektórych potraw brała trochę, a na wszystkie pytania odpowiadała z dziecięcą mądrością. Podczas uczty i całego egzaminu widziałam aniołów koło niej, którzy jej we wszystkim pomagali i ją pouczali.

Po uczcie przebrano ją jeszcze raz w komnacie przed ołtarzem. Ubierali ją siostra Anny z Zeforys i jeden kapłan. Kapłan wyjaśniał znaczenie szat, mówiąc przy tym o rzeczach duchownych. Teraz otrzymała Maryja szaty najświąteczniejsze, fioletową sukienkę, a na nią kolorowo haftowany napierśnik, który ściągnięto po bokach z naplecznikiem i sukienkę ujęto w niego krużowato, a kończył się u dołu spiczasto; na to włożono fioletowy płaszcz, szerszy i wspanialszy, w tyle zaokrąglony i w ogóle nieco powłóczysty, jakby ornat. Pod piersiami zapięty, miał u ramion otwory, w które ramiona można było włożyć. Gdy był zapięty, można było widzieć z przodu pięć rzędów prostopadle ku dołowi idących, złotem wyszywanych ozdób. Środkowa była rozdzielona, i zapinała się na guziki czy teżhaczyki. Brzeg płaszcza był haftowany. Potem włożono jej na głowę wielki mieniący się welon, który z jednej strony wydawał się biały, z drugiej fioletowy, następnie wsadzono jej koronę u góry pięciu klamrami spojoną. Składała się ona z cienkiej, wewnątrz od złota lśniącej, szerokiej obręczy; górny brzeg był szerszy i miał ząbki z gałeczkami. Zewnątrz była jedwabiem obciągnięta i ozdobiona różyczkami z jedwabiu, w których pięć pereł było przytwierdzonych; pięć łuków z jedwabiu łączyło się górą, spojonych na samym wierzchu gałeczką. Napierśnik złączono na plecach, z przodu miał jednakże sznury. Płaszcz był połączony nad piersią tasiemką, która przechodziła przez odstający na napierśniku guzik, aby nie uciskała; pod górną częścią ciała schodził się, a w tyle opadał we fałdy, wychylające się z poza ramion.

Maryję postawiono w tym świątecznym stroju na stopnie przed ołtarzykiem. Małe dziewczęta stały po bokach. Teraz dopiero powiedziała, jakim podda się umartwieniom: że nie będzie jadała mięsa, ani ryb, ani używała mleka, lecz napoju zgotowanego z wody i rdzeni sitowia, co w Ziemi obiecanej tylko ludzie ubodzy pijają i raz po raz nieco soku terebinty. Wygląda on jak biały olej, jest gęsty i bardzo orzeźwiający, lecz nie tak delikatny jak balsam. Wyrzeka się także używania wszelkich przypraw korzennych i owoców, prócz pewnych żółtych jagód, rosnących w postaci gron. Znam je dobrze, jadają je tam dzieci i ludzie biedni. Także na gołej chce sypiać ziemi i każdej nocy trzy razy na modlitwęwstawać; inne tylko raz wstawały.

Anna i Joachim słysząc to wszystko, płakali. A stary Joachim, zalewając się łzami, przycisnął dziecię do piersi i rzekł: ach! dziecię moje, to za wiele na ciebie, jeżeli tak wstrzemięźliwie chcesz żyć, natenczas ja, starzec, już cię nie zobaczę. Była to chwila bardzo wzruszająca.

Kapłani powiedzieli jej, aby tylko raz, jak inne jej towarzyszki, wstawała, i zrobili jej jeszcze inne ustępstwa. Wreszcie rzekli: wiele dziewic, które bez wyprawy i płacy za stół do świątyni wstępuje, bierze na się, za zezwoleniem swych rodziców, obowiązek prania krwią zbroczonych szat kapłanów i innych chust z grubej wełny, co jest pracą ciężką, od której krwawią się ręce; ty tego czynić nie potrzebujesz, ponieważ rodzice twoi utrzymywać cię będą przy świątyni. Lecz Maryja odpowiedziała czym prędzej, że i tę robotę pragnie spełniać, skoro tego za godną uznaną będzie. Joachim był tym bardzo wzruszony.

Podczas tej świętej akcji widziałam Maryję często wśród kapłanów tak rosnąca, że patrzała ponad nimi. Było to dla mnie obrazem jej mądrości i łaski. Kapłani byli przejęci powagą i pełni radosnego zdumienia.

Na końcu błogosławili kapłani Maryję; widziałam ją w blasku na małym stojącą tronie; dwaj kapłani stali jej do boku, a jeden naprzeciwko niej. Kapłani, trzymając rolki zapisane w rękach, modlili się nad nią. Podczas modlitwy trzymali ręce wyciągnięte nad Maryją. Miałam przy tym dziwne widzenie, w którym dane mi było spojrzeć we wnętrze Najświętszej Dziewicy; widziałam, jakoby owo błogosławieństwo ją zupełnie przenikało i oświecało, i widziałam w niej chwałę niewymownego blasku, a w tej chwale tajemnicę arki Przymierza, jakby w mieniącym się naczyniu kryształowym. Widziałam serce Maryi ponad tym się rozwierające jakby drzwi świątyni, a świętość arki Przymierza, naokoło której utworzyło się, podobne do baldachimu, tabernakulum z rozmaitych pełnych znaczenia, drogich kamieni, tym otworem w serce wstępującą, jak arka Przymierza do miejsca najświętszego, jak monstrancja do tabernakulum. Widziałam przy tym dziecię Maryję jakby przemienioną i ponad ziemię się wznoszącą. Razem ze wstąpieniem tego sakramentu w serce Maryi, które się za nim zamknęło, widzenie z wolna ustawało i widziałam teraz świętą dziecinę pełną serdecznego żaru, który ją przenikał. Widziałam też podczas tego objawienia, że Zachariasz, wskutek natchnienia niebieskiego, dowiedział się, iż Maryja jest wybranym naczyniem tajemnicy.

Przeniknął go promień, którego źródłem było to, co w Maryi w obrazach przedstawione widziałam. Teraz zaprowadzili kapłani dziecię do rodziców. Anna, podniósłszy dziecię, ucałowała je wśród poważnego wzruszenia, Joachim, wielce wzruszony, podał mu ze czcią rękę. Starsza siostra, Maryja Heli, uścisnęła błogosławione dziecię o wiele żywiej, aniżeli to Anna uczyniła, która była niewiastą bardzo poważną, skrzętną, powściągliwą i roztropną. Siostrzenica, Maria Kleofasa, uściskała świętą dzieweczkę, obejmując ją mile za szyję. Potem wzięli ją kapłani z powrotem, a zdjąwszy z niej szaty, w zwyczajnych ją sukienkach wyprowadzili. Widziałam ich, jak stojąc, pili jeszcze z kubka a potem odjechali.

 

Podróż do Świątyni

 

Widziałam Joachima, Annę i najstarszą ich córkę, zajętych w nocy przygotowaniami do podróży. Paliła się lampa o kilku knotach, a Maria Heli krzątała się ze światłem, w ręku. Już poprzedniego dnia posłał był Joachim sługi swe z przeznaczonymi na ofiarę zwierzętami, po pięć najpiękniejszych z każdego gatunku, do Świątyni; razem stanowiło to bardzo piękną trzodę. Przysposobił dwa jeszcze bydlęta, na które nałożył rozmaite pakunki, szaty dla dziecięcia i dary dla Świątyni. Na grzbiet tych bydląt położono szeroką pakę, tak że wygodnie na niej siedzieć było można. Wszystkie przedmioty, którymi obładowano zwierzęta, były ułożone w tłumoczkach. Przytwierdzano także po obu stronach jednego z bydląt jucznych koszyki o formach miseczek, z wypukłymi wiekami, a w nich ptaki wielkości kuropatw, także podłużne koszyki z owocami. Gdy wszystko należycie na zwierzęta spakowano, nakryto pakunki płachtą, u której znajdowały się grube frędzle.
Z kapłanów było jeszcze dwóch obecnych. Jeden z nich, bardzo sędziwy, nosił kaptur, na czole spiczasto się kończący, ze zwieszającymi się nad uszami łatami. Szata jego zwierzchnia była krótszą od spodniej, miał także na sobie rodzaj stuły. Zajmował się wiele dziecięciem. Drugi był młodszym.
Widziałam też dwóch chłopców obecnych; nie byli oni naturalnymi, lecz mieli znaczenie duchowne, byli jako prorocy. Nosili długie rolki obwinięte naokoło lasek, na których obu końcach gałki sterczały. Starszy, rozwinąwszy swą rolkę, przystąpił do mnie, przeczytał mi to, co na niej było napisane, objaśniając mi. Były to, złote głoski, napisane odwrotnie, każda stojąca osobno, a nie znałam ich wcale.

Każda głoska oznaczała całe słowo. Język brzmiał zupełnie obco, lecz mimo to go rozumiałam. Pokazał mi na swej rolce ustęp o krzaku gorejącym Mojżesza, objaśniając: jako ów krzak się pali, a się nie spali, tak ogień Ducha św. rozpala się teraz w Maryi, o czym w pokorze swojej jakby nie wiedziała. Ów krzak oznacza także bóstwo i człowieczeństwo w Jezusie i połączenie się ognia Bożego z Maryją. Wyzuwanie trzewików tłumaczył w ten sposób, że się Zakon teraz spełni, że zasłona spadnie, a przyjdzie to, co stanowi istotę rzeczy. Znaczenie chorągiewki, którą miał przy lasce, tłumaczył w ten sposób, że Maryja rozpoczyna teraz drogę, swój pochód, aby stać się matką Zbawiciela. Drugi chłopiec, jakby bawiąc się swą rolką, podskakiwał i biegał dokoła. Oznaczało to niewinność Maryi, na której tak wielka spoczywała obietnica, a która mimo to bawiła się jakby dziecko wśród tego świętego przeznaczenia. Nie umiem wypowiedzieć, jak miłymi ci chłopcy byli; innymi jednakowoż byli aniżeli wszyscy obecni; wydawało się też, jakby ci wcale ich nie widzieli. Prócz Anny było mniej więcej jeszcze 6 spokrewnionych niewiast wraz z dziećmi i kilku mężczyzn, którzy tę podróż odbywali. Joachim prowadził bydlę, na którym najświętsza dzieweczka na przemian to siedziała, to schodziła i szła pieszo; niósł także latarnię, było bowiem, gdy wyruszyli, jeszcze ciemno. Drugie bydlę prowadził sługa. Lecz widziałam pochodowi temu dwie postacie proroków towarzyszące. Gdy Maryja z domu wybiegła, pokazali mi pewne miejsce na swych rolkach, opiewające, jak wspaniałą jest świątynia, jak jednakowoż Maryja coś wspanialszego w sobie zamyka.

Maryja była ubrana w żółtawą sukienkę i w wielki woal w kształcie chusty, który naokoło ciała ściągnięto, tak że ramiona mogły w nim spoczywać. Gdy siedziała na bydlęciu jucznym, postępowali chłopcy — prorocy za nią, gdy szła pieszo, po jej bokach. Śpiewali też psalm 44ty i 49ty, a dowiedziałam się, że te psalmy także w świątyni podczas przyjmowania się śpiewa. Maryja widziała ich z pewnością, lecz nic o tym nie mówiła, zachowywała się zupełnie spokojnie, będąc zajęta sobą.

Droga była uciążliwa, albowiem prowadziła przez góry i doliny. W dolinach była zimna mgła i rosa. Raz widziałam ich odpoczywających przy źródle pod krzewami balsamowymi i w gospodzie u stóp góry nocujących.
Dwanaście godzin od Jerozolimy zeszli się w gospodzie z wysłaną naprzód trzodą ofiarną, kiedy ta właśnie w dalszą wyruszyła drogę. Joachim był tutaj dobrze znanym i zupełnie jakby w swojej własności. Zawsze tutaj wstępował, gdy prowadził zwierzęta na ofiarę a wracając z życia swego pokutniczego u pasterzy do Nazaret, również tutaj się zatrzymywał.

Sześć godzin od Jerozolimy widziałam ich w mieście Betoron. Przebywszy pewną rzeczkę, przechodzili koło Gofna i Ozensara i tylko kilka jeszcze godzin drogi mieli do miejsca, z którego Jerozolimę widzieć było można. Tutaj, w Betoron, wstąpili do pewnej szkoły lewitów, przybyli też tutaj jeszcze inni krewni Joachima i Anny wraz z córkami z Nazaret, Zeforys, Zabulon i okolicy, tak że się odbyła z Maryjąprawdziwa mała uroczystość. Zaprowadzono ją w towarzystwie licznych dzieci do sali, gdzie przysposobiono dla niej krzesło na wywyższonym miejscu, niejako tronie. Była wieńcem przyozdobiona. Nauczyciele stawiali jej pytania, a odpowiedzi jej wprowadzały ich w podziw. Mówiono także o mądrości pewnej innej dziewicy, która, ze Świątyni do ojczyzny swej Gofna wracając, krótko przedtem tutaj była. Zuzanna było jej imię, i zdaje mi się, że Maryja jej miejsce w Świątyni zajęła. Zuzanna miała lat piętnaście, a należała później do owych świętych niewiast, które szły za Jezusem.

Maryja pełną była radości, iż już tak blisko Świątyni się znajduje. Widziałam, jak Joachim wśród łez, ściskając ją, mówił: „Już cię zapewne więcej nie ujrzę.” Podczas uczty przechadzała się Maryja tu i tam, opierała się obok Anny o stół lub, stojąc za nią, obejmowała ją za szyję.

Nazajutrz wyjechali bardzo rychło do Jerozolimy w towarzystwie nauczyciela szkoły lewitów i jego rodziny. Młode dziewczęta niosły dary, składające się z pięknych owoców i szat dla dziecięcia. Zdawało mi się, jakoby w Jerozolimie na prawdziwą zanosiło się uroczystość. Im więcej zbliżali się do świętego miasta, tym żywsze pragnienie ożywiało Maryję. Zwykle biegła przed rodzicami. Widziałam, jak pochód przybył do Jerozolimy, a także wszystkie drogi i ścieżki i budynki Jerozolimy tak dokładnie, jak już dawno nie. Jerozolima jest bardzo dziwnym miastem. Nie trzeba jej sobie wyobrażać, jakoby po ulicach jej takie tłumy ludzi chodziły, jak to w naszych dzisiejszych wielkich miastach. Mnóstwo nisko położonych i stromo wznoszących się ulic prowadzi naokoło poza murami miasta, nie mających żadnych drzwi. Wysoko za murami miasta położone domy są frontem ku drugiej stronie zwrócone; w miarę bowiem, jak powstawały nowe części miasta, zawsze nowe okoliczne góry zabudowywano, nie rozrzucając starych murów miasta. Często nad głębokimi dolinami są zbudowane wysokie i mocne sklepienia z kamieni. Domy mają podwórza i pokoje na wewnątrz; na ulice prowadzą tylko drzwi lub też tarasy u góry na murze. Zresztą są domy szczelnie zamknięte. Skoro mieszkańcy nic nie mają do czynienia na rynkach miasta lub nie idą do Świątyni, znajdują się po większej części we wnętrzu swych domów i podwórzy. W ogóle jest na ulicach dosyć spokojnie z wyjątkiem okolicy rynków i pałacy, gdzie panuje większy ruch z powodu żołnierzy i podróżnych. W czasie, gdy wszyscy są w Świątyni, panuje w wielu okolicach grobowa cisza. Z powodu niezwykłej budowy ulic, głębokich bezludnych dróg i dolin i zwyczaju Żydów zamykania się w domach, mógł Jezus tak często z uczniami Swoimi bez przeszkód się przechadzać. Wody także niema wiele w mieście, a często widzieć można bardzo wysokie budynki, do których wodę sprowadzają, i stamtąd znowu ją rozdzielają; są także wieże, na które wodę pompują. Przy Świątyni, gdzie bardzo wiele wody do umywania i czyszczenia naczyń potrzeba, bardzo jej oszczędzają. Istnieją wielkie pompy, za pomocą których do góry ją pompują. Są w mieście liczni kramarze i kupcy, zajmujący gromadnie najczęściej na rynkach i miejscach publicznych, lekko zbudowane chaty. Tak np. niedaleko bramy Owczej stoją liczni ludzie, handlujący rozmaitymi klejnotami, złotem i lśniącymi kamieniami. Zajmują oni lekkie, okrągłe domki, zupełnie brunatne, jakoby były czymś pociągnięte, smołą lub żywicą. Są one lekkie, a mimo to bardzo mocne. W nich to mają swoje gospodarstwa, a od jednego do drugiego domku rzucone są namioty, pod którymi towary swe wykładają. Są też okolice w mieście, np. przy pałacach, gdzie więcej widać życia na ulicach i gdzie większy panuje ruch. Położenie starożytnego Rzymu jest właściwie o wiele dla oka przyjemniejsze; ulice jego nie są tak strome, a więcej ożywione. Po mniej spadzistych stronach góry, na której stoi świątynia, są ulice, zbudowane na tarasach, otoczonych grubymi murami, zamieszkałe częścią przez kapłanów, częścią przez służbę, należącą do świątyni, częścią przez ludność biedniejszą, spełniającą służbę podrzędną, np. czyszczenie rowów, do których spływają wszelkie nieczystości z zabitych w świątyni zwierząt. Po jednej stronie (ma na myśli stronę północną), gdzie góra jest bardzo spadzista, jest ów rów zupełnie czarny. Znajduje się też jeszcze naokoło góry zielony pas ziemi, gdzie kapłani mają wszelakie ogródki. Nawet za czasów Chrystusa budowano zawsze jeszcze na pewnych miejscach przy Świątyni, to nigdy nie ustawało. Góra ta zawiera bardzo wiele kruszcu, którego podczas budowli sporo wydobyto i do świątyni zużyto. Są też pod nią liczne rudnie i sklepienia. Nigdy nie było mi przyjemnie w świątyni, nie znajdowałam w niej żadnego odpowiedniego miejsca do modlitwy. Wszystko jest straszliwie mocne, grube i wysokie, a mimo to liczne podwórza są znowu wąskie i ciemne i licznymi rusztowaniami zabudowane, i zapełnione stołkami; a gdy ludźmi się zapełni, doznaje się między tymi kolosalnymi murami i filarami uczucia strachu a nawet wrażenia ciasności. Również bezustanne zarzynanie bydła i owa krew strumieniami płynąca bardzo nieprzyjemnie oddziaływała na mnie, jakkolwiek wcale wypowiedzieć nie można, jaki nadzwyczajny porządek i jaka czystość wśród wszystkich tych robót były zachowane.

 

Wjazd do Jerozolimy

 

Widziałam zbliżający się orszak z Maryją od strony północnej ku Jerozolimie, przed pierwszymi ogrodami i pałacami miasta zwracający się na wschód i idący przez dolinę Jozafata. Zostawiwszy po lewej stronie drogę do Betanii, weszli do miasta bramą Owczą, prowadzącą na targowisko. Była tutaj sadzawka, w której owce prano. Stąd wiodła ich droga na prawo pomiędzy murami do innej części miasta, a gdy doszli długą doliną ku stronie zachodniej, w okolicę rynku, na którym ryby sprzedawano, wybiegli im z domu, do którego Zachariasz, ilekroć sprawował urząd kapłański w świątyni, zawsze wstępował, mężczyźni, niewiasty i dzieci z wieńcami naprzeciw by ich uroczyście przyjąć i im towarzyszyć, do domu, do którego mieli jeszcze kwadrans drogi. Zachariasz teraz nie był obecnym, natomiast pewien bardzo sędziwy mąż, zdaje mi się brat ojca Zachariasza, i krewni z okolicy Hebron i Betlejem wraz z dziećmi. Tutaj, w domu, odbyła się prawdziwa uroczystość. Dziecina Maryja miała na sobie drogi świąteczny strój z niebieskim, płaszczykiem. Zachariasz przyszedł tutaj po nią, by ją zaprowadzić do gospody, którą dla niej był wynajął na czas uroczystości. Cztery takie gospody stały przy wschodniopółnocnym brzegu góry. Ta, którą wynajął Zachariasz, była bardzo wielką. Cztery przedsionki otaczały wielkie podwórze, w którym wzdłuż ścian były miejsca do spania i długie niskie stoły. Także obszerna sala i piec kuchenny były dla niej urządzone. Po dwóch stronach gospody mieszkali słudzy Świątyni, którzy się bydlętami ofiarnymi zajmowali, a podwórze, gdzie umieszczono trzodę ofiarną Joachima, leżało zupełnie blisko.

Była to prawdziwa procesja, gdyż Zachariasz ów orszak do gospody prowadził. Postępował on z Joachimem i Anna na przedzie, potem szła Maryja, otoczona czterema dziewczynkami w bieli, reszta dzieci i krewni tworzyli koniec orszaku. Przechodzili oni koło pałacu Heroda i rzymskiego starosty, zostawiając zamek Antonia poza sobą, a wreszcie weszli wzdłuż wysokiego muru, piętnaście stopni w górę. Maryja weszła bez pomocy. Chciano ją prowadzić, lecz nie zezwoliła na to, tak że wszyscy zdumiewali się nad nią. Po wstąpieniu do domu uroczystościowego umyto im nogi. Potem zaprowadzono ich do wielkiej sali, na pośrodku której u sufitu, nad wielką ze spiżu miednicą wisiała lampa. Tu umyli twarz i ręce.

Joachim i Anna udali się potem z Maryją do wyżej położonego mieszkania kapłanów i tutaj dziecina, posłuszna boskiemu natchnieniu, szybko schody przebiegła. Dwaj kapłani, mieszkający w tym domu, mile ich powitali. Obaj byli obecni przy egzaminowaniu Maryi w Nazaret.

Zawołali jedną z niewiast przy Świątyni, podeszłą wiekiem wdowę, która dozór nad dziecięciem mieć miała. Mieszkała ona razem z innymi niewiastami w pobliżu Świątyni, trudniącymi się rozmaitymi kobiecymi robotami i wychowaniem dziewczynek. Ich mieszkanie było nieco dalej oddalone od Świątyni, aniżeli bezpośrednio doń przybudowane lokale z modlitewnikami dla dziewic, poświęconych służbie przy Świątyni, z których, nie widzianym od nikogo, do Przybytku świętego patrzeć było można. Wdowa była zupełnie w szatę owiniętą, tak że tylko mało co jej twarzy widzieć było można. Kapłani i rodzice przedstawili jej Maryję jako przyszłą wychowanicę. Była ona poważną a zawsze miłą, zaś dzieweczka pokorną i pełną szacunku. Wdowa poszła razem z nimi do gospody, gdzie otrzymała pakę z wyprawą dziecięcia.

Dzień następny zeszedł na przygotowaniach do ofiary Joachima, i do przyjęcia Maryi do świątyni.
Joachim przybył już rychło rano z bydłem ofiarnym do Świątyni, przed którą kapłani je przejrzeli a nieprzyjęte, jako nieodpowiednie, odesłali natychmiast z powrotem na targowisko. Widziałam, jak przed zabiciem bydlęcia, musiał Joachim położyć rękę na głowę jego, a także odbierać krew i pojedyncze części tegoż. Były tam rozmaite kolumny, stoły i naczynia, gdzie wszystko krajano, dzielono i porządkowano. Szumowiny krwi usuwano; tłuszcz, mlecz i wątrobę odłączano. Wszystko też solono. Trzewia jagniąt czyszczono, czymś napełniano i znowu w jagnię kładziono, tak że wyglądało jak całe jagnię. Nogi zwierząt były wszystkie na krzyż związane. Niejedną część mięsa zanoszono dziewicom na inne podwórze, które z tym coś czynić musiały, może aby przyprawiać dla siebie lub dla kapłanów. Wszystko to z wielkim działo się porządkiem. Kapłani i lewici wychodzili i przychodzili zawsze parami, a pomimo licznej i uciążliwej pracy szło wszystko jak po sznurku. Przygotowane ofiary pozostały wszystkie aż do dnia następnego.
Odbywała się w gospodzie uroczystość i uczta. Było może ze stu ludzi razem z dziećmi, pomiędzy nimi 24 dzieweczek rozmaitego wieku. Pomiędzy innymi widziałam Serafię, po śmierci Jezusa przezwaną Weroniką, już dość wielką; mogła mieć 10 do 12 lat. Przysposabiały wieńce i girlandy dla Maryi i jej towarzyszek, także siedem świec przystroiły. Te świece były jakby świeczniki kształtu berła; bez postumentu, a u góry palił się płomień. Podczas uroczystości kilku kapłanów i lewitów do gospody wchodziło i z niej znowu wychodziło. Także w uczcie udział brali. Gdy się zdumiewali wielkością ofiary Joachima, tenże, pamiętając o wyrządzonej mu przy Świątyni zniewadze, powiedział im, że, ponieważ ofiara jego nie została przyjętą i pamiętając o wielkim miłosierdziu Boga, który błaganie jego wysłuchał, teraz według sił swoich chce być wdzięcznym. Widziałam dziecię Maryję z innymi dziewczynkami około domu się przechadzającą.

 

Maryja wstępuje do świątyni; rodzice ofiarują ją służbie Bożej

 

Zachariasz i inni mężczyźni już do Świątyni się udali. Teraz także Maryję w towarzystwie niewiast i dziewic do Świątyni zaprowadzono. Anna i jej najstarsza córka Maria Heli z córeczką swą Marią Kleofasową szły naprzód, potem postępowała Maryja, ubrana w błękitną sukienkę i tegoż koloru płaszcz, przystrojona w wieńce naokoło ramion i szyi; w ręku trzymała wieńcami przyozdobiony świecznik. Po każdej stronie szły 3 dzieweczki, trzymające podobnież w rękach uwieńczone świeczniki. Były ubrane w białe sukienki, złotem haftowane, miały także niebieskawe płaszcze. Były one prawie zupełnie poowijane w girlandy, a dokoła ramion miały małe wieńce. Teraz postępowały inne dziewice i dziewczynki, które wszystkie również pięknie, lecz nieco odmiennie były ubrane, wszystkie jednakowoż miały płaszczyki. Szły one za pierwszymi, a było ich może 20. Pochód zamykały niewiasty. Stąd nie mogły dojść wprost do Świątyni, musiały obchodzić dokoła i przejść kilka ulic na co potrzebowały prawie pół godziny czasu. Przechodziły także około domu Weroniki. Wszyscy dziwowali się dziecięciu i pięknemu pochodowi; przed wielu domami czyniono im honory. W całej postaci Maryi przebijało się coś niezwykłego. Wielu ludzi, posługujących w Świątyni, było zatrudnionych, aby otworzyć wielkie, piękne drzwi Świątyni, ozdobione rozmaitymi ornamentami, przedstawiającymi rozmaite twarze, winne macice i kłosy. Była to Złota Brama. Kapłani wprowadzili świętą dziewicę po licznych stopniach w tę bramę. W bramie, tworzącej długi łuk, przyjmowali orszak Joachim z Zachariaszem, zaprowadzili Maryję na prawo, przysionkami, do sali, gdzie ją jeszcze raz kapłani wypytywali, a potem trzecią sukienkę odświętną, haftowaną, koloru fioletowego, nań włożyli.

Teraz udał się Joachim z kapłanami na miejsce Ofiary. Otrzymał ogień z pewnego miejsca i stał pomiędzy dwoma kapłanami przy ołtarzu. Z trzech stron można było przystąpić podczas pełnienia ofiary do ołtarza, z czwartej nie było można. Na czterech rogach stały małe, miedziane kolumny, rodzaj kominów o miedzianym, szerokim lejku, kończącym się u góry wężykowato skręconą rurą, wszedł Joachim na ganek podziemny, gdy w dniu niepokalanego poczęcia Maryi zeszedł się z Anną pod Złotą Bramą. Najdalej stojące niewiasty wygodniej na ołtarz patrzeć mogły, gdyż stały na ukośnie wznoszących się wschodach. Na odosobnionym miejscu stała gromada w białe szaty ubranych chłopców, ustanowionych u Świątyni, grających na fletach i harfach.

Po skończonej ofierze ustawiono pod bramą łukową ołtarz do noszenia, a przed ołtarzem schody o kilku stopniach. Zachariasz i Joachim przyszli tutaj z podwórza, na którym stał ołtarz całopalenia, w towarzystwie kapłanów i dwóch lewitów, niosących rolki i narzędzia do pisania, zaś Anna zaprowadziła Maryję przed stopnie ołtarza. Maryja uklękła na stopniach. Joachim i Anna, położywszy ręce na głowę Maryi, wyrzekli słowa, którymi dziecię swe Bogu ofiarowali, a które obaj lewici spisali. Zaś kapłan, ostrzygłszy jej kędzior włosów, spalił takowy na ognisku, poczym nakrył ją brunatnym welonem. Podczas całej tej uroczystości śpiewały dziewczęta psalm 44: Eructavit cor meum; a kapłan psalm 49: Deus deorum Dominus; zaś chłopcy przygrywali. Teraz wprowadzili dwaj kapłani świętą dziewicę po wielu stopniach na mur, dzielący miejsce święte od reszty świątyni, i wstawili ją w rodzaj niszy (framugi), skąd mogła przejrzeć świątynię i widzieć w niej na dole szeregi mężów, którzy, jak mi się zdaje, także służbie Bożej poświęceni byli. Po obu stronach Maryi stali dwaj kapłani, a na schodach, coraz wyżej, stało jeszcze kilku, modląc się i z rolek głośno czytając. Za Maryją, po drugiej stronie ściany, stał kapłan, świątobliwy starzec, przy ołtarzu całopalenia, tak że połowę jego postaci widzieć było można; także z zewnątrz można było przez pewien otwór kadzidło na ołtarz rzucać. Podczas ofiarowania, kiedy kłęby dymu się wzbiły i otoczyły Maryję, widziałam naokoło niej obraz, który w końcu całą świątynię wypełnił i zaćmił.

Widziałam ukazującą się nad sercem Maryi aureolę i tajemnicę Arki Przymierza, z początku w kształcie arki Noego, tak że jej głowa z niej wyglądała, potem w kształcie Arki Przymierza, wreszcie w kształcie świątyni. W końcu wystąpił przed jej piersią z tej tajemnicy kielich, podobny do kielicha wieczerzy Pańskiej, a nad kielichem, przed jej ustami, chleb ze znakiem krzyża św. Naokoło Maryi roztaczały się promienie, na których znowu inne ukazywały się figury, odnoszące się do niej. Widziałam pełne tajemnic obrazy z litanii loretańskiej, oraz inne wezwania Maryi, ukazujące się naokoło niej na wszystkich stopniach schodów, od dołu do góry.

Z jej prawego i lewego ramienia schodziły się za poza nią stojącym drzewem palmowym z koroną z liści dwie gałązki, oliwna i cedrowa. W przedziałach tej zielonej figury krzyża ukazały się wszystkie narzędzia męki Jezusa Chrystusa.

Nad tym obrazem unosił się Duch św. z aureolą, w postaci skrzydlatej, podobny raczej do człowieka, aniżeli do gołębicy. Nad nią było otwarte niebo, a środek niebieskiej Jerozolimy, miasto Boże, unosiło się nad nią z wszystkimi ogrodami, pałacami i siedzibami przyszłych Świętych. A wszystko napełnione było Aniołami, jako też aureola, otaczająca Maryję.

Któż to wypowiedzieć potrafi? Wszystko było niesłychanie urozmaiconym i jedno z drugiego wynikało i się przeobrażało. Zapomniałam bardzo wiele z tego obrazu. Cała wspaniałość i ozdoba świątyni, owa pięknie przystrojona ściana za Maryją, wszystko wydawało się ciemnym i posępnym. Zdawało się nawet, jakoby samej świątyni już nie było, wszystko wypełniała Maryja i jej chwała. Podczas tego rozwoju myśli, jaką objawił Pan Bóg przez Maryję, nie widziałam jej w postaci dziecięcia, lecz dorosłej dziewicy, unoszącej się w powietrzu; jednakże widziałam równocześnie kapłanów, ofiarę kadzenia, słowem, wszystko, co się, działo. Zdawało się, jakoby kapłan, stojący przy ołtarzu całopalenia, prorokował i zawezwał lud, iżby się modlił i dziękował Bogu, ponieważ dziecię to powołane jest do spełnienia wielkich rzeczy. Wszyscy ludzie, którzy znajdowali się w świątyni, jakkolwiek nie widzieli obrazu, który ja widziałam, byli skupieni w duchu i wzruszeni. Potem obraz ten w ten sam sposób, w jaki się ukazał, znowu powoli znikał. W końcu jaśniała znowu w swej chwale nad jej sercem tajemnica Arki Przymierza, a w piękne stroje przybrane dziecię stało znowu samo. Potem kapłani, wśród których Zachariasz znajdował się pomiędzy niżej stojącymi, sprowadzili Maryję po stopniach na dół. Jeden kapłan zdjął jej wianeczki z ramion, odebrał od niej świecznik i podał te przedmioty drugim dzieweczkom. Maryję zaprowadzono do innej celi, gdzie zaszło jej drogę sześć starszych dziewic, należących do świątyni, jej nauczycielka Noemi, siostra matki Łazarza, Hanna i jeszcze jedna niewiasta, ścieląc do jej stóp kwiaty. Im to kapłani dziecię oddali. Gdy śpiew umilkł, pożegnała się Maryja z rodzicami. Joachim był szczególnie wzruszony. Podniósłszy ją w górę, przycisnął do serca, mówiąc z płaczem: „pamiętaj przed Bogiem o duszy mojej.”
Maryja poszła teraz z niewiastami, będącymi w służbie przy świątyni i dziećmi do mieszkania niewiast, znajdującego się po stronie północnej. Mogły też dojść do celu gankami, po schodach kręconych do cel, w których odprawiały modlitwy, a znajdujących się obok miejsca świętego i najświętszego. Pozostali udali się do sali obok bramy, gdzie już poprzednio byli; tutaj spożyli razem z kapłanami obiad — niewiasty jadły osobno. Było w świątyni jeszcze wiele innych osób się modlących; wielu towarzyszyło orszakowi aż do wejścia.
Wielu z obecnych wiedziało, że Maryja była w rodzinie dzieckiem obietnicy i przypominam też sobie jakby przez sen, że Anna mówiła do innych osób: otóż wchodzi do świątyni naczynie obietnicy; otóż Arka Przymierza znajduje się w świątyni. Było to skutkiem osobnego objawienia woli Boskiej, iż tę uroczystość obchodzono tak świątecznie i wspaniale.
Anna i Joachim byli właściwie zamożni, lecz mimo to żyli bardzo ubogo; oddawali wszystko do świątyni i ubogim. Nie pamiętam już, od jak dawna Anna żywiła się tylko potrawami zimnymi. Dla swych domowników byli hojni i wyposażali ich. Zdaje mi się, że Anna i Joachim powrócili jeszcze tego samego dnia z całym orszakiem do Betoron.
Widziałam też jeszcze uroczystość wśród dzieci, poświęconych służbie w świątyni. Wyprawiono im ucztę; zaś Maryja, stosownie do przyjętego zwyczaju, musiała się nauczycielek i pojedynczych dziewic pytać, czy pragną ją wśród swego grona. Widziałam także taniec dziewczynek. Ustawiwszy się parami naprzeciw siebie, tańczyły, tworząc na przemian krzyże i inne figury. Nie było to pląsanie, lecz raczej kołysanie się przypominające ruchy żydów w czasie modlitwy. Kilka dziewcząt przygrywało na instrumentach muzycznych. Grały one na fletach, triangułach i dzwonkach. Mianowicie jeden instrument brzmiał cudownie. Było to pudełeczko o ukośnych ścianach z naciągniętymi na nich strunach, na których brząkano. W środku pudełeczka znajdowały się dymaczki i wychylały się z niego proste i krzywe piszczałki. Podczas brząkania naciskano to tu, to tam na środek pudełeczka, a tony piszczałek zlewały się harmonijnie z tonami strun. Grano na tym instrumencie, trzymając go na łonie, lub też, kładąc go na stołku, pod którym spoczywały kolana. Wieczorem zaprowadziła Noemi Maryję do celi, z której do świątyni patrzeć mogła. Maryja rozmawiała tutaj z Noemi o częstszym wstawaniu na modlitwę podczas nocy; lecz Noemi zakazała jej to aż do dalszego rozporządzenia. Niewiasty, poświęcone służbie w świątyni, nosiły długie, obszerne, suknie, szerokie rękawy, które podczas pracy zaginały.

Daleko w tyle od świątyni było w murze opasującym świątynię kilka komórek, które się łączyły z mieszkaniami niewiast. Cela Maryi była jedną najwięcej wysuniętą ku przybytkowi świętemu. Z ganku, do jej celi, uchyliwszy zasłony, wstępowało się najpierw do rodzaju przedpokoju, oddzielonego od celi półokrągłym, lekkim parawanem. Tutaj stały w kątach, po prawej i lewej stronie, półki do przechowywania ubiorów i sprzętów. Naprzeciw drzwi, prowadzących przez parawan do był gazą i dywanem zasłonięty otwór, skąd do świątyni patrzeć było można. Ten otwór był dosyć wysoko w murze umieszczony, a wchodzono doń po stopniach.

Po lewej stronie celi był zwinięty dywan, który Maryja kładąc się, rozwijała. W znajdującej się w ścianie framudze stała lampa o kilku ramionach; widziałam świętą dziecinę stojącą przed nią na stołeczku i modlącą się z rolki, której drążek kończył się dwoma czerwonymi gałeczkami. Był to wzruszający widok. Dziecina miała na sobie sukienkę z grubego materiału w białe i niebieskie prążki z żółtymi kwiatami. Stał też w celi okrągły stolik, na który widziałam Hannę stawiającą półmisek z owocami wielkości bobu i mały dzbaneczek.

Dziecina była nad wiek swój zręczną. Już pracowała nad małymi, białymi chustkami dla służby Bożej. Ściana celi wyłożona była trójgraniastymi, różnobarwnymi kamieniami.
Często widziałam Maryję, świętym przejętą pragnieniem, mówiącą do Hanny: ach! czyż dziecię obiecane wnet się narodzi? obym tylko to dzieciątko widzieć mogła! obym się tylko narodzenia tego dzieciątka doczekała! Na to odpowiedziała jej Hanna: Już się zestarzałam i tak długo na tę dziecinę czekać muszę, a tyś jeszcze tak młoda! Maryja często płakała wskutek tęsknoty za Zbawicielem. Dziewice, wychowane przy świątyni pod dozorem matron, zatrudniały się haftowaniem oraz rozmaitym przystrajaniem i czyszczeniem szat kapłanów i sprzętów świątyni. W swych celach, z których do świątyni patrzeć mogły, modliły się i rozmyślały. Ich rodzice, oddając je do świątyni, ofiarowali je wyłącznie Panu Bogu. Gdy doszły pewnego wieku, wydawano je za mąż; albowiem bardziej wtajemniczeni Izraelici oddawali się w sercu swoim pobożnej nadziei, że z takiej Panu Bogu ofiarowanej dziewicy, narodzi się Mesjasz.

Nie widziałam nigdy, iżby Herod był kiedy odbudowywał świątynię. Wprawdzie za jego rządów niejedno przy niej zmieniono; lecz że Maryja jedenaście lat przed narodzeniem Chrystusa do świątyni wstąpiła, nic nad właściwą świątynią nie pracowano, tylko, jak zwykle, nad zewnętrznymi przybudowaniami.

 

Rzut oka na zatwardziałość faryzeuszów

 

Zatwardziałość i upartość faryzeuszów i kapłanów, ustanowionych przy świątyni, poznać można po braku szacunku, jaki okazywali świętej rodzinie, mimo że wywyższenie jej widzieli.

Najpierw odrzucono ofiarę Joachima; dopiero po kilku miesiącach, na rozkaz Boży, ofiarę jego i jego żony przyjęto. Joachim dostaje się nawet w pobliże świątyni i z Anną, jakkolwiek jedno o drugim nic nie wiedziało zaprowadzonym bywa na ganki pod świątynią. Tutaj się schodzą, tutaj następuje poczęcie Maryi. Kapłani oczekują ich u wyjścia z tych podziemi świątyni. To wszystko stało się na rozkaz Boży. Tylko kilka razy widziałam, że niepłodnych wskutek rozkazu tam prowadzono.
Maryja wstępuje w czwartym roku do świątyni. Pod każdym względem bardzo jest wspaniałą i cudowną. Siostra matki Łazarza była jej opiekunką i mistrzynią. Jej postępowanie było tak wyjątkowe i cudowne, iż sędziwi kapłani wielkie rolki o niej zapisywali. Zdaje mi się też, że te rolki leżą jeszcze wśród ukrytych pism. Potem nastąpiło cudowne objawienie podczas ślubu Józefa, iż gałązka jego sięzazieleniła. Potem historia o trzech królach i pasterzach, potem ofiarowanie Jezusa, świadectwo Anny, i Symeona i nauka dwunastoletniego Jezusa w świątyni.
Na to wszystko nie zważali ani faryzeusze ani kapłani. Mieli głowy zajęte innymi zatargami i intrygami dworskimi. Ponieważ święta rodzina żyła w dobrowolnym ubóstwie i w ukryciu, tłum o niej zapomniał. Głębiej oświeceni, jak np. Symeon, Hanna i inni, wiedzieli o nich, lecz nic nie mówili.
Lecz gdy Jezus wystąpił a Jan dał swe świadectwo, stanęli faryzeusze w takiej sprzeczności do nauki Jezusa, iżby znaków, świadczących o Jego pochodzeniu, chociażby ich nie byli zapomnieli, z pewnością nie byli ogłosili. Panowanie Heroda, a potem jarzmo rzymskie uwikłały ich całkiem w zatargi i intrygi, a wszelki duch od nich ustąpił. Zważywszy, że skoro na świadectwo Jana nie zwracali uwagi, a po straceniu jego o nim zapomnieli, nauki i cuda Jezusa lekceważyli, o prorokach i o Mesjaszu zupełnie przewrotne mieli pojęcia, Jezusa tak haniebnie sponiewierali i zabili, nie chcieli uznać Jego zmartwychwstania i wszystkich następnych znaków i spełnienia się proroctwa Jego o zburzeniu Jerozolimy: tym mniej dziwić się można, że nie zważali na żadne znaki, świadczące o Jego pochodzeniu, albowiem wtenczas Jezus jeszcze nie nauczał, ani cudów nie czynił. Gdyby ich zaślepienie i zatwardziałość nie były tak wielkie, jakżeby aż do dnia dzisiejszego trwać mogły?
Idąc w dzisiejszej Jerozolimie drogą krzyżową, widziałam już częściej pod zupełnie opustoszałym budynkiem wielkie sklepienie lub też więcej z sobą połączonych sklepień, które częściowo się zapadły, częściowo woda do nich się dostała. Woda sięga aż do płyty stołu z którego środka wznosi się aż do sufitu sklepienia filar, naokoło którego wiszą skrzynki, zapełnione rolkami. Także pod stołem widziałam w wodzie leżące rolki. Te sklepienia są może grobowcami, a ciągną się aż pod górę Kalwaryjską. Zdaje mi się, że to dom, w którym Piłat mieszkał, i że ten zabytek kiedyś jeszcze odkrytym zostanie.

 

Zachariasz otrzymuje obietnicę Jana

 

Widziałam Zachariasza mówiącego do Elżbiety, że jest przepełniony smutkiem, ponieważ zbliża się czas, iż musi iść na ofiarę do świątyni, gdzie, wskutek jego niepłodności, z pogardą na niego spoglądać będą. Zachariasz szedł dwa razy do roku do świątyni. Nie mieszkał on w samym Hebron, lecz w Jucie, oddalonej mniej więcej o kwadrans drogi od Hebron. Pomiędzy obiema miejscowościami leżały jeszcze zapadłe mury, tak iż można było sądzić, ze niegdyś były z sobą złączone. Po innych stronach Hebron leżało jeszcze więcej podobnych szczątków dawnego Hebron, które było niegdyś wielkie jak Jerozolima. W Hebron mieszkali podrzędniejsi, w Jucie przedniejsi kapłani, a Zachariasz był jakoby przewodniczącym wszystkich. Tak jego, jak i Elżbietę niezmiernie tam czczono, ponieważ oboje pochodzili w prostej linii z rodziców pokolenia Aaronowego. Widziałam Zachariasza schodzącego się z licznymi innymi tej okolicy ludźmi na małej majętności, którą w okolicy Juty posiadał, a która składała się z ogrodu z altanami, z domu i studni. Podczas nawiedzenia Maryi również tam był ze świętą rodziną. Nauczał i modlił się z ludźmi, jakby przygotowując się na uroczystość. Mówił im też o swoim wielkim smutku i że mu się wydaje, iż mu się coś wydarzy. Widziałam go idącego w towarzystwie tych ludzi do Jerozolimy, widziałam też, że tutaj jeszcze 4 dni czekać musiał, za nim na niego kolej ofiarowania przyszła. Modlił się aż, do tego czasu w przodku w świątyni. Lecz gdy na niego przyszła kolej, wszedł do miejsca świętego, znajdującego się przed wejściem do miejsca najświętszego. Odkryto zasłonę u góry nad ołtarzem kadzenia, tak że gołe niebo widzieć było można. Ofiarującego kapłana nie można było widzieć z dworu, była bowiem przegroda; za to wznoszący się dym można było widzieć. Zdawało się, jakoby Zachariasza mówił do innych kapłanów, iż sam pozostać musi, albowiem widziałam tychże z miejsca świętego znowu wychodzących. Zachariasz udał się do miejsca najświętszego, gdzie ciemno było, i zdawało mi się, jakoby był przyniósł tablice, zawierające przykazania i je na złoty ołtarz kadzenia położył. Gdy zapalił ofiarę kadzenia, widziałam po prawej stronie ołtarza blask na niego zstępujący, a w nim jaśniejące postacie. Zachariasz, odstąpiwszy zatrwożony, upadł, jakby w zachwyceniu, na prawą stronę ołtarza. Anioł podniósł go, rozmawiał z nim, a Zachariasz odpowiadał. Widziałam z nieba jakby drabinę do niego prowadzącą, i że dwaj aniołowie po niej do niego schodzili i znowu wchodzili. Jeden z nich wziął coś od niego, zaś drugi włożył w jego bok, jakieś jaśniejące, małe ciało, i to tam, gdzie Zachariasz był rozpiął szatę swą. Zaniemówił. Widziałam, iż zanim wyszedł z miejsca świętego, napisał coś na leżącej tamże tabliczce i ją potem wysłał naprzód do Elżbiety, która o tej samej godzinie także widzenie miała.

Widziałam lud wzruszony i niespokojny, iż Zachariasz tak długo z miejsca św. nie wychodził; już chciano drzwi gwałtem otworzyć. On zaś, zaniósłszy tablicę na powrót do Arki, wyszedł. Nalegano nań, iżby powiedział, dlaczego tak długo w miejscu świętym pozostawał. Chciał mówić, lecz nie mógł i dawał znaki, iż zaniemówił, a potem odszedł. Był on sędziwym, wysokim i bardzo majestatycznej postaci.
Józef był z pomiędzy sześciu braci trzecim z rzędu. Rodzice jego mieszkali w wielkim budynku przed Betlejem, w domu, w którym niegdyś urodził się Dawid, lecz którego tylko jeszcze główne istniały mury. Ojciec jego nazywał się Jakub. Przed domem było wielkie podwórze, a właściwie ogród, w którym znajdowało się źródło, osłonięte z wierzchu domkiem kamiennym; woda z tego źródła wytryskiwała ze łbów zwierzęcych. Ogród otoczony był murami i alejami.
Dom mieszkalny zawierał na dolnym piętrze jedne tylko drzwi, a żadnych okien; zaś na górnym piętrze były okrągłe otwory, nad którymi ciągnęła się szeroka galeria, a na każdym narożniku tej galerii była wieżyczka z kopułą. Z kopuły daleki roztaczał się widok na okolicę. Podobne wieże z kopułą mi były też na pałacu Dawida w Jerozolimie, z takiej też wieży ujrzał Dawid Betsabę. Nad środkiem tą galerią otoczonego płaskiego dachu wznosiło się jeszcze jedno mniejsze piętro, na którym również taka wieża z kopułą się znajdowała.
Tutaj u góry mieszkał Józef z braćmi i pewien sędziwy żyd, ich nauczyciel. Tenże mieszkał na najwyższym piętrze. Wszyscy bracia spali dokoła w jednej izbie, a ich miejsca do spania przegradzały rozwinięte maty, które za dnia ku ścianom zwijano. Widziałam ich bawiących się w swych odgrodzonych miejscach; mieli też zabawki w postaci zwierząt, podobnych do małych mopsów. Nauczyciel udzielał im rozmaitych dziwacznych lekcji, których nie rozumiałam. Ułożywszy na ziemi z prętów rozmaite figury, stawiał w nie chłopców, którzy znowu w inne figury wstępowali i pręty rozkładali, potem znowu je układali w inny sposób i dzielili, aby najrozmaitsze powstające figury wymierzać. Widziałam też ich ojca i matkę, lecz niewiele o dzieci się troszczyli. Nie widziałam ich w żadnej z nimi styczności. Nie wydawali się też być ani dobrymi ani złymi. Józef miał może lat osiem. Był zupełnie innym aniżeli bracia, był bardzo utalentowany i uczył się bardzo dobrze; lecz był prostoduszny, spokojny, pobożny i bez ambicji. Widziałam, że drudzy bracia rozmaite płatali i mu figle i wszędzie nim popychali. Mieli oni oddzielone małe ogrody, a u wejść do tych ogrodów stały przy filarach, nieco zakryte, obrazy podobne do lalek w powijakach. Takie obrazy widuję często, a także na zasłonach w modlitewnikach Anny i świętej Dziewicy, tylko że owa lalka na obrazie w modlitewniku Maryi trzymała na ręku coś podobnego do kielicha, z którego coś wystaje. W tym domu będące obrazy podobne były do lalek w powijakach o okrągłych twarzach, otoczonych promieniami. Mnóstwo takich figur było także w Jerozolimie, mianowicie w dawniejszych czasach, a także pomiędzy ozdobami świątyni. W Egipcie również podobne widziałam, a pomiędzy figurami, które Rachel zabrała ojcu, również były takie, lecz mniejsze. U niektórych żydów takie lalki w powijakach leżały w małych pudełeczkach i koszykach. Przedstawiały one Mojżesza w koszyczku z sitowia, a powijaki oznaczały związanie prawem. Często przy tym pomyślałam: żydzi mieli obrazki, przedstawiające dziecię Mojżesza, my zaś mamy obrazki, przedstawiające Dzieciątko Jezus.

W ogródkach dla chłopców były krzewy, drzewka i zioła. Widziałam, jak w ogródku Józefowym bracia często potajemnie rośliny rozdeptywali lub wyrywali. Obchodzili się z nim zawsze lekceważąco, on zaś cierpliwie to znosił. Ilekroć w krużgankach naokoło przedsionka modlił się, zwrócony ku ścianie, na kolanach, na ziemię go obalali. Raz widziałam, że jeden z nich Józefa, gdy się modlił, kopnął nogą, w plecy, czego Józef jakoby nie zauważył. Brat powtarzał razy tak długo, aż Józef nie upadł, i poznałam, że był zatopiony w Bogu. Nie mścił się jednak, lecz, odszedłszy spokojnie, szukał innego zacisza.
Po zewnętrznej stronie były przybudowane do muru, ogród otaczającego, małe pomieszkania, w których mieszkały dwie podstarzałe niewiasty o zasłoniętych twarzach, co często przy szkołach tamtejszych się zdarzało. Były to służebne domu. Widziałam je wodę noszące do domu, urządzonego na wzór domu Joachima i Anny, widziałam je zwijające posłania i postawiające przed nie plecionki. Drugich braci widziałam często ze służebnymi rozmawiających, im w pracy pomagających; zaś Józef nigdy z nimi nie rozmawiał. Żył zawsze w odosobnieniu. Zdawało mi się, jakoby też córki w domu były.
Rodzice nie koniecznie byli z niego zadowoleni; chcieli, iżby, korzystając z utalentowania swego, przysposabiał się do jakiego świeckiego urzędu, lecz on nie miał do tego żadnej skłonności. Gdy mniej więcej miał lat dwanaście, widywałam go często po drugiej stronie Betlejem, naprzeciwko groty, będącej stajenką, w której później Chrystus Pan się narodził, u kilku bardzo pobożnych, sędziwychżydówek, które w pewnej jaskini miały ukryte miejsce do modlitwy. Wisiała w nim lampa, a na ścianie rolka, na której głoski były napisane. Nie wiem, czy to były krewne Józefa, lecz sądzę, że prędzej były krewne Anny. Do tych niewiast przychodził Józef często, gdy był zmartwiony, i modlił się z nimi; przebywał też w ich pobliżu u pewnego cieśli, któremu pomagał w robocie i u którego nauczył sięrzemiosła, w czym znajomość sztuki mierzenia bardzo mu się przydała. Wskutek nieprzyjaznego usposobienia braci swych, był Józef zmuszonym, mając mniej więcej lat osiemnaście, w nocy ujść z domu. Pewien przyjaciel z Betlejem dopomógł mu do ucieczki, przynosząc inne szaty. Widziałam go w Libonie ciesielką się trudniącego. Pracował na utrzymanie u pewnej bardzo ubogiej rodziny. Mąż pracował na swoje i rodziny utrzymanie, wyrabiając takie same surowe plecionki, jakie Józef robił, który ludziom tym z wielką pokorą we wszystkim pomagał.

Widziałam go drwa zbierającego i w wiązkach przynoszącego. Rodzice jego sądzili, że go porwano. Gdy go bracia tutaj wyśledzili, zmartwił się. Pozostał jednak u ubogich tych ludzi i przy swym skromnym zatrudnieniu, którego rodzina jego się wstydziła. Widziałam go później w innej miejscowości (Tanach). Tutaj zamieszkiwała zamożna rodzina, a Józef lepszą robotę dla niej wykonywał. Była to mała miejscowość, lecz miała synagogę. Józef żył bardzo pobożnie i w pokorze, a wszyscy ludzie kochali go bardzo i cenili wysoce. Na końcu pracował u pewnego człowieka w Tyberiadzie, gdzie mieszkał sam w pewnym domu nad wodą.
Rodzice jego od dłuższego czasu już nie żyli, z braci dwóch tylko zamieszkiwało jeszcze w Betlejem, inni się rozeszli. Dom rodzinny przeszedł w inne ręce, a cała rodzina szybko podupadła. Józef był bardzo pobożnym i gorąco o przyjście Mesjasza się modlił. Widziałam, że wobec płci żeńskiej zawsze był nieśmiałym. Krótko przedtem, nim go, celem zawarcia ślubu z Maryją, powołano do Jerozolimy, zamierzał urządzić sobie przy swym mieszkaniu jeszcze więcej osamotniony kącik, w którym by się mógł modlić. Wtem ukazał mu się wśród modlitwy Anioł i powiedział mu, aby tego nie czynił, albowiem, jak niegdyś patriarcha Józef w Egipcie w tym czasie stał się z woli Bożej zawiadowcą zboża w Egipcie, tak samo i teraz jemu ma być powierzonym spichlerz zbawienia. Józef, w swej pokorze nie rozumiejąc tych słów anioła, udał się na modlitwę. Wreszcie został powołany do Jerozolimy, aby świętą Dziewicę zaślubił.
Razem z Maryją miano jeszcze 7 innych dziewic zwolnić ze świątyni, by je za mąż wydać. Święta Anna była z tej przyczyny w Jerozolimie u Maryi. Nie chciała ona świątyni opuścić, lecz oznajmiono jej, że musi poślubić męża. Widziałam sędziwego kapłana, który chodzić już nie mógł, jak go niesiono do miejsca najświętszego. Składano ofiarę kadzenia. Ów kapłan siedząc, modlił się z rolki, a wśród widzenia spoczęła ręka jego na owym miejscu księgi proroka Izajasza, w którym napisano jest o korzeniu Jessego, z którego różdżka wyjdzie (Jesse 11,1.) Potem widziałam, że wszystkich mężów z pokolenia Dawidowego w kraju zawezwano do świątyni. Przybyło mnóstwo w szatach świątecznych, którym Maryję przedstawiono. Widziałam wśród nich jednego z okolicy Betlejem, młodzieńca bardzo pobożnego, który zawsze gorąco modlił się o to, by do przyjścia Mesjasza mógł się przyczynić. Pragnął gorąco poślubić Maryję. Lecz gdy Maryja płakała, żadnego nie życząc sobie męża, widziałam, że arcykapłan każdemu z tych mężów podał gałązkę i że każdy swą gałązkę podczas modlitwy i ofiarowania w ręku trzymać musiał. Potem złożono wszystkie gałązki w miejscu najświętszym gdyż ten, którego by gałązka zakwitła, miał zostać mężem Maryi. Tymczasem ów młodzieniec, w jednym z przysionków świątyni, wołał z rozszerzonymi ramionami do Boga i płakał bardzo, gdy ani jego gałązka, ani też żadna inna nie zakwitła. Potem opuścili mężowie świątynię, a zaś ów młodzieniec, poszedłszy na górę Karmel, gdzie od czasów Eliasza zawsze pustelnicy mieszkali, żył tutaj, modląc się o przyjście Mesjasza.
Widziałam, że kapłani jeszcze raz w rozmaitych szukali rolkach, czy czasem jeszcze nie istnieje jaki potomek Dawida, który się nie stawił. Ponieważ zaś w rolkach sześciu braci z Betlejem, jako pochodzących od Dawida, naznaczonych było, z których jeden był nieznany i wszelkie wieści o nim zaginęły, przeto dowiadywali się o niego, i w ten sposób wykryli miejsce pobytu Józefa, który 6 mil od Jerozolimy, przy Samarii w pewnej małej miejscowości nad rzeczką pracował pod innym majstrem jako cieśla. Mieszkał tutaj sam jeden w pewnym domku nad wodą. Doniesiono mu, iż do świątyni przybyć musi. Przyszedł w swym najlepszym, ubiorze. Dano mu również gałązkę, a gdy ją na ołtarz chciał położyć, wykwitł z jej czubka biały kwiat, podobny do lilii. Widziałam światłość, jakby Ducha św., na niego zstępującego. Zaprowadzono potem Józefa do komory, w której była Maryja, a ona przyjęła go jako męża swego.

Ślub przypadł, zdaje mi się, według naszej rachuby, na 23 stycznia. Obchodzono go w Jerozolimie, przy górze Syjon, w pewnym domu, gdzie często podobne uroczystości się odbywały. Owe siedem dziewic, które razem z Maryją ze świątyni zwolniono, już się były porozjeżdżały. Zawezwano je na powrót do świątyni, poczym towarzyszyły Maryi po ślubie w uroczystym pochodzie do Nazaret, gdzie Anna cały jej domek urządziła. Wesele trwało 7 lub 8 dni. Uczestniczyły w nim niewiasty i dziewice, towarzyszki Maryi podczas jej pobytu w świątyni, prócz tego liczni krewni Joachima i Anny, również dwie córki z Gofny. Zabito mnóstwo jagniąt i ofiarowano Bogu.

Widziałam bardzo dokładnie szatę godową Maryi. Suknię spodnią miała wełnianą, bez rękawów, ramiona owinięte były przepaskami z białej wełny. Piersi pokrywał aż do szyi biały, klejnotami, perłami itp. naszyty kołnierz. Potem włożyła na się przestronną, z przodu otwartą szatę. Ta szata była od góry do dołu jak płaszcz obszerna, były też przy niej szerokie rękawy. Niebieskie tło sukni przeplatane było wielkimi pąsowymi, białymi i żółtymi różami z listkami, na wzór staroświeckich ornatów, zaś górny rąbek sukni przylegał do białego kołnierza u szyi. Dolny brzeg obszyty był frędzlami i ozdobami. Na tej sukni zwierzchniej nosiła rodzaj szkaplerza z jedwabiu w złote i białe kwiaty; przed piersiami naszyty był szkaplerz perłami i klejnotami, na pół łokcia był szeroki i spadał ponad przednim otworem sukni aż do rąbka tejże. U dołu były frędzle i guziki. Taśma, tej samej co szkaplerz długości, wisiała na plecach, zaś krótsze i węższe na ramionach. Pod pachami przednia część szkaplerza ściągnięta była z tylnązłotymi sznurkami czy też łańcuszkami, przez co szeroka górna część sukni była ściągnięta, zaś napierśnik przylegał tak, że kwiecista materia z pomiędzy sznurków cokolwiek wystawała. Szerokie rękawy spięte były na pośrodku ramienia i przedramienia klamrami i tworzyły bufy naokoło ramion, łokci i rąk. Na tym stroju miała długi, błękitny płaszcz. Pod szyją był zapięty kosztowną spinką, a naokoło szyi znajdowała się na płaszczu biała fryza jakby z piór lub strzępków jedwabiu. Płaszcz opadał na oba ramiona, lecz po bokach znowu na przodek występował, kończąc się wreszcie w tyle spiczastą powłoką. Rąbek haftowany był złotymi kwiatami. Włosy jej niewymownie pięknie były trefione. Na środku były rozczesane i podzielone w liczne cienkie, nie splecione promienie. Podwiązane były białym jedwabiem i perłami, formując w ten sposób wielką siatkę, która, spadając na ramiona, pokrywała plecy aż do środka płaszcza jakby spiczasto kończącą się tkaniną. Włosy były na wewnątrz zwijane, a cały brzeg tej sieci z włosów otaczał strój z frędzli i pereł.

Na głowie miała najpierw wianek z białego, surowego jedwabiu czy też wełny, u góry trzema wstążkami z tej samej materii w pęczek ściągnięty. Nad tym spoczywała mniej więcej jak dłoń szeroka korona, obsadzona licznymi różnego koloru klejnotami, trzema klamrami złączona, spojonymi na czubku gałką.

W lewej ręce miała wianek z białych i pąsowych jedwabnych róż, w prawej piękny pozłacany lichtarz bez nogi; nad i pod tą częścią lichtarza, gdzie się go chwytało, była rękojeść z gałkami, podobnie jak u berła. Lichtarz był ku środkowi coraz grubszym, a czubek miał kształt talerzyka, z którego białawy płomień wychodził.

Trzewiki składały się z dwóch prawie jak palec grubych sandałów z obcasami pod podeszwą i pod piętą. Całe sandały były z zielonej materii, tak jakby stopa stała na trawniku, a dwoma białymi, pozłacanymi rzemieniami do nóg były przytwierdzone. Dziewice, przebywające w świątyni, tak ślicznie uczesały Maryję. Widziałam, jak ją czesały, kilka dziewic było tym zajętych, a szło to niesłychanie szybko.

Anna przyniosła owe piękne szaty; zaś Maryja tak była pokorną, iż wcale ich przywdziać nie chciała.
Po ślubie podwinięto sploty jej włosów naokoło głowy, zdjęto koronę, zawieszono jej śnieżnej białości welon, sięgający aż do połowy ramion, a na welon wsadzono znowu koronę jej na głowę. Święta Dziewica miała czerwonawo — żółte włosy i ciemne, wysokie, delikatne brwi, bardzo wyniosłe czoło, wielkie ku ziemi spuszczone oczy z długimi, ciemnymi rzęsami, delikatny, prosty, podługowaty nos, bardzo szlachetne, miłe usta, spiczasty podbródek, była wzrostu średniego, a kroczyła w swym bogatym stroju bardzo skromnie i poważnie. W czasie wesela przebrała się w inną, w paski, mniej wspaniałą suknię, z której strzępek posiadam pomiędzy relikwiami. Ową w paski suknię nosiła także w Kanie i podczas innych uroczystości. Suknię ślubną miała jeszcze kilka razy na sobie w świątyni.
Ludzie bardzo zamożni zmieniali suknie podczas wesela trzy do czterech razy. W tych strojnych szatach była Maryja podobną do sławnych niewiast późniejszych czasów, jak np. do cesarzowej Heleny, a nawet do Kunegundy, jakkolwiek pojedynczy strój niewiast żydowskich od stroju tychże się odróżniał, podobnemu więcej do rzymskiego.
Józef nosił długą, szeroką, niebieską sukmanę, zapinaną od piersi aż do obwódki na sznury i guziki. Po bokach były szerokie rękawy, także sznurami ściągane; były owe szeroko podwinięte, a wewnątrz jakby opatrzone kieszeniami. Naokoło szyi miał jakby brunatny kołnierz, rodzaj stuły, a z piersi zwieszały się dwie białe wstęgi. Po ślubie poszedł Józef do Betlejem, gdzie miał do załatwienia interesy, zaś Maryja udała się z dwunastu lub piętnastu niewiastami i dziewicami do domu Anny przy Nazaret. Szły pieszo. Gdy Józef powrócił, widziałam uroczystość w domu Anny. Prócz zwykłych domowników było mniej więcej sześciu gości i kilkoro dzieci. Na stole stały kubki. Święta Dziewica miała na sobie czerwonymi, niebieskimi i białymi kwiatami haftowany płaszcz, na twarzy welon przeźroczysty, a na nim welon czarny.
Widziałam potem Józefa i Maryję w domu w Nazaret. Józef miał na przedzie domu, przed kuchnią, osobne miejsce, trójkątną komorę. Oboje byli nieśmiali i bojaźliwi wobec siebie. Zachowywali się bardzo spokojnie, modląc się.
Raz widziałam, że Anna zabierała się w podróż do Nazaret. Niosła tłumoczek pod pachą, chcąc go zanieść Maryi. Szła przez równinę i zagajenie do Nazaret, leżącego przed pagórkiem. Maryja bardzo płakała i towarzyszyła Annie kawałek drogi z powrotem. Józef był w przedniej części domu, sam jeden w swym przedziale.
Nie mieli właściwego gospodarstwa. Wszystko dostawali od Anny. Widziałam, że Maryja przędła, szyła, lecz wielkimi ściegami. Szaty miały mało szwów i składały się z wielkich szmat. Widziałam ją także haftującą i wykonującą roboty białymi pręcikami. Gotowała bardzo pojedyncze potrawy, a podczas gotowania pieczono chleb w popiele. Żywili się także owczym mlekiem, a co do mięsa, przeważnie gołębiami.

 

NAJŚWIĘTSZE WCIELENIE

Święty Domek w Nazaret

 

Domek w Nazaret, który Anna urządziła dla Maryi i Józefa, był Anny własnością. Ze swego mieszkania mogła tam dotąd bocznymi drogami, nie widziana od nikogo, zajść w przeciągu pół godziny. Domek stał niedaleko bramy; z przodu było małe podwórze, a w pobliżu stała studnia, do której się schodziło po kilku stopniach. Leżał on przy pagórku, nie był jednak wbudowany, lecz dzieliła go od niego z tylnej strony wąska droga, z pagórka skopana, a u góry wychodziło na pagórek małe, drzewem wykładane okno. Tylna część domku miała trzy kąty, leżała też wyżej aniżeli przednia część. Dolna część stała w skałach, zaś górna lżej murowaną była. W tej tylnej części była sypialnia Maryi, tutaj też zwiastował jej Anioł. Ta izdebka miała, wskutek poustawianych naokoło murów plecionych ścian ruchomych, grubszych od zwyczajnych cienkich, parawanów, formę półokrągłą. Do andrutów podobne desenie były w nie wplecione, użyto też podczas plecenia rozmaitych kolorów, by desenie wydobyć. Łóżko Maryi stało po prawej stronie, poza plecionym parawanem. Po lewej stronie stały szafeczka i mały stół ze stołkiem; było to miejsce, gdzie św. Dziewica się modliła.

Miejsce to było oddzielone od reszty domku kominkiem. Kominek ów składał się z muru o kilku stopniach, z którego środka, nad nieco wywyższonym ogniskiem wychodził dymnik, aż pod dach, Dach ów miał u góry otwór, zaś koniec dymnika tworzyła na dwór wychodząca rura, nad którą znajdował się mały daszek. Widziałam, że później na czubku dymnika wisiały dwa małe dzwonki. Z prawej i lewej strony, obok dymnika, prowadziły ponad ukosem wznoszącymi się schodami o trzech stopniach drzwi do izby Maryi. W kominie były rozmaite otwory, a w nich małe naczynia, które jeszcze w Loretto widzę. Za kominem była ustawiona belka z drzewa cedrowego, do której jedna ściana komina przybudowaną była.

Od tej prosto stojącej belki prowadziła belka poprzeczna do środka muru tylnego, a w tę belkę poprzeczną znowu inne belki z obu ścian bocznych prowadziły. Te belki były niebieskawe, a żółte ozdoby znajdowały się na nich. Pomiędzy nimi widzieć było można dach, wyłożony wewnątrz wielkimi liśćmi i matami, przyozdobionymi na trzech, narożnikach gwiazdami. Gwiazda, znajdująca się naśrodkowym rogu, była wielką jak jutrzenka. Później więcej było gwiazd na matach, którymi dach był wewnątrz wyłożony. Nad poziomą belką prowadzącą od dymnika do ściany tylnej, było w pośrodku okno, a pod oknem przytwierdzona była lampa. Pod dymnikiem leżała także belka. Dach nie był spiczasty, ani wysoki, lecz tak spłaszczony, że dokoła poza krawędzią chodzić było można. Czubek dachu był zupełnie płaski, tędy wychodziły na dwór dymnik i rura, nad którą był mały daszek.

Gdy święta Dziewica wyprowadziła się po śmierci Józefa w pobliże Kafarnaum, pozostawiła domek święty pięknie przystrojony, jak święty modlitewnik, często też z Kafarnaum tam przychodziła, by odwiedzić miejsce na którym wcielił się, Jezus Chrystus i by się pomodlić. Piotr i Jan, ilekroć przyszli do Palestyny, zawsze wstępowali do domku w Nazaret i w nim konsekrowali. Tam, gdzie było ognisko, stał ołtarz. Szafeczka, której używała Maryja, było miejscem do przechowywania Przenajświętszego Sakramentu i stała na ołtarzu.

Już często miałam widzenie o przeniesieniu świętego domku do Loretto. Długi czas nie chciałam w to wierzyć, lecz zawsze znowu to widzenie miałam. Widziałam, jak siedmiu Aniołów unosiło domek ponad morzem. Nie miał spodu, lecz lśniło się pod nim od światła. Po obu stronach domku były jakby antaby. Trzej Aniołowie po jednej, trzej po drugiej stronie domek unosili. Jeden unosił naprzód, otoczony wielką jasnością.

Przypominam sobie, że tylna część domku z kominkiem, z ołtarzem Apostołów i okienkiem do Europy przeniesioną została, a myśląc o tym, zdaje mi się, jakoby reszta w nieco niebezpiecznej postawie przy tym wisiała, jakby zapaść się miała. Widzę w Loretto także krzyż, który święta Dziewica w Efezie miała, a który z rozmaitego zrobiony jest drzewa, który też Apostołowie później mieli. Przed tym krzyżem liczne dzieją się cuda. Mur świętego domku w Loretto jest jeszcze zupełnie ten sam co dawniej. Nawet belka, która pod kominem leżała, razem z domkiem przeniesioną została. Cudowny obraz Matki Boskiej stoi na ołtarzu Apostołów.

 

Zwiastowanie Najświętszej Maryi Pannie

 

Miałam widzenie o Zwiastowaniu Najświętszej Maryi Pannie w dzień święta kościelnego Widziałam świętą Dziewicę krótko po Jej ślubie w domku w Nazaret. Józefa nie było w domu; udał się bowiem z dwoma bydlętami jucznymi w drogę do Tyberiady po swe narzędzia. Za to Anna była w domu oraz jej służebna i jeszcze dwie dziewice, które razem z Maryją były w świątyni. W domu urządziła Anna na nowo wszystko.

Nad wieczorem modliły się wszystkie, stojąc około okrągłego stołka, a potem jadły ziółka. Anna krzątała się jeszcze długo w domu, zaś święta Dziewica weszła po kilku stopniach do swej izdebki. Tutaj włożyła na się długą, wełnianą, białą suknię z pasem, a na głowę włożyła białawo — żółty welon. Potem weszła służebna, a zapaliwszy kilkuramienną lampę, znowu się oddaliła. Maryja, odsunąwszy od ściany niski, złożony stolik, postawiła go na środek izdebki. Stolik ten miał półokrągłą płytę, zwieszającą się przed dwiema nogami; jedna z tych nóg składała się z dwóch części, a jedną połowę wysunąć było można aż pod okrągłą część płyty, tak że stolik stał na trzech nogach. Maryja nakryła stolik najpierw czerwonym, a potem białym, przezroczystym obrusem z frędzlami u dołu, a z haftowaną ozdobą na środku, zwieszającym się po tej stronie stolika, która nie była okrągłą. Okrągła strona stolika pokrytą była białym obrusem. Gdy stolik był uszykowany, położyła Maryja przed nim małą, okrągłą poduszeczkę, a oparłszy obie ręce na stolik, przyklękła. Plecami zwróconą była ku łożu, drzwi komórki były po jej prawej stronie. Na podłodze rozpostarty był dywan. Maryja, spuściwszy welon przed twarz, złożyła ręce przed piersią. Widziałam ją długo w tej postawie modlącą się jak najżarliwiej. Modliła się o zbawienie i o króla obiecanego, i ażeby i jej modlitwa też pewien udział miała w Jego posłannictwie. Klęczała długo jakby w zachwyceniu, z obliczem ku niebu wzniesionym; potem, skłoniwszy głowę ku ziemi, modliła się.
Potem spojrzała ku prawej stronie i spostrzegła jaśniejącego młodzieńca z rozpuszczonym, żółtym włosem. Był to archanioł Gabriel. Nogami nie dotykał ziemi. W ukośnej linii przypadł z góry w pełni światła i blasku do Maryi. Cała izdebka pełna była światłości, wobec której nikło światło lampy. Anioł z nią rozmawiać począł, obie ręce przed piersiami z lekka od siebie rozszerzając. Widziałam, że słowa w kształcie złotych głosek wychodziły z ust jego.
Maryja odpowiadała, nie podnosząc nań wzroku. I znowu mówił Anioł, a Maryja, jakby na rozkaz Anioła, uchyliwszy nieco welonu, spojrzała na niego i rzekła: “Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego”. Teraz widziałam ją w głębokim zachwyceniu. Stropu izdebki już nie widziałam. Obłok światła był nad domem, a świetlana droga aż do otwartych niebios. W źródle tej światłości widziałam obraz Trójcy Przenajświętszej.

Wyglądał jak trój graniaste światło, a w nim widziałam to, o czym myślałam: Ojca, Syna, Ducha świętego.
Gdy Maryja wyrzekła: “Niech mi się stanie według słowa Twego”, widziałam postać Ducha św. z twarzą ludzką i otoczonego blaskiem jakby skrzydłami. Z piersi i rąk widziałam i trzy strugi światła w prawy bok świętej Dziewicy wnikające, a pod jej sercem w jedno spływające. W tej chwili Maryja na wskrośbyła oświeconą i jakby przejrzystą; zdawało się jakoby nieprzezroczystość pierzchała jak noc przed tym wylewem światła.
Podczas gdy Anioł, a razem z nim promienie światła znowu znikały, widziałam, jak przez smugę światła, ciągnącą się za nim do nieba, liczne zamknięte białe róże o zielonych listkach spadały na Maryję, która, całkiem w sobie zatopiona, wcielonego Syna Bożego oglądała w sobie jako małą, ludzką postać świetlaną z wszystkimi rozwiniętymi członkami, nawet paluszkami. Było to około północy, kiedy tę tajemnicę widziałam.
Po niejakim czasie weszły Anna i drugie niewiasty; lecz widząc Maryję w zachwyceniu, znowu wyszły z izdebki. Teraz powstała święta Dziewica, poszła do ołtarzyka przy ścianie, a wysunąwszy wizerunek dzieciątka w pieluszkach, modliła się przed nim, stojąc pod lampą. Dopiero nad ranem udała się na spoczynek. Liczyła nieco więcej aniżeli 14 lat.
Anna miała łaskę wewnętrznej współwiedzy. Maryja wiedziała, że poczęła Zbawiciela, owszem jej wnętrze było przed nią odkryte, tak więc już wtenczas wiedziała, że królestwo jej Syna będzie nadprzyrodzonym, a dom Jakuba kościołem, zjednoczeniem odrodzonej ludzkości. Wiedziała, że Zbawiciel będzie królem Swego ludu, że czystym uczyni lud i da mu zwycięstwo, że jednak dla zbawienia ludzkości cierpieć będzie i umrze.
Pokazano mi też, dlaczego Zbawiciel przez 9 miesięcy w łonie matki chciał pozostawać i jako dziecię się narodzić, a nie w postaci doskonałej, jak Adam wystąpić, ani też przyjąć rajskiej piękności Adama. Wcielony Syn Boży chciał na nowo uświęcić poczęcie i narodzenie, przez upadek grze-chowy tak bardzo skażone. Maryja stała się Jego matką. Nie przyszedł pierwej, ponieważ Maryja była pierwszą i jedyną niewiastą niepokalanie poczętą. Jezus żył lat trzydzieści trzy i trzy razy po sześć tygodni,
Myślałam sobie jeszcze: tu w Nazaret jest inaczej niż w Jerozolimie, gdzie niewiastom nie wolno do Świątyni wstępować. Tutaj w tym kościele w Nazaret, jest dziewica sama Świątynią, a w niej święte Świętych.

 

Nawiedzenie Maryi

 

Zwiastowanie Maryi nastąpiło przed powrotem Józefa. Jeszcze nie był osiadł w Nazaret, gdy się wybrał z Maryją w podróż do Hebron. Po poczęciu Jezusa, Dziewica święta gorąco pragnęła odwiedzić ciotkę swą Elżbietę.
Widziałam ją z Józefem w podróży ku południowi. Raz widziałam ich nocujących w pewnej chacie o plecionych ścianach, porosłej liściem i pięknymi białymi kwiatami. Stamtąd mieli jeszcze około 12 godzin drogi do domu Zachariasza. Blisko Jerozolimy zboczyli na wschód, by samotniej podróżować. Ominąwszy pewne miasteczko, dwie godziny od Emaus, szli drogami, którymi Jezus później często chodził. Mimo to długą tę drogę odbyli bardzo szybko. Musieli jeszcze przebyć 2 góry. Widziałam ich, jak siedząc między tymi górami, krople balsamu, zebrane po drodze, mieszali z wodą do picia i chleb jedli. W górach były urwiste skały z pieczarami. Doliny były bardzo urodzajne. Na drodze spostrzegłam osobliwie jeden kwiat o delikatnych, zielonych listkach, z gronem kwiatów, złożonym z 9ciu bladoczerwonych dzwonków.

Maryja miała na sobie brunatną wełnianą suknię, na niej inną szarą z paskiem, a na głowie żółtawą chustkę. Józef niósł w tłumoczku długą, brunatną szatę z kapturem i z wstążkami z przodku, którą Maryja przywdziewała, ilekroć szła do Świątyni lub synagogi.
Dom Zachariasza na oddzielnym stał pagórku, inne domy stały naokoło. Niedaleko stąd przepływał dość wielki strumyk z góry.
Elżbieta poznała w widzeniu, że jedna z jej rodu porodzi Mesjasza, myślała też o Maryi, tęskniła za nią, bardzo i widziała w duchu, że do niej przychodzi. Przygotowała u wejścia do domu po prawej stronie pokoik z siedzeniami. Tutaj oczekiwała tej, której się spodziewała, często długo wyglądając, czy jej nie ujrzy. Gdy Zachariasz powracał ze świąt Wielkanocnych, widziałam, że Elżbieta z wielkiej tęsknoty, znaczną przestrzeń uszła z domu ku Jerozolimie. Gdy ją powracający Zachariasz spotkał, przeląkł się bardzo, widząc ją w obecnym stanie tak od domu oddaloną. Powiedziała mu, że czuje się wzruszona i że zawsze ma na myśli, iż jej krewna Maryja przychodzi do niej z Nazaret. Lecz Zachariasz nie przypuszczał, iżby nowo zaślubiona teraz tak daleką chciała odbywać drogę. Nazajutrz widziałam znowu Elżbietę w tym samym wzruszeniu umysłu wychodzącą w drogę, i świętą rodzinę ku niej się zbliżającą.
Elżbieta była w podeszłym wieku i wysokiego wzrostu, miała delikatną, małą twarz, a głowa jej była okryta. Znała Maryję tylko z opowiadania. Święta Dziewica, spostrzegłszy Elżbietę, poznała ją natychmiast, i wyprzedziwszy Józefa, który się zatrzymał, pobiegła jej naprzeciw. Maryja była już pomiędzy pobliskimi domami, których mieszkańcy, zdumieni jej pięknością i wzruszeni całą jej postacią, cofali się z pewną skromnością. Gdy się zeszły, przywitały się uprzejmie, podając sobie ręce, i widziałam w Maryi światłość, a z niej promień w Elżbietę wnikający, a Elżbietę zaś dziwnie wzruszoną. Nie zatrzymywały się przed ludźmi, lecz prowadząc się pod rękę, poszły przez podwórze do drzwi domu, gdzie Elżbieta jeszcze raz Maryję powitała. Józef, udawszy się na bok do otwartego przysionka domu Zachariasza, przywitał pokornie sędziwego kapłana, który miał tablicę i pisząc na niej, mu odpowiadał.
Maryja i Elżbieta weszły w dom do przysionka, gdzie też znajdowało się ognisko. Tutaj padłszy sobie w objęcia, ucałowały sobie twarze, a widziałam światło pomiędzy obie spływające. Wtedy Elżbieta, przejęta serdecznym uniesieniem, cofając się nieco z wzniesionymi rękami, zawołała: “Błogosławionaś ty między niewiastami i błogosławiony Owoc żywota twojego. A skądże mnie to, że przyszła matka Pana mego do mnie? Albowiem oto, jako stał się głos pozdrowienia twego w uszach moich, skoczyło od radości dzieciątko w żywocie moim. A błogosławionaś, któraś uwierzyła, albowiem spełni się to, co jest powiedziane od Pana.”
Wśród ostatnich słów zaprowadziła Maryję do przygotowanej izdebki, by usiadła. Było do niej tylko kilka kroków. Maryja puściła rękę Elżbiety, którą trzymała, a złożywszy ręce na krzyż na piersiach, w natchnieniu wypowiedziała hymn: “Wielbi dusza moja Pana, i rozradował się duch mój w Bogu, Zbawicielu moim. Iż wejrzał na niskość służebnicy Swojej. Albowiem oto odtąd błogosławioną mnie zwać będą wszystkie narody. Albowiem uczynił mi wielkie rzeczy, który możny jest i święte imię Jego. A miłosierdzie Jego od narodu do narodów, bojącym się Jego. Uczynił moc ramieniem Swoim, rozproszył pyszne myślą serca ich. Złożył mocarze z stolicy, a podwyższył niskie. Łaknące napełnił dobrami, a bogaczy z niczym puścił. Przyjął Izraela, sługę Swego, wspomniawszy na miłosierdzie Swoje. Jako mówił do ojców naszych, Abrahamowi i nasieniu jego na wieki.” Widziałam, że Elżbieta cały ten hymn z równym natchnieniem razem z Maryją odmawiała. Teraz usiadły na niskich stołkach, a na stoliku był mały kubek. Mnie zaś tak było błogo! Siadłam więc także blisko nich i całą z nimi odmówiłam modlitwę.

Józefa i Zachariasza widzę jeszcze razem. Rozmawiają ze sobą, pisząc na tabliczce, ciągle o tym, że bliskim jest Mesjasz. Zachariasz jest to wysoki, piękny starzec w szatach kapłańskich. Siedzą po stronie domu w otwartym przedsionku, wychodzącym na ogród. Elżbieta z Maryją siedzą teraz w ogrodzie, pod wielkim, szerokim drzewem na dywanie. Za drzewem jest studnia; za pociągnięciem czopa, wytryska z niej woda. Widzę trawę i kwiaty dokoła i drzewa z małymi, żółtymi śliwkami. Jedzą małe owoce i placki z podróżnej torby Józefa. Jakaż wzruszająca prostota i umiarkowanie! Dwie służące i dwaj słudzy są w domu. Zastawiają stół pod drzewem; Józef i Zachariasz przystępują i nieco jedzą. Józef chciał zaraz wracać, lecz pozostanie 8 dni. Nic nie wie, że Maryja poczęła. Niewiasty nie mówią o tym, obie były ze sobą w duchowym związku pod względem swych uczuć.

Gdy wszyscy byli razem, odmawiali rodzaj litanii, i widziałam podczas odmawiania tejże, ukazujący się krzyż, a przecież nie było jeszcze wtedy Krzyża. Zdawało się nawet, jakoby dwa krzyże się nawiedzały.
Wieczorem siedzieli znowu wszyscy razem przy lampie pod drzewem w ogrodzie. Pod drzewem, rozpostarte było nakrycie w kształcie namiotu, a niskie krzesełka z poręczami stały dokoła. Józefa i Zachariasza widziałam potem idących do modlitewnika, a Elżbietę i Maryję do swej izdebki. Były do głębi przejęte i odmawiały razem „Magnificat.” Święta Dziewica miała czarny, przezroczysty welon, który opuszczała, gdy rozmawiała z mężczyznami.
Zachariasz zaprowadził nazajutrz Józefa do innego ogrodu, oddalonego od domu. Zachariasz jest we wszystkim miłujący porządek i dokładność. Ogród zasadzony jest pięknymi drzewami i krzewami, pełnymi owoców. W środku jest aleja, a na końcu domek, do którego prowadzi wejście z boku. U góry domku są otwory z zasuwami w miejsce okien. Stoi tam plecione łoże, wyścielone mchem lub innym delikatnym zielem, a także dwie białe figury wielkości dziecka. Nie wiem właściwie, skąd one się tam dostały, ani też, co oznaczają, lecz wydają mi się bardzo podobne do Zachariasza i Elżbiety, chociaż daleko młodziej wyglądają. Maryję i Elżbietę widzę często ze sobą: Maryja we wszystkim w domu dopomaga i przygotowuje rozmaite przybory dla dziecka; haftuje z Elżbietą wielki dywan, na posłanie dla Elżbiety. Pracują też dla ubogich.
W nieobecności Maryi, Anna posyła często służebnicę do Nazaret do domu Maryi, by doglądać, a nawet ją samą raz tam widziałam.
Zachariasza i Józefa widziałam nazajutrz noc spędzających w ogrodzie, oddalonym od domu. Częścią spali w altanie, częścią modlili się pod gołym niebem. Wrócili do domu przed świtem. Elżbieta i święta Dziewica pozostały w domu. Zawsze, rano i wieczorem, odmawiają pospołu hymn „Magnificat,” który Maryja w chwili pozdrowienia Elżbiety od Ducha św. była otrzymała. Przy odmawianiu stoją w izdebce Maryi, jakby w chórze, przy ścianach naprzeciw siebie, mając ręce na piersiach na krzyż złożone i welony spuszczone na twarz. Podczas odmawiania drugiej części „Magnificat,” odnoszącej się do obietnicy Boga, widziałam dzieje, które poprzedzały tajemnicę Najświętszego Wcielenia i Przenajświętszego Sakramentu Ołtarza, od Abrahama aż do czasów Maryi. Widziałam Abrahama, jak ofiaruje Izaaka, widziałam tajemnicę Arki Przymierza, którą Mojżesz w nocy przed wyjściem z Egiptu był otrzymał, a która dała mu moc wyruszenia i przezwyciężenia wszystkiego. Poznałam jej stosunek do najświętszego wcielenia, i zdawało się jakoby ta tajemnica teraz w Maryi się spełniła lub ożyła. Także widziałam proroka Izajasza i jego proroctwo o Dziewicy, jako też począwszy od niego aż do czasu Maryi obrazy zapowiadające Najśw. Sakrament. Przypominam sobie, iż słyszałam słowo: od ojców do ojców aż do Maryi jest po kilkakroć 14 pokoleń. Widziałam też krew Maryi w jej przodkach rozpoczynającą się i jak ta krew coraz bardziej ku wcieleniu się zbliżała. Nie mam słów, by to jaśniej opisać, mogę tylko powiedzieć, że raz tu, raz tam widziałam ludzi najrozmaitszego rodzaju, i jakoby promień światła z nich się wysuwał, na końcu którego widziałam Maryję zawsze taką, jaką w tej chwili u Elżbiety była. Widziałam ten promień najpierw z tajemnicy Arki Przymierza wychodzący i do Maryi się posuwający. Potem widziałam Abrahama, a od niego promień znowu w Maryi się kończący, i tak dalej. Abraham musiał mieszkać wówczas zupełnie w pobliżu obecnego pobytu; podczas odmawiania bowiem “Magnificat” widziałam, jak ów promień tuż z niego wychodził, podczas gdy promienie osób, stojących matce Bożej co do czasu bliżej, z dali przychodzące widziałam. Te promienie tak były delikatne i jasne jak promienie słońca, gdy słońce przez otwór świeci. Krew Maryi widziałam w takim promieniu czerwono i lśniąco połyskującą, a powiedziano mi: “Patrz! tak niepokalaną, jak to światło czerwone, musi być krew dziewicy, z której Bóg człowieczeństwo ma przyjąć!”

Raz też widziałam, że nad wieczorem Maryja i Elżbieta wyszły na wioskę Zachariasza. Zabrały ze sobą małe bułeczki i owoce w koszyczkach, chciały tam bowiem przez noc pozostać. Józef i Zachariasz podążyli za nimi. Widziałam, jak Maryja im naprzeciw wyszła. Zachariasz miał swą tabliczkę przy sobie; lecz było za ciemno, by mógł pisać, i widziałam Maryję go zagadującą i mu oznajmiającą, że tej nocy będzie mógł mówić.
Widziałam, że schował tabliczkę i że tej nocy z Józefem rozmawiał. Widziałam to i byłam tym zdziwiona; wtedy rzekł mój przewodnik: cóż to jest? i pokazał mi obraz, przedstawiający świętego Goara, jak tenże płaszcz swój na promieniach słońca, jakby na haczyku zawiesił. Pouczono mnie, iż żywa ufność połączona z prostotą, wszystko istotnym czyni i w substancję zamienia. Te dwa wyrazy były dla mnie wielkim wewnętrznym wyjaśnieniem wszystkich cudów; nie umiem tylko tak dokładnie oddać.
Wszyscy przepędzili noc w ogrodzie. Jadali lub przechadzali się parami, rozmawiając lub modląc się, to znowu w małym domku udawali się na spoczynek. Słyszałam też, że w sabat wieczorem Józef do domu powróci, i że Zachariasz aż do Jerozolimy będzie mu towarzyszył. Księżyc świecił, a niebo pięknie gwiazdami było pokryte. Było niewymownie spokojnie i pięknie u tych ludzi świętych.
Było mi też raz danym rzucić okiem na izdebkę świętej Dziewicy. Była to noc; leżała na boku, a rękę trzymała pod głową. Mniej więcej łokieć szeroka smuga z białej wełnianej materii prowadziła od głowy aż do stóp, naokoło brunatnej sukni. Kładąc się na spoczynek, brała jeden koniec tej smugi pod ramię i zawijała ją sobie naokoło głowy i górnej części ciała aż na nogi i znowu w górę, tak że nią zupełnie okrytą była i wielkich kroków robić nie mogła. Czyniła to tuż przy łóżku, które w głowach małą miało wypukłość. Ramiona były do połowy wolne. Zasłona twarzy otwierała się ku piersiom. Często widzę pod sercem Maryi aureolę a w środku tejże niewymownie jasny płomyk. Także ponad ciałem Elżbiety spostrzegam aureolę, lecz światło w niej nie tak jasne.
Gdy się sabat zaczął, widziałam, jak na pewnym miejscu, domu Zachariaszowego, którego jeszcze nie znałam, lampę zapalili i święcili sabat. Zachariasz, Józef i jeszcze około sześć mężów z okolicy modlili się pod lampą, stojąc naokoło skrzyni, na której zapisane leżały zwoje. Z ich głowy zwieszały sięchustki, lecz podczas modlitwy nie robili tyle obrotów i ruchów, jak dzisiejsi żydzi, jakkolwiek raz po raz głowy schylali i ramiona do góry wznosili. Maryja, Elżbieta i jeszcze kilka innych niewiast, stały osobno w zakratkowanej przegrodzie, z której do modlitewnika patrzały. Wszystkie miały głowy okryte płaszczami do modlitwy. Przez cały sabat widziałam Zachariasza w szacie świątecznej, w długiej białej sukni, o niezbyt szerokich rękawach. Owinięty był kilkakrotnie szerokim pasem, na którym pisane były głoski, i z którego zwieszały się rzemienie. Do tej szaty był w tyle kaptur przytwierdzony, który we fałdach z głowy na plecy w kształcie marszczonego welonu w tył opadał. Ilekroć co czynił lub dokądkolwiek chodził, zarzucał tę szatę wraz z końcami pasa na jedno ramię, i w ten sposób podniesioną wtykał na drugiej stronie pod ramieniem za pas. Obie nogi były szeroko owinięte, a to owinięcie trzymały rzemienie, za pomocą których podeszwy do gołych stóp były przymocowane. Pokazał też Józefowi płaszcz swój kapłański, który bardzo był piękny. Był to szeroki, ciężki płaszcz, biało i purpurowo przebłyskujący, a na piersiach trzema ozdobnymi klamrami spinany. Nie miał rękawów.

Gdy się sabat skończył, widziałam ich znowu jedzących. Jedli pospołu w ogrodzie przy domu, pod drzewem. Jedli zielone liście, które zanurzali i zanurzone zielone płatki wysysali; zastawione też były miseczki z małymi owocami i inne miski, z których przezroczystymi, brunatnymi, łopatkami coś jedli, przypuszczam, że to był miód. Widziałam też, że przynoszono małe chleby, które jedli.

Poczym przy blasku księżyca wśród cichej nocy pełnej gwiazd, Józef w towarzystwie Zachariasza, wybrał się z powrotem. Wpierw każdy osobno się pomodlił. Józef znowu tłumoczek swój miał przy sobie, a w nim bułki i mały dzbaneczek, miał także swą u góry zakrzywioną laskę. Zachariasz miał długą laskę z guzikiem u góry. Obaj mieli płaszcze do podróży przez głowy przerzucone. Zanim poszli, uścisnęli Maryję i Elżbietę kolejno, przyciskając je do serca. Całowania wówczas nie widziałam. Rozeszli się bardzo wesoło i spokojnie, obie niewiasty towarzyszyły im jeszcze kawałek drogi. Potem szli sami wśród niewymownie miłej nocy.

Maryja i Elżbieta wróciły teraz do domu, do izdebki Maryi. Paliła się w niej lampa na ramienniku, wystającym ze ściany, jak zawsze, gdy się modliła i na spoczynek kładła. Obie niewiasty stanęły znowu, zasłonięte naprzeciw siebie i odmawiały „Magnificat.” Modliły się całą noc. Przyczyny tych modłów sobie nie przypominam. We dnie widzę Maryję zajętą rozmaitą pracą, np. tkającą nakrycia. — Józefa i Zachariasza widziałam jeszcze w drodze. Nocowali w szopie. Zbaczali często z drogi i zdaje mi się, że rozmaitych ludzi odwiedzali. Trzy dni trwała ich podróż.

Józefa widziałam znowu w Nazaret w swym domu. Anny służebna wszystko mu robiła, przychodząc raz po raz do Anny i odchodząc. Zresztą był Józef sam. Widziałam, że Zachariasz również przybył do domu, Maryja zaś i Elżbieta, jak zawsze, odmawiały „Magnificat” i pracowały nad rozmaitymi rzeczami. Pod wieczór przechadzały się w ogrodzie, gdzie była studnia, co tam jest rzadkością, dlatego też miały zawsze przy sobie dzbanuszek z sokiem.

Wychodziły też na przechadzkę w okolicę, po większej części nad wieczorem, gdy się ochłodziło, gdyż Zachariasza dom stał odosobniony i polami był otoczony. Zwykle o godzinie dziewiątej szły na spoczynek, lecz zawsze znowu przed wschodem słońca wstawały.

Święta Dziewica przez trzy miesiące, aż do narodzenia Jana, pozostała u Elżbiety, jeszcze przed obrzezaniem do Nazaret wróciła. Józef do połowy drogi wyszedł jej naprzeciw i spostrzegł, że była w stanie błogosławionym; lecz się z tym nie odezwał, walcząc z wątpliwościami. Maryja, która się tego z góry obawiała, była poważną i zamyśloną, a to powiększało jego niepokój. W Nazaret udała się Maryja do rodziców diakona Parmenasa, pozostając tamże dni kilka. Niepokój Józefa doszedł do tego stopnia, iż, gdy Maryja do domu powróciła, postanowił uciec. Wtedy ukazał mu się Anioł, pocieszając go.

 

Obrazy uroczyste

 

Widziałam cudowny, prawie niewypowiedziany uroczysty obraz. Kościół wydawał się jakby cienko i delikatnie wychodzący, ośmiograniasty owoc na łodydze, która korzeniami ponad wrzącym źródłem dotykała ziemi. Łodyga była tylko tyle wysoka, że na dole pomiędzy kościołem a ziemią można było przejrzeć. Z przodu było wejście do kościoła ponad źródłem, które zawsze wrzało i coś białego, jakby piasek lub ziemię wyrzucało na obie strony, wszystko naokoło zieleniąc i zapładniając. Z tej strony przedniej nie szedł żaden korzeń przez źródło. Wewnątrz kościoła, w środku, znajdował się jakby torebka nasienna w jabłku, rodzaj przechowku z rozmaitych delikatnych, białych nitek, a w różnych przedziałach, które ów przechowek zawierał, znajdowały się istoty, jak w jabłku ziarna. W posadzce kościoła był otwór, którym prosto we wrzącą studnię można było patrzeć. Widziałam pojedyncze ziarna, jakby zeschłe i zepsute, w studnię wpadające. Podczas tego ów owoc coraz bardziej przybierał postać kościoła, a torebka nasienna stanęła wreszcie w pośrodku jakby artystyczne rusztowanie, jakby przełamany bukiet artystyczny. I widziałam świętą Dziewicę i Elżbietę w niej stojące, i że one same były znowu jakby dwa przybytki Miejsca Świętego i Najświętszego. Widziałam, że obie niewiasty ku sobie się zwracały i nawzajem się pozdrawiały. Wtem wystąpiły z nich dwie postacie, Jan i Jezus. Jan, jakby w kabłąk zwinięty, leżał już w większej postaci, na ziemi; Jezus zaś jako małe świetlane Dzieciątko, zupełnie tak, jak to często w Przenajświętszym Sakramencie widzę, przystępował do niego.

Unosił się w powietrzu, i widziałam, że jakby mgłę białawą ściągał z Jana, na ziemi leżącego; to zaś, co zeń zdjął wpadało otworem w studnię, i tam tonęło. Potem, podniósłszy małego Jana do góry, uścisnął go, i znowu wstąpili w swe matki, które podczas tego śpiewały „Magnificat.”

Widziałam też podczas „Magnificat,” z obu stron przez mury kościoła, Józefa i Zachariasza do nich przystępujących, potem coraz więcej ludzi, całość przybierała coraz bardziej postać kościoła i uroczystości. Naokoło kościoła rosły winne liście, lecz stały za gęsto, trzeba je było wycinać.

Kościół zstąpił teraz na posadzkę, stał się w nim ołtarz, a przez otwór ponad wrzącym źródłem wyrosła chrzcielnica. Liczni ludzie wchodzili drzwiami, i wreszcie odbyła się wielka, prawdziwa uroczystość kościelna. Wszystkie przejścia we formy i akcje były spokojnym rośnięciem. Nie umiem wszystkiego opowiedzieć, słów mi braknie.

W dzień uroczystości świętego Jana inny miałam obraz świąteczny. Ośmiograniasty kościół był przezroczysty, jakby z kryształu lub z promieni wody zbudowany. W środku była studnia źródlana, ponad którą wznosiła się wieżyczka. Widziałam Jana przy niej chrzczącego.
Potem, zmienił się obraz. Ze studni wyrastała kwiatu łodyga, a naokoło niej stało osiem słupów, dźwigających koronę piramidalną, na której stali dziad i babka Anny, Elżbiety i Józefa, a także Maryja i Józef i rodzice Zachariasza, rodzice zaś Józefa nieco dalej od pnia głównego. Jan stał u góry na pniu środkowym. Zdawało się, jakoby głos z niego wychodził, i widziałam narody i królów, do kościoła wstępujących, i z rąk biskupa Przenajświętszy Sakrament otrzymujących. Słyszałam też, że Jan o ich większym szczęściu mówił.

 

Przygotowania świętej Dziewicy do porodzenia Chrystusa. Podróż do Betlejem

 

Widzę świętą Dziewicę od kilku dni u Anny, Józefa zaś samego w do mu w Nazaret, gdzie służąca Anny mu gospodarowała. W ogóle pobierali utrzymanie z domu Anny, dopóki ta żyła. Widzę świętą Dziewicę u Anny dywany i opaski szyjącą i haftującą. Wielki ruch panuje w domu. Joachim zapewne już dawno umarł; widzę drugiego męża Anny w domu i dziewczynkę sześciu do siedmiu lat, która Maryi dopomagała i od niej nauki pobierała. Jeżeli nie była córką Anny, natenczas była córką Marii Kleofasowej i również nazywała się Maria. Widziałam Maryję z innymi niewiastami w pokoju siedzącą i różne wielkie i małe nakrycia przygotowująca. Niektóre z nakryć haftowały złotem i srebrem.
Wielki dywan, przy którym każda haftowała dwoma pręcikami z kłębków nawiniętych pstrą wełną, leżał pomiędzy nimi na skrzyni. Anna była bardzo czynną, to w tę, to w ową biegała stronę, odbierając i podając wełnę. Wszyscy spodziewali się, że Maryja w domu Anny porodzi. Nakrycia itp. przybory przygotowują częścią do połogu Maryi, częścią na podarki dla ubogich. Wszystko już dobrze przygotowane, obficie i nad potrzebę. Nie wiedzą, że Maryja będzie musiała odbyć podróż do Betlejem.
Józef z bydlętami ofiarnymi jest w drodze do Jerozolimy.
Widziałam, że Józef powrócił z Jerozolimy, zapędziwszy tam bydlęta ofiarne i umieściwszy je w domu przed bramą betlejemską, gdzie także przed oczyszczeniem Maryi później wstąpili. Był to dom Esseńczyków. Stąd poszedł do Betlejem, nie odwiedził jednak swych krewnych. Oglądał się za miejscem do budowli i za sposobnością nabycia drzewa i sprzętów; chciał bowiem, skoro Maryja w Nazaret porodzi, następnej wiosny z nią tu się sprowadzić. Wybrał sobie miejsce niedaleko od siedziby Esseńczyków. Niechętnie w Nazaret przebywał.
Z Betlejem wrócił Józef znowu do Jerozolimy celem złożenia ofiary. Gdy w powrocie z Jerozolimy, o północy przechodził przez pole Chimki, mniej więcej 6 godzin od Nazaret, ukazał mu się Anioł, mówiąc, iżby wnet z Maryją udał się do Betlejem, albowiem dziecię jej tamże ma się narodzić, by wziął ze sobą tylko nieco skromnych sprzętów, a osobliwie żeby nie brał żadnych robót koronkowych ani haftowanych nakryć. Anioł oznaczył mu wszystko. Józef wskutek tego bardzo był zatrwożony. Powiedziano mu też, iżby oprócz osła, na którym siedzieć będzie Maryja, jednoletnią zabrał oślicę, która jeszcze nie miała źrebiąt; tę ma puścić, by szła dowolnie, sam zaś ma iść drogą, którą ona pójdzie.
Widziałam Józefa i Maryję w domu w Nazaret, a także Annę. Powiedział im, co mu zwiastowano, i poczęli się wybierać w podróż. Anna była tym bardzo zmartwiona. Święta Dziewica dobrze wiedziała w sercu swoim, iż w Betlejem ma porodzić dziecię, lecz z pokory nic o tym nie mówiła. Wiedziała o tym z proroctw. Wszystkie miejsca proroków, odnoszące się do narodzenia Mesjasza, miała w swej szafeczce w Nazaret, czytała je bardzo często, błagając o spełnienie się proroctw. Otrzymała je od swych nauczycielek przy Świątyni, te też święte niewiasty tychże ją nauczyły. Zawsze modliła się o przyjście Mesjasza, naprzód zawsze nazywała błogosławioną tę, która świętą Dziecinę na świat wyda, i pragnęła jako najniższa sługa u niej służyć. W pokorze swej nie myślała nigdy, żeby ona nią być mogła. Z owych miejsc proroczych wiedziała, że Zbawiciel w Betlejem się narodzi; tym chętniej poddała się woli Bożej i wybrała w podróż, która w tej porze roku była dla niej bardzo uciążliwa, gdyż w górach było mroźno. Maryja niewysłowione miała uczucie, iż tylko ubogą być może i być musi. Nie mogła nic zewnętrznego posiadać albowiem wszystko w sobie miała.

Wiedziała, że stanie się matką Syna Bożego, wiedziała też i czuła, że, jako przez niewiastę grzech na świat przyszedł, tak też przez niewiastę zadośćuczynienie ma się narodzić. Z tym uczuciem powiedziała: “Oto ja służebnica Pańska.” Dowiedziałam się, że Jezus o północy z Ducha świętego się począł i o północy się narodził.

Widziałam, jak Józef i Maryja, w towarzystwie Anny, Maryi Kleofasowej i kilku sług, w cichości z domu Anny wybierali się w drogę. Osioł dźwigał wygodne siodło poprzeczne dla Maryi i jej rzeczy. Na polu Chimki, gdzie Anioł ukazał się był Józefowi, posiadała Anna pastwisko; stąd zabrali słudzy ową jednoroczną oślicę, którą Józef miał wziąć ze sobą. Biegła za świętą rodziną. Tutaj Anna, Maryja Kleofasowa i słudzy, po rzewnym pożegnaniu, rozstali się z Józefem i Maryją. Widziałam ich jeszcze dalej idących i wstępujących do bardzo wysoko położonego domu, gdzie ich dobrze przyjęto. Sądzę, że był to dzierżawca dworu, który nazywał się “domem Chimki,” i należał do owego pola. Można było stąd widzieć bardzo daleko, nawet góry Jerozolimskie.
Potem widziałam świętą rodzinę idącą doliną ku pewnej górze. Było mroźno i śnieg padał. Dolina ta była mniej więcej 4 godziny drogi od domu Chimki oddalona. Maryi bardzo było zimno. Zatrzymawszy się przy pewnym drzewie terebintowym, rzekła: “musimy odpocząć, nie mogę iść dalej.” Józef zrobił jej miejsce pod drzewem. Umieścił także światło na drzewie; widziałam, że to często wśród podróży nocnych czynili. Święta Dziewica błagała gorąco Boga, by jej zmarznąć nie dopuścił. Naraz ogarnęło ją tak wielkie ciepło, że świętemu Józefowi podała ręce, by się nimi zagrzał. Pokrzepiła się tutaj nieco pokarmem. Biegnący z nimi i wskazujący im drogę osioł, również tutaj przystanął. Kiedy indziej rozmaicie około nich biegał; gdzie droga była prosta i nie można było zbłądzić, np. między górami, to pozostawał w tyle, to wybiegał naprzód; gdzie się zaś droga dzieliła, zjawiał się zawsze i wybierał właściwą drogę; gdzie się zaś mieli zatrzymać, tam stawał. Józef mówił tutaj Maryi o dobrym umieszczeniu, jakie pragnął znaleźć w Betlejem. Mówił, że zna gospodę u pewnych dobrych ludzi, gdzie za tanie pieniądze wygodne miejsce mieć będą. Lepiej zapłacić kilka groszy, aniżeli za darmo mieszkać. W ogóle zachwalał jej Betlejem i pocieszał ją. Widziałam potem świętą rodzinę przybywającą przed wielką zagrodę chłopską. Gospodyni nie było w domu.
Gospodarz zbył świętego Józefa, mówiąc, że może jeszcze śmiało iść dalej. Ten dom był mniej więcej 2 godziny od owego drzewa terebintowego oddalony. Poszli więc dalej i znaleźli oślicę w jednej prostej szopie pasterskiej, do której wstąpili. Było tam kilku pasterzy, którzy szopę wysprzątali. Byli dla nich bardzo uprzejmi, dali im słomy i chrustu czy też wiązek sitowia do palenia. Ci pasterze również poszli do domu, z którego świętą rodzinę oddalono, dopowiadając, jaka to piękna, przedziwna niewiasta i jak miły, pobożny mąż są ci podróżni. Żona owego gospodarza również teraz do domu przyszła i wyrzucała mu że ich nie przyjął. Widziałam, że także poszła w pobliże owej szopy, do której podróżni wstąpili, lecz bała się wejść.
Ta szopa znajdowała się po północnej stronie góry, po stronie zaś południowej leżą Samaria i Tebez; a na wschód tej okolicy po tej stronie Jordanu leżały Salem i Ainon, po drugiej stronie, Sukkot. Było to mniej więcej 12 godzin drogi od Nazaret. Owa niewiasta przyszła jednakowoż jeszcze z dwojgiem dzieci i była bardzo uprzejmą i wzruszoną. Przybył i mąż, i prosił o przebaczenie i wskazał im, gdy się nieco pokrzepili, gospodę, mniej więcej godzinę drogi w górę oddaloną. Gdy przed nią stanęli, uniewinniał się gospodarz przed Józefem, iż bardzo wiele ludzi jest w jego domu; lecz gdy święta Dziewica zbliżyła się i prosiła o nocleg, żona gospodarza bardzo się wzruszyła, a także i mąż jej. Zrobił im miejsce w pobliskiej szopie, umieścił także osła; oślicy nie było, biegała po polu. Gdy nie było potrzeba, nie było jej. Była tu dosyć okazała gospoda, kilka domów, sady, ogrody, także krzewy balsamu; lecz ta majętność leżała jeszcze po stronie północnej. Tutaj pozostali przez noc i cały dzień następny; był bowiem sabat. W dzień sabatu przybyła do Maryi gospodyni z trojgiem swych dzieci, a także gospodyni domu, o którym przedtem była mowa, z dwojgiem swych dzieci. Maryja rozmawiała z dziećmi i uczyła je. Miały małe zwoje pergaminowe, z których musiały czytać. Także i mnie wolno było poufale z Maryją rozmawiać. Mówiła mi, jak błogo jej w tym stanie, że nie doznaje żadnych uciążliwości, ale nieraz w sercu swoim niesłychanie czuje się wielką i jakby w sobie samej się unosi; czuje, że zawiera w sobie Boga i człowieka, i że ten, którego zawiera ją nosi.

Józef wyszedł z gospodarzem na jego pola. Ci właściciele gospody polubili bardzo Maryję, i ubolewali wielce nad jej dolą. Chcieli ją u siebie zatrzymać, pokazali jej też pokój, który chcieli jej ustąpić. Lecz nazajutrz rano Józef z Maryją w dalszą wybrali się podróż. Szli teraz nieco więcej ku wschodowi wzdłuż gór, doliną górską oddalając się od Samarii, ku której przedtem zdawało się, że się zbliżają. Było widać świątynię na górze Garizim. Na dachu były liczne figury, jakby lwów lub innych zwierząt, które w słońcu biało połyskiwały.

Zeszli na równinę czyli pole Sychem, a po mniej więcej sześciogodzinnej podróży przybyli do odosobnionego domu wieśniaczego, gdzie ich dobrze przyjęto. Mąż był dozorcą nad polami i ogrodami, należącymi do blisko położonego miasta. Było tutaj cieplej, wszystko też w lepszym, urodzajniejszym znajdowało się stanie, aniżeli tam i gdzie przedtem byli. Strony te były słoneczne, co w Ziemi obiecanej o tej porze roku wielką stanowi różnicę. Ów dom nie zupełnie jeszcze leżał w równinie, lecz na południowym stoku góry, który rozciąga się od Samarii na wschód. Mieszkańcy pochodzili od owych pasterzy, z których córkami ożenili się później słudzy pozostali z orszaku świętych Trzech Króli. Także Jezus tutaj później często nauczał. Były tutaj w domu dzieci którym Józef, nim poszedł dalej, błogosławieństwa udzielił.

Widziałam go z Maryją idącego dalej przez równinę Sychem. Święta Dziewica chodzi czasem pieszo, tak że chwilami na wygodnych miejscach odpoczywają i pokrzepiają się. Mają małe chleby ze sobą, także chłodzący i wzmacniający napój w małych, ozdobnych dzbanuszkach, brunatnych i jak spiż lśniących. Siodło Maryi na ośle nie jest tak urządzone, żeby nogi zupełnie na dół się zwieszały. Po lewej i prawej stronie siodła jest wypukłość, tak że nogi na nim raczej jakby podparte spoczywają, aniżeli się zwieszają. Nad karkiem osła znajduje się poręcz, a Maryja siedzi na przemian raz po lewej, raz po prawej stronie. Zbierają też czasem jagody i owoce, które na niektórych miejscach słonecznych jeszcze na drzewach wiszą. Pierwszym, co Józef zawsze czyni, jest to, że dla Maryi w gospodzie wygodne miejsce wyszukuje; potem umyje sobie nogi, podobnież święta Dziewica. W ogóle często się myją.

Było zupełnie ciemno, gdy przybyli do osobno położonego domu. Józef zapukał i prosił o nocleg, lecz gospodarz nie chciał otworzyć. Józef przedstawiał mu swe położenie, mówiąc, że żona dalej iść nie może. Lecz gospodarz był nieubłaganym i rzekł, że pragnie mieć spokój. A gdy Józef powiedział, że nic nie chce darmo, odpowiedział, że tutaj nie ma żadnej gospody i nie życzy sobie pukania. Nawet drzwi nie otworzył. Poszli więc nieco dalej do pewnej szopy. Józef zapalił światło i przygotował posłanie dla Maryi, w czym mu ona dopomagała. Wprowadził też osła do tej szopy i znalazł dla niego jeszcze podściółkę i paszę. Wypoczęli tutaj nieco, a rano, gdy jeszcze było ciemno, widziałam ich wyruszających.

Byli od poprzedniego miejsca aż dotąd może około 6 godzin drogi oddaleni, a 26 godzin drogi od Nazaret, 10 od Jerozolimy. Ten dom leżał na równinie lecz teraz droga szła znowu w górę, w kierunku od Gabaty do Jerozolimy. Dotąd nie szli żadną drogą bitą, lecz przecięli kilka dróg handlowych, które biegną od Jordanu do Samarii i do dróg prowadzących z Syrii do Egiptu. Prócz tych dróg szerokich, zresztą drogi, którymi przechodzili, bardzo były wąskie, a zwłaszcza w górach, tak, iż człowiek musi bardzo zręcznie po nich chodzić, osły jednak chodzą bardzo pewnie. Teraz przybyli przed pewien dom, gdzie gospodarz z początku grubiańskim był dla Józefa. Zaświeciwszy Maryi w oczy, żartował sobie z Józefa, iż tak młodą ma żonę. Lecz gospodyni przyjęła ich, a zaprowadziwszy do domu przyległego, podała im placki.

Poszedłszy stąd dalej, stanęli najbliższą gospodą w pewnym wielkim domu wieśniaczym, gdzie ich również nie bardzo mile przyjęto. Właściciele, wcale jeszcze młodzi, nic się o nich nie troszczyli; nie byli to zwyczajni pasterze, lecz, jak tutaj na wsi wielcy gospodarze, zajęci światem, handlem itp. Widziałam sędziwego męża chodzącego w domu o kiju. Stąd mieli jeszcze 6 do 7 godzin drogi do Betlejem; lecz nie szli tam prostą drogą, ponieważ o tej porze roku była za uciążliwą i górzystą. Postępowali za oślicą w poprzek krainy pomiędzy Jerozolimą a Jordanem położonej, a około południa widziałam ich przybywających przed wielki dom pasterski, oddalony mniej więcej 2 godziny od miejsca, na którym święty Jan chrzcił nad Jordanem, i gdzie Jezus także raz po chrzcie nocował. Obok tego domu stał dom osobny dla narzędzi gospodarczych i pasterskich, w podwórzu stała studnia, z której rurami spływała woda do stojących dokoła wanien. Było to wielkie gospodarstwo; mnóstwo sług przychodziło tam i wychodziło aby się posilić. Gospodarz przyjął mile podróżnych i był bardzo usłużnym. Służący musiał Józefowi przy studni umyć nogi i przewietrzył także i oczyścił jego suknie, podając mu przez ten czas inne. Maryi w ten sam sposób usłużyła dziewka. Gospodyni nie pokazywała się, mieszkała osobno. Jest to ta sama, którą Pan Jezus po 30 latach napotkawszy chorą, wyleczył, mówiąc jej, iż ta choroba nawiedziła ją dlatego, ponieważ dla Jego rodziców gościnną nie była. Znam jednak i przyczynę, dla której się nie pokazała: owa niewiasta była młodą i nieco próżną. Zobaczywszy świętą Dziewicę, czy z nią rozmawiając, bliższych szczegółów dokładnie już nie pamiętam, uczuła zazdrość z powodu jej piękności i dlatego się nie pokazała. Dzieci także były w domu. Przy odjeździe około południa, owi ludzie towarzyszyli im kawał drogi.

Szli na zachód ku Betlejem i po dwugodzinnej drodze zaszli do pewnej miejscowości, której domy z ogrodami i przedsionkami stały w długich rzędach po obu stronach szerokiego gościńca. Józef miał tutaj krewnych. Byli to jakby synowie z powtórnego małżeństwa ojczyma lub macochy. Widziałam dom, był bardzo okazały; nie szli jednak ku niemu, lecz, przeszedłszy całą miejscowość, a potem idąc pół godziny na prawo w kierunku ku Jerozolimie, przybyli przed wielką gospodę, gdzie było mnóstwo ludzi celem odprawienia uroczystości pogrzebowej. W domu ścianki ruchome przed kominem i ogniskiem były usunięte. Za ogniskiem wisiały czarne zasłony, zaś przed ogniskiem stała czarnym suknem pokryta trumna. Mężczyźni mieli długie czarne szaty, a na nich krótsze białe i modlili się. Niektórzy mieli przez ramię czarne, grube chustki. W innym miejscu siedziały niewiasty, zupełnie zasłonięte. W podwórzu był wielki wodotrysk, o licznych ramionach. Domowi, zajęci pogrzebem, przyjęli ich tylko z daleka. Lecz byli tam słudzy, którzy im usługiwali i osobne im zrobili miejsce, spuszczając maty, które u stropu były zwinięte. Później widziałam także właścicieli gospody z nimi rozmawiających. Nie mieli już białych szat na czarnych. W domu było mnóstwo pościeli zwiniętych pod ściany, a z góry, ze stropu, można było spuścić maty, tak że zupełnie byli odłączeni. Dopiero następnego dnia w południe, znowu odjechali. Pani domu mówiła im, iżby jeszcze pozostali, gdyż Maryja, zdaje się, lada chwilę rozwiązania się spodziewa. Lecz Maryja, welon mając spuszczony, rzekła, iż ma jeszcze 36 albo 38 godzin czasu. Pani domu chciała ich wprawdzie zatrzymać, lecz nie w domu. Pan domu rozmawiał z Józefem, przy odjeździe, także o jego zwierzętach. Józef chwalił osły, mówiąc, iż jednego zabrał na wypadek potrzeby; gdy zaś gospodarz z żoną mówili, że trudno będzie znaleźć w Betlejem gospodę, powiedział Józef, iż tam ma przyjaciół i z pewnością dobrze przyjętym zostanie. Żal mi tego, że z taką zawsze pewnością o tym mówi. Także z Maryją o tym znowu wśród drogi rozmawiał.

W czasie tej podróży, gdy byli w okolicy Betanii, zdarzyło się, iż Maryja bardzo pragnęła pokrzepienia i spokoju i że Józef z nią prawie pół mili zboczył z drogi do miejsca, gdzie z dawniejszej podróży wiedział o pięknym drzewie figowym, mającym zwykle zawsze liczne owoce. Naokoło tego drzewa były ławki dla odpoczynku. Lecz gdy tam przybyli, owo drzewo żadnych nie miało owoców, byli więc bardzo zasmuceni. Z tym drzewem Jezus później coś uczynił. Żadnych już nie wydawało owoców, lecz miało liście. Jezus przeklął je, zwiędło więc i uschło.

 

Maryja i Józef przybywają do Betlejem

 

Droga od ostatniej gospody aż do Betlejem wynosiła mniej więcej trzy godziny. Obszedłszy Betlejem od strony północnej, zbliżali się stroną zachodnią do miasta. Mniej więcej na kwadrans drogi przed miastem, przybyli do wielkiego budynku, otoczonego podwórzami i mniejszymi domami. Stały też drzewa przed tym budynkiem, a mnóstwo ludzi obozowało w namiotach dokoła. Był to dawniej ojczysty dom Józefa, i gniazdo Dawida. Teraz jest tutaj rzymski dom poborczy. Józef miał też jeszcze brata w mieście. Był on gospodarzem; nie był to jednak brat rodzony, był on dzieckiem z późniejszego małżeństwa. Józef wcale do niego nie poszedł. Miał pięciu braci, trzech rodzonych, a dwóch przyrodnich. Józef miał lat 45. Był 30 lat i, zdaje mi się, 3 miesiące starszym od Maryi. Był chudy, miałbiały kolor twarzy i wystające, czerwonawe kości policzkowe, wysokie czoło i brunatna brodę.

Oślica nie idzie tu razem z nimi, lecz chodzi samopas. Biega na południe naokoło miasta. Droga jest tam nieco równa, a prowadzi przez dolinę.
Józef natychmiast wstąpił do tego domu, gdyż każdy przybywający miał się tam zgłosić i otrzymał karteczkę, którą, chcąc być do miasta wpuszczonym, oddać musiał przy bramie. Miasto nie miało właściwie bramy, lecz mimo to droga do niego prowadziła pomiędzy kilkoma rozpadlinami muru, jakby przez bramę zburzoną; Józef przybył nieco późno do domu celnika, lecz mimo to bardzo uprzejmie go przyjmowano.

Maryja znajduje się w pewnym małym domu przy podwórzu u niewiast. Są dla niej bardzo uprzejme, i coś jej dają. Niewiasty gotują dla żołnierzy. Są to Rzymianie, jakieś rzemienie zwieszają im około bioder. Jest tu piękne powietrze i ciepło. Słońce oświeca górę pomiędzy Jerozolimą a Betanią. Widok stąd bardzo piękny. Józef jest w wielkiej izbie, lecz nie na dole. Pytają go, kim jest, i patrzą na długie zwoje, wiszące w wielkiej liczbie na ścianie. Rozwijają je i czytają mu jego rodowód i Maryi. Nie wiedział Józef, że Maryja z Joachima również w prostej linii od Dawida pochodzi.

Mąż jakiś zapytał go: gdzie masz, twą żonę? Siedem lat już minęło, odkąd ludzie tutejszego kraju wskutek rozmaitych zaburzeń nie byli należycie oszacowani. Widzę liczbę V i II, co przecież jest siedem. To opodatkowanie trwa już od kilku miesięcy. Ludzie muszą jeszcze dwa razy płacić, zostają tu czasami przez trzy miesiące. Wprawdzie w tych siedmiu latach tu i ówdzie nieco popłacono, lecz bez porządku. Józef dzisiaj jeszcze nie płacił, lecz wypytano go o jego stosunki, a on im powiedział, że żadnych nie posiada gruntów i że ze swego rzemiosła i z wsparcia swych teściów się utrzymuje. Maryję także wezwano przed pisarzy, lecz nie w górze, tylko na dole w ganku siedzących; nic jej jednak nie odczytywano. Mnóstwo pisarzy i wyższych urzędników jest w domu, w kilku salach. W górnych są Rzymianie, a także liczni żołnierze. Są tam faryzeusze i saduceusze, kapłani i rozmaici urzędnicy i pisarze, tak ze strony żydów, jak ze strony Rzymian. W Jerozolimie niema takiej komisji, lecz w kilku innych miejscowościach, np. Magdalum nad jeziorem Galilejskim, dokąd ludzie z Galilei płacić muszą, a także ludzie z Sydonu, sądzę, że poniekąd z powodu interesów handlowych. Tylko ci ludzie, którzy nie są stale zamieszkałymi i których nie można podług ich gruntów szacować, muszą iść do swego miejsca urodzenia.

Odtąd płaci się podatek w trzech miesiącach i trzech ratach. W pierwszej zapłacie ma udział cesarz Augustus, Herod i jeszcze jeden król, mieszkający w pobliżu Egiptu. wskutek czego coś mu płacić muszą. Druga płaca odnosi się do budowy świątyni; zdaje się, że idzie na spłacenie długu. Trzecia ma być dla wdów i ubogich, którzy już dawno nic nie dostawali; lecz zwykle, tak jak po dziś dzień, mało co komu, właściwie potrzebującemu, się dostawało. Są same słuszne przyczyny, a jednakowoż wszystko pozostaje i grzęźnie w rękach mocarzy. Józef poszedł potem z Maryją prosto do Betlejem, zbudowanego bardzo rozlegle, aż do śródmieścia.

Kazał Maryi z osłem zawsze przy wejściu do ulicy się zatrzymać, sam zaś szedł w tę ulicę, szukać gospody. Maryja często długo czekać musiała, nim zasmucony powrócił. Wszędzie było pełno ludzi, wszędzie go oddalano. Wreszcie, gdy już było ciemno, powiedział, iż pójdą na drugą stronę miasta, tam z pewnością jeszcze nocleg znajdą. Szli więc ulicą, lub raczej polną drogą, gdyż domy na pagórkach stały rozproszone, a przy końcu tej drogi przybyli na głębiej leżący wolny plac lub pole.

Tutaj stało bardzo piękne drzewo o gładkim pniu; gałęzie jego rozchodziły się wokoło jakby dach. Zaprowadziwszy pod to drzewo święta Dziewicę i osła, Józef znów odszedł od nich, by szukać gospody. Chodzi od domu do domu. Przyjaciele jego, o których opowiadał Maryi, nie chcą go znać. Wśród tego szukania wraca raz do Maryi, czekającej pod drzewem, i płacze. Ona go pociesza. Szuka na nowo. Ponieważ zaś bliskie rozwiązanie swej żony jako główną przyczynę podaje, wiec tym bardziej wszędzie go odprawiają. Tymczasem zapadł zmrok. Maryja stała pod drzewem. Suknia jej pełno miała fałd i była bez pasa, głowa białym welonem okryta. Osioł stał głową do drzewa zwrócony. Józef urządził dla Maryi pod drzewem siedzenie z pakunków. Wielki ruch panował w Betlejem. Liczni ludzie przechodzili, patrząc z ciekawości ku niej, jak się to czyni, gdy się kogo w ciemnym miejscu długo stojącego widzi. Zdaje mi się, że niektórzy do niej przemawiali, pytając ją, kto ona jest. Nie przeczuwali, iż Zbawiciel był tak blisko nich. Maryja była tak cierpliwą, spokojną i oczekującą, tak pokorną! Ach! bardzo długo czekać musiała! Usiadła z rękoma na piersiach złożonymi, z głową spuszczoną. Wreszcie powrócił Józef bardzo zasmucony. Widziałam, iż płakał, i ze smutku, iż żadnej nie znalazł gospody, nie śmiał się zbliżyć. Mówił, że z młodych lat zna jeszcze jedno miejsce na przedmieściu, własność pasterzy, którzy tutaj odpoczywają, ilekroć bydlęta do miasta prowadzą, i że on sam często tam na modlitwę się uchylał i przed braćmi swoimi się ukrywał. O tej porze roku niema tam żadnych pasterzy, a chociażby przyszli, łatwo się z nimi zgodzi. Tam znajdują tymczasowo schronienie; potem, gdy już będzie miała spokój, wyjdzie, by na nowo szukać. Teraz obeszli drogą na lewo, jakoby się szło przez zapadłe mury, rowy i wały miasteczka. Przez wał lub pagórek dostali się na dół; potem droga prowadziła znowu nieco w górę. Stały tam przed pagórkiem rozmaite drzewa, iglaste, terebinty lub cedry i drzewa o mniejszych liściach, jak bukszpan. W tym pagórku była grota lub sklepienie. Było to właśnie miejsce, które Józef miał na myśli. Żadnych domów nie było w pobliżu. Sklepienie z jednej strony uzupełnione było surową murarską robotą, skąd przystęp do doliny pasterzy stał otworem. Józef wysadził lekkie plecione drzwi. Gdy tutaj stanęli, przybliżyła się do nich oślica, która zaraz przy domu rodzinnym Józefa od nich była odbiegła i aż dotąd poza miastem dokoła biegła. Bawiła się i skakała wesoło naokoło nich, a Maryja rzekła jeszcze: “patrz! zapewne jest wolą Boga, byśmy tutaj pozostali.” Józef zaś bardzo był zasmucony i nieco zawstydzony w sercu, ponieważ tak często o dobrym przyjęciu w Betlejem mówił.

Przed drzwiami było schronienie, pod którym umieścił osła i Maryi miejsce do spoczynku zrobił. Była mniej więcej ósma godzina, gdy tu przybyli, było też ciemno. Józef, zapaliwszy światło, wszedł do groty. Wejście było bardzo ciasne, wiele grubej słomy, jakby sitowie, stało przy ścianach, a na nich wisiały brunatne maty. Także w tyle, we właściwej grocie, gdzie u góry było kilka otworów dla powietrza, nie było nic w porządku. Józef, uprzątnąwszy, tyle w głębi groty pozyskał miejsca, iż dla Maryi mógł urządzić miejsce do spania i siedzenia. Maryja usiadła na kołdrze, mając obok siebie tłumoczek, na którym się oparła. Także osła wprowadzono. Józef przytwierdził lampę do ściany, a gdy Maryja spoczywała, wyszedł na pole ku grocie mlecznej i włożył worek skórzany do małego strumyka, by go wodą napełnić. Pobiegł też jeszcze do miasta i przyniósł małych miseczek i chrustu, i, zdaje mi się, także owoców. Byt wprawdzie sabat, lecz wskutek pobytu licznych cudzoziemców w mieście, którzy potrzebowali wiele żywności, po rogach ulic były poustawiane stoły, na których leżały rozmaite artykuły spożywcze i sprzęty. Wartość tychże kładło się na stół. Zdaje mi się, że obok stali słudzy lub pogańscy niewolnicy, nie pamiętam już tego dokładnie.
Gdy wrócił, przyniósł wiązkę cienkiego okrąglaka, związanego ładnie sitowiem, w puszce zaś, zaopatrzonej w trzonek, żarzących węgli, które u wejścia do groty wysypał, by rozniecić ogień; przyniósł także worek z wodą i przygotował nieco pożywienia. Była to gęsta polewka z żółtych ziaren, i wielki owoc, który się gotował, a zawierał wiele ziaren, i małe chleby. Gdy się posilili, a Maryja na posłaniu z sitowia, nakrytym kołdrami, położyła się na spoczynek, zrobił sobie i Józef przy wejściu do groty posłanie, a potem poszedł jeszcze raz do miasta. Wszystkie otwory w grocie pozatykał, by nie było przeciągu. Widziałam tu po raz pierwszy świętą Dziewicę modlącą się na kolanach. Potem położyła się na dywanie na bok, spierając głowę i ramię na węzełku. Grota owa leżała u końca grzbietu gór betlejemskich. Przed wejściem był plac z pięknymi drzewami, z których niektóre dachy i wieże miasta widzieć było można. Ponad wejściem, zamykanym za pomocą plecionych drzwi, był daszek. Od drzwi prowadził niezbyt szeroki ganek do właściwej groty, było to nieforemne sklepienie, na pół okrągłe, na pół trójkątne. Ten ganek miał po jednej stronie zagłębienie, które Józef kocami na nocleg dla siebie oddzielił. O ile koce z tego zagłębienia jeszcze do samego ganku dochodziły, przedzielił Józef tę część ganku aż do drzwi za pomocą mat zawieszonych i uczynił z tego miejsce, w którym rozmaite rzeczy mógł przechować.
Ganek nie był tak wysokim, jak grota, która z natury była sklepioną. Wewnętrzne ściany groty, tam gdzie były z natury, chociaż nie zupełnie gładkie, były jednak miłe, czyste i miały dla mnie jakiś powab. Podobały mi się lepiej, aniżeli ta część, która była dobudowana; to było niezgrabne i chropowate. Prawa strona wejścia, sięgała od dołu dość daleko w skałę i tylko u góry, zdaje mi się, była murowana; były tam szpary do ganku. U góry, w środku sklepienia groty był otwór, i zdaje mi się, że były jeszcze trzy inne otwory ukośne, w połowie wysokości groty, około których ściana groty nieco gładziej była ociosana; zdaje się, że ręce ludzkie je wykończyły. Podłoga była głębiej niż wejście, i z trzech stron otoczoną była podniesioną ławką kamienną, miejscami szerzej, miejscami wężej. Na takiej właśnie szerszej ławie stał osioł. Nie miał koryta przed sobą, wór z wodą stał przy nim lub wisiał w kącie. Poza osłem była mała grota boczna, tylko tak wielka, iż w niej osioł stać mógł. Tu przechowywano paszę. Obok miejsca, na którym stał osioł, był ściek, widziałam też, że Józef codziennie czyścił grotę.

I tam także, gdzie Maryja leżała, nim porodziła i gdzie ją podczas porodzenia wzniesioną widziałam, była także ławka kamienna. Miejsce, na którym stał żłóbek, było wgłębioną boczną jamą groty. Blisko tej jamy było jeszcze drugie wejście do groty. Ponad jaskinią rozciągał się grzbiet gór aż do miasta.
Z tylnej części groty zniżał się pagórek ku bardzo powabnej, rzędem drzewami obsadzonej doliny, prowadzącej do groty Abrahama, która leżała na wzgórzu przeciwległej wyżyny. Dolina miała może pół kwadransa szerokości, tutaj też płynęło owo źródło, z którego Józef brał wodę. Prócz właściwej groty ze żłóbkiem były na pagórku nieco głębiej jeszcze dwie inne groty, a w jednej z nich święta Dziewica również czasem się ukrywała. Gdy później święta Paula dała pierwszy początek do swego klasztoru w Betlejem, widziałam małą kapliczkę w tej dolinie w ten sposób do wschodniej strony groty przybudowaną, że owa kapliczka do tylnej strony groty z żłóbkiem właśnie w tym miejscu przylegała, w którym Pan Jezus się narodził. Ta kapliczka z drzewa i plecionek, była wewnątrz pokryta dywanami. Przylegały do niej 4 rzędy cel, które tak lekko były zbudowane, jak domy gościnne w Ziemi obiecanej. W każdym rzędzie pojedyncze cele, otoczone ogródkami, połączone były ze sobą krytymi gankami, a wszystkie, prowadziły do kapliczki. Tutaj Paula i jej siostra zgromadzały swe pierwsze towarzyszki. W kaplicy był osobno stojący ołtarz z tabernakulum a za ołtarzem wisiała zasłona z czerwonego i białego jedwabiu, poza którą stał przez świętą Paulę naśladowany żłobek, który tylko skalistym murem groty od miejsca narodzenia Jezusa był odłączony. Ten żłóbek był z białego kamienia, zupełnie w rodzaju żłóbka Jezusowego, także koryto, a nawet zwieszające się siano było naśladowane. Było w nim także Dzieciątko z białego kamienia w niebieską powłokę zawinięte. Było wewnątrz próżne i nie zbyt ciężkie. Widziałam, że święta Paula brała to dzieciątko podczas modlitwy na ręce. Tam, gdzie ten żłóbek dotykał ściany, wisiała deka, na której wyhaftowany był osioł, łbem do żłóbka zwrócony. Była to robota kolorowa, a włosy, jakby prawdziwe za pomocą nitek były naśladowane. U góry, nad żłóbkiem, był otwór, w którym była przymocowana gwiazda. Widziałam, jak tutaj święte Dzieciątko świętej Pauli i jej córce często się ukazywało. Przed zasłoną, na lewo i prawo ołtarza wisiały lampy.

 

Narodzenie Dzieciątka Jezus

 

Widziałam, jak Józef nazajutrz dla Maryi w tak zwanej grocie ssania, grobowcu mamki Abrahama, Maraha zwanej, obszerniejszej od groty z żłóbkiem, urządził miejsce do siedzenia i do spania. Przepędziła tam kilka godzin, podczas których Józef grotę z żłóbkiem lepiej uprzątnął i uporządkował. Przyniósł też jeszcze z miasta rozmaitych mniejszych sprzętów i suszonych owoców. Maryja powiedziała mu, że tej nocy nadejdzie godzina narodzenia jej Dzieciątka. Będzie wówczas 9 miesięcy, jak poczęła z Ducha świętego. Prosiła go, by ze swej strony wszystko uczynił, iżby od Boga przyrzeczone, w sposób nadprzyrodzony poczęte Dzieciątko, jak najlepiej na ziemi uczcili. Niechaj z nią połączy modlitwę swoją za ludźmi twardego serca, którzy Mu żadnego przytułku dać nie chcieli. Józef powiedział Maryi, iż przyprowadzi z Betlejem kilka pobożnych znanych mu niewiast do pomocy; lecz Maryja nie przyjęła tego, mówiąc, iż nikogo nie potrzebuje. Była piąta godzina wieczorem, gdy Józef świętą Dziewicę znowu do groty z żłóbkiem zaprowadził. Tutaj zawiesił jeszcze kilka lamp; także oślicę, która radośnie powróciła z pola, zaopatrzył w schronisku przed drzwiami.

Gdy Maryja powiedziała, iż jej czas się zbliża, iżby więc udał się na modlitwę, opuścił ją i poszedł na miejsce, na którym sypiał, by się modlić. Jeszcze raz, nim wszedł do komórki swojej, wejrzał w głąb groty, gdzie Maryja, plecami do niego zwrócona, klęcząc, modliła się na swym posłaniu, z twarzą na wschód zwróconą. Widział grotę napełnioną światłem, a Maryja była jakby płomieniami otoczona. Wydawało się, że jak Mojżesz wpatruje się w krzak gorejący. Upadł, modląc się, na twarz i nie oglądał się już więcej. Widziałam, jak blask naokoło Maryi coraz się powiększał. Świateł, które Józef zapalił, nie było już można widzieć. Klęczała w szerokiej, białej szacie, która i przed nią była rozpostarta. O godzinie dwunastej była w modlitwie zachwyconą. Widziałam ją z ziemi podniesioną w górę, tak iżwidać było pod nią podłogę. Ręce miała na piersiach na krzyż złożone. Blask około niej powiększał się. Nie widziałam już powału groty. Zdawało się, jakoby droga ze światła ponad nią aż do nieba prowadziła, w której jedno światło przenikało drugie i jedna postać przenikała drugą, i kręgi światła przechodziły w kształty i postacie niebiańskie. A Maryja modliła się, patrząc ku ziemi. W tej chwili porodziła Dzieciątko Jezus. Widziałam je jakby jaśniejące, maleńkie Dziecię, jaśniejsze nad wszystek inny blask, leżące na pokryciu przed jej kolanami. Wydawało mi się zupełnie małym i że w oczach moich rosło. Lecz to wszystko było tylko poruszeniem pośród tak wielkiego blasku, tak iż nie wiem, czy i jak to widziałam. Nawet martwa przyroda była jakby na wskroś poruszona. Kamienne posadzki i ściany groty zdawały się być żywe.

Maryja była jeszcze przez pewien czas tak zachwyconą i widziałam, jak chustkę na Dzieciątko kładła lecz go jeszcze nie podniosła, ani brała w ręce. Po dość długim czasie widziałam, że Dzieciątko zaczęło się poruszać i płakać. Maryja zdawała się przychodzić do siebie. Wzięła Dzieciątko, zawijając je chustką, którą na nie położyła, przycisnęła je do piersi i siedziała zasłonięta zupełnie razem z Dzieciątkiem, i zdaje mi się, że je karmiła, widziałam też, że Aniołowie w ludzkiej postaci naokoło niej na twarzy leżeli. Mniej więcej godzinę po narodzeniu, zawołała Maryja świętego Józefa, ciągle jeszcze w modlitwie zatopionego. Gdy się do niej zbliżył, rzucił się nabożnie z radością i pokorą na kolana i padł na oblicze, Maryja zaś jeszcze raz prosiła go, iżby oglądał święty dar niebios. Wtedy wziął Dzieciątko na ręce. Święta Dziewica zawinęła teraz dzieciątko Jezus w okrycie czerwone, a na to położyła białe, aż do ramionek, wyżej zaś dała inną chusteczkę. Tylko 4 pieluszki miała przy sobie. Położyła je potem do żłóbka, który napełniony był sitowiem i innymi delikatnymi roślinami, i okryty zasłoną po bokach się zwieszającą. Żłóbek stał ponad korytem kamiennym, które równo z ziemią po prawej stronie wejścia do groty się znajdowało, tam, gdzie grota ku południowi jest więcej wysunięta. Posadzka tej groty leżała nieco głębiej aniżeli druga część, gdzie się Dzieciątko narodziło.

Gdy włożyła Dzieciątko do żłóbka, oboje stanęli obok, płacząc i śpiewając hymny. Święta Dziewica miała swe posłanie i miejsce do siedzenia obok żłóbka. Widziałam ją w pierwszych dniach w prostej postawie siedzącą, a także na boku leżącą. Nie widziałam jej jednakowoż bynajmniej chorą lub wyczerpaną. Przed i po porodzeniu była ubrana zupełnie biało. Gdy ludzie do niej przychodzili, siedziała po większej części obok żłóbka, więcej owinięta.

W nocy, w chwili narodzenia, wytrysnęło w innej, na prawo położonej grocie, piękne źródło, obficie wypływające, któremu Józef nazajutrz wykopał odpływ i studnię.

Wprawdzie wśród tych widzeń, których przedmiotem było zdarzenie samo, a nie uroczystość kościelna, nie widziałam takiej promiennej radości w przyrodzie, jak widzę innym razem w czasie Bożego Narodzenia, kiedy ta radość ma wewnętrzne znaczenie; lecz mimo to widziałam wesele nadzwyczajne, a na wielu miejscach, aż do najdalszych stron świata, widziałam o północy coś nadzwyczajnego, co mnóstwo dobrych ludzi radosną tęsknotą, złych zaś trwogą napełniało. Widziałam też liczne zwierzęta radośnie wzruszone, liczne źródła wytryskające i wezbrane, na wielu miejscowościach kwiaty wyrastające, zioła i drzewa jakby orzeźwienie czerpiące i zapach wydające. W Betlejem było ponuro a na niebie świeciło posępne, czerwonawe światło. Zaś w dolinie pasterzy, naokoło żłóbka i w dolinie groty ssania zalegała orzeźwiająca, lśniąca mgła wilgotna.
Widziałam trzody przy pagórku trzech pasterzy przewodników, pod szopami, a przy dalszej wieży pasterskiej częściowo jeszcze pod gołym niebem. Widziałam trzech pasterzy — przewodników wzruszonych cudowną nocą, przed swą chatą stojących, oglądających się na wszystkie strony i spostrzegających wspaniały blask nad żłóbkiem. Także pasterze przy więcej oddalonej wieży byli w wielkim ruchu. Wstąpiwszy na rusztowanie wieży, spoglądali w okolicę żłóbka, nad którym światłość spostrzegli. Widziałam jak obłok ze światła zstąpił na owych trzech pasterzy. Spostrzegłam też w nim jakieś przechodzenie i przemienianie się w kształty i słyszałam zbliżający się słodki, donośny, a jednak cichy śpiew. Pasterze przestraszyli się z początku; lecz wnet stanęło pięć lub siedem jasnych, miłych postaci przed nimi, wstęgę wielką jakby kartkę trzymając w rękach, na której napisane były słowa głoskami, jak ręka wielkimi. Aniołowie śpiewali “Gloria.”
Okazali się także pasterzom przy wieży, i nie wiem już, gdzie jeszcze więcej. Pasterzy nie widziałam natychmiast do żłóbka spieszących, dokąd owi trzej pierwsi może półtorej godziny drogi mieli, owi zaś pasterze przy wieży pewno jeszcze raz tyle. Lecz widziałam, że natychmiast rozważali, co by nowonarodzonemu Zbawicielowi w darze ofiarować, i że czym prędzej te dary zbierali. Owi trzej pasterze już bardzo rano przybyli do żłóbka.
Widziałam, że tej nocy Anna w Nazaret, Elżbieta w Jucie, Noemi, Hanna i Symeon w Świątyni mieli widzenia i objawienia o narodzeniu Zbawiciela. Dziecię Jan niewymownie było uradowane. Tylko Anna wiedziała, gdzie było nowonarodzone Dzieciątko; inne niewiasty a nawet Elżbieta, wiedziały wprawdzie o Maryi i widziały ją wśród wizji, lecz nic o Betlejem nie wiedziały.
W Świątyni widziałam rzecz dziwną. Zapisane zwoje Saduceuszów kilkakrotnie wypadły ze swych przechowków. Wskutek tego powstała wielka trwoga. Przypisywali to czarodziejstwu i wiele pieniędzy zapłacili, by to zachować w tajemnicy.
Widziałam, że w Rzymie, nad rzeką, w okolicy, gdzie mnóstwo żydów mieszkało, wytrysło źródło jakby oliwy i wszystko bardzo się zdziwiło. Także, gdy się Jezus narodził, rozpadł się wspaniały posąg bożka Jowisza, wskutek czego wszystko się zatrwożyło. Składali ofiary i pytali się innego bożyszcza, zdaje mi się Wenery, a szatan z niej powiedzieć musiał: dzieje się to dlatego, ponieważ dziewica bez męża poczęła i porodziła syna. Oznajmiła im też cud z owym źródłem oliwy. Na tym miejscu stoi teraz kościół Najświętszej Maryi Panny. Lecz widziałam, iż kapłani bałwochwalczy wskutek tego zdarzenia bardzo byli zatrwożeni, a w zwojach następującą odszukali historię: Przed mniej więcej 70 laty przyozdobili tego bożka bardzo wspaniale złotem i drogimi kamieniami, wiele hałasu z nim robiąc i składając mu liczne ofiary. Żyła wówczas w Rzymie bardzo dobra, pobożna niewiasta, utrzymującą się ze swego majątku. Nie wiem na pewno, czy nie była żydówką. Miewała widzenia i musiała prorokować, powiadała też czasem ludziom przyczynę ich niepłodności. Ta niewiasta oznajmiła publicznie, iżby tego bożka tak kosztownie nie czcili, gdyż kiedyś na dwie części pęknie. Wskutek tego pojmano ją i tak długo dręczono, dopóki nie wyprosiła sobie u Boga objawienia, kiedy to nastąpi, tego bowiem kapłani bałwochwalczy od niej dowiedzieć się chcieli. Rzekła więc wreszcie: Posąg się skruszy, skoro czysta dziewica porodzi syna. Gdy to powiedziała, wyśmiano ją i jako pozbawioną rozumu wypuszczono. Teraz przypomnieli sobie to ludzie i przekonali się, że miała słuszność. Widziałam też, że burmistrzowie Rzymu, z których jeden nazywał się Lentulus i był przodkiem przyjaciela świętego Piotra w Rzymie i kapłana — męczennika Mojżesza, dowiadywali się o owym zdarzeniu i o owej studni z oliwą.

Cesarza Augusta widziałam tej nocy na Kapitolu, gdzie miał widzenie tęczy z wizerunkiem dziewicy i Dzieciątka. Wyrocznia, której kazał pytać, takie wyrzekła zdanie: “narodziło się Dziecię, któremu wszyscy ustąpić musimy.” Potem synowi Dziewicy, jako “Pierworodnemu Boga,” kazał zbudować ołtarz i składać ofiary.
W Egipcie również widziałam obraz, było to daleko poza Matareą, Heliopolis i Memfis. Był tam wielki bożek, który wpierw różne głosił wyroki. Ten naraz oniemiał, a król kazał w całym kraju wielkie składać ofiary. Wtedy na rozkaz Boga ów bożek musiał powiedzieć, iż milczy i ustąpić musi, gdyż narodził się z dziewicy syn, i że mu tutaj Świątynia wystawiona zostanie. Król chciał mu potem Świątynię obok wystawić. Nie znam już dokładnie tej historii. Lecz bożka usunięto, a na tym miejscu stanęła Świątynia na cześć Dziewicy z Dzieciątkiem, o której on głosił, i której potem na sposób pogański cześć oddawano.

W kraju świętych Trzech Króli widziałam wielki cud. Na jednej górze mieli wieżę, gdzie na przemian zawsze jeden z nich z kilku kapłanami przebywał, by w gwiazdy się wpatrywać. Co w gwiazdach widzieli, spisywali i udzielali sobie. Tej nocy było tutaj dwóch króli, Menzor i Sair. Trzeci, który mieszkał na wschód od morza kaspijskiego i nazywał się Teokeno, nie był obecnym. Był to jakiś rodzaj konstelacji, na który zawsze patrzał i na którego zmiany uważali. Wtedy otrzymywali widzenia i obrazy na niebie. Tak było i dzisiejszej nocy, i to w kilku odmianach. Nie była to jedna gwiazda, w której ów obraz widzieli, było więcej gwiazd w jednej figurze, i jakieś poruszenie w gwiazdach. Widzieli pięknąkolorową tęczę ponad obrazem księżyca, na której siedziała dziewica. Lewa noga była w postawie siedzącej, prawa więcej prosto opadała na dół i spoczywała na księżycu. Po lewej stronie dziewicy widać było ponad tęczą winną latorośl, po prawej stronie kiść kłosów. Przed dziewicą widziałam ukazujący się lub jaśniej z swego blasku występujący kształt kielicha, jakby kielicha Wieczerzy Pańskiej. Z kielicha wznosiło się w górę Dzieciątko, a ponad Dzieciątkiem widniała jasna tarcza, jakby próżna monstrancja, z której promienie, jakby kłosy wychodziły. Miałam przy tym wyobrażenie Sakramentu. Po lewej stronie dziewicy wznosił się ośmiograniasty kościół ze złotą bramą i z dwoma małymi drzwiami bocznymi. Dziewica posunęła prawą ręką Dzieciątko i hostię ku kościołowi, który podczas tego stał się wielkim i w którym spostrzegłam Trójcę Przenajświętszą. Ponad kościołem wznosiła się wieża. Te same obrazy widział też w ojczyźnie swojej Teokeno, trzeci z owych króli.

Dzieciątko Jezus. Matki Boskiej nie było, by je obronić. Przychodziły dzieci z rózgami i z biczami rozmaitego gatunku i uderzały Je w twarz aż do krwi, a ono mile zasłaniało się rączkami, zaś najmniejsze dzieci złośliwie biły Je po rączkach. Niektórym rodzice sami rózgi zwijali i skręcali; przychodziły z cierniami, pokrzywami, batami, kijami różnymi, a każde miało swe znaczenie. Jedno przyszło z zupełnie cienką rózgą, jakby z łodygą, a gdy na nie chciało uderzyć, nadłamała się łodyga i padła na nie samo. Znałam kilka tych dzieci, inne chełpiły się wytwornymi szatami; z niektórych zdjęłam te suknie i dobrze je wychłostałam.

Gdy Maryja jeszcze przed żłóbkiem stała, rozważając, zbliżyli się pastuszkowie z swymi żonami. Było 5 osób. By im zrobić miejsce, iżby do żłóbka dostąpić mogli, ustąpiła im święta Dziewica miejsca, udając się tam, gdzie porodziła. Ci ludzie nie oddawali właściwie pokłonu, lecz głęboko wzruszeni, patrzeli na Dzieciątko, a nim odeszli, nachylili się ku niemu, jakby je całując.
Nastał dzień, Maryja siadała na swym zwykłym miejscu, a Dzieciątko Jezus, owinięte, z wolnymi rękoma i twarzą, na jej łonie spoczywało. Miała coś jakby płótno w swych rękach, które układała i przygotowywała. Józef u wejścia przy ognisku również coś układał czy przygotowywał jakby podstawkę, by na niej sprzęty wieszać.
Stałam obok osła. Wtem weszły trzy wiekiem podeszłe niewiasty Esseńskie; przyjęto je bardzo serdecznie. Maryja nie powstała. Przyniosły dość wiele darów: małych owoców, także ptaków wielkości kaczek, o czerwonych szydłowatych dziobach, trzymając je za skrzydła, także podługowatookrągłych, na cal grubych placków, płótna i innej materii. Wszystko przyjęte było z wielką pokorą i podzięką. Były bardzo spokojne i serdeczne. Ze wzruszeniem spoglądały na Dzieciątko lecz nie dotykały Go, a potem znowu, bez długiego żegnania i odprowadzania odeszły. Tymczasem obejrzałam osła jak najdokładniej.
Miał bardzo szeroki grzbiet, i pomyślałam sobie jeszcze: kochane bydlątko, jużeś wiele dźwigało! Chciałam też doświadczyć, czy jest rzeczywiście prawdziwym, więc uchwyciłam jego włosy i zauważyłam, że były delikatne jak jedwab. — Razu pewnego przyszły dwie niewiasty, z trzema koło osiem lat mającymi dzieweczkami. Zdawały się, jakoby były znakomite, więcej obce i że bardziej niżpoprzednie, przybyły wskutek cudownego rozgłosu. Józef przyjął je bardzo pokornie. Przyniosły dary więcej wewnętrznej wartości a mniejszych rozmiarów: ziarna w miseczce, małych owoców, także ustawioną kupkę trójgraniastych, grubych blaszek złotych, na których wyciśnięty był stempel, jakby pieczątka. Pomyślałam: przedziwnie, wygląda to, jak obraz opatrzności Boskiej. Nie! jakże oko Boskie mogę porównać z czerwoną ziemią!
Maryja powstała i podała im Dzieciątko na ręce. Trzymały je obie przez pewien czas, modląc się po cichu z podniesionym duchem i całowały je. Owe zaś troje dziewcząt były spokojne i wzruszone. Józef i Maryja rozmawiali z nimi, a gdy odchodziły, Józef odprowadził je kawałek drogi. Ach! gdyby kto, jak owe niewiasty, mógł widzieć piękność, czystość Maryi i to zatopienie się w Bogu! Ona wie wszystko! Lecz dla swej pokory jest jakby nieświadomą pojedynczych rzeczy. Jak dziecko spuszcza swe oczy; a gdy spojrzy, wzrok jej Jak promień, jak prawda, jak niepokalana światłość na wskroś przenika. A to stąd pochodzi, że jest zupełnie czystą, zupełnie niewinną, pełną Ducha świętego i bez ukrytych zamysłów. Temu spojrzeniu nikt oprzeć się nią zdoła. Ci ludzie przyszli jakby potajemnie, unikając wszelkiego rozgłosu w mieście. Wydawało się, jakoby przynajmniej kilka mil byli przebyli. Przy takich odwiedzinach Józef był zawsze bardzo pokornym, uchylał się nieco i przypatrywał się z dala, z ubocza. Widziałam też służącą Anny, która ze starym sługą z Nazaret do żłóbka przybyła. Była wdową i spokrewnioną ze świętą Rodziną. Przyniosła od Anny rozmaite potrzebne rzeczy i pozostała przy świętej Dziewicy. Stary sługa wylewał łzy radości i znowu powrócił do domu by Annę uwiadomić. Dnia następnego widziałam świętą Dziewicę z Dzieciątkiem Jezus i służącą, opuszczających na kilka godzin grotę. Wychodząc, zwróciła się dla schronienia swego na prawo, i uczyniwszy kilka kroków, ukryła się w grocie bocznej, w której podczas narodzenia Chrystusa wytrysnęło źródło.

Mniej więcej cztery godziny zabawiła w tej jaskini. Przybyli bowiem z Betlejem, szpiedzy Heroda, ponieważ przez opowiadanie pasterzy rozeszła się wieść, iż tam stał się cud z pewnym dzieciątkiem. Widziałam, że owi ludzie pomówili kilka słów z Józefem, którego przed jaskinią spotkali, i że go opuścili z uprzejmym uśmiechem. Jaskinia z żłóbkiem położona jest właściwie w bardzo miłym i spokojnym zaciszu.

Nikt tu z Betlejem nie przychodzi, tylko pasterze tu przebywają. W ogóle nikt się teraz wiele nie troszczy o to, co się za miastem dzieje, albowiem wskutek tak wielkiej liczby cudzoziemców panuje tam wielki natłok i ruch. Sprzedaje i bije się tam bardzo wiele bydła, ponieważ mnóstwo ludzi swe podatki bydlętami opłaca; jest tam też wielu służących, pogan.

Cud o objawieniu się Aniołów pasterzom szybko rozszedł się pomiędzy mieszkańcami mniej i więcej oddalonych dolin gór, a tym samym też narodzenie Dzieciątka w grocie ze żłóbkiem.
Dlatego też gospodarze, u których św. Rodzina wśród drogi wstępowała, przychodzili jeden po drugim, by uczcić to, co nie znając, ugościli. Widziałam, że ów uprzejmy gospodarz ostatniej gospody najpierw sługi z darami wysłał, a potem sam przybył, by Dzieciątku cześć oddać. Także dobrą żonę owego męża, który tak niegrzecznym był dla Józefa, widziałam do żłóbka przybywającą, jako też innych pasterzy i dobrych ludzi, którzy bardzo byli wzruszeni. Wszyscy mieli szaty świąteczne, a na szabat wracali do Betlejem. Owa dobra niewiasta miałaby bliżej do Jerozolimy, lecz mimo to przybyła do Betlejem. Krewny Józefa, ojciec owego Jonadaba, który podczas krzyżowania podał Jezusowi chustę, przybyłtakże, idąc na szabat, do żłóbka. Józef żył z nim w zgodzie. Ów krewny dowiedział się od ludzi z swej miejscowości o cudownym położeniu Józefa i przybył, by go obdarzyć i odwiedzić Dzieciątko Jezus i Maryję. Lecz Józef nic nie przyjął, dając mu w zastaw swą oślicę pod warunkiem, iż za otrzymane pieniądze znowu ją będzie mógł wykupić. Potem Maryja, Józef, służąca i dwaj pasterze którzy u wejścia stali, święcili szabat w grocie. Paliła się lampa z 7 knotami, a na stoliku, biało i czerwono nakrytym, leżały zwoje, z których się modlili.
Liczne pokarmy, które pasterze w darze przynieśli, rozdzielane były między ubogich i używane dla gości. Ptaki na oszczepie pieczono w ogniu i posypywano kolejno mąką z ziaren rośliny, podobnej do sitowia, rosnącej licznie około Betlejem i Hebronu. Z ziaren robiono także lśniący biały kleik i pieczono placki. Pod ogniskiem widziałam bardzo gorące i czyste otwory, w których także ptaki pieczono.
Po szabacie, żony Esseńczyków, pod szałasem postawionym przez Józefa i pasterzy przed wejściem do jaskini, zgotowały ucztę. Józef poszedł do miasta po kapłanów do obrzezania. W żłóbku wszystko uprzątnięto. Usunięto przegrodę, którą Józef zrobił w ganku, a podłogę kobiercami wyłożono; albowiem w tym ganku, w pobliżu samego żłóbka, było miejsce obrzędu.

 

Obrzezanie

 

Józef powrócił z Betlejem z 5 kapłanami i niewiastą, która w takich wypadkach była potrzebna. Nieśli ze sobą krzesło do obrzezania i ośmiograniastą płytę kamienną, w której były narzędzia. To wszystko położono w ganku jaskini na swoim miejscu. Krzesło było skrzynią, która, rozłożona, tworzyła rodzaj niskiego łóżka z poręczą po jednej stronie. Nakryto je czerwoną materią. Kamień, na którym obrzezano, miał może więcej aniżeli dwie stopy średnicy. W środku nakryty był płytą metalową, pod którą w zagłębieniu kamienia leżały rozmaite puszki z płynami, a na boku nóż do obrzezania w przegrodach. Ten kamień położono na stołek, który, chustką okryty, dotąd zawsze stał w miejscu, na którym Pan Jezus się narodził, a teraz postawiono go obok krzesła do obrzezania. Wieczorem urządzono ucztę przed wejściem pod altaną. Mnóstwo ubogich ludzi kapłanom towarzyszyło, jak to zwyczajnie przy obrzezaniach się dzieje i otrzymywali podczas uczty od kapłanów i Józefa bez ustanku dary. Kapłani poszli też do Maryi i Dzieciątka, rozmawiali z Nią i brali Dzieciątko na ręce. Z Józefem rozmawiali o imieniu, które Dzieciątko miało otrzymać. W nocy jeszcze wiele modlili się i śpiewali, a ze świtem obrzezano Dzieciątko. Maryja była podczas tego obrzędu w wielkiej obawie i była bardzo zasmucona. Po obrzezaniu owinięto Dzieciątko aż po ramionka czerwonymi, a z wierzchu jeszcze białymi chustkami; także ramionka zawiązano, a główkę owinięto chustą. Złożywszy je znowu na ośmiograniastym kamieniu, jeszcze nad Nim się modlono. Jakkolwiek wiem, iż już Anioł Józefowi był powiedział, że Dzieciątko ma otrzymać Imię Jezus, jednakowoż przypominam sobie niewyraźnie, jakoby kapłan nie zaraz na to imię się zgodził i jakoby z drugimi jeszcze się modlił. Widziałam, że lśniący Anioł stanął przed kapłanem, trzymając przed nim Imię Jezus na tablicy, podobnej do tej, która nad krzyżem była umieszczona. Widziałam też, iż kapłan to Imię na pergaminie zapisał. Nie wiem, czy on sam lub inni przytomni Anioła widzieli, lecz owo Imię wskutek natchnienia pisał z wielkim wzruszeniem. Po obrzędzie dano Dzieciątko znowu Józefowi, a ten podał je św. Dziewicy, która w głębi groty stała z dwiema niewiastami.

Wzięła płaczące Dzieciątko na ręce i uspokajała je. Przed wejściem do groty także kilku pastuszków stało. Paliły się lampy i wśród tego zaświtał dzień. Wciąż się modlono i śpiewano, a przed odejściem kapłanów posilono się jeszcze przekąską. Widziałam też, że wszyscy, którzy przy obrzezaniu byli obecni, byli dobrymi i że kapłani także zostali oświeceni i później zbawienia dostąpili. Jeszcze przez całe rano licznym ubogim rozdzielano dary. Później rozmaite, wstrętne żebractwo, czarni i brudni ludzie, przychodząc z tłumokami z doliny pasterzy, przechodzili koło żłóbka. Zdawało się, jakoby zamierzali iść do Jerozolimy na święta. Byli bardzo natarczywi, przeklinali i wyzywali szkaradnie, gdy mało otrzymali. Nie wiem dokładnie, co to byli za ludzie. Osioł był podczas tego obrzędu więcej w głębi przywiązany, zwykle zaś stał w grocie z żłóbkiem.
Wśród dnia widziałam niewiastę opatrującą jeszcze raz u Maryi i owijającą Dzieciątko, a następnej nocy widziałam Dzieciątko często płaczące i od bólu niespokojne. Maryja i Józef, tuląc je, chodzili z Nim w grocie.
Zastanawiając się nad tajemnicą obrzezania, miałam widzenie. Pod drzewem palmowym widziałam dwóch Aniołów stojących, którzy dwie tablice trzymali. Na jednej były wyobrażone rozmaite narzędzia męki, a między nimi przypominam sobie w pośrodku stojący słup z moździerzem o dwóch uszkach. Na drugiej tablicy były głoski, wyobrażające czasy i lata Kościoła. Na drzewie palmowym klęczała dziewica, jakby z drzewa wyrosła, a jej płaszcz, lub welon, zadzierzgnięty nad głową, powiewał około niej. Przed sobą w rękach trzymała serce, na którym ujrzałam małe, lśniące dzieciątko. Widziałam, jak do drzewa palmowego zbliżał się z obłoku Bóg Ojciec, łamiąc mocną, tworzącą krzyż gałązkę, i składając ją na Dzieciątko. Potem widziałam Dzieciątko jakby do tego krzyża przybite, a Dziewica podała gałązkę palmową wraz z ukrzyżowanym dzieciątkiem Bogu Ojcu serce tylko zatrzymując w ręku.
Wieczorem dnia następnego widziałam Elżbietę z Juty na ośle w towarzystwie starego sługi do groty przybywającą. Józef przyjął ją bardzo mile. Jej i Maryi radość była niezmiernie wielka, gdy się ściskały. Elżbieta przycisnęła Dzieciątko do serca. Spała w grocie Maryi obok miejsca, na którym się Jezus narodził. Przed tym miejscem stała podstawa, na której czasami kładły Dzieciątko.

Maryja opowiadała Elżbiecie wszystko, co zaszło. A gdy jej mówiła o przykrościach z noclegiem po przybyciu do Betlejem, Elżbieta serdecznie płakała. Opowiadała jej też obszernie chwile narodzenia Jezusa, a przypominam sobie jeszcze, iż powiedziała, że w chwili Zwiastowania była przez 10 minut w zachwyceniu i że się jej zdawało, jakoby się serce jej podwajało, i że niewymownym szczęściem była napełniona. W chwili narodzenia zaś uczuła wielkie pragnienie i zdawało się jej, jakoby ją, klęczącą, Aniołowie w górę unosili i jakoby jej serce się oddzielało i jedna połowa od niej się oddzielała. W tym zachwyceniu znajdowała się przez 10 minut, a odczuwając wewnętrzną próżnię i pragnienie czegoś poza sobą, ujrzała blask przed sobą, i zdawało się jej, jakoby w jej oczach rosła postać Dzieciątka. Wtem spostrzegła, że Dzieciątko porusza się i usłyszała, że płacze, a przyszedłszy do siebie, wzięła Dzieciątko z pokrycia do piersi; z początku bowiem wahała się wziąć je na ręce, ponieważ wielkim blaskiem otoczone było.

Elżbieta rzekła: “Tyś nie porodziła jak inne matki. Narodzenie Jana było też słodkie, lecz nie było takim jako twoje.”
Raz widziałam też Elżbietę z Maryją i Dzieciątkiem w ukryciu nad wieczorem w grocie pobocznej. Pozostawały w niej całą noc. Przychodzili goście z Betlejem, którym pokazać się nie chciały.
Niewiasty żydowskie krótko tylko karmiły niemowlęta. Także Dzieciątko Jezus już w pierwszych dniach dostawało papkę z słodkiego, lekkiego i pożywnego rdzenia pewnej rośliny, podobnej do sitowia. Gdy w Jerozolimie zaczęła się uroczystość poświęcenia świątyni Machabeuszów, obchodził ją i Józef w grocie. Przytwierdził trzy świeczniki z siedmiu światłami do ścian groty i zapalał je przez tydzień, rano i wieczór. Raz widziałam jednego z kapłanów, którzy byli przy obrzezaniu, ze zwojem u żłóbka; modlił się z niego z św. Józefem. Zdawało mi się, jakoby się chciał przekonać, czy Józef tę uroczystość obchodzi i jakoby mu nową uroczystość ogłaszał; albowiem następował dzień postny. Widziałam i w Jerozolimie niejedną zmianę. Przygotowywano potrawy na dzień następny, zakrywano ogień, wszystko sprzątano, a otwory zasłaniano.
Anna wysyłała kilkakrotnie sługi z darami, pokarmami i sprzętami. Lecz Maryja wszystko wnet ubogim rozdawała. Raz posłała też Elżbieta piękny koszyczek z owocami i świeżymi, pełnymi, wielkimi różami, zatkniętymi w owoce. Te róże bledsze były od naszych,
prawie cielistego koloru, także żółte i białe. Maryja ucieszyła się tym bardzo i postawiła koszyk obok siebie. Gdy Anna ze swym drugim mężem i jednym sługą przybyła, radość jej i wzruszenie z powodu Dzieciątka Jezus wyciągającego ku niej rączki, były bardzo wielkie. Maryja opowiedziała jej wszystko, jak i Elżbiecie. Anna płakała z Maryją, a do tego wszystkiego mieszały się pieszczoty Dzieciątka Jezus. Anna przyniosła Maryi i Dzieciątku wiele darów, nakrycia i opaski. Maryja już wiele od niej otrzymała; lecz mimo to wszystko w grocie w ubogim pozostaje stanie, ponieważ Maryja wszystko, bez czego obyć się można, natychmiast rozdaje. Opowiedziała Annie, że królowie ze Wschodu się zbliżają, że przynosząwielkie dary i że te odwiedziny wielkie zrobią wrażenie. Dlatego Anna, dopóki królowie tu będą, chce zabawić u swej siostry, kilka godzin drogi stąd mieszkającej, i dopiero po wyjeździe królów chce powrócić. Widziałam też, że Józef żłóbek i groty poboczne wysprzątać zaczął, by się przygotować na przybycie królów, których Maryja w duchu zbliżających się widzi. Był też w Betlejem, by drugi podatek zapłacić i za mieszkaniem się obejrzeć; albowiem po Oczyszczeniu Maryi zamierza zamieszkać w Betlejem.

 

Podróż świętych Trzech Króli do Betlejem

 

Widziałam orszak Teokenona w kilka dni po wyruszeniu z ojczyzny, stykający się w podupadłym mieście z orszakiem Menzora i Saira. Stały tutaj rzędy wysokich kolumn, a na niektórych miejscach także wielkie, piękne figury. W gruzach miasta osiadła hołota napastników. W zwierzęce skóry byli przybrani i nosili oszczepy, mieli brunatną barwę ciała, wzrostu niskiego i krępego, lecz bardzo zwinni. Wszystkie trzy orszaki, opuściwszy o świcie pospołu to miasto, po południowej podróży odpoczywały w pewnej dosyć urodzajnej okolicy, gdzie była studnia, a naokoło kilka obszernych szop. Było tu zwykłe miejsce odpoczywania dla takich orszaków. Każdemu królowi towarzyszyło razem z orszakiem czterech przedniejszych plemienia. Sam zaś król był jakoby ojcem wszystkich, starającym się o wszystko, rozkazującym i rozdzielającym. W każdym orszaku byli ludzie rozmaitej barwy twarzy. Plemię Menzora było o miłej, brunatnej barwie. Plemię Saira było brunatne, zaś Teokenona o połyskującej, żółtawej barwie. O lśniącej, czarnej barwie, widziałam tylko niewolników, których wszyscy posiadali. Przedniejsi siedzieli na wysoko naładowanych dromaderach pomiędzy tłumokami pokrytymi dywanami. W ręku mieli laski. Za nimi postępowały inne zwierzęta, prawie tak wielkie jak konie, na których słudzy i niewolnicy pomiędzy pakunkami jechali. Przybywszy na miejsce, zsiedli, a zdjąwszy pakunki ze zwierząt, u studni je napoili. Studnia otoczoną była małym wałem, na którym znajdował się mur z trzema otwartymi wchodami. W tym miejscu był zbiornik, który nieco głębiej leżał i miał upust z trzema za pomocą czopów zamkniętymi rurami. Zbiornik zamknięty był wiekiem. Szedł z nimi jakiś człowiek z owego opustoszałego miasta i otworzył zbiornik za zapłatą. Mieli skórzane naczynia, które zupełnie płasko składać było można; były one na 4 przegrody podzielone, które wodą napełniali i z których zawsze 4 wielbłądy razem piły. Obchodzili się też z wodą tak ostrożnie, aby żadnej kropli nie uroniono. Potem zaprowadzono zwierzęta w ogrodzone, nie pokryte miejsca blisko studni, każde przegrodą oddzielone. Miały kamienne koryta przed sobą; sypali im w te koryta jakąś paszę, którą ze sobą nosili. Pasza składała się z ziaren tak wielkich, jak żołędzie. Pomiędzy pakunkami znajdowały się też wąskie, wysokie klatki z ptakami, które pod szerszymi pakami po bokach zwierząt wisiały; siedziały w nich, pojedynczo i parami, w przegrodach podług rozmaitej wielkości ptaki, jak gołębie lub kury. Potrzebowali ich na pożywienie w drodze. W skórzanych skrzyniach mieli chleby równej wielkości, jakby pojedyncze tafle tuż obok siebie spakowane; odłamywali zawsze tyle, ile potrzebowali. Mieli przy sobie bardzo kosztowne naczynia z żółtego kruszcu, i drogimi kamieniami ozdobnie wysadzane, prawie zupełnie w kształcie naszych naczyń kościelnych, jak, kielichów, łódek, i miseczek, z których pijali i na których potrawy podawali. Brzegi tych naczyń po większej części były wysadzane czerwonymi, drogimi kamieniami.
Plemiona były nieco odmienne pod względem ubioru. Teokeno i jego rodzina, również Menzor, nosili na głowie wysokie, pstro haftowane czapki z białą, grubą opaską. Ich kurtki sięgały aż po łydki, były bardzo pojedyncze, miały kilka guzików i ozdób na piersiach. Byli okryci lekkimi szerokimi i bardzo długimi płaszczami, które w tyle za nimi się wlokły. Sair i jego rodzina nosili czapki z małą, białą wypukłością i okrągłą, kolorowo haftowaną kapuzą. Mieli krótsze płaszcze, lecz w tyle nieco dłuższe, aniżeli z przodu, pod spodem kurtki aż do kolan szczelnie zapinane, przyozdobione na piersiach sznurkami, błyskotkami i licznymi świecącymi guzikami. Po jednej stronie piersi mieli błyszczącą tarczę, podobną do gwiazdy. Wszyscy mieli bose nogi sznurkami oplecione, do których przylegały podeszwy. Przedniejsi mieli krótkie pałasze lub wielkie noże za pasami, a niektórzy także worki i puszki. Pomiędzy królami i ich krewnymi byli mężowie, mniej więcej lat 50, 40, 30 i 20 liczący. Niektórzy mieli długie, inni tylko krótkie brody. Słudzy i poganiacze wielbłądów byli o wiele skromniej ubrani. Niektórzy mieli na sobie tylko kawał materii lub stare okrycie. Gdy zwierzęta zaspokojono i gdy się też sami napili, zrobili ogień na środku szopy, pod którą obozowali. Drzewo, którego do tego ognia używali, składało się z mniej więcej dwie i pół stóp długich trzasek, które ubodzy ludzie tej okolicy w bardzo ładnie ułożonych wiązkach przynieśli, jakoby takowe dla podróżujących już gotowe mieli. Królowie, postawiwszy stos trójgraniasty, włożyli nań dokoła owe trzaski, pozostawiając z jednej strony otwór dla przeciągu, a wszystko bardzo zręcznie było ułożone. W jaki zaś sposób ogień wzniecili, tego dobrze nie wiem, widziałam, że jeden z nich kawałek drewna w drugim, jakoby w puszce przez pewien czas obracał, i że potem ów kawałek drewna zapalony wyciągał. W ten sposób zapalili ogień, i widziałam, jak teraz kilka ptaków zabijali i piekli.

Trzej Królowie i najstarsi postępowali, każdy w swym plemieniu, jakoby ojcowie rodziny, dzielili pokarm i rozdawali. Porozcinane ptaki i małe chleby kładli na małe miseczki lub talerze, stojące na niskiej nodze, i podawali je; tak samo napełniali kubki i podawali każdemu do picia. Podrzędniejsi słudzy, pomiędzy nimi murzyni, leżeli obok na ziemi. Zdawało się, jakoby niewolnikami byli. Niewymownie wzruszającą była dziecięca prostota i dobroduszność tych mężów. Przybiegającym ludziom dawali z wszystkiego, co mieli. Podawali im nawet złote naczynia, dając im pić jak dzieciom.
Menzor, brunatny, był Chaldejczykiem, miasto jego nazywało się mniej więcej Akajaja, otoczone rzeką, jakby na wyspie leżało. Po większej części przebywał na polu przy trzodach swoich; po śmierci Chrystusa został przez świętego Tomasza ochrzczony i nazwany Leandrem. Sair, brunatny, już w czasie Bożego Narodzenia był u Menzora gotów do wyjazdu. Tylko on i ludzie jego plemienia byli tak brunatni, lecz czerwone mieli wargi; reszta ludzi dokoła była białej barwy. Sair miał chrzest pragnienia. Nie żył już, gdy Jezus przybył do krainy królów. Teokeno był z Mecji, kraju, położonego więcej w górach. Sterczał ten kraj, jakby kawał ziemi między dwa morza. Mieszkał w swym mieście, którego imię zapomniałam, składało się ono z namiotów, zbudowanych na fundamencie kamiennym. Teokeno był najzamożniejszym. Zdaje mi się, że byłby miał prostszą drogę do Betlejem i że musiał obchodzić, by iść razem z drugimi a nawet sądzę, że musiał około Babilonu przechodzić, by do nich się dostać. Ochrzcił go święty Tomasz, nadając mu imię Leon. Imiona: Kasper, Melchior i Baltazar dano tym królom dlatego, ponieważ te imiona zupełnie do nich się stosują. Albowiem Kasper oznacza: idzie z miłością; Melchior: chodzi dokoła, idzie z pochlebstwem, przystępuje ze słodyczą. Baltazar: wolą swoją szybko porywa; swoją wolę natychmiast do woli Boga stosuje.
Od obozu Menzora mieszkał Sair trzy dni drogi, na każdy po 12 godzin licząc, a Teokeno o pięć takich dni był oddalony. Menzor i Sair byli razem, gdy z gwiazd dowiedzieli się o narodzeniu Jezusa, i nazajutrz wybrali się z orszakiem swoim w drogę. Teokeno miał to samo widzenie w domu i szybko podążył za nimi. Droga ich aż do Betlejem wynosiła około 700 godzin i jeszcze pewną ilość, w której liczba 6 zachodzi. Mieli około 60 dni drogi, na każdy po 12 godzin licząc, lecz wskutek wielkiej szybkości swych zwierząt jucznych odbyli ją w 33 dniach, jadąc często dniem i nocą. Gwiazda, która ich prowadziła, wyglądała jak okrągła piłka, a światło wychodziło z niej jakby z ust. Zawsze mi się zdawało, jakoby tą piłką na nitce świetlanej, jakaś ręka powodziła. Za dnia widziałam ciało lśniące; jaśniejsze od słońca, przed nimi postępujące. Gdy rozważali daleką drogę, to szybkość pochodu wydaje mi się zdumiewająca. Lecz te zwierzęta postępują tak lekkim i równym krokiem, że widzę podróż ich w takim porządku, tak szybką i równą, jak lot ptaków wędrownych. Kraje Trzech Królów leżały w ten sposób, iż wszystkie razem tworzyły trójkąt. Menzor i Sair mieszkali bliżej siebie, Teokeno mieszkał najdalej.

Gdy orszak aż do wieczora tutaj odpoczął, pomogli im ludzie, którzy się do nich przyłączyli, włożyć znowu pakunki na zwierzęta juczne, a potem zabrali ze sobą do domu rozmaite przedmioty przez królów pozostawione. Gdy wyruszyli, ukazała się gwiazda, mając kolor czerwony, jak księżyc wśród wietrznego powietrza. Ogon gwiazdy był blady i długi. Szli jeszcze kawał drogi obok swych zwierząt pieszo z odkrytymi głowami, modląc się. Droga tu była taką, iż nie można było szybko postępować; gdy przyszli na równą drogę, dosiedli zwierząt, które bardzo szybko biegły. Czasem szły wolniej, a wówczas wszyscy nader wzruszająco śpiewali wśród nocy. Widząc tych królów w takim porządku i nabożnym skupieniu ducha i z radością wędrujących, myślałam sobie: gdyby to nasze procesje z nich przykład sobie brały! Raz widziałam orszak zatrzymujący się w nocy na polu przy studni. Człowiek z pewnej chaty, których kilka w pobliżu było, otworzył im studnię. Napoili zwierzęta juczne i, nie zdejmując pakunków, przez krótki czas odpoczywali. Później widziałam orszak na wyższej płaszczyźnie. Po prawej stronie były góry, i zdawało mi się, jakoby tam, gdzie droga znowu opadała, zbliżali się do okolicy, w której więcej było zabudowań i drzew, a wśród nich studnie. Ludzie tutejsi mieli tu porozciągane pomiędzy drzewami nici i robili z nich szerokie pokrycia. Oddawali cześć obrazom wołów, a licznej gawiedzi, postępującej za orszakiem królów, dawali hojnie potrawy, lecz nie używali już misek, z których tamci jedli, co mnie dziwiło. Nazajutrz widziałam królów w pobliżu pewnego miasta, którego nazwa jakby Kausur brzmiała, a które składało się z namiotów na kamiennych fundamentach zbudowane, odpoczywających u innego króla, do którego to miasto należało, a którego zamek z namiotów w małym oddaleniu od miasta się znajdował. Od swego spotkania się aż dotąd odbyli 53 lub 63 godzin drogi. Opowiedzieli królowi Kausuru wszystko, co widzieli w gwiazdach. Był bardzo zdziwiony i patrząc lunetą na gwiazdę, która ich prowadziła, ujrzał w niej dzieciątko z krzyżem.

Prosił ich potem, iżby mu w powrocie wszystko opowiedzieli, a wtedy i on na cześć Dzieciątka wystawi ołtarze i ofiary składać mu będzie. Gdy królowie opuścili Kausur, przyłączył się do nich znaczny orszak wielkich panów podróżujących, którym tą samą drogą iść wypadało. Później odpoczywali przy studni, nie zdejmując pakunków; lecz wzniecili ogień. Gdy znowu dalej jechali, słyszałam ich słodko i serdecznie pospołu śpiewających. Śpiewali krótkie rymy, jak: “Spieszmy przez góry, niwy i łany, By oddać pokłon Panu nad pany.” Jeden zaczynał, a drudzy śpiewali razem rymy, które na przemian tworzyli i zanucali. W samym środku gwiazdy można było dzieciątko z krzyżem widzieć.
Maryja miała widzenie o zbliżaniu się królów, gdy w Kausur odpoczywali. Opowiedziała o tym Józefowi i Elżbiecie. Nareszcie widziałam królów przybywających do pewnej miejscowości żydowskiej. Było to małe, rozległe miasteczko, gdzie liczne domy wysokimi płotami były otoczone. Tu byli już w prostej linii do Betlejem; lecz mimo to skierowali swą drogę na prawo, gdyż innej drogi nie było. Gdy przybyli do następnej miejscowości, zaczęli pięknie śpiewać i byli bardzo uradowani, albowiem gwiazda świeciła tu bardzo jasno, świecił także księżyc, tak, że wyraźnie widać było cienie. Jednakowoż zdawało się, jakoby mieszkańcy albo gwiazdy nie widzieli, albo nie bardzo się nią zajmowali; byli jednak niezmiernie usłużni. Kilku podróżnych zsiadło, a mieszkańcy pomogli im napoić zwierzęta. Myślałam tu jeszcze o czasach Abrahama, jak to wówczas wszyscy ludzie tak dobrzy byli i usłużni. Liczni mieszkańcy prowadzili orszak przez miasto, niosąc gałązki, i szli godny kawał drogi z nimi. Gwiazda nie zawsze przed nimi świeciła, nieraz była zupełnie ciemna, zdawało się, jakoby jaśniej tam świeciła, gdzie żyli dobrzy ludzie, a ilekroć ją gdzie podróżni bardzo jaśniejącą widzieli, czuli osobliwsze wzruszenie, i myśleli, iż tam zapewne Mesjasz być musi. Lecz królowie obawiali się też, iżby ich wielki orszak wielkiego wrażenia i gwaru nie wywołał.

Nazajutrz, nie zatrzymując się, przeszli około ponurego, mglistego miasta, a nieco dalej stąd przez rzekę, wpływającą do Morza Martwego. Wieczorem widziałam ich przybywających do pewnego miasta, jakby Manatea lub Madian się nazywającego. Orszak ich składał się najmniej z 200 ludzi, tyle gawiedziściągnęła za nimi ich wspaniałomyślność. Prowadziła tędy ulica; mieszkańcy zaś składali się z żydów i pogan. Orszak zaprowadzono przed miasto na miejsce, opasane murem, gdzie królowie namioty rozbili. Widziałam też, jak się tu, podobnie jak w poprzednim mieście, zasmucili, ponieważ nikt nie chciał o nowonarodzonym królu nic słuchać ani wiedzieć. Słyszałam ich także opowiadających, jak dawno już na gwiazdę czekali.

 

Rodowód Królów

 

Słyszałam, że ród swój wywodzili aż od Joba, który żył na Kaukazie, i jeszcze inne obszary w dal posiadał. Jeszcze dawno przed Balaamem, i nim Abraham był w Egipcie, mieli przepowiednię i czekali na gwiazdę. Przywódcy pewnego pokolenia z ziemi Joba otrzymali byli podczas pewnej wycieczki do Egiptu, w okolicy Heliopolis, przez Anioła objawienie, iż z dziewicy narodzi się Zbawiciel, któremu ich potomkowie cześć oddawać będą. Dalej nie mają się zapuszczać, lecz wracać i uważać na gwiazdy. Z tego powodu urządzali uroczyste obchody, budowali łuki tryumfalne i ołtarze, które kwiatami przyozdobili, i znowu do domu wrócili. Było ich może razem około 3000. Byli to ludzie medyjscy i astrolodzy, o pięknej, żółtawo brunatnej barwie, i bardzo szlachetnej i wysokiej postawy. Przechodzili za swymi trzodami z jednego miejsca na drugie, a wskutek wielkiej swej potęgi, panowali, gdzie chcieli. Ci więc, jak opowiadali królowie, pierwsi przynieśli proroctwo i przez nich dopiero rozpoczęło się u nich śledzenie gwiazd. A gdy później to śledzenie gwiazd zostało zaniedbane, odnowił je jeden z uczniów Balaama, a znacznie później po nim trzy prorockie córki przodków Trzech Króli. Teraz wreszcie w 500 lat po owych córkach, zjawiła się owa gwiazda, za którą poszli.
Owe trzy córki żyły w jednym i tym samym czasie, były z gwiazdziarstwem bardzo obeznane, miały też ducha proroczego i widzenia.
Widziały one, że wyjdzie gwiazda z Jakuba, i że Niepokalana Dziewica porodzi Zbawiciela. W długich szatach chodziły po kraju, ogłaszając to proroctwo, nawołując do poprawy i przepowiadając zdarzenia przyszłe aż do najodleglejszych czasów, i że posłańcy Zbawiciela przybędą do ich narodu i przyniosą mu prawdziwą służbę Bożą. Ojcowie tych dziewic wystawili obiecanej Matce Bożej tam, gdzie ich kraje się łączyły, świątynię, a w jej pobliżu wieżę celem śledzenia gwiazd i ich różnych zmian. Od tych trzech książąt pochodzili święci Trzej Królowie od mniej więcej 500 lat w prostej linii przez 15 rodów. Lecz wskutek pomieszania się z innymi plemionami nabyli tak różnej barwy. Już od owego długiego czasu zawsze niektórzy z ich przodków przebywali na wieży, by na gwiazdy uważać. To, co spostrzegli, zapisywano i przechodziło z ust do ust, i podług tych spostrzeżeń zwolna niejedno w ich służbie Bożej i Świątyni się zmieniało.

Wszystkie pamiętne chwile, odnoszące się do przyjścia Mesjasza, były im przez obrazy w gwiazdach wskazane. W ostatnich latach, od Poczęcia Maryi, obrazy te stawały się coraz dokładniejsze i zbliżanie się zbawienia coraz znamienniejsze. W czasie od poczęcia Maryi widzieli dziewicę z berłem i wagą, w której równych szalach leżała pszenica i grona. W końcu widzieli nawet figury gorzkiej męki. Zdawało się, jakoby nowonarodzonemu królowi wypowiedziano wojnę, że ten jednak wszystko zwycięży.

To śledzenie gwiazd było połączone z nabożeństwem, postami, modlitwą, oczyszczeniami i umartwieniami. Nie była to jednakowoż tylko jedna gwiazda lecz całe zestawienie gwiazd, na które uważali, a przy pewnych zetknięciach gwiazd otrzymywali, patrząc na gwiazdy, widzenia i obrazy. Wśród tego gwiazdziarstwa jednak trafiały się i złe wpływy na osoby, które złe życie wiodły i wśród demonicznych widzeń w konwulsje wpadały. Przez takich ludzi wszczął się szkaradny zwyczaj ofiarowania ludzi, starców i dzieci; lecz powoli zdrożności te ustały. Królowie jednakowoż widywali obrazy jasno i spokojnie, w słodkim uniesieniu, nie doznając żadnych złych wpływów, przeciwnie stawali się coraz lepszymi i pobożniejszymi.
To wszystko opisywali ciekawym słuchaczom z dziecięcą prostotą i szczerością, i smucili się, że ich słuchacze wcale nie zdawali się wierzyć w to, na co ich przodkowie już od 2000 lat tak wytrwale czekali. Gwiazda była okrytą chmurami; lecz gdy się znowu ukazała i w całym blasku stanęła pomiędzy przeciągającymi chmurami, jakoby bardzo blisko ziemi, jeszcze tej samej nocy wybiegli ze swego namiotu, a zwoławszy mieszkańców, pokazali im gwiazdę. Ludzie wpatrywali się zdziwieni, i jużto bardzo byli wzruszeni, jużto gniewali się na królów, największa zaś część starała się korzystać z ich hojności.
Słyszałam ich też teraz opowiadających, jak daleko dotąd jechać musieli. Liczyli dni piesze, każdy po 12 godzin. Do miejsca ich zebrania jeden miał trzy, drugi pięć takich dni po 12 godzin. Lecz na swych zwierzętach, dromaderach, robili dziennie 36 godzin, licząc w to noc i godziny odpoczynku. Dlatego ten, który o trzy dni był oddalonym, mógł na miejscu zbornym stanąć w jednym dniu, ten zaś, który o 5 dni był oddalonym, w dwóch dniach.
Od tego miejsca aż dotąd mieli 56 dni drogi po 12 godzin, a więc 672 godziny. Potrzebowali na to od Narodzenia Chrystusa aż dotąd, licząc czas zebrania się i dni odpoczynku, mniej więcej 25 dni. Tu chcieli także jeden dzień wytchnąć. Ludzie tutejsi byli nadzwyczaj natrętni i zuchwali, i naprzykrzali się królom jak roje os; ci zaś rozdawali im zawsze małe, trójgraniaste, żółte kawałki, jakby blaszki, a także ciemniejsze ziarna. Musieli mieć niezmierne skarby. Gdy ruszyli w drogę, szli około miasta, w którym widziałam bożyszcza, stojące na świątyniach; na drugiej stronie miasta, przechodzili przez most i przez dzielnicę żydowską z synagogą. Teraz szli dobrą drogą coraz spieszniej ku Jordanowi. Może ze 100 ludzi przyłączyło się do ich pochodu. Stąd mieli do Jerozolimy jeszcze może 24 godziny. Lecz nie widziałam ich przechodzących przez jakiekolwiek miasto, lecz zawsze obok miast. Ponieważ był sabat, spotykali mało ludzi. Im bardziej zbliżali się do Jerozolimy, tym więcej tracili otuchę, albowiem gwiazda przed nimi nie była już tak jasną, a w Judei w ogóle tylko rzadko kiedy ją widywali. Spodziewali się też, że wszędzie spotkają ludzi we wielkiej radości i okazałości z powodu nowonarodzonego Zbawiciela, któremu cześć oddać z tak daleka przyjechali; lecz ponieważ nigdzie ani najmniejszego śladu wzruszenia nie spostrzegli, smucili się i byli niepewni, sądząc, że się może omylili.
Mogło być koło południa, gdy się przez Jordan przeprawiali. Zapłacili przewoźników; którzy pozostali i im samym przewieść się zezwolili; tylko kilku z nich im pomagało. Jordan nie był wtenczas szerokim, a miał pełno ławic piasku.

Położono deski na belkach, a na nich ustawiono dromadery. Szło to dosyć szybko. Z początku zdawało się, jakoby królowie ku Betlejem zdążali; potem obrócili się i szli ku Jerozolimie. Widziałam to miasto wysoko ku niebu się piętrzące. Było właśnie po sabacie, gdy przybyli przed miasto.

 

Królowie u Heroda

 

Orszak królów był długi może kwadrans drogi. Gdy przed Jerozolimą stanęli, zniknęła gwiazda przed nimi. To ich wielce strapiło. Królowie siedzieli na dromaderach, trzy inne dromadery były obładowane pakunkami; inni zaś po większej części siedzieli na szybkich, żółtawych zwierzętach o delikatnych łbach, nie wiem, czy na koniach lub osłach, wyglądały zupełnie inaczej, niż nasze konie. U przedniejszych były te zwierzęta bardzo pięknie okryte i okiełzane, i złotymi gwiazdami i łańcuszkami obwieszane. Kilku z ich drużyny poszło do bramy, skąd powrócili z dozorcami i żołnierzami. Przybycie ich o tym czasie, ponieważ żadnej nie było uroczystości i żadnym nie trudnili się handlem, i to tą drogą, było niezwyczajnym. Mówili, dlaczego przychodzą. Mówili o gwieździe i o dzieciątku; o niczym tu nie wiedziano. Sądzili z pewnością, iż się omylili; albowiem ani jednego nie spostrzegli człowieka, wyglądającego, jakoby wiedział coś o zbawieniu świata. Także z takim zadziwieniem przypatrywali się im ludzie, nie mogąc pojąć, czego by chcieli. Mówili, że za wszystko, co dostaną, zapłacą, i że z królem chcą mówić. Było stąd wiele posyłania tam i na powrót. Podczas tego rozmawiali z rozmaitymi ludźmi, którzy się około nich zgromadzili. Niektórzy znali pogłoskę o Dzieciątku, które w Betlejem miało się narodzić; lecz że to nic nie znaczy, gdyż to tylko prosty lud. Drudzy wyśmiewali się z nich. Byli przeto bardzo przygnębieni i zasmuceni. A ponieważ z dolatujących słów ludzi poznali, gdyż i Herod nic o tym nie wie, a dalej, ponieważ nie bardzo uprzejmie o Herodzie mówiono, zasmucili się i tym, że nie wiedzieli, jak mają z nim mówić. Pomodlili się więc i znowu nabrali otuchy i mówili do siebie: ten, który nas za pomocą gwiazdy tak szybko tu doprowadził, ten też nam dopomoże szczęśliwie do domu wrócić. Oprowadzano orszak około miasta i wprowadzono go stroną od góry kalwaryjskiej znowu do miasta. Niedaleko od placu rybiego zaprowadzono ich wraz ze zwierzętami na okrągłe podwórze, które przysionkami i mieszkaniami było otoczone, i przed którego bramami stały straże. W środku podwórza była studnia, przy której napoili zwierzęta; dokoła były stajnie i wolne miejsca sklepione, gdzie wszystko umieścili. Owo podwórze przytykało jedną stroną do góry, z drugiej strony było wolne i otoczone drzewami. Widziałam też ludzi z pochodniami przychodzących, którzy ich pakunki przeglądali. Pałac Heroda stał niedaleko od tego podwórza na wyżynie, a całą drogę aż do wyżyny widziałam oświeconą pochodniami czy też koszami z ogniem. Widziałam też ludzi zstępujących z pałacu i zabierających do pałacu najstarszego króla, Teokena. Przyjęto go pod łukiem, a potem wprowadzono na salę. Rozmawiał tutaj z dworzaninem, donoszącym o wszystkim Herodowi, który jakby rozum wskutek tego stracił, i królom nazajutrz rano kazał przyjść do siebie. Kazał im powiedzieć, by wypoczęli, a on tymczasem zbada wszystko i oznajmi im, czego się dowie. Gdy Teokeno wrócił z pałacu, królowie zasmucili się jeszcze bardziej i kazali pozdejmowane pakunki znów włożyć na zwierzęta. Nie mogli zasnąć. Niektórych z nich widziałam przechadzających się z przewodnikami po mieście. Zdawało mi się, jakoby sądzili, iż Herod może przecież wie wszystko tylko im prawdy powiedzieć nie chce. Także zawsze jeszcze gwiazdy szukali. W samej Jerozolimie było spokojnie, ale na straży przy podwórzu było wiele biegania i wypytywania. Gdy Teokeno był u Heroda, mogła być jedenasta godzina w nocy. Była uroczystość u niego, mnóstwo świec paliło się w sali, były także niewiasty. To, co Teokeno mu oznajmić kazał, napełniło go wielką trwogą. Posłał sługi do świątyni i do miasta. Widziałam, że kapłani, uczeni w Piśmie i sędziwi żydzi ze zwojami przyszli do niego. Mieli na sobie swe szaty, napierśniki i pasy z głoskami, wskazywali na karty. Było ich może dwudziestu około niego. Widziałam ich też z nim na dach pałacu wchodzących i na gwiazdy patrzących. Herod był bardzo niespokojny i zmieszany, uczeni zaś w Piśmie wszystko mu znowu tłumaczyli, i starali się go zawsze przekonać, iż gadanina królów nic nie znaczy, iż te narody mają zawsze rozmaite przywidzenia i urojenia o gwiazdach, i gdyby coś w tym było, to oni, przy świątyni i w świętem mieście, o tym przecież prędzej wiedzieć by musieli.

Rano, ze świtem, widziałam znowu dworzanina zstępującego i wszystkich trzech królów z nim do pałacu idących. Wprowadzono ich na salę, gdzie na przyjęcie pewne potrawy i zielone gałązki i krzewy w naczyniach poustawiane były. Królowie nie tknęli podanych potraw. Stali, dopóki nie przyszedł Herod, naprzeciw któremu wystąpili z ukłonem i krótko zapytali, gdzie jest nowonarodzony król żydów, którego gwiazdę widzieli i któremu pokłon oddać przybyli. Herod był bardzo zatrwożony, lecz nie dał tego po sobie poznać. Było jeszcze kilku uczonych w Piśmie przy nim. Wypytywał się bliżej o gwieździe, i mówił im, iż o Betlejem Efrata obietnica opiewa. Menzor opowiedział mu ostatnie widzenie, które w gwieździe mieli, wskutek czego jeszcze większa trwoga go ogarnęła, tak iż nie wiedział, jak ją ukryć. Menzor mówił, że widzieli dziewicę a przed nią leżące dzieciątko, z prawego zaś jego boku wychodziła świetlana gałązka, a na niej wieża o licznych bramach, która wielkim miastem się stała. Ponad tym stało dzieciątko z mieczem i berłem, jako król, i widzieli siebie samych i królów całego świata przybywających, bijących czołem i dzieciątku pokłon oddających; albowiem ono posiada królestwo, które zwycięży wszystkie królestwa. Herod radzi im udać się w cichości do Betlejem i to natychmiast, a potem, skoro by Dzieciątko znaleźli, mają wrócić i oznajmić mu, iżby i on także poszedł oddać Jemu pokłon. Widziałam królów znowu na dół schodzących i natychmiast wyruszających.

Dniało, światła na drodze ku pałacowi jeszcze się paliły. Gawiedź, która za nimi postępowała, rozgościła się wczoraj wieczorem w mieście. Herod, który w czasie narodzenia Chrystusa w swym zamku przy Jerycho przebywał, już przed przybyciem królów był bardzo niechętnym i rozgniewanym. Dwóch ze swych synów nieprawego łoża wyniósł przy Świątyni do wysokich godności. Byli Saduceuszami, oni też wszystko mu zdradzali, co się tam działo i kto jego zamiarom był przeciwnym. Do tych należał mianowicie pewien dobry i sprawiedliwy mąż, poważany urzędnik przy Świątyni. Tego kazał bardzo grzecznie i po przyjacielsku do siebie do Jerycho zaprosić, a kiedy był w drodze, kazał go napaść i zamordować w pustyni, jakoby to przez zbójców się stało. Kilka dni później przybył do Jerozolimy, by obchodzić uroczystość poświęceniaŚwiątyni. Wtedy chciał żydom na swój sposób sprawić radość i zaszczyt. Kazał zrobić złota figurę, jakby jagnię lub raczej baranka, albowiem miała rogi. Ten baranek na święto miał być postawiony nad bramą prowadzącą z przedsionka dla niewiast na miejsce, na którym ofiary składano. Chciał to uczynić zupełnie samowolnie i za to jeszcze piękną podziękę otrzymać, lecz kapłani opierali się temu. Groził im karą pieniężną. Powiedzieli mu, iż karę zapłacą, lecz tego wizerunku podług prawa nigdy nie przyjmą. Był wskutek tego bardzo rozgniewany i chciał go potajemnie kazać postawić. Lecz jeden gorliwy przełożony wziął tę figurę, skoro ją tylko przyniesiono, rozbił ją na dwoje, i rzucił na ziemię. Powstało wskutek tego zbiegowisko, a Herod kazał owego męża wtrącić do więzienia. Był z tej przyczyny bardzo rozgniewany i wolałby, iżby był lepiej wcale na uroczystość nie przychodził. Dworzanie zaś starali się go rozmaitymi zabawami rozerwać.

W kraju żydowskim oczekiwali niektórzy pobożni ludzie bliskiego przyjścia Mesjasza, a zdarzenia przy narodzeniu Jezusa, były przez pastuszków rozpowszechnione. Także Herod o tym słyszał i cichaczem kazał się o tym w Betlejem wywiadywać. Ponieważ zaś jego szpiedzy tylko ubogiego Józefa znaleźli, a mieli polecone, unikać zwracania lub wywołania uwagi, przeto donieśli, że to nic nie jest, że to tylko uboga rodzina w pewnym lochu się znajduje, i że o tej całej rzeczy nie opłaci się nawet mówić. W tym naraz przybył ów wielki orszak królów, którzy tak pewnie i tak stanowczo o króla Judy się pytali i z takąpewnością o gwieździe mówili, iż Herod swą trwogę i swe zamieszanie ledwo mógł ukryć. Myślał, że o bliższych w tej sprawie szczegółach dowie się od królów samych, a potem środków zaradczych się chwyci. Lecz ponieważ królowie, przestrzeżeni od Boga, do niego nie wrócili, poczytywał ich ucieczkę za następstwo ich kłamstwa i omamienia, jakoby się wstydzili i obawiali wrócić, jako ludzi, którzy z siebie zakpić pozwolili. Tylko w ogólności kazał w Betlejem ogłosić, iżby się z tymi ludźmi nie wdawać. Lecz gdy Herod Jezusa usunąć zamierzał, dowiedział się, iż Go już niema w Nazaret. Kazał długo za Nim szukać, lecz gdy nadzieja znalezienia Jezusa okazała się daremną, a trwoga jego tym bardziej rosła, zabrał się do szalonego środka rzezi młodzianków, a tak był ostrożnym, iż już przedtem wojska swe przeniósł na inne miejsce, by powstaniu zapobiec.

 

Królowie przybywają do Betlejem

 

Widziałam królów w tym samym porządku, w jakim byli przyszli, z Jerozolimy, bramą ku południowi, wychodzących; najpierw Menzora, a potem Saira, a na końcu Teokenona. Gromada ludzi aż do pewnego strumyka za miastem szła za nimi, gdzie ich znowu opuściła i do Jerozolimy wróciła. Na drugim brzegu strumyka stanęli i oglądali się za swą gwiazdą, a spostrzegłszy ją, bardzo się uradowali i wśród wdzięcznego śpiewu postępowali dalej. Dziwiłam się jednakowoż, że gwiazda nie prowadziła ich prostą drogą z Jerozolimy do Betlejem, lecz szli więcej na zachód około miasteczka bardzo mi znanego. Poza tym miasteczkiem widziałam ich na pewnym pięknym miejscu zatrzymujących się i modlących. Źródło przed nimi wytrysło; zsiadłszy, wykopali obszerny zbiornik dla tego źródła, otaczając je czystym piaskiem i darnią. Odpoczęli tutaj kilka godzin i napoili zwierzęta; w Jerozolimie bowiem, wskutek przeszkód i trosk, nie mieli spoczynku.

Gwiazda, która w nocy wyglądała jak ognista kula, podobną była teraz mniej więcej do księżyca wśród dnia; lecz nie wydawała się całkiem okrągła, lecz jakby ząbkowata. Widziałam, że się często kryła za chmury.
Na prostej drodze z Betlejem do Jerozolimy roiło się od ludzi i podróżujących z pakunkami i osłami; może byli to ludzie, którzy od spisu z innych miast i z Betlejem do domu wracali, albo którzy do Jerozolimy do Świątyni lub na targ przychodzili. Na tej drodze królowie szli, było zupełnie spokojnie. Może gwiazda dlatego tak ich prowadziła, by na nich nie zwracano uwagi i ażeby dopiero wieczorem do Betlejem przybyli.
O zmierzchu przybyli przed Betlejem do bramy, gdzie Józef z Maryją był się zatrzymał. Ponieważ im tutaj gwiazda zniknęła, udali się przed dom, gdzie dawniej rodzice Józefa mieszkali, i gdzie Józef z Maryją kazał się zapisać; spodziewali się, że tutaj znajdą nowonarodzonego. Był to większy dom z kilku mniejszymi dokoła, ogrodzone podwórze było przed nim, a przed tym podwórzem miejsce obsadzone drzewami i studnia. Na tym placu widziałam rzymskich żołnierzy, gdyż w tym domu znajdował się urząd poborczy. Był tutaj wielki natłok. Ich zwierzęta były pod drzewami przy studni, i poili je. Sami zaś usiedli, i okazywali, im rozmaite honory; nie obchodzono się tak grubiańsko, jak z Józefem. Rzucano też gałązki przed nimi i dawano jeść i pić. Lecz widziałam, że działo się to po większej części przez wzgląd na kawałki złota, które i tutaj rozdzielali.

Widziałam, że tutaj długo wahając się, pozostawali i że jeszcze zawsze byli niespokojni, aż ujrzałam światło po drugiej stronie Betlejem ponad okolicą, gdzie się żłóbek znajdował, na niebie wschodzące. Świeciło, jakby księżyc wschodził, Widziałam, że dosiadłszy znowu zwierząt, naokoło południowej strony Betlejem ku stronie wschodniej pojechali, tak że po boku mieli pole, na którym pastuszkom narodzenie Chrystusowe zwiastowanym zostało. Musieli przechodzić rowem i naokoło murów zapadłych. Szli tą drogą, ponieważ im w Betlejem dolinę pasterzy jako dobre koczowisko wskazano. Także kilku ludzi z Betlejem za nimi pobiegło. Lecz im nie mówili, kogo tutaj szukają.
Zdawało się, jakoby św. Józef wiedział o ich przybyciu. Czy się o tym w Jerozolimie lub podczas widzenia dowiedział, nie wiem; lecz wśród dnia widziałam go przynoszącego rozmaite przedmioty z Betlejem, owoce, miód i zioła. Widziałam też, że grotę starannie uprzątnął, że ową odgrodzoną komórkę u wejścia zupełnie zestawił drzewo zaś i sprzęty kuchenne przed drzwi pod schronisko wyniósł. Gdy orszak zeszedł w dolinę groty z żłóbkiem, zsiedli i zaczęli rozbijać namiot; ludzie zaś, którzy z Betlejem za nimi byli pobiegli, powrócili znowu do miasta. Już rozbili część namiotu, gdy znowu ujrzeli ponad grotą gwiazdę, a w niej zupełnie wyraźnie Dzieciątko. Stała tuż nad żłóbkiem, swą wstęgą lśniącą prosto nań wskazując. Odkryli głowy i widzieli, iż gwiazda się powiększała, jakoby się zbliżała i na dół spuszczała. Zdaje mi się, iż widziałam ją wzrastająca do wielkości prześcieradła.
Z początku byli bardzo zdziwieni. Było już ciemno, nie było widać żadnego domu, tylko pagórek żłóbka podobny do wału. Lecz wnet niezmiernie byli uradowani i szukali wejścia do groty. Menzor, otworzywszy drzwi, spostrzegł grotę pełną blasku i Maryję z Dzieciątkiem w głębi siedzącą, zupełnie podobną do owej dziewicy, którą zawsze w gwieździe widzieli. Król wyszedł i oznajmił to dwom drugim. Teraz wszyscy trzej wstąpili w przedsionek. Widziałam, że Józef wyszedł do nich ze starym pastuszkiem i bardzo uprzejmie z nimi rozmawiał. Powiedzieli mu prostodusznie, iż przybyli, by nowonarodzonemu królowi żydów, którego gwiazdę widzieli, pokłon oddać i dary mu ofiarować. Józef powitał ich z pokorą. Uchylili się, by się do obrządku przygotować. Stary zaś ów pasterz udał się ze sługami królów do małej doliny poza pagórkiem, gdzie były szopy i obory, by ich zwierzęta zaopatrzyć. Orszak zajął ową całą małą dolinę.
Widziałam teraz, że królowie swe obszerne, powiewające płaszcze z żółtego jedwabiu zdejmowali z wielbłądów i w nie się ubierali. Naokoło ciała przytwierdzili do pasa za pomocą łańcuszków worki i złote puszki z guzikami jakby cukierniczki. Wskutek tego stali się w swych płaszczach bardzo obszerni. Mieli także małą tablicę na niskiej podstawce, którą rozkładać mogli. Służyła ona za tacę; nakryto ją kobiercem z frędzlami, i położono na niej dary w puszkach i miseczkach. Każdy król miał przy sobie 4 towarzyszów ze swej rodziny. Wszyscy szli za św. Józefem z kilku sługami do przedsionka groty z żłóbkiem. Tutaj rozpostarli kobierzec na tacę i położyli na niej mnóstwo puszek, które mieli pozawieszane, jako swe wspólne dary. Teraz weszło drzwiami najpierw dwóch młodzieńców, należących do drużyny Menzora, zaścielając drogę aż do żłóbka dywanami. Gdy się oddalili, wstąpił Menzor z swymi czterema towarzyszami; sandały odłożyli.

Dwaj słudzy nieśli za nimi aż do groty z żłóbkiem tacę z darami; przy wejściu odebrał im Menzor tacę i uklęknąwszy, położył ją przed Maryją na ziemię. Dwaj inni królowie ustawili się ze swymi towarzyszami w przedsionce groty.

Grotę widziałam pełną nadprzyrodzonego światła. Naprzeciw wejścia, na miejscu narodzenia, była Maryja w postawie więcej leżącej, aniżeli siedzącej, oparta na jedno ramię, obok Niej Józef, a po jej prawej stronie leżało Dzieciątko Jezus w kołysce, podwyższonej i kobiercem pokrytej. Gdy wszedł Menzor, Maryja podniosła się w postawie siedzącej, spuściła welon na twarz, i wzięła zakryte Dzieciątko do siebie na łono. Lecz odchyliła zasłonę, tak że górną część ciała aż do ramionek było widać odkrytą, i trzymała Dzieciątko w postawie prostej, oparte o piersi, podpierając Mu główkę jedną ręką. Miało rączki na piersiach, jakby modląc się, było bardzo miłe, jaśniejące i ujmowało wszystkich wokoło. Menzor, upadłszy przed Maryją na kolana, pochylił głowę, złożył ręce na krzyż na piersiach i ofiarując dary, wymawiał pobożne słowa. Potem wyjąwszy z worka u pasa garść długich jak palec grubych i ciężkich pręcików, które u góry były cienkie, w środku zaś ziarniste i złociste, położył je z pokorą, jako swój dar, Maryi obok Dzieciątka na łono, a Maryja przyjąwszy je uprzejmie i pokornie przykryła rąbkiem swego płaszcza. Towarzysze Menzora stali za nim z głową głęboko pochyloną. Menzor ofiarował złoto, ponieważ był pełen wierności i miłości i ponieważ z niewzruszonym nabożeństwem i usiłowaniem zawsze szukał zbawienia.

Gdy on i jego towarzysze się usunęli, wszedł Sair ze swymi czterema towarzyszami i upadł na kolana. W ręku niósł złotą łódkę z kadzidłem, pełną małych, zielonych ziaren jak żywica. Ofiarował kadzidło, ponieważ ochoczo i z uległością, lgnął do woli Bożej i z wszelką gotowością szedł za nią. Położył swój dar na małą tacę i trwał długo w postawie klęczącej.
Po nim zbliżył się Teokeno, najstarszy. Nie mógł klęczeć, był bowiem za stary i za otyły. Stał schylony i położył na tacę złotą łódkę z zielonym, delikatnym zielem. Było jeszcze zupełnie świeże i żywe, stało prosto jak wspaniały, zielony krzew z białymi kwiatkami.
Przyniósł mirry, albowiem mirra oznacza umartwienie i pokonane namiętności. Zacny ten mąż zwalczył ciężkie pokusy do bałwochwalstwa i do wielożeństwa. Bardzo długo pozostawał przed Dzieciątkiem Jezus, tak, iż obawiałam się o owych dobrych ludzi z drużyny, którzy bardzo cierpliwie na dworze przed wejściem czekali, ażeby wreszcie i oni Dzieciątko Jezus zobaczyć mogli.
Mowy królów i wszystkich, którzy po nich przystępowali i odchodzili, były prostoduszne i jakby upojone miłością. Opiewały one mniej więcej w ten sposób: “Widzieliśmy Jego gwiazdę i wiemy, że On jest królem ponad wszystkie króle. Przychodzimy oddać Mu pokłon, i ofiarować dary.” Wśród łez najserdeczniejszych polecali Dzieciątku Jezus siebie, swoje rodziny, swój kraj, swych ludzi, swój majątek, wszystko, co tylko na świecie dla nich wartość miało; iżby przyjął ich serca, ich dusze, wszystkie ich uczynki i myśli, iżby ich oświecił, obdarzył wszelaką cnotą, a ziemię nawiedził szczęściem, pokojem i miłością. Trudno wypowiedzieć, jaką pałali miłością i pokorą i jak łzy radości spływały po ich licach i po brodzie najstarszego. Było im bardzo błogo, wydawało im się, jakoby w gwieździe przybyli, za którą ich przodkowie tak długo wytrwale tęsknili i w którą z takim upragnieniem się wpatrywali. Była w nich wszelaka radość ze spełnionej obietnicy od tylu wieków.
Józef i Maryja również płakali i byli tak uradowani, jak nigdy przedtem. Wielką pociechą i pokrzepieniem była dla nich chwała i uznawanie, okazywane ich dziecku i Zbawicielowi, dla którego nie mogli zdobyć się na lepszą odzież i pościel, a którego wysoka godność ukryta spoczywa ich pokornych sercach.

Widzieli, że wszechmoc Boga z daleka, mimo wszystkich ludzi, zsyła Mu to, czego sami dać Mu nie mogą: hołdy mocarzów z świętą okazałością. Ach! jakże wraz z nimi cześć Mu oddawali! Jego chwała uszczęśliwiała ich.

Matka Boska przyjmowała wszystko bardzo pokornie i wdzięcznie; nic nie mówiła, tylko lekki szept pod welonem wyrażał wszystko. Dzieciątko Jezus trzymała pomiędzy welonem a płaszczem, a ciałko Jego przeglądało jaśniejące z pod welonu. Dopiero na końcu wymieniła także kilka uprzejmych słów z każdym, uchylając nieco wśród mowy welonu.

Teraz wyszli królowie do swego namiotu. Paliło się w nim światło i było bardzo pięknie.
Wreszcie przybyli do żłóbka i dobrzy słudzy, którzy podczas adoracji królów na lewo przed jaskinią z żłóbkiem, w stronie pola pasterzy, z pomocą Józefa rozbili biały namiot, który wraz z wszystkimi drągami i suknem do namiotu nosili ze sobą na swych zwierzętach.

Myślałam z początku, iż Józef urządził ów namiot, i dziwiłam się, skąd go tak szybko i w tak pięknym stanie był dostał; lecz gdy odchodzili, widziałam, że ów namiot włożono znowu na zwierzęta. Przy namiocie było także umieszczone schronisko z mat słomianych, pod którym stały ich skrzynie. Gdy słudzy rozbili namiot i wszystko szybko uporządkowali, czekali z wielką pokorą przed drzwiami żłóbka.

Zaczęli więc wchodzić po pięciu, wprowadzał ich jeden z przedniejszych, do którego należeli, i klękając przed Maryją i Dzieciątkiem, po cichu się modlili. Równocześnie przyszli chłopcy w małych płaszczykach, z którymi było wszystkich mniej więcej 30 osób.

Gdy się wszyscy znowu oddalili, weszli jeszcze raz wszyscy królowie razem. Mieli na sobie inne, szeroko powiewające płaszcze z surowego jedwabiu, niosąc kadzielnice i kadzidło. Dwaj słudzy rozpostarli na podłodze groty dywan ciemno czerwony, na którym Maryja z Dzieciątkiem siedziała, gdy królowie kadzili. Dywanu tego używała i później, chodziła po nim, miała go też na ośle podczas podróży, którą do Jerozolimy celem oczyszczenia odbywała. Królowie okadzili Dzieciątko, Maryję i Józefa i całą grotę. Był to ich sposób uwielbiania.
Widziałam, jak potem w namiocie, na kobiercu, około niskiego stolika leżeli, i jak Józef talerzyki z owocami, bułkami, plastrami z miodem i miseczki z ziółkami przyniósł, pomiędzy nimi siedział i razem z nimi pożywał. Był bardzo wesoły, a wcale nie bojaźliwy, i z radości zawsze płakał. Pomyślałam sobie wtedy o moim ojcu, jak podczas mej profesji w klasztorze wśród tylu znakomitych osób siedziećmusiał, wskutek czego w swej pokorze i prostocie tak był nieśmiałym, jak jednak mimo to był wesołym i płakał z radości.

Gdy Józef powrócił do groty, postawił wszystkie dary po prawej stronie żłóbka, w kąt ściany i zastawił je tak, iż nic widzieć nie było można. Służąca Anny, która celem usługiwania Maryi była pozostała, przebywała zawsze w klepisku po lewej stronie groty, i wtenczas dopiero wychodziła, gdy już wszyscy się oddalili. Była spokojną i skromną. Nie widziałam, iżby ona lub Maryja lub Józef dary oglądali iświatowe upodobanie w nich okazywali. Z podziękowaniem je przyjęli i znowu miłosiernie rozdali. Owa sługa, krewna Anny, była rześką i bardzo poważną osobą.

W Betlejem tego wieczora i tej nocy widziałam tylko przy rodzinnym domu Józefa rozruch, i gdy królowie przybyli, bieganie w mieście; u żłóbka z początku bardzo było spokojnie. Potem widziałam tu i ówdzie w dali ponurych, na czatach stojących żydów, którzy stali gromadami, tam i na powrót chodzili i donosili o wszystkim do miasta. W Jerozolimie widziałam w tym dniu jeszcze częste bieganie starych żydów i kapłanów z pismami do Heroda, lecz potem wszystko ucichło, jakoby o tym już więcej mówić nie chciano. W końcu odbyli jeszcze, królowie, ze swymi ludźmi, pod drzewem terebintowym, ponad grotą ssania, nabożeństwo z wzruszającym śpiewem, a głosy chłopców bardzo mile spływały z ich głosami. Potem z częścią drużyny udali się do wielkiej gospody w Betlejem. Drudzy obozowali w namiotach między żłóbkiem a grotą ssania; także i tę zajęli i umieścili w niej część swych klejnotów. W białym namiocie przed żłóbkiem spali niektórzy z przedniejszych.

Drugi dzień pobytu Królów u żłóbka. Ich odjazd

 

Dnia następnego byli jeszcze raz wszyscy na przemian w grocie z żłóbkiem. Podczas dnia widziałam ich rozdawających, osobliwie zaś pasterzom z pola gdzie się ich zwierzęta znajdowały. Widziałam, że ubogim, starym niewiastom, bardzo zgarbionym, zarzucali okrycia na plecy. Widziałam też wielką natrętność żydów z Betlejem; wyłudzali wszelkimi sposobami z dobrych ludzi dary i z chciwości przeglądali im rzeczy. Widziałam też, że królowie puścili kilku ze swych ludzi, którzy tutaj w kraju u pasterzy pozostać chcieli. Dali im kilka zwierząt, na które rozmaitych okryć i sprzętów napakowali, nadawali im także ziaren złota, a potem uprzejmie ich odprawili. Nie wiem, dlaczego dzisiaj o wiele mniej ludzi było. Może w nocy już wielu puścili i do domu odesłali.
Rozdzielano także liczne bochenki chleba. Nie pojmuję wcale, skąd tyle chleba nabrali, lecz w rzeczywistości tak było. Mieli ze sobą formę, a gdzie odpoczywali tam piekli. Musieli jednak być już ostrzeżeni, iżby sobie do powrotu ulżyli. Wieczorem widziałam ich w żłóbku żegnających się z św. Rodziną. Menzor wszedł najpierw sam jeden. Święta Dziewica dała mu też Dzieciątko Jezus na ręce. Płakał bardzo, rozpromieniony z radości. Potem i drudzy przystąpili, żegnając się i płacząc. Przynieśli jeszcze wiele darów; wiele materii, sztuki bladego i czerwonego jedwabiu, także kwieciste materie i mnóstwo bardzo delikatnych okryć. Zostawili także swe długie, delikatne płaszcze; były płowe i z cienkiej wełny, bardzo lekkie i powiewne w powietrzu. Przynieśli też jeszcze wiele, jedna na drugą ułożonych miseczek i puszek pełnych ziaren, a w koszyku garnuszki z delikatnymi, zielonymi krzewami o małych listkach i białych kwiatkach. Mniej więcej po trzy stało w środku jednego garnuszka, tak iż znowu garnuszek na brzeg nasadzić było można. Stały jedna na drugiej w koszyku. Postawili teżwąskie, długie koszyki z ptakami, które do zabicia na dromaderach wisiały. Wszyscy bardzo płakali, opuszczając Dzieciątko i Maryję. Widziałam tam także przy nich stojącą świętą Dziewicę, gdy się żegnali. Przyjmując dary, nie okazywała żadnej radości z przedmiotów, lecz niezmiernie była wzruszoną, pokorną i prawdziwie wdzięczną dla dawcy. Nie widziałam w niej żadnego śladu interesowności wśród tych cudownych odwiedzin, tylko z początku z miłości ku Dzieciątku Jezus, a z współczucia ku św. Józefowi myślała, że teraz więcej będą mieli opieki i że już nie tak pogardliwie z nimi obchodzić się będą, jak przy przybyciu, albowiem tak jej żal było, iż Józef wskutek tego się smucił i wstydził. Gdy się królowie żegnali, było już jasno w żłóbku. Potem wyszli na pagórek żłóbka ku wschodowi w pole, gdzie byli ich ludzie i zwierzęta. Stało tam wielkie szerokie drzewo, bardzo stare i daleko cień rzucające. Było coś osobliwego z tym drzewem; już Abraham z Melchizedekiem byli pod nim. Także pasterzom i ludziom dokoła było ono świętym. Było przy nim ognisko, które można było ukryć, a po obu stronach były chaty do spania.
Przed nim była studnia, z której pasterze w pewnych czasach przynosili wodę jako bardzo zdrową. Wszystko otoczone było płotem. Tam poszli królowie i wszyscy ich ludzie, jeszcze obecni, tam się zgromadzili. Także światło było przy studni. Modlili się i śpiewali niewymownie mile.

Potem ugościł ich Józef znowu w ich namiocie przy żłóbku, a przewodnicy wrócili do swych gościn do Betlejem. Tymczasem zwierzchność w Betlejem, nie wiem, czy z powodu tajnego polecenia Heroda, czy też z własnej gorliwości, postanowiła królów w Betlejem przebywających pojmać, i jako burzycieli przed Herodem oskarżyć. Nie wiem, kiedy to miało nastąpić. Lecz w nocy ukazał się królom w Betlejem a zarazem i innym, którzy w namiocie przy żłóbku spoczywali, we śnie anioł, który ich upomniał, by w podróż wyruszyli i inną drogą wracali. Ci, którzy byli przy żłóbku, natychmiast obudzili Józefa i to mu oznajmili. Podczas gdy swym ludziom kazali wyruszać i zwijać namioty, co się działo z niezmiernąszybkością, pobiegł Józef do Betlejem, by to innymi tamże przebywającym oznajmić. Lecz ci, pozostawiwszy tam znaczną część swych rzeczy, już byli w drodze i szli naprzeciw niemu. Józef oznajmił im swe poselstwo, a oni odpowiedzieli mu, że już je słyszeli. W Betlejem nie zwrócono uwagi na ich wyjazd. Ponieważ bez pakunków po cichu wychodzili, można było sądzić, iż idą do swych ludzi na jaką modlitwę. Podczas gdy przewodnicy jeszcze w żłóbku się żegnali, płacząc, drużyna już w oddzielnych orszakach, by móc prędzej podróż odbywać, posuwała się rozmaitymi drogami na południe przez pustynię Engaddi wzdłuż Morza Martwego.
Królowie błagali, iżby św. Rodzina z nimi uciekała, a potem prosili, iżby przecież Maryja z Jezusem w grocie ssania się ukryła, by z powodu nich nie doznała przykrości. Jeszcze mnóstwo przedmiotów pozostawili świętemu Józefowi do rozdania. A święta Dziewica podarowała im swój długi welon, który zdjęła z głowy, a w który Dzieciątko Jezus, gdy je nosiła, i siebie owijała. Wszyscy mieli Dzieciątko jeszcze na swych, rękach, płakali i rozmawiali bardzo wzruszająco i zostawili Maryi swe lekkie, jedwabne płaszcze. Potem, dosiadłszy zwierząt, szybko odjechali. Widziałam anioła przy nich także na dworze, na polu. Wskazywał im drogę, którą iść mieli. Nie było ich już bynajmniej tak wielu, a ich zwierzęta tylko trochę były obładowane. Każdy król był mniej więcej o kwadrans drogi oddalony od drugiego, aż nagle jakby zniknęli. Gdy znowu wszyscy w pewnym miasteczku się zeszli, nie podróżowali już tak szybko dalej, jak wtedy, gdy z Betlejem byli wyruszyli. Widziałam Anioła zawsze przed nimi chodzącego, a czasem także z nimi rozmawiającego.
Maryja otulona, udała się z Dzieciątkiem Jezus do groty ssania. Także dary i to, co królowie pozostawili, przynieśli tam pasterze, którzy zawsze w dolinie przebywali, przy pomocy tych, którzy tu zostali.
Trzej najstarsi pasterze, którzy Jezusa najpierw powitali, z szczególniejszą hojnością obdarzeni byli przez królów. Gdy w Jerozolimie dowiedziano się o wyruszeniu pochodu, byli już przy Engaddi, a dolina, na której przestawali, z wyjątkiem kilku słupków namiotu i śladów zdeptanej trawy, była jak zwykle, spokojną i cichą.
Zjawienie się jednak orszaku królów w Betlejem wywołało wraże niewielkie. Wielu żałowało, iż Józefa nie przyjęli na mieszkanie; inni mówili o królach jako awanturniczych marzycielach; inni łączyli ich przybycie z pogłoskami o cudownych zjawiskach u pasterzy. Widziałam też, jak z sądu w Betlejem wydano publiczne ogłoszenie do zwołanego ludu, ażeby się, wstrzymywać od wszelkich przewrotnych sądów i zabobonnych pogłosek, i już nie chodzić do mieszkania owych ludzi z przed miasta.
Gdy się znowu lud rozbiegł, widziałam, iż Józefa dwa razy wzywano do sądu. Gdy tam szedł drugi raz, wziął ze sobą nieco darów od królów i podarował to starym żydom, którzy wypytawszy się o wszystkim, znowu go puścili. Widziałam też, że żydzi ściętym drzewem zastawili drogę, prowadzącą do jaskini z żłóbkiem, nie przez bramę, lecz przez owo miejsce, gdzie Maryja wieczorem po swym przybyciu do Betlejem pod drzewem czekała. Postawili też strażnicę z dzwonkiem, od której sznurek ciągnął się przez drogę, by każdego, który by tą drogą chciał przechodzić, można było zatrzymać.

Widziałam także około szesnastu żołnierzy u Józefa przy grocie z żłóbkiem. Lecz gdy prócz niego znaleźli tylko Maryję z Dzieciątkiem, wrócili, i zdali o tym sprawę.
Józef ukrył dobrze wszystkie dary królów. W pagórku pod żłóbkiem jeszcze inne były groty, o których nikt nie wiedział, a które Józef, jeszcze jako mały chłopiec był odkrył. Pochodziły one od Jakuba, który tutaj nad żłóbkiem wśród swoich wędrówek miał namiot, kiedy Betlejem zaledwie z kilku tylko strzech się składało. Dary królów, materie, płaszcze, złote naczynia, słowem wszystko użyte zostało po Zmartwychwstaniu do pierwszego nabożeństwa. Mieli trzy lekkie płaszcze i jeden gruby, mocny, na słotę. Lekkie były częścią żółte, częścią czerwone, z bardzo delikatnej wełny; powiewały w powietrzu, gdy podróżowali. Lecz w uroczystych chwilach nosili jedwabne płaszcze naturalnego, lśniącego koloru jedwabnego. Mieli szatę z powłoką, na brzegu złotem haftowaną, którą musiał zawsze ktoś nieść. Miałam też widzenie o ich jedwabnictwie. W pewnej okolicy między krajem Saira a Teokenona widziałam drzewa, pełne jedwabników. Wokół każdego drzewa był rów z wodą, by jedwabniki nie mogły odpełzać. Także pod drzewami nasypywano żeru, a na drzewach wisiały pudełka, z których długie jak palec wyjmowali poczwarki, odwijając z nich przędziwo, jakby pajęczynę. Przytwierdziwszy mnóstwo takich poczwarek przed sobą, przędli z nich delikatną nić, nawijając ją na drzewo z haczykami. Widziałam także między drzewami ich narzędzia do tkania jedwabiu. Mieli całkiem zwyczajne krosna, a smugi materii były może tak szerokie jak moje łóżko.

 

Powrót świętej Anny

 

Święta Rodzina przeniosła się po odjeździe królów do innej groty. Grotę żłobkową widziałam zupełnie opróżnioną; stał tam tylko jeszcze osioł. Wszystko, nawet ognisko, było uprzątnięte. Widziałam Maryję bardzo spokojną w nowym mieszkaniu, które zresztą wcale wygodnie było urządzone.

Łoże jej jest przy ścianie, obok niej spoczywa Dzieciątko Jezus w podłużnym koszu, uplecionym z szerokich pasków łyka. W górnym końcu kosza, nad główką Dzieciątka Jezus, rozpięta była chusta; kosz zaś sam stoi na podstawce kształtu wideł. Łoże Matki Bożej i kolebka Dzieciątka Jezus oddzielone są od reszty wnętrza groty plecionymi ścianami. Niekiedy siedzi Maryja przed tą przegrodą i ma przy sobie Dzieciątko. Nieco dalej ma Józef osobne swoje miejsce. Nad przegrodami sterczy z muru drążek, na którym wisi lampa. Widziałam, że Józef przyniósł coś w misce i wody w dzbanuszku. Za sprawunkami nie chodzi już do Betlejem, gdyż wszystko, co potrzeba, przynoszą mu pasterze.
Widziałam teraz Zachariasza pierwszy raz idącego z Hebronu do św. Rodziny. Płakał z radości, wziął Dzieciątko na ręce, i odmawiał zmieniony nieco hymn, który wygłosił przy obrzezaniu Jana. Pozostał jeszcze przez następny dzień u Józefa, a potem odszedł. Wielu z tych, co przyszli na szabat do Betlejem, spieszyli do groty żłobkowej: nie znalazłszy tam jednak Maryi, wracali do miasta. Anna przybyła znów do Matki Bożej. Przez osiem dni była u swej najmłodszej siostry, która o jakie 3 godziny od Betlejem, w pokoleniu Beniamina była zamężną i miała kilku synów, (między innymi oblubieńca z Kany), którzy później zostali uczniami. Anna miała przy sobie najstarszą córkę; była ona większa od Anny i wyglądała prawie jakby równego z nią wieku. Był z nią także drugi mąż Anny, starszy i większy niż Joachim. Nazywał się Eliud, i był zatrudniony przy świątyni, gdzie zajmował się zwierzętami do ofiar. Od niego miała Anna córkę, która także nazywała się Maria. W czasie narodzenia Chrystusa mogła już mieć 6 — 8 lat. Z trzecim swym mężem miała Anna jednego syna; jest to ten którego zwano także bratem Chrystusa. Z tym kilkakrotnym małżeństwem Anny łączy siętajemnica; czyniła to na rozkaz Boży. Łaska, przez którą wraz z Maryją stała się płodną, nie była jeszcze wyczerpaną; widocznie należało błogosławieństwo Boże całkowicie spożytkować.

Maryja opowiadała Annie wszystko o królach, a Anna była rozrzewniona, że Bóg tych mężów z takiej dali dla oddania czci Dzieciątku sprowadził. Z rozrzewnieniem oglądała dary, jako wyraz hołdów, i pomagała wszystko porządkować, składać a niejedno i rozdawać. Służebnica Anny była jeszcze przy Maryi. Podczas pobytu w grocie żłobkowej, była zawsze w owej komórce na lewo. Teraz sypia pod schroniskiem, które jej Józef przed pieczarą przyrządził. Anna i jej córki śpią w grocie żłobkowej. Widziałam, że Maryja daje Annie Dzieciątko Jezus piastować; zresztą nikomu Dziecięcia nie powierzali. Widziałam także — co mnie bardzo rozrzewniało — że włosy Dzieciątka Jezus, żółte i kędzierzawe, kończyły się cieniuchnymi, błyszczącymi promieniami. Przypuszczam, że one to kędzierzawią Mu włosy; nacierają bowiem główkę wokoło przy myciu. Następnie wdziewają nań płaszczyk. Widzę zawsze u Maryi, Józefa i Anny pobożne wzruszenie i uwielbienie dla Dzieciątka Jezus; a jednak wszystko jest tak proste, jak u świętych, wybranych osób. Dzieciątko zwraca się do matki z takim wdziękiem i lubością, jakiej tak małych dzieci jeszcze nie widziałam. Anna jest tak szczęśliwa, gdy bawi Dziecię. Maryja daje Je zawsze jej na ręce.

W grocie, w której obecnie Maryja przebywa, ukryte są także dary królów. Leżą w plecionej skrzyni, w wydrążeniu ściany, całkiem ukrytym i zastawionym.
Mąż Anny niebawem z córkami i sługą odjechał do domu. Zabrali ze sobą wiele z królewskich darów. Tak więc pozostała tylko Anna u Maryi i Józefa, i będzie tu, aż Eliud wróci ze sługą, Widziałam, że z Maryją splatała czy też haftowała nakrycia. Sypia w grocie przy Maryi, lecz osobno.

W Betlejem byli znów żołnierze, którzy w kilku domach szukali za nowonarodzonym synem królewskim. Natrętnymi swymi pytaniami, zwłaszcza jednej znakomitej położnicy żydowskiej byli uciążliwi. Do groty żłobkowej nawet nie szli; za wystarczające przyjęto zapewnienie, że znaleziono tu tylko jakaś ubogą żydowską rodzinę, o której nie ma co więcej mówić. Wszelako przyszło do Józefa dwóch starszych pasterzy, którzy pierwsi przybyli do żłóbka, i przestrzegli go. Widziałam tedy, że Józef, Maryja i Anna schronili się do grobowca pod drzewem terebintowym, o kwadrans odległym od groty, pod którym to drzewem słyszałam królów wieczorem śpiewających. Drzewo stoi na pagórku. Na dole u pagórka są skośne drzwi; stąd idzie się do prosto stojących drzwi, które prowadzą do grobowca. W przedsionku przebywają często pasterze. Przed tym grobowcem jest studnia. Pieczara sama nie jest graniastą, lecz ma kształt okrągły. Wielka trumna, górą nieco szersza i zębato nacinana, stoi na grubych nóżkach na kamiennej podstawie, tak iż pomiędzy kamień a trumnę można na wylot widzieć. Wnętrze pieczary stanowi, biały miękki kamień. Widziałam, że św. Rodzina szła tamże nocą z zasłoniętym światłem. W grocie przez nich opuszczonej nie było nic uderzającego. Łóżka były złożone i zabrane, także wszystkie inne sprzęty były usunięte. Wyglądało to, jakby jakie opuszczone mieszkanie. Anna niosła Dzieciątko na ręku. Józef i Maryja szli u jej boku. Prowadzili ich pasterze. Miałam przy tym widzenie, o którym nie wiem, czy widziała je i św. Rodzina. Widziałam koło Dzieciątka Jezus, które Anna niosła, glorię z siedmiu połączonych i jakoby na sobie położonych Aniołów. Było jeszcze wiele postaci w tej glorii, także z każdej strony Anny, Józefa i Maryi widziałam świetlane postacie, które jakoby prowadziły ich pod ręce. Kiedy przeszli przez pierwsze wejście, zamknęli je i poszli do wnętrza grobowca.

Na kilka dni przed powrotem Anny do domu, widziałam, że pasterze przyszli do grobowca do Maryi i powiedzieli Jej, że przychodzili jacyś ludzie przysłani od zwierzchności, szukać Dzieciątka. Józef tedy wyniósł Dzieciątko Jezus owinięte w płaszcz, a Maryja siedziała jakie pół dnia w pieczarze bez Dzieciątka, bardzo zatrwożona.

Gdy Eliud wrócił z Nazaretu po Annę z jej niewolnicą, widziałam wzruszający obchód w grocie żłobkowej. Józef korzystając z pobytu Maryi w grobowcu, przyozdobił z pasterzami całą grotę żłobkową. Wszędzie wisiało pełno wieńców, na ścianach i na powale, a w środku ustawiono stół. Co nie było zabrane z pięknych dywanów i materii od królów, rozesłano na ścianach, na podłodze i na stole, na którym ustawiono piramidę z zieleni i kwiatów, aż do otworu w powale. U góry na wierzchołku siedziała gołębica. Cała grota pełna była światła i blasku. Dzieciątko Jezus z kołyską, opartą na stołeczku, postawiono na stole. Siedziało prościutko jak na łonie Matki przy przybyciu królów. Józef i Maryja stali po obu stronach, przyozdobieni byli w wieńce i pili z jednego pucharu. Widziałam zjawiające się w grocie chóry aniołów. Wszyscy byli bardzo szczęśliwi i wzruszeni. Była to rocznica zaślubin Józefa z Maryją.

Po tym obchodzie widziałam odjazd Anny i Eliuda. Z darów, pozostawionych przez królów zabrali ze sobą na dwa osły tyle, ile jeszcze pozostało.
Św. Rodzina wybierała się już także do drogi. Coraz więcej zmniejszali sprzęty domowe, rozdawali plecione ścianki i inne przybory, zrobione przez Józefa, pasterzom, którzy je sobie zabierali.

Już dwa razy widziałam, że święta Dziewica szła o zmroku z Dzieciątkiem Jezus do groty żłobkowej, kładła je w miejscu narodzenia na dywan na ziemi, klękała przy nim i modliła się, a światłość wypełniała całą grotę jak przy narodzeniu. Tak tedy jest już grota całkiem opróżniona. Po powrocie do domu, Anna jeszcze raz wysłała dwoje ludzi, by zabrali to wszystko, co będzie zbywać, i czego św. Rodzina w drodze używać nie będzie. Widziałam tych ludzi, wracających z dwoma objuczonymi osłami. Jaskinia, na ostatku przez św. Rodzinę zajmowana, jako też grota żłobkowa, były już puste i zamiecione; Józef bowiem chciał je zostawić zupełnie czystymi.

Lecz w nocy przed wyjazdem do świątyni, widziałam, że Maryja i Józef formalnie i uroczyście rozstawali się z grotą narodzenia. Położyli ciemno czerwony kobierzec na owym miejscu groty, gdzie się Dzieciątko Jezus narodziło, położyli na nim Dzieciątko, i klęcząc przy nim, poczęli się modlić. Poczym położyli Dzieciątko w żłóbku i znów się tu modlili; wreszcie położyli je w miejscu, gdzie było obrzezane, zanosząc znów modły. Młodą oślicę zostawił Józef na wychowek u jednego swego krewnego; zawsze bowiem myślał wrócić jeszcze do Betlejem, i sklecić sobie w dolinie pasterskiej jakie mieszkanko. Mówił już nawet o tym z pasterzami, dodając, że rad by tylko na pewien czas zostawić Maryję u jej Matki, aby się wzmocniła po trudach i niewygodach mieszkania, i wiele różnych rzeczy pozostawił u pasterzy.

 

Oczyszczenie Maryi

 

O świcie wsiadła Maryja z Dzieciątkiem Jezus na osła. Trzymała Dziecię na łonie i miała tylko kilka nakryć i węzełek na ośle. Siedziała na siedzeniu poprzecznym z podnóżkiem. Obeszli w lewo pagórek żłobkowy od południa Betlejem, i nikt ich nie zauważył.

W południe widziałam ich spoczywających przy jakiejś studni z dachem u góry i otoczonej ławkami. Przybyło tu kilka niewiast do Maryi i przyniosły jej dzbanuszków i placków.

Dar ofiarny, który święta Rodzina miała ze sobą, wisiał w koszu na ośle. Kosz miał trzy przedziałki, dwie z owocami, trzecią kratowaną z gołębiami. Nad wieczorem, na kwadrans może drogi przed Jerozolimą, stanęli przed jedną większą gospodą, w małym domku, u bezdzietnych małżonków, którzy przyjęli ich z wielką radością. Było to już między potokiem Cedronem a miastem. Widziałam, że u tych właśnie ludów także sługa i niewolnica Anny w powrocie się zatrzymali, i oni to zamówili przyjęcie dla św. Rodziny. Niewiasta była powinowatą Joanny Chusa. Zdawało mi się, że są Esseńczykami.

Cały jeszcze następny dzień widziałam św. Rodzinę u tych podeszłych ludzi przed Jerozolimą. Św. Dziewica była przeważnie w osobnej izbie sama z Dzieciątkiem, które na niskim przedmurzu ściany na kobiercu spoczywało. Zawsze trwała w modlitwie i widocznie przygotowywała się do ofiary. Przy tej sposobności miałam wewnętrzne wskazówki, jak się do św. Sakramentu przygotowywać należy. Widziałam w jej izbie wiele aniołów, oddających cześć Dzieciątku Jezus. Maryja była zatopiona w skupieniu wewnętrznym. Poczciwi staruszkowie zdobywali się na wszelkie usługi dla Matki Bożej; musieli widocznie odczuwać świętość Dzieciątka.

Miałam także widzenie o kapłanie Symeonie. Był to mąż chudy, bardzo podeszły, z krótką brodą. Miał żonę i trzech dorosłych synów, z których najmłodszy liczył już lat 20. Symeon mieszkał przy świątyni. Widziałam, jak szedł ciemnym gankiem w murach świątyni do małej celi, wpuszczonej w grube mury, z jednym tylko otworem, którym na dół do świątyni mógł spoglądać. Tu starzec klęknął i z przejęciem się modlił. Wtem zjawił się przed nim anioł, i powiedział mu, aby jutro rano uważał w świątyni na Dzieciątko, które pierwsze przyniesione będzie do ofiarowania; jest to Mesjasz, na którego już tak długo czeka; potem umrze. Wszystko, było tak pięknie; wnętrze celi było pełne światła, a starzec promieniał z radości. Poszedł do swego mieszkania i opowiedział ucieszony swej żonie zwiastowanie anielskie. Następnie udał się znów na modlitwę. Zauważyłam, że pobożni kapłani i Izraelici nie chwiali się tak przy modlitwie, jak dzisiejsi żydzi, ale za to biczowali się. Widziałam, że i Anna w swej celi przy świątyni była zachwycona w modlitwie i miała widzenie.

Wczesnym rankiem, gdy jeszcze ciemno było, widziałam, jak św. Rodzina z objuczonym do podróży osłem i koszem z ofiarą, w towarzystwie obojga staruszków, zdążała do miasta. Weszli najpierw na jakiś murem otoczony dziedziniec, gdzie postawiono osła w szopie. Staruszka pewna przyjęła św. Rodzinę z Dzieciątkiem i poprowadziła ją przez pokryty ganek do świątyni. Niosła gorejącą świecę, bo było jeszcze ciemno. Tu w ganku wyszedł naprzeciw Maryi Symeon, pełen oczekiwania, przemówił z nią radośnie kilka słów, wziął Dzieciątko Jezus, przycisnął je do serca i pospieszył potem na drugą stronę do świątyni. Już od wczorajszego wieczora, kiedy otrzymał zwiastowanie anioła, był pełen tęsknoty i oczekiwał tu, gdzie był dla kobiet ganek do świątyni, i ledwo mógł się doczekać przybycia św. Rodziny.

Niewiasta zaprowadziła Maryję aż do przedsionka owej części świątyni, w której miało się odbyć ofiarowanie i tu w przedsionku przyjęła ją Anna i jeszcze inna niewiasta (Noemi, dawniejsza jej nauczycielka). Symeon przybył ze świątyni do tej hali, i zaprowadził Maryję z Dzieciątkiem na rękach, do hali na prawo przy przedsionku kobiet, gdzie była także skarbona, obok której był Jezus, gdy wdowa grosz wrzucała. Staruszka Anna, której Józef oddał kosz z gołębiami i owocami, szła wraz z Noemi za nimi, Józef zaś udał się na miejsce, przeznaczone dla mężczyzn.

W świątyni wiedziano, że kilka kobiet miało dziś przyjść do ofiarowania. Wszystko było już po temu przygotowane. Naokoło po ścianach płonęło wiele lamp w kształcie piramid. Płomyki wychodziły ze szyby łukowego ramienia, błyszczącej niemal tak silnie, jak samo światło. Na szybach wisiały gasidła, które do góry przymknięte, gasiły płomienie. Przed ołtarzem, z którego węgłów wychodziły rogi, była postawiona skrzynia, której drzwiczki na zewnątrz otwarte, tworzyły podstawę dla dość obszernej płyty stołu. Płytę tę nakryto naprzód czerwonym, następnie białym, przezroczystym, aż do ziemi spadającym obrusem. Na czterech rogach postawiono kilkuramienne płonące lampy, na środku stołu koszyk w kształcie kołyski, obok dwie podłużne miseczki i dwa mniejsze koszyki. Wszystkie te przedmioty, jako też suknie kapłańskie, złożone na ołtarzu z rogami, przechowywane były w skrzynce, której drzwiczki tworzyły podstawę stołu. Wszystko otaczała krata. Po obydwu stronach wnętrza świątyni były rzędyławek, jedne wyżej od drugich, w których siedzieli kapłani.
Symeon poprowadził Maryję przez balustradę ołtarza do stołu ofiarnego, na którym położyła do kołyski Dzieciątko w niebieskie szaty owinięte. Maryja miała niebieską suknię, biały welon, i odziana była długim, żółtawym płaszczem.

Podczas gdy Dzieciątko leżało w kołysce, zaprowadził Symeon Maryję znów na miejsce dla kobiet. Następnie poszedł przed właściwy, stały ołtarz, na którym leżały suknie kapłańskie, i gdzie prócz niego jeszcze trzech innych kapłanów się ubrało. Jeden stanął w tyle, jeden na przedzie, a dwóch po bokach stołu i modlili się nad Dzieciątkiem. Wtedy przystąpiła do Maryi Anna, dała jej w dwóch na sobie stojących koszykach gołębie i owoce, i poszła z nią ku balustradzie ołtarza. Tu zatrzymała się Anna; Maryję zaś zaprowadził Symeon przez balustradę przed stół ołtarza, gdzie do jednej z miseczek położyła owoce, do drugiej monety; gołębie zaś postawiła z koszem na stole. Symeon stał nieco oddalony obok Maryi przed stołem. Kapłan zaś poza stołem, wziął Dzieciątko z kołyski na ręce, podniósł je w górę i ku różnym stronom świątyni, i długo się modlił. Od niego odebrał Dziecię Symeon, podał je Maryi na ręce, i ze zwoju, obok niego na pulpicie leżącego, modlił się nad nią i nad Dzieciątkiem.

Teraz zaprowadził Symeon Maryję znowu przed balustradę, a stąd poszła z nią Anna do miejsca kobiet, kratą otoczonego, gdzie tymczasem zebrało się jeszcze około 20 kobiet z pierworodnymi synami. Józef i kilku innych mężczyzn stali nieco w głębi w miejscu mężczyzn.

W tej chwili poczęli dwaj kapłani przed stałym ołtarzem służbę bożą okadzaniem i modlitwami, a ci, co byli w rzędach siedzeń, poruszali się, lecz — jak już wspominałam — nie tak, jak dzisiejsi żydzi.
Po ukończeniu tego obrzędu, poszedł Symeon na owo miejsce, gdzie była Maryja, wziął Dziecię na ramiona i mówił długo i głośno z weselem i uniesieniem. Gdy skończył, była Anna natchniona i mówiła długo. Zauważyłam wprawdzie, że wszyscy ludzie to słyszeli, nie spowodowało to jednak żadnego zamieszania. Lecz wszyscy byli wzruszeni, i okazywali Maryi i Dzieciątku wielką cześć. Maryja jaśniała jak róża. Na pozór miała ofiarę najuboższą; lecz Józef dał niepostrzeżenie Symeonowi i Annie wicie trójkątnych, żółtych kawałków na rzecz świątyni, a osobliwie dla dziewic, które były ubogie i nie mogły ponosić kosztów. Nie wszyscy mogli dawać swe dzieci do świątyni na wychowanie. Raz widziałam także chłopczyka na wychowaniu i opiece Anny. Przypuszczam, że był to syn jakiego księcia lub króla; zapomniałam jednak jego nazwisko.

Obchodu oczyszczenia innych kobiet nie widziałam; miałam jednak uczucie, że wszystkim dzieciom, dziś ofiarowanym, osobliwsza łaska dostała się w udziale, i że były między nimi niektóre z młodzianków niebawem przez Heroda zamordowanych. Gdy Najśw. Dzieciątko położono do kołyski na ołtarzu, światłość nieopisana napełniła świątynię. Widziałam, że Bóg był w tym świetle, i niebo otwarte aż do Przenajświętszej Trójcy.

Anna i Noemi zaprowadziły znów Maryję na dziedziniec. Pożegnała się z nimi i spotkała się z Józefem i staruszkami gospody. Zaraz wyruszyli z osłem, z Jerozolimy, a poczciwi staruszkowie szli z nimi sporo drogi. Tego jeszcze dnia dostali się do Betheron; przenocowali w domu, gdzie była ostatnia stacja Maryi w podróży do świątyni przed 13 laty. Do tego miejsca wysłani byli po nich przez Annę ludzie.

 

Uroczyste widzenie

 

Obchód ten widziałam także w kościele nadziemskim. Pełen był anielskich chórów; w środku nad nimi widziałam Najśw. Trójcę, a w niej jakoby pewną próżnię. Pośród kościoła stał ołtarz, a na nim drzewo z szerokimi, obwisłymi liśćmi, podobnie jak było drzewo upadku w raju.

Św. Dziewica z Dzieciątkiem na rękach wznosiła się z ziemi ku ołtarzowi, a drzewo na ołtarzu chyliło się przed nią i więdło. Wielki, jak kapłan odziany anioł, z pierścieniom około głowy, przystępował ku Maryi. Oddała mu Dzieciątko, które położył na ołtarzu. W tejże chwili widziałam św. Trójcę, jak zawsze. Widziałam, że anioł dał Matce Bożej małą, jasną kulę z wizerunkiem owiniętego dziecka, a Maryja z tym darem unosiła się nad ołtarzem. Ze wszech stron zbliżały się do Maryi liczne ramiona ze światłami; wszystkie te światła oddawała ona Dzieciątku na kuli, i wszystkie wnikały w Dzieciątko i zeń wychodziły. A ze wszystkich tych świateł stawało się nad Maryją i Dzieciątkiem jedno światło, które wszystko oświecało. Maryja rozpostarła swój obszerny płaszcz na całą ziemię. Taki był ów niebieski obchód.
Mniemam, że zwiędnięcie drzewa wiadomości za zjawieniem się Maryi, i wnikanie Dzieciątka w Najśw. Trójcę, oznacza złączenie upadłych ludzi z Bogiem. Przez Maryję stają się rozpierzchłe światła w świetle Jezusa jednym światłem, które wszystko oświeca.

 

Śmierć św. Symeona

 

Widziałam, że Symeon, po swym powrocie do świątyni, zachorował w domu. Na łożu dawał ostatnie napomnienia żonie i synom, i dzielił się z nimi swą radością, a wreszcie widziałam, że umierał. Koło niego było wielu podeszłych kapłanów i żydów, którzy się modlili.

Gdy umarł, przeniesiono zwłoki na inne miejsce, gdzie je obmyto, nie zdejmując szat. Leżał na desce z otworami nad miedzianym wątorem, do którego woda spływała, a myto go pod płótnem nad nim rozpiętym. Potem obłożono go kwiatami i krzewami ziół i owinięto w szerokie płótno jak dziecko w pieluchy. Zwłoki były tak wytężone i wyprostowane, iż zdawało mi się prawie, że jest poowijany na desce. Wieczorem pogrzebano go. Sześciu ludzi niosło go ze światłami na marach z niską łukową poręczą do wydrążonego grobowca, w pagórku, niedaleko świątyni. Grobowiec miał skośno leżące drzwi, a ściany jego były ozdobione gwiazdami i figurami, jak cela Najśw. Panny przy świątyni. Była to robota, którą używano także w pierwszym klasztorze św. Benedykta. Zwłoki złożono na ziemi w środku małej groty, tak że można było obejść je wokoło. Potem był jeszcze obrzęd, i nakładli około zwłok różnych rzeczy, zdaje mi się: monet, kamyków, placków. Lecz nie wiem tego dokładnie. Symeon spokrewniony był z Weroniką, a przez jej ojca z Zachariaszem. Synowie jego byli w usłudze przy świątyni, i byli zawsze ukrytymi przyjaciółmi Jezusa i Jego zwolenników, zostali Jego uczniami częścią przed, częścią po Jego wniebowstąpieniu. W czasie pierwszych prześladowań wiele dobrego uczynili dla gminy wiernych.

 

Powrót św. Rodziny do Nazaretu

 

Widziałam świętą Rodzinę, powracającą do Nazaretu daleko prostszą drogą od tej, którą stąd szli do Betlejem. Wtedy omijali wszelkie miejscowości i stawali tylko w domkach odosobnionych, teraz zaś szli drogą prostą, o wiele krótszą. Józef miał w płaszczu kieszeń, a w niej małe zwitki żółtych, połyskujących, cienkich blaszek, na których były głoski. Dostał je od św. Królów. Srebrniki Judasza były grubsze i w kształcie języka.

Widziałam, jak św. Rodzina przybyła do domu Anny przy Nazarecie. Była tam najstarsza siostra Maryi, Maria Helego ze swą córką, Marią Kleofasową, pewna niewiasta z miejscowości Elżbiety i służebna Anny, która była u Maryi w Betlejem. Urządzono uroczystość, podobnie jak przy odjeździe Dzieciątka Maryi do świątyni; lampa paliła się nad stołem, obecni także byli starsi kapłani. Wszystko jednak odbywało się całkiem cicho. Całe zebranie cieszyło się Dzieciątkiem Jezus, lecz radość ta była cicha i wewnętrzna. W ogóle u wszystkich tych św. osób nie zauważyłam nigdy jakiejkolwiek przesady. Mieli małą ucztę, a kobiety pożywały, jak zawsze, osobno od mężczyzn. Całego obrazu już sobie nie przypominam, lecz bezsprzecznie byłam wśród niego, gdyż miałam w nim czynny udział modlitwą. Mimo późnej pory roku, widziałam w ogrodzie Anny wiele gruszek i śliwek, i innych owoców na drzewach, jakkolwiek liście już były poopadały.

Zapominam zawsze powiedzieć, jak mi się przedstawia powietrze w kraju obiecanym w zimowej porze, wszystko bowiem wydaje mi się tak naturalnym i zawsze myślę, że każdy przecież musi to wiedzieć. Widzę często deszcz i mgłę, niekiedy i śnieg, który jednak wnet taje. Widzę wiele drzew, na których jeszcze są owoce. Widzę kilka zbiorów w roku, a pierwsze żniwo już w czasie naszej wiosny. Teraz w zimie widzę ludzi na drodze opatulanych płaszczem, na głowę nasuniętym. W noc Bożego Narodzenia widzę jeszcze wszystko, jakby zielone, kwitnące i pełne kwiatów, zwierzęta wesołe, w winnicach piękne jagody i słyszę śpiew ptaków; lecz wnet potem znów wszystko jest cicho i tak jak zwykle tam o tej porze. Tak też widziałam owo drzewo przed Betlejem, pod którym Maryja stała, w czasie gdy tam stała, całkiem zielonym i cienistym, lecz potem znów zwiędłym. Był to może tylko znak czci, lecz i św. Dziewica tak to odczuwała. Pole pasterzy jednak było o tym czasie już zielone, gdyż było nawodnione.

Droga z domu Anny do domu Józefa w Nazarecie prowadzi jakie pół godziny między ogrodami i pagórkami. Widziałam, że Józef u Anny wiele naładował na parę osłów, i że z niewolnicą Anny szedł do Nazaretu przed osłami. Anna z Dzieciątkiem Jezus na rękach towarzyszyła Maryi.

Maryja i Józef nie prowadzą własnego gospodarstwa; we wszystko zaopatruje ich Anna, która często do nich przychodzi. Widziałam, że niewolnica Anny nosiła im w jednym koszu na głowie, a w drugim na ręce, zapasy żywności.
Św. Dziewica robiła sukienki na drutach lub szydełkiem. Po prawej stronie

miała przytwierdzony kłębek z wełną, a w ręku dwa, zdaje mi się, kościane pręciki z haczykami u góry. Jeden jest może długi pół łokcia, drugi krótszy. Poza haczykami na pręcikach było przedłużenie, na które przy robocie nawijało się nić i tworzyły oczka. Co było zrobione, zwisało między obydwoma prętami. Tak pracowała, stojąc lub siedząc przy Dzieciątku Jezus, które leżało w kołysce. Święty Józef wyrabiał z długich, żółtych, ciemnych i zielonych pasków łyka, zasłony od słońca, wielkie płachty i opony na gmachy. Miał zapas plecionych tafli w szopie przy domu złożonych. Wyplatał przeróżne gwiazdy, serca i inne wzory. Przychodziła mi do głowy myśl, jak to on nawet nie przeczuwa, że stąd wnet będzie musiał odchodzić.

Św. Rodzinę w Nazarecie odwiedzała także Maria Helego, najstarsza siostra św. Dziewicy. Przychodziła ze św. Anną, i miewała ze sobą wnuczka, mniej więcej 4 letniego chłopca, syna swej córki, Marii Kleofasowej. Święte niewiasty siedziały razem, piastowały Dzieciątko Jezus i brały je na ręce tak samo jak po dziś dzień. Maria Helego mieszkała około 3 godziny na południe od Nazaret w małej miejscowości. Miała domek, prawie równie dobry jak dom matki jej, Anny; przed domem był dziedziniec, murem otoczony, i studnia z pompą i basenem, do którego płynęła woda, gdy się u dołu nastąpiło na pompę. Mąż jej nazywał się Kleofas. Córka jej, Maria Kleofasowa, zaślubiona Alfeuszowi, mieszkała na drugim końcu wsi. Wieczorem widziałam św. Niewiasty wspólnie się modlące. Stały przed małym stolikiem przy ścianie, który okryty był czerwonym i białym obrusem. Na nim leżał zwój, który Maryja w górę rozwijała i przytwierdzała do ściany. Na tym zwoju utkany był bladymi barwami wizerunek, przedstawiający jakoby jakiegoś zmarłego w długim, białym płaszczu, nasuniętym na głowę, mającego coś w
ręce. Podobny obraz widziałam także przy uroczystości w domu Anny, gdy Maryja podróżowała do świątyni na oczyszczenie. Także lampa płonęła przy modlitwie. Maryja stała nieco na przedzie, a Anna i Maryja Helego po obu stronach. Składały ręce na krzyż na piersiach, podawały je sobie i wyciągały w górę. Maryja czytała z leżącego przed nią zwoju. Odmawiały modlitwy w pewnym tonie i takcie, który mi przypominał śpiew w chórze.

 

Ucieczka do Egiptu

 

Gdy Herod widział, że królowie nie wracają, myślał z początku, że może Jezusa nie znaleźli i zdawało się, że cała sprawa przycichła, Gdy jednak Maryja była już w Nazarecie, słyszał Herod o przepowiedni Symeona i Anny przy ofiarowaniu, i na nowo obudziła się w nim trwoga. Widziałam go w takim niepokoju, jak wtedy, gdy królowie przybyli do Jerozolimy. Począł tedy naradzać się ze starszymiżydami, którzy odczytywali mu coś ze zwojów na prętach. Kazał także zwołać wiele ludzi i na wielkim dziedzińcu zaopatrzyć ich w zbroję i odzież wojenną. Było to tak, jak u nas, gdy się powołuje do wojska. Widziałam także, że tymi żołnierzami obsadzał około Jerozolimy różne miejsca, z których miały być wezwane do Jerozolimy matki z dziećmi, a których liczbę kazał Herod wszędzie dokładnie zbadać. Chciał zapobiec powstaniu, którego się lękał, gdyby wiadomość o zabijaniu dzieci do tych miejsc doszła. Widziałam tych żołnierzy w trzech miejscach, w Betlejem, Gilgat i Hebronie. Mieszkańcy byli przerażeni, nie domyślali się bowiem, dlaczego dano im załogę. Żołnierze ci byli w tych miejscach przez trzy kwartały. Zabijanie dzieci poczęło się, gdy Jan miał około 2 lata. W domu św. Rodziny w Nazaret przebywała jeszcze Anna i Maria Helego. Maryja z Dzieciątkiem miała oddzielną sypialnię na prawo za ogniskiem, Anna po lewej stronie, a pomiędzy jej sypialnią i Józefa, była sypialnia Marii Helego. Wszystkie te przedziały nie były tak wysokie jak sam dom mieszkalny, a porobione były tylko plecionymi przegrodami; nawet stropy były z plecionek. Około łoża Maryi była jeszcze opona czyli zasłona; u jej stóp leżało Dzieciątko Jezus na osobnym posłaniu; podźwignąwszy się mogła je dostać. Widziałam, jak jaśniejący młodzieniec stanął przed łożem Józefa i począł doń mówić. Józef podniósł się; był jednak snem znużony i znów się położył, młodzieniec przeto ujął go za rękę i pociągnął. Wtedy oprzytomniał i stanął, a młodzieniec znikł. Widziałam, że Józef poszedł ku lampie, w środku domu płonącej i zapalił sobie światło. Poszedł następne do komnaty Maryi, zapukał i pytał, czy może się zbliżyć. Widziałam, że wszedł i rozmawiał z Maryją, która jednak nie uchylała zasłony. Potem udał się do obory do swego osła, dalej do komory, gdzie były różne sprzęty, i wszystko porządkował. Maryja powstała, ubrała się zaraz w drogę i poszła do Anny. I ta wstała, jako też Maria Helego i chłopiec. Trudno powiedzieć, jak wzruszającym było zasmucenie Anny i siostry. Anna uścisnęła kilkakrotnie wśród łez Maryję, przyciskała ją do serca, jakby już nigdy nie miała jej zobaczyć. Siostra rzuciła się z płaczem na ziemię i płakała. Wszyscy przyciskali jeszcze Dzieciątko do serca; i chłopczyk także je uściskał. Maryja wzięła Dzieciątko na ręce do chustki, na ramionach zawiązanej. Owinięta była w długi płaszcz, którym Dzieciątko okryła. Miała długi welon, który głowę otaczał i na przedzie po obydwóch stronach twarzy się zwieszał. Wszystko czyniła ze spokojem i szybko, bez wielkich zachodów na podróż; nie widziałam nawet, aby Dzieciątko świeżo przewijała. Miała przy sobie mało przyborów; daleko mniej, niż przywieźli ze sobą z Betlejem. Był mały węzełek i kilka okryć. Józef miał worek z wodą i kosz z przegródkami, a w nich placki, dzbanuszki i żywe ptaki. Na ośle było dla Maryi z Dzieciątkiem poprzeczne siedzenie z podnóżkiem. Małą część drogi szła Maryja naprzód pieszo z Anną. Droga wiodła ku domowi Anny, lecz więcej w lewo. Anna objęła ją rękoma i błogosławiła, gdy wtem nadjechał Józef z osłem i Maryja wsiadła, i odjechali dalej. Było jeszcze przed północą, gdy z domu wyszli.

Dzieciątko Jezus miało 12 tygodni widziałam bowiem 3 razy po 4 tygodnie.
Marię Helego widziałam idącą do domu matki, by posłać Eliuda z niewolnikiem do Nazaretu; poczym wróciła z chłopcem do ojczystego domu. Anna zebrała wszystko w domu Józefa i wyprawiła przez niewolnika do swego domu.

Św. Rodzina dążyła tej nocy przez kilka miejscowości i dopiero nad ranem widziałam ich, jak spoczywali w jakimś schronisku dla pokrzepienia.
Pierwszy nocleg mieli w małej miejscowości Nazara, między Legio i Massaloth. Ubodzy i uciśnieni tutejsi ludzie nie byli właściwymi żydami; mieli daleko przez góry do Samarii do świątyni na górze Garizim. Musieli zawsze jak niewolnicy pracować przy świątyni w Jerozolimie i innych publicznych budowlach. Św. Rodzina nie mogła dalej zdążyć, i była wcale dobrze przyjętą przez tych upośledzonych ludzi. Nasi podróżni pozostali tu i przez cały dzień następny. Przy powrocie z Egiptu odwiedzili znów tych ludzi, jako też, gdy Jezus pierwszy raz szedł do świątyni, i do Nazaret wracał. Cała rodzina tych biednych ludzi przyjęła później chrzest Jana i przystąpiła do wyznawców Jezusa.

Tylko w trzech gospodach miała św. Rodzina nocleg podczas ucieczki; w tym miejscu, następnie w Anim czyli Engannim u pasterza wielbłądów, a wreszcie u rozbójników. Innych dni spoczywali w kotlinach, pieczarach i odległych pustkowiach, idąc manowcami wśród uciążliwej drogi. Gdy św. Rodzina wyruszyła dalej z Nazary, zatrzymała się w ukryciu przy owym wielkim terebincie, przy którym Maryi w drodze do Betlejem takie zimno dokuczało. W około było tu wiadomo o prześladowaniu Heroda, dlatego nie było bezpiecznie. Pod tym terebintem stała niegdyś arka przymierza, gdy Jozue zebrał lud i kazał mu wyrzec się bożków.

Później widziałam św. Rodzinę odpoczywającą przy pewnym krzewie balsamowym i źródle. Na gałązkach były porobione wcięcia, z których kroplami spadał balsam do garnuszków. Dzieciątko Jezus leżało z bosymi nóżkami na łonie Maryi. Za nimi na lewo widać było w dali na wyżynie Jerozolimę.

Gdy św. Rodzina przeszła przestrzeń ciągnącą się przy murach Gazy, widziałam ją na puszczy. Niepodobna opowiedzieć, jak trudną była ich podróż. Szli zawsze o jaką milę ku wschodowi oddaleni od drogi głównej; a ponieważ musieli omijać publiczne gospody, dlatego cierpieli niedostatek. Widziałam, jak okropnie znużeni i wyczerpani i bez wody (dzbanki były próżne) zbaczali do zarośla w dolinie położonego. Święta Dziewica zsiadła z osła i spoczęła na wysokiej murawie. Wtem wytrysło przed nimi w górę źródło i rozlało się po ziemi. Ucieszyli się niezmiernie. Józef zrobił nieco dalej przykopę, przyprowadził do niej osła, który radośnie pił z obfitego dołu. Maryja umyła w źródle Dzieciątko. Orzeźwieni i uradowani, zabawili tu przy blasku słońca około 2 — 3 godzin.

Szósty nocleg widziałam św. Rodzinę w pieczarze przy górze i mieście Efraim. Jaskinia leżała w dzikiej kotlinie, godzinę może drogi od gaju Mambre. Św. Rodzina przybyła tu bardzo znużona i przygnębiona. Maryja była smutna i płakała. Czuli okropny niedostatek. Spoczywając przez cały dzień, doznali tu dla pokrzepienia swego kilka łask. Wytrysło źródło w jaskini i dzika koza przybyła, pozwalając się doić; także zostali tu od anioła pocieszeni. W tej pieczarze często modlił się był pewien prorok. Samuel tu także swego czasu przebywał, a Dawid pasał w około tej jaskini owce swego ojca, w niej się modlił i otrzymywał przez anioła rozkazy, jako też upomnienie i wezwanie, aby zabił Goliata.
Ostatnia ich stacja w obrębie państwa Heroda była w pobliżu granicy, przy pustyni. Była tu gospoda dla podróżnych, wybierających się w pustynię. Właściciele gospody, jak się zdawało, byli pasterzami, w ogrodzonych bowiem pastwiskach widziałam wiele wielbłądów. Byli to ludzie zdziczeli i uprawiali najniezawodniej także rzemiosło złodziejskie; mimo to, wschodnim zwyczajem, przyjęli św. Rodzinę uprzejmie. Miejscowość ta była na kilka godzin od Morza Martwego.

Raz także widziałam, że Maryja wysyłała posłańca do Elżbiety, która potem swoje dziecko zaniosła w ukryte miejsce na pustyni. Zachariasz szedł z nią tylko kawałek drogi aż do jakiejś wody, gdzie Elżbieta z dzieciątkiem tratwą się przeprawiła. Stąd poszedł Zachariasz do Nazaret tą samą drogą, którą Maryja szła odwiedzić Elżbietę. Widziałam go w podróży; może chciał się bliższych szczegółów dowiedzieć. Było tam kilkoro ludzi, zmartwionych odjazdem Maryi. Pewnej gwiaździstej nocy puściła się św. Rodzina w dalszą podróż przez piaszczystą, krzewami zarosłą puszczę. Tak mi się to żywo przedstawiało, iżzdawało mi się, że idę przez puszczę razem z nimi. Pod kupami liści leżało mnóstwo niebezpiecznych w kłębek zwiniętych wężów. Z głośnym sykiem wyciągały swoje głowy ku św. Rodzinie, która, blaskiem otoczona, bezpiecznie obok nich przechodziła. Inne jeszcze widziałam zwierzęta z wielkimi płetwami, składanymi jak skrzydła na ciemnym cielsku, o krótkich nogach i z głową podobną do rybiej, które z szybkością strzały przelatywały ponad ziemią. Wreszcie za tymi zaroślami natrafiła św. Rodzina na rozpadlinę, jakby na jakąś ścianę wąwozu i to miejsce obrała sobie na spoczynek.

Ostatnia miejscowość Judei, przez którą przechodzili, nazywała się, o ile sobie przypominam, Mara. Zdawało mi się, że to miejsce rodzinne Anny, ale pomyliłam się. Ludzie tej miejscowości byli bardzo nieokrzesani i nieużyci, tak, że św. Rodzina nie mogła u nich niczym się pokrzepić.

Przechodząc dalej przez pustą okolicę, nie wiedzieli, co począć, stracili bowiem wszelki ślad drogi, przed sobą zaś widzieli tylko ciemne, niedostępne pasmo górskie. Maryja była zmęczona i smutna. Uklękła z Dzieciną i Józefem na ziemi, gorące zasyłając modły do Boga. Wtedy zbliżyło się do nich kilka wielkich, dzikich zwierząt, jakoby lwy, które były wobec św. Rodziny bardzo łaskawe; widać, że były zesłane w celu pokazania drogi świętym podróżnym. Jak pies, kiedy chce kogo w jakieś miejsce zaprowadzić, tak i te zwierzęta biegały naokoło, spoglądając w stronę gór. Św. Rodzina udała się za nimi, i tak przeszli góry i znaleźli się w nieznanej okolicy.

 

Święta Rodzina wśród zbójców

 

W bok od drogi, zobaczyli nasi podróżni, odbywając dalszą podróż nocą, małe migocące światełko. Wisiało ono na drzewie obok chaty, należącej do zgrai rozbójników, aby zwabić tamże nic nie przeczuwających podróżnych. Droga była miejscami przekopana, a nad przekopami porozciągane sznury z małymi dzwonkami, które oznajmiły, skoro jaki podróżny przypadkiem o taki sznur zawadził. Toteż widziałam, jak nagle jakiś człowiek, wyskoczywszy z pięciu towarzyszami z zasadzki, otoczył świętą Rodzinę. Przyszli wprawdzie ci rozbójnicy w złym zamiarze, ale skoro zobaczyli Dziecię, widziałam, że błyszczący promień łaski przeszył, jakby strzałą serce ich naczelnika, który też zaraz zmiękł, i nakazał swym towarzyszom, aby tym ludziom dali spokój i nie czynili im żadnej przykrości. Błyszczący ten promień widziała również i Maryja. Rozbójnik przyprowadził św. Rodzinę do swojej zagrody i opowiedział żonie, jak silnego doznał wzruszenia. Ludzie ci, chociaż to nie było w ich zwyczaju, byli z początku pełni jakiejś trwogi i nieśmiałości, dopiero po niejakim czasie zaczęli zwolna przybliżać się i ze wszech stron przypatrywać świętej Rodzinie, która, zmęczona, usiadła w kąciku na ziemi. Mężczyźni chodzili tam i na powrót, a gospodyni przyniosła Maryi bochenki chleba, owoców, plastrów miodu i puchar z napojem. Również i osiołek znalazł umieszczenie pod dachem. Gospodyni przyrządziła tymczasem dla Maryi małą izdebkę i przyniosła niecułeczki z wodą, aby wykąpała Dzieciątko Jezus, a nadto wysuszyła Jej pieluszki przy ogniu. Zbójca zaś, na widok Dzieciątka Jezus, bardzo wzruszony, w te do żony odezwał się słowa: “To hebrajskie dziecko — jakieś niezwykłe, proś jego matkę, czy by nie pozwoliła nam wodą, w której się kąpało, umyć naszego trądem pokrytego syna; może by mu to pomogło.” Gdy żona chciała tę prośbę przedłożyć Najświętszej Pannie, nie przyszła jeszcze do słowa, gdy Maryja skinęła na nią, aby w wodzie, w której kąpało się Dzieciątko Jezus, a która teraz była o wiele czystsza, niż przedtem, wykąpała swego trędowatego synka. Chłopczyna miał koło trzech lat, ale wskutek trądu nie mógł się prawie ruszać. Przyniesiono go na rękach, zanurzono w wodzie, i o dziwo! gdzie tylko ciało się zanurzało, zaraz trąd całymi płatami opadał na dno niecułki. I tak synek zbójcy pozostał czystym i zdrowym. Matka jego nie posiadała się z radości, chciała nawet Maryję i Dzieciątko uściskać, Maryja jednak zatrzymała ją ręką, nie dozwalając ani siebie ani Dziecięcia dotknąć; kazała jej tylko wykopać, aż do skały, głęboką studnię i wlać w nią tę wodę, a wtedy będzie jej mogła zawsze do podobnych używać celów. Maryja rozmawiała z nią dłużej i otrzymała od niej przyrzeczenie, że przy najbliższej sposobności opuści miejsce dotychczasowego pobytu. Wszyscy ludzie byli bardzo uprzejmi, i stanąwszy wokoło, z podziwem przypatrywali się św. Rodzinie. W nocy powrócili inni członkowie tej zgrai zbójeckiej, którym zaraz opowiedziano o wyzdrowieniu chłopczyka. Dziwnym było, że zbójcy wobec św. Rodziny tak uprzejmie się zachowywali, zwłaszcza, że tej samej nocy wiele innych ludzi, światełkiem do chaty zwabionych, chwytali i zapędzali głęboko w las do wielkiej jaskini, która była właściwą ich kryjówką. Z wierzchu była cała zarośnięta a wejście do niej było ukryte. Wszystkiego było tam pod dostatkiem, sukni, dywanów, mięsa, kóz, owiec i wiele innych zagrabionych rzeczy. Widziałam także uprowadzonych chłopców w wieku od siedmiu do ośmiu lat, strzeżonych przez starą kobietę, która gospodarzyła w tej wielkiej jaskini.

Maryja nie spała, tylko siedziała cicho na posłaniu rozłożonym na ziemi.

Z brzaskiem dnia wyruszyła święta Rodzina w dalszą drogę. Rozbójnicy i żona zbójcy chętnie Ją byli dłużej przy sobie zatrzymali; zaopatrzyli Ją tedy w żywność i odprowadzili obok przekopu aż na drogę dobrą.
Gdy ją wśród głębokiego wzruszenia wszyscy żegnali, godne uwagi rzekli słowa: “Pamiętajcie o nas, gdziekolwiek będziecie.” Przy tych słowach miałam widzenie, że ten chłopczyk uzdrowiony był owym dobrym łotrem, który na krzyżu rzekł do Jezusa: “Pomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa!” Żona zbójcy, zamieszkała później przy ludziach, którzy osiedlili się naokoło ogrodu balsamowego.
Stad szła dalej św. Rodzina przez pustynię, a gdy zgubiła wszelki ślad, schodziły się różnego rodzaju zwierzęta, nawet wielkie jaszczurki ze skrzydłami i węże, które wskazywały im drogę.
Gdy później przez równinę piaskiem pokrytą nie mogli dalszej odbywać drogi, zobaczyłam cud nowy. Po obu stronach drogi wyrosły nagle róże jerychońskie z zakrzywionymi gałązkami, kwiatuszkami i z prostym korzeniem. Uradowani zbliżyli się do nich święci podróżni, i spostrzegli, że na całej przestrzeni, jak daleko oko ludzkie sięgało, wszędzie takie same roślinki wyrastały. Widziałam, że Najświętszej Pannie objawionym było, iż ludność tej krainy w przyszłości róże te zbierać i dla swego utrzymania obcym, podróżnym sprzedawać będzie. Okolica ta nazywała się jakoś Gaza czy Goze.
Widziałam, jak potem przyszła św. Rodzina do miejscowości zwanej Lepe czy Lape. Widać tu wiele kanałów i rowów z wysokimi groblami. Święta Rodzina przewozi się tratwą przez jakąś wodę; Najświętsza Panna usiadła z Dzieciątkiem na kłodzie, a osiołka umieszczono w wielkim korycie. Dwóch strasznych, opalonych, półnagich prawie ludzi, ze spłaszczonymi nosami i odwróconymi wargami, służyło im za przewoźników. Św. Rodzina przechodziła tylko obok odległych domów owej miejscowości. Mieszkańcy jej byli szorstcy i niemiłosierni, podróżni więc mijali ich, nie przemawiając do nich ani słowa. Zdaje mi się, że to było pierwsze pogańskie miasto Egiptu. Dziesięć dni zeszło im na przebycie kraju żydowskiego, a drugie dziesięć na podróż przez pustynię. Następnie widziałam świętą Rodzinę już na ziemi egipskiej, na zieleniejącej się równinie, służącej za pastwisko. Do drzew przywiązane były szerokimi wstążkami, na których znajdowały się jakieś figury czy litery, figurki bożków, podobne do owiniętych lalek lub ryb. Tu i ówdzie widać było ludzi krępych, otyłych, przychodzących i oddających cześć bożkom. Św. Rodzina udała się na spoczynek do szopy, w której stało bydło; to jednakowoż wyszło zaraz, robiąc im miejsce. Zapasy świętym podróżnym już się wyczerpały, nie posiadali ani chleba, ani wody, a Maryja miała zaledwie pokarm dla swego Dziecięcia. Nikt im nie przyszedł z pomocą. Tak więc, podczas swej ucieczki, poznali dobrze na sobie wszelką ludzką nędzę.
Wreszcie nadeszli pasterze w celu pojenia trzody, ale i ci nic nie byliby im dali do jedzenia, gdyby ich Józef o to był nie poprosił. Otworzyli więc studnię i dali mu nieco wody.
Później zobaczyłam świętą Rodzinę zmęczoną i znużoną w jakimś lasku. Na końcu lasu rósł wysoki i smukły daktyl, na którego czubku znajdowało się grono owoców. Maryja podeszła z Dzieciątkiem Jezus na rękach pod drzewo i modliła się, podnosząc Dziecię w górę; wtedy drzewo schyliło swój wierzchołek, jakby uklękło tak, że można było oberwać wszystkie owoce i w tym położeniu pozostało. Maryja wiele owoców rozdzieliła pomiędzy nagie dzieci, które nadbiegły za nimi z pobliskiej osady.

Kwadrans drogi od tego drzewa stał niezwykle gruby daktyl, wielki jak dąb, a w środku wydrążony. Święci podróżni znaleźli w nim schronienie przed nadciągającymi za nimi ludźmi. Wieczorem widziałam ich pomiędzy murami ruin, gdzie też znaleźli nocleg.

 

Ogród balsamowy

 

Na drugi dzień wyruszyła święta Rodzina w dalszą drogę przez pusty, piaszczysty step, a ponieważ nigdzie nie było wody, przeto prawie usychając z pragnienia, usiadła na piaszczystym pagórku; Najświętsza Panna tymczasem gorące do Boga zasyłała modły. Naraz wytryska obok niej strumień czystej wody, a gdy Józef usunął powierzchnię piasku, powstała piękna, z czystą wodą, studzienka. Zrobił on nadto dla wody ściek, tak, że opływała dosyć wielką przestrzeń i gubiła się w miejscu, w którym wytryskiwała. Św. Rodzina ugasiła pragnienie, Maryja obmyła Dzieciątko Jezus, Józef zaś napoił osiołka i napełnił wodą skórzany worek. Widać było różnego gatunku zwierzęta, podobne do żółwi, bez bojaźni przechodzące obok świętej Rodziny, aby zaspokoić pragnienie.

Przestrzeń, zalana wodą, pokryła się wkrótce zielenią, tam, później zaś powyrastało tam wiele krzewów balsamowych. Gdy święta Rodzina wracała z Egiptu, mogła już w cieniu balsamowych krzewów znaleźć orzeźwiający spoczynek. Osiedlili się tu ludzie; co jednak poganie uprawiali, więdło i schło. Dopiero, gdy przybyli tu żydzi, którzy w kraju znali się z świętą Rodziną, urodzaje się poprawiły. Zdaje mi się, że w tym miejscu znalazła schronienie także żona rozbójnika, której syn był uzdrowiony z trądu przez wodę, w której kąpało się Dzieciątko Jezus. Odłączyła się ona wkrótce (po odejściu św. Rodziny) od rozbójników, dziecko jej jednak dłużej przy nich pozostało.

Cały ogród, w którego środku stało wiele innych drzew owocowych, otaczał balsamowy żywopłot. Później wykopano drugą wielką studnię, z której kołem, obracanym przez woły, wiele czerpano wody; takową mieszano z wodą ze źródła Maryi i zlewano nią cały ogród; nie zmieszana bowiem woda tej nowej studni byłaby szkodliwa. Woły, które koło od studni poruszają, nie dadzą się, jak widziałam, w żaden sposób zmusić do pracy od soboty południa do poniedziałku rano.

 

Święta Rodzina przybywa do Heliopolis

 

Widziałam świętą Rodzinę w drodze do Heliopolis. Od gospody, w której ostatnią noc przebyła, szła w towarzystwie jakiegoś poczciwego człowieka, należącego prawdopodobnie do grona robotników, pracujących około kanału, przez który święci podróżni się przeprawili. Przeszli oni przez wysoki i długi most, nad jakąś szeroką rzeką (Nilem), która jak się zdawało, miała kilka odnóg. Wreszcie przybyli na plac, leżący przed bramą miasta, otoczony jakby aleją, przeznaczoną na przechadzki. Tu na wysokim, ku górze zwężającym się filarze stał posąg bożka z głową wołu, który na rękach trzymał coś podobnego do powitego dziecka. Posąg bożka wokoło otoczony był kamieniami w kształcie ławek albo stołów, na których ludzie składali swe ofiary. Niedaleko od tego bożka stało wielkie drzewo, pod którym święta Rodzina spoczęła.

Zaledwie chwilkę siedzieli, powstało trzęsienie ziemi, a posąg bożka zachwiał się i upadł. Powstało zaraz zbiegowisko i krzyk pomiędzy ludem, przybyli nawet robotnicy, pracujący w pobliżu przy kanale. Ów poczciwy człowiek który, towarzyszył świętej Rodzinie, odprowadził Ją do miasta. Już mieli z placu wychodzić, na którym stał bożek, gdy przerażony lud, z gniewem, pogróżkami i obelżywymi słowy na ustach, otoczył ich ze wszech stron. Ale wtem zadrżała znów ziemia, drzewo obok bożka obaliło się, a korzenie jego wydobyły się na wierzch, wskutek czego powstała brudna kałuża, w której zanurzył się posąg, tak że mu ledwie rogi było widać, a z nim razem wpadło tam kilka ludzi, najwięcej gniewem zapalonych. Święta Rodzina weszła tymczasem spokojnie do miasta. Tu zwróciła swe kroki ku przedsionkowi obszernego zabudowania, z wielu komnatami, w pobliżu pogańskiej świątyni. Także w całym mieście poprzewracały się posągi bożków po świątyniach, Heliopolis zwało się także On. Aseneth, żona egipskiego Józefa, była tu przy kapłanie pogańskim Putyfarze, tu pobierał także nauki Dionizjusz Areopagita. Heliopolis zbudowane jest z powodu wielu odnóg rzeki na bardzo rozległym obszarze. Już z daleka widać wysoko leżące miasto. Niektóre miejsca są całkiem zamurowane, a pod nimi przepływa rzeka. Odnogi rzeki przepławiali ludzie na belkach, które w tym celu leżały w wodzie. Widziałam niezmiernej wielkości zabytki architektury; wielkie odłamy grubego muru, połowy wieżyc, a nawet prawie całe świątynie. Widziałam filary, wielkie jak wieże, po których można było zewnątrz idąc wokoło, dostać się na ich wierzchołek.

Święta Rodzina zamieszkała w niskim portyku, gdzie także inni ludzie mieszkanie mieli. Przedsionek tego krużganku spierał się na krótkich, okrągłych i czworograniastych słupach. Na górze była nad nim droga, którą można było chodzić i jeździć. Naprzeciw tego przedsionka stalą pogańska świątynia z dwoma podwórzami. Józef otoczył plac przez siebie zajęty cienkimi deskami; w pobliżu znalazł pomieszczenie także ich osiołek. Miejsce to oddzielone było ściankami z deseczek splecionych, jak to Józef zwykł był wykonywać. Zauważyłam po raz pierwszy, że za taką zasłoną mieli przy murze, w ukryciu, mały ołtarzyk, a mianowicie stolik nakryty czerwonym, a z wierzchu białym, przezroczystym przykryciem; na samej górze zaś znajdowała się, lampa. Było to zwykłe miejsce modlitwy.

Józef pracował już to w domu, już poza domem. Wyrabiał długie laski z okrągłymi główkami, małe, trójnogie stołeczki z rączką do chwytania i coś w rodzaju koszy; sporządzał wiele lekkich plecionek i sześcio czy ośmiościenne lekkie wieżyczki, z cienkich a długich desek, w górze ostro się zwężające i kończące główką. W środku był otwór, tak że człowiek, jakby w strażnicy, mógł się wygodnie pomieścić. Zewnątrz znajdowały się tu i ówdzie schody, służące do wejścia na górę. Wieżyczki takie widać było w kilku miejscach przed świątyniami, jako i na płaskich dachach domów. Siedzieli w nich ludzie; były to więc zapewne strażnice lub budki do ochrony przed promieniami słońca.

Najświętsza Panna tkała dywany, a nadto zajęta była jakąś robotą, przy czym miała obok siebie laskę, zakończoną małą główką, nie wiem tylko, czy przędła, czy też co wyszywała. Często odwiedzali ludzie Maryję i Dzieciątko Jezus, które obok leżało na ziemi w jakiejś kołysce. Często widziałam, kołyskę tę, podobną do czółenka, podniesioną i postawioną na podstawie, podobnej do trackiej sztalugi. Żydów było tu mało, a chodzili tak nieśmiało, jakby nie mieli prawa tu przebywać.

Na północ od Heliopolis, między tymże miastem a Nilem, który w tym miejscu w wiele rozgałęzia się odnóg, leżał kraj Goszen, a w nim znajdowała się miejscowość, w której pomiędzy kanałami wielu mieszkało żydów, zdziczałych wielce w swej religii. Wielu z pomiędzy tych żydów zapoznało się ze św. Rodziną. Maryja robiła im różnego rodzaju roboty kobiece, w zamian za to zaopatrywali Ją w chleb i inne środki do życia. Żydzi w kraju Goszen mieli swoją świątynię, którą porównywali z świątynią Salomona, była jednak ona w rzeczywistości całkiem odmienna.

Niedaleko swego mieszkania wystawił Józef modlitewnik, tj. mały domek, w którym św. Rodzina zbierała się razem z mieszkającymi tu żydami na modlitwę. Domek ten miał u góry lekką kopułę, którą mogli otwierać i wtedy znajdowali się pod gołym niebem. W środku tego domku stał biało i czerwono nakryty stół ofiarny czyli ołtarz, na którym leżały zwoje. Kapłan czy też nauczyciel był już w bardzo podeszłym wieku. Mężczyźni i kobiety nie byli tu tak oddzieleni przy modlitwie, jak w kraju obiecanym; mężczyźni stali po jednej, a kobiety po drugiej stronie.

Święta Rodzina mieszkała nieco więcej niż rok w Heliopolis; w tym czasie wiele ucierpiała od Egipcjan, którzy ją nienawidzili i prześladowali wskutek owych wywróconych bożków. Także Józef nie miał tu w dostatku ciesielskiej roboty, gdyż ludzie tutejsi bardzo dobrze umieli budować. Krótko przed opuszczeniem Heliopolis dowiedziała się Najświętsza Panna przez anioła o wymordowaniu dzieci betlejemskich. Maryja i Józef zasmucili się bardzo na tę wiadomość, a Dzieciątko Jezus, które już miało półtora roku i umiało chodzić — płakało przez cały dzień.

 

Mord niewiniątek

 

Widziałam matki z chłopcami, od najmłodszych aż do dwóch lat, jak spieszyły do stolicy z miejscowości około Jerozolimy położonych, z Betlejem, Gilgal i Hebron, dokąd był Herod wysłał żołnierzy, a nadto przełożonym tamtejszym stosowny wydał rozkaz.

Niektóre kobiety aż od granic Arabii przynosiły dzieci swoje do Jerozolimy; czasem miały one więcej niż dzień drogi. Całymi gromadami zbliżały się matki do miasta; niektóre z nich miały ze sobą dwoje dzieci i te jechały na osłach. Wszystkie prowadzono do wielkiego budynku, mężów zaś towarzyszących im, oddalano. Ludzie ci byli wszyscy wesoło usposobieni, myśleli bowiem, że otrzymają nagrodę.
Gmach, do którego zaprowadzono matki z dziećmi, leżał niedaleko od domu, w którym później mieszkał Piłat. Stał on na uboczu i tak otoczony murami, że z zewnątrz nie można było słyszeć, co się w środku działo. Brama prowadziła przez podwójne mury na wielkie podwórze, które z trzech stron było zamknięte zabudowaniami. Budynki po obu stronach były jednopiętrowe, środkowy zaś, który wyglądał na starą pustą synagogę, był dwupiętrowy. Ze wszystkich trzech budynków wychodziły drzwi na podwórze. Budynek środkowy musiał być sądem, gdyż na podwórzu widać było kamienne bloki, liny z żelaznymi łańcuchami i drzewa, których wierzchołki związywano, a potem puszczano w celu rozdarcia skazanych.
Matki wprowadzono następnie przez podwórze do obu bocznych budynków i tu je zamknięto. Zdawało mi się z początku, jakoby znajdowały się w szpitalu lub lazarecie. Ponieważ wszystkie poznały teraz, że pozbawione są wolności, przejął je strach i zaczęły płakać i narzekać.
W budynku sądowym na parterze znajdowała się wielka izba, niby więzienie lub strażnica, a na pierwszym piętrze również znajdowała się sala. z której okna wychodziły na podwórze. W tej sali widziałam zgromadzonych sędziów, przed którymi na stole leżały zwoje akt. Także i Herod był między nimi. Z koroną na głowie, i w czerwonym płaszczu, podbitym białym futerkiem z czarnymi brzegami, przypatrywał się rzezi z okna, w licznym otoczeniu dworzan.
Matki wzywano pojedynczo z swoim synkami z budynków bocznych do przysionka, znajdującego się pod salą rozpraw. Na wstępie zabierali im żołnierze ich dzieci i odnosili je przez bramę na podwórze, gdzie około 20 katów stało z mieczami i dzidami, których obowiązkiem było przebijać szyje i serca dzieciątek. Niektóre z nich były jeszcze w pieluchach, inne znowu były ubrane w tkane sukienki. Żołnierze nie zwlekali sukienek, ale natychmiast przebijali im szyję i serce, a potem, chwyciwszy za rękę lub nogę, rzucali na kupę. Widok to był okropny.

Matki tymczasem, znajdujące się w wielkim przedsionku, pospychali żołnierze do kupy, a gdy te zrozumiały się losu swych dzieci, podniosły wielki lament, w rozpaczy wydzierały sobie włosy z głowy i ściskały jedna drugą. Wreszcie tak się zwarły do kupy, że zaledwie mogły się ruszyć. Zdaje mi się, że mord ten trwał do wieczora. Zamordowane dzieci wrzucono do wielkiego dołu na podwórzu i przysypano ziemią. Matki tych dziatek powiązano i odstawiono w nocy przez żołnierzy do miejsca ich pobytu. Nie tylko tu ale i w innych miejscowościach mordowano dzieci, a egzekucja ta trwała dni kilka.

Liczba zamordowanych przedstawioną mi była cyfrą, która brzmiała, jak mi się zdaje, “ducen” a którą dodawałam tyle razy, aż wyszła suma ogólna: siedemset siedem czy siedemnaście. Na miejscu, na którym się rzeź niewiniątek w Jerozolimie odbyła, było później miejsce tracenia, niedaleko budynku sądowego Piłata; w tym czasie wyglądało jednak całkiem inaczej. Przy śmierci Chrystusa grób niewiniątek zapadł się, i widziałam jak ich dusze się zjawiały i stamtąd uchodziły. Elżbieta szukała dla Jana schronienia na puszczy, i po długim szukaniu znalazła jaskinię, gdzie pozostała czterdzieści dni przy nim. Później jakiś Esseńczyk ze stowarzyszenia z góry Horeb, krewny Anny prorokini, przynosił mu, z początku co osiem, a potem co czternaście dni pożywienie i dopomagał mu. Przed prześladowaniem Heroda mógł Jan i niedaleko domu rodzinnego być ukryty, ale na rozkaz Boski ukryto go na puszczy, ponieważ odosobniony od towarzystwa ludzkiego i zwykłych potraw w samotności miał się wychowywać. Puszcza ta była dosyć urodzajną, rosły tam bowiem owoce, jagody i zioła.

 

Święta Rodzina zdąża do Matarey

 

Święta Rodzina opuściła Heliopolis z powodu prześladowania i braku roboty dla Józefa. Szli bocznymi drogami jeszcze więcej w głąb kraju, na południe, w kierunku Memfis. Gdy niedaleko od Heliopolis przechodzili przez małe miasteczko i usiedli w przedsionku otwartej świątyni pogańskiej, aby wypocząć, spadł posąg bożka i rozbił się. Miał on głowę wołu z trzema rogami, a w sobie wiele otworów dla wrzucania tamże i palenia ofiar. Wskutek tego niezwykłego wypadku powstało zbiegowisko kapłanów, którzy zatrzymali świętą Rodzinę i jej się odgrażali. Ale jedni z kapłanów przedstawił im, iżby było lepiej polecić się Bogu tych ludzi, a mówił to, pomnąc, co ucierpieli ich przodkowie, gdy lud ten prześladowali i jak przed ich wyjściem z Egiptu w każdym domu pierworodny nagłą zginął śmiercią. Na te słowa puszczono świętą Rodzinę w spokoju. Tenże kapłan pogański udał się wkrótce potem z wielu swymi do Matarey, gdzie przyłączył się do świętej Rodziny i do gminy żydowskiej.

Stad wyruszyli nasi święci podróżni do Troi, miejscowości położonej po wschodniej stronie Nilu, naprzeciw Memfis. Miejscowość ta była wielka ale błotnista. Postanowili tu pozostać, ale ich nie przyjęto; nawet nie podano im kropli wody ani daktyli o które prosili. Memfis leżało na zachodniej stronie Nilu. Rzeka w tym miejscu była bardzo szeroka i miała wysepki. Z tej strony Nilu znajdowała się także cześć miasta, a za czasów Faraona wznosił się tu wielki pałac z ogrodami i wysoką wieżą, skąd córka Faraona często wyglądała. Widziałam także miejsce, w którym niegdyś znaleziono w wysokiej trzcinie malutkiego Mojżesza. Memfis składało się jakby z trzech miast po jednej i drugiej stronie Nilu, i wyglądało, jakoby Babilon, leżący na wschód z upływem rzeki, który także do niego należał.

Za czasów Faraona była cała okolica nad Nilem między Heliopolis, Babilonem i Memfis, zapełniona wysokimi, kamiennymi tamami, budynkami i kanałami, tak iż wszystko wyglądało jakby jedno wielkie miasto. Teraz za pobytu świętej Rodziny wszystko to było już poniszczone i porozrywane. Z Troi wyruszyli na północ, z wodą rzeki do Babilonu, który był źle zbudowany i błotnisty. Potem szli między Nilem a Babilonem wstecz, w tym samym kierunku, w jakim tu przyszli, prawie przez dwie godziny. Wzdłuż całej drogi znajdowały się tu i ówdzie zwaliska budynków. Następnie przeprawili się przez odnogę rzeki, czy też kanał i stanęli w Matarey, która leżała na przylądku, tak że Nil w dwóch miejscach stykał się z miastem. Miasto to było bardzo biedne. Po większej części zbudowane było z drzewa daktylowego i ze stwardniałego mułu, budynki zaś były pokryte sitowiem. Józef znalazł tu wiele roboty; budował silniejsze domy z plecionek, spajając dobrze pojedyncze części, z galeriami u góry, na których można było chodzić.

Tu zamieszkała święta Rodzina w ciemnym sklepieniu, w okolicy odludnej, niedaleko bramy, którą przybyli. Józef do tego sklepienia znowu nieco przybudował. Także i tu rozbił się za ich przybyciem bożek w małej świątyni, a później i inne bożyszcza naokoło. Tu również uspokoił lud kapłan, przypominając im plagi egipskie. Później, gdy się około nich zebrała mała gmina żydów i nawróconych pogan, odstąpili im kapłani małą świątynię, której bożki potłukły się za przybyciem św. Rodziny, a Józef urządził z niej synagogę. Był tu jakby ojcem gminy i zaprowadził wzorowy śpiew psalmów, gdyż żydzi tutejsi byli już bardzo w swej religii zdziczeli.

Żyło tu tylko kilku bardzo ubogich żydów, którzy mieszkali w nędznych norach i jamach. W osadzie zaś żydowskiej, leżącej między Heliopolis a Nilem, mieszkało wiele żydów, i ci mieli okazałą świątynię. Popadli oni jednak w ohydne bałwochwalstwo

 

Powrót św. Rodziny z Egiptu.

 

Widziałam świętą Rodzinę, opuszczającą Egipt Herod wprawdzie, dość dawno temu już umarł, ale nie mogli zaraz wracać, gdyż jeszcze nie byli bezpieczni. Święty Józef, który zawsze ciesielką był zajęty, powrócił pewnego wieczora bardzo przygnębiony smutkiem, ludzie bowiem nic mu nie dali za robotę, nic więc nie mógł też przynieść do domu, gdzie był niedostatek. Ukląkł więc smutny w odosobnionym miejscu i modlił się. Pobyt między tymi ludźmi stawał się mu coraz nieznośniejszy. Wstrętne odprawiali nabożeństwa na cześć bożków, którym nawet ofiarowali ułomne swe dzieci; kto zaś chciał uchodzić za pobożnego, nie wahał się i zdrowego poświęcić. Oprócz tego odprawiali jeszcze gorszy tajny kult. Również i żydzi z żydowskiej osady wzbudzali w nim wstręt.

Gdy tak Józef zasmucony prosił Boga o pomoc, stanął przed nim anioł, rozkazując, ażeby zebrał rzeczy i na drugi dzień rano gościńcem z Egiptu do ojczyzny powracał; w drodze nie potrzebuje się niczego obawiać, gdyż on z nim będzie. Józef opowiedział o tym widzeniu Maryi i Jezusowi, i natychmiast zaczęli swój skromny dobytek ładować na osła.
Na drugi dzień, gdy się rozeszła wieść o postanowionym ich odjeździe, zeszło się wiele ludzi, wielce zasmuconych, przynosząc im różne podarki w małych naczyniach łykowych. Wiele kobiet przyprowadziło także swoje dzieci. Między nimi była jedna zamożniejsza, z kilkuletnim synem, którego zwykła nazywać synem Maryi, a to dlatego, ponieważ, nie mogąc się doczekać syna, dopiero na modlitwę Maryi go otrzymała. Kobieta ta dała Dzieciątku Jezus trójkątnych, żółtego, białego i ciemnego koloru monet; wtedy Jezus spojrzał na Swą Matkę. Syn tej kobiety przyjęty został później przez Jezusa w poczet uczniów i nazwany był Deodatus. Matka jego zwała się Mira.

Z powodu odjazdu świętej Rodziny szczery smutek przejął serca wszystkich. Między żegnającymi więcej widać było pogan, niż żydów, których już nawet za żydów nie można było uważać, tak popadli w bałwochwalstwo. Byli tu i tacy, którzy cieszyli się z odjazdu świętej Rodziny. Uważali ją za czarowników, którzy za pomocą najstarszego z diabłów wszystkiego potrafią dokazać.
W towarzystwie tych wszystkich przyjaciół podążyli drogą, prowadzącą między Heliopolis a żydowską osadą. Od Heliopolis zwrócili się ku południowi, chcąc przybyć do ogrodu balsamowego, aby tu wytchnąć i zaopatrzyć się w wodę. Ogród znajdował się w dobrym stanie. Krzewy balsamowe były tak wielkie, jak średniej wielkości winna latorośl, i otaczały czterema rzędami cały ogród, do którego prowadził ganek, a który zapełniony był różnego rodzaju drzewami owocowymi, jak daktylami i sykomorami. Źródło opływało całą tę przestrzeń naokoło. Towarzyszący ludzie pożegnali się teraz z świętą Rodziną, która tu jeszcze kilka godzin zabawiła. Józef narobił z łyka małych naczyń, bardzo gładkich i ładnych, które wylał smołą. Następnie poobłamywał z krzaka balsamowego listków, podobnych do koniczyny, i podłożył pod spód owych naczyń, chcąc tym sposobem uzbierać kropel balsamowych na dalszą podróż. Gdzie tylko się zatrzymywali, wszędzie wyrabiał Józef z łyka takie naczynia i flaszki na wszelki użytek. Najświętsza Panna wyprała tu tymczasem i wysuszyła odzienie. Skoro wszyscy dostatecznie wypoczęli, ruszyli dalej publicznym bitym gościńcem. Widziałam wiele obrazów całej ich podróży, którą odbywali bez szczególniejszego niebezpieczeństwa. Maryja często się smuciła, ponieważ droga po gorącym piasku była dla Dzieciątka Jezus wielce uciążliwa. Józef zrobił Mu trzewiki z łyka, które były silnie przywiązane powyżej kostek; widziałam jednak, że często stawali, a Maryja wytrząsała z trzewików Dzieciątka piasek. Sama miała tylko sandały. Jezus miał na Sobie brunatną sukienkę i często musiał siadać na osła. Dzieciątko, Maryja i Józef mieli na głowie jako ochronę przed rozpalonymi promieniami słońca osłony z łyka, które za pomocą wstążki przywiązywali pod brodą. Widziałam ich mijających wiele miejscowości, ale przypominam sobie tylko nazwę Ramesses. W końcu widziałam ich w Gazie, gdzie było wielu pogan, i tam się zatrzymali trzy miesiące. Józef nic chciał iść do Nazaretu, tylko do Betlejem; wahał się jednak, bo słyszał, że w Judei panuje okrutny Archelaus. Nareszcie ukazał mu się anioł, który mu oznajmił, by się udał do Nazaretu. Anna jeszcze żyła. Tylko ona i kilka krewnych wiedziało o miejscu pobytu świętej Rodziny. Widziałam siedmioletnie Dziecię Jezus, jak idąc między Maryją a Józefem, wracało z Egiptu do Judei. Osła nie widziałam przy nich. Sami nieśli swe zawiniątka. Józef był około trzydzieści lat starszy od Maryi. Szli na gościńcu, prowadzącym przez pustynię, oddalonym około dwie godziny drogi od groty świętego Jana. Dziecię Jezus, krocząc, spoglądało w ową stronę, a ja widziałam, że jego dusza zwraca się ku Janowi. Równocześnie widziałam modlącego się Jana w grocie. Anioł, w postaci pacholęcia, przystąpił do niego i doniósł, że gościńcem idzie Jezus. Widziałam Jana, jak z rozłożonymi rękoma, wyszedłszy z groty, spieszył w tę stronę, kędy przechodził jego Zbawiciel. Z radości podskakiwał i tańczył. Obraz ten był nader wzruszający. Grota Jana była w pagórku; nie była szersza, jak jego łoże, natomiast ciągnęła się daleko do wnętrza. Wyskoczył z niej przez mały otwór. Z góry prowadził do groty ukośny otwór, przez który wpadało światło. W grocie widziałam na podstawce sporządzonej z trzciny plastry miodu i suszone żółte, pstrokate szarańcze, wielkości raka. Pustynia, na której Jezus pościł, jest stąd mniej więcej 4 godziny drogi oddalona. Jan miał na sobie skórę zwierzęcą. Anioł, który przyszedł do niego w postaci pacholęcia, był w tym wieku co Jan. Widziałam go z początku mniejszym, potem większym; zapewne wzrastał razem z nim; ukazywał się i znikał.

 

Jan jako dziecię i młodzieniec na puszczy.

 

Jan przebywał już od dłuższego czasu na puszczy, kiedy św. Rodzina powróciła z Egiptu. Głównie za zrządzeniem Boskim stało się, że tak wcześnie został zaniesionym na pustynię. Również poprowadził go tam jego własny popęd, lubił bowiem samotność i był zawsze zamyślony. Do szkoły nigdy nie uczęszczał. Duch św. nauczał go na pustyni. Już od dzieciństwa mówiono wiele o jego przyszłości. Cudowne jego narodzenie było znane i często widziano światło koło niego. Herod już wcześnie nastawał na jego życie, ale Elżbieta uciekła z Janem przed morderstwem niemowląt na pustynię. Jan umiał już chodzić i we wszystkim sobie radzić, a przebywał niedaleko pierwszej groty Magdaleny. Elżbieta odwiedzała go często.

Później widziałam znowu, jak matka prowadziła go drugi raz na pustynię, gdy miał już mniej więcej sześć czy siedem lat. — Elżbieta wyprowadziła chłopca z domu w czasie nieobecności Zachariasza; ten bowiem oddalił się z domu, aby uniknąć bolesnego pożegnania z ukochanym Janem. Błogosławieństwa swego udzielił mu jednak, bo wciąż błogosławił Elżbietę i Jana, ile razy tylko z domu się oddalał. Jan miał na sobie szatę ze skór zwierzęcych, która przewieszona była przez lewe ramię i spadała na piersi i plecy, pod prawym zaś ramieniem była spięta; zresztą nie nosił żadnej innej sukni. Włosy miał brunatne i ciemniejsze niż Jezus. W ręce miał białą laskę, którą wziął z domu, i przez cały czas pobytu na pustyni miał przy sobie. Widziałam dalej, jak Elżbieta, matka Jana, wysoka, otulona, podeszła w wieku lecz krzepka jeszcze kobieta o małej, delikatnej twarzy, prowadziła go za rękę, spiesząc z nim na puszczę; często biegł naprzód, był otwartym i dziecinnym, jednak nie roztrzepanym. Przeprawiali się przez rzekę, a że nie było mostu, przepławili się na kłodach, leżących w wodzie. Elżbieta, bardzo odważna kobieta, wiosłowała gałęzią. Przedostawszy się przez rzekę, zwrócili się na wschód i przybyli do parowu, w górze pustego i skalistego, na dole zaś pokrytego zaroślami, szczególnie poziomkami, z których Jan od czasu do czasu po jednej zrywał i pożywał. Gdy już kawał drogi parowem uszli, pożegnała się Elżbieta z Janem. Pobłogosławiła go, a przycisnąwszy do serca, pocałowała w oba policzki i czoło. Następnie odeszła z powrotem, często jednak, płacząc, oglądała się za nim; on jednak, nie troszcząc się i nie martwiąc, kroczył dalej. Postępowałam za nim i obawiałam się, że dziecię za daleko odejdzie od matki i nie trafi do domu. Wewnętrzny głos mówił mi, abym się nie troszczyła, dziecię bowiem wie, co robi.

Postępowałam więc dalej za nim i widziałam w różnych obrazach jego dalsze życie na puszczy, a i on sam mi często opowiadał, jak sobie wszystkiego odmawiał i umartwiał swe zmysły, jak wszystko, co go otaczało, dziwnym sposobem go uczyło, i jak przez to coraz jaśniej i dokładniej wszystko pojmował i widział. Często bawił się jak dziecko kwiatkami i ze zwierzętami. Szczególnie przywiązane były do niego ptaszki, które zlatywały mu na

głowę, kiedy szedł i się modlił; dość często zaś kładł laskę swą w poprzek w gałęzie, na której siadały, a on im się przypatrywał i z nimi się bawił. Nieraz szedł za zwierzętami do ich legowisk, karmił je, bawił się z nimi albo im poważnie się przypatrywał.

Przy końcu parowu okolica nieco się otwierała. Jan, idąc nim, doszedł do małego jeziora, którego równe brzegi pokrywał biały piasek.

Wstąpił w wodę, a ryby gromadziły się do niego, z którymi on swobodnie przebywał. Jan pozostał w tej okolicy przez dłuższy czas. Tu wyplótł sobie w zaroślach schronisko z gałęzi, niskie, tak wielkie, że można było tylko w nim leżeć.

Często widziałam tu i później jaśniejące postacie aniołów, z którymi obcował bez lęku, lecz skromnie i swobodnie, a zdawało mi się, iż go pouczają o wielu rzeczach i na takowe zwracają uwagę. Na swej lasce umieścił poprzeczny drążek, tak że nadał jej postać krzyża; przywiązał doń także szerokie sitowie, liście lub korę z drzew, którą on jakby chorągiewką powiewał i nią się bawił. Podczas pobytu na puszczy odwiedziła go matka dwa razy, lecz nigdy się w tej stronie puszczy nie spotkali; Jan bowiem, zapewne wiedząc o przybyciu matki, wychodził zwykle naprzeciw niej. Elżbieta przyniosła mu tabliczkę i cienką rurkę do pisania. Po śmierci ojca przyszedł Jan potajemnie do Juty, aby pocieszyć Elżbietę. Przez pewien czas przebywał u niej w ukryciu. Opowiadała mu nieco o Jezusie i św. Rodzinie, a on niektóre rzeczy znaczył sobie kreskami na tabliczce. Elżbieta pragnęła, by z nią się udał do Nazaretu, czemu on jednak się sprzeciwił, i wolał udać się z powrotem na pustynię.

Zachariasz, idąc z trzodą do świątyni, został przez żołnierzy Heroda przed Jerozolimą, od strony Betlejem, w wąwozie napadnięty i bardzo znieważony. Następnie zaprowadzili go do więzienia, znajdującego się na stoku góry Syjon, którędy uczniowie później chodzili do świątyni. Ponieważ nie chciał wyjawić miejsca pobytu Jana, żołnierze okropnie go znieważyli, a nareszcie zabili. Gdy się to działo, była Elżbieta u Jana na pustyni. Wracającą do Juty, odprowadził ją Jan dość daleko, poczym wrócił. Przybywszy tu, dowiedziała się Elżbieta o zabiciu męża i zaczęła bardzo narzekać.

Przyjaciele Zachariasza pochowali go w pobliżu świątyni. Nie jest to jednak ten Zachariasz, który został zabity między świątynią a ołtarzem, i przy śmierci krzyżowej Jezusa powstał z grobu, a wyszedłszy przez mur świątyni, gdzie stary Symeon miał swój modlitewnik, po świątyni chodził. Ten Zachariasz był zabity w kłótni, jako też wskutek sporu o rodowód Mesjasza, również wskutek sporu o pewne prawa i miejsca w świątyni dla niektórych rodzin.

Z żalu po stracie męża nie mogła Elżbieta pozostać w Jucie, ani też żyć bez Jana; udała się więc znów do niego na puszczę, gdzie wnet umarła, a pewien Esseńczyk, krewny Anny, pozostającej stale przy świątyni, pochował ją z czcią należną. W jej pięknie urządzonym domu zamieszkała teraz jej siostrzenica. Po śmierci matki przyszedł tu Jan jeszcze raz potajemnie, następnie wrócił i zapuścił się dalej w głąb puszczy, pozostając odtąd zupełnie w samotności. Widziałam Go w południowej stronie Morza Martwego, potem po wschodniej stronie Jordanu, a przenosząc się z puszczy na puszczę, doszedł aż do miasta Kedar, a nawet Gessur. Przechodząc z jednej puszczy na drugą, przebiegał nocą rozległe pola. Przybył i do tej okolicy, gdzie później widziałam Jana Ewangelistę, jak przebywał pod wysokimi drzewami i pisał. W cieniu tych drzew rosły zarośla i krzewy pokryte jagodami, którymi się żywił. Widziałam go również jedzącego jakieś ziele, które miało pięć okrągłych listków, podobnych do koniczyny i biały kwiat. Podobne zioła, tylko mniejsze, rosły u nas w domu pod płotami; listki miały smak kwaskowaty, jadałam ich wiele jako dziecko, pasąc w samotności bydło, a jadłam dlatego, bo już wtedy widziałam, że Jan nimi się żywił. Nadto wyciągał Jan z dziupli drzew i z pod mchu ziemnego jakieś brunatne bryłki, i te jadał. Zdaniem moim był to dziki miód, który się tam znajduje w obfitości. Skórę, którą zabrał z domu, zarzucił na biodra, na ramionach zaś miał ciemną, kosmatą opończę, którą sam uplótł. Na tej puszczy było wiele zwierząt, pokrytych wełną, które łaskawie koło niego chodziły; również widziałam wielbłądy, z długim włosem na szyi, pozwalające Janowi swobodnie włos swój wyrywać. Z tego materiału skręcał sznury i splatał okrycie, które jeszcze miał na sobie, kiedy się znów między ludźmi zjawił i ich chrzcił.

Widziałam go ciągle w poufnym otoczeniu aniołów, który go pouczali. Sypiał pod gołym niebem i to na twardej skale. Chodził po ostrych kamieniach, cierniach i ostach, biczował się cierniem, dźwigał drzewa i kamienie, ustawicznie trwał na modlitwie i rozmyślaniu. Torował drogi, poprawiał i robił ścieżki i nadawał kierunek źródłom. Często pisał swą laską na piasku, nieruchomy klęczał lub stał w zachwycie, modląc się z rozwartymi ramionami. Coraz bardziej i ostrzej się biczował i umartwiał, a modlitwa była coraz gorętsza i coraz to dłużej trwała. Zbawiciela widział Jan trzy razy osobiście, myślą jednak wciąż był przy Nim, a mając dar proroczy, widział w duchu życie Jezusa.

Jako męża dorosłego, silnego i poważnego, widziałam Jana przy suchym dole na puszczy. Zdawało się, że się modli, a blask nań zstąpił jakoby jasny obłok i że to światło spadało na niego z góry jakby ze źródła nadziemskiego. Naraz spadł z góry świetlany strumień wody ponad nim do dołu, przy którym Jan stał. Patrząc na to, ujrzałam Jana już nie na kraju, lecz w samym dole, oblanego błyszczącą wodą, a sam dół był także wodą tą napełniony. Za chwilę stał znowu na brzegu dołu, jak z początku, nie widziałam jednak, aby wchodził lub wychodził, i sądzę, że to było może widzenie, jakie Jan miał, ażeby rozpoczął chrzcić, albo że to jest duchowny chrzest, który nań przyszedł w widzeniu.

 

Uroczyste widzenie o Janie Chrzcicielu

 

Widziałam Kościół nadziemski na puszczy, na której był Jan. Kościół ten powstał z wody, która w źródłach, promieniach i chmurach pochodziła z wyżyn niebieskich. Kościół był niezmiernie wielki; był on streszczeniem i wyobrażeniem chrztu i wzrastał z ochrzczonymi. Był przezroczysty jakby z kryształu. Ze środka wyrastała ośmiokątna wieża w nieskończoną wysokość, a pod nią znajdowała się wielka studnia, podobna do chrzcielnicy, którą Jan według widzenia na pustyni zbudował. We wnętrzu wieży znajdowało się wielkie drzewo rodowe Jana i jego przodków. Był tam i ołtarz i obrazy, przedstawiające jego cudowne poczęcie, narodzenie, obrzezanie, życie na puszczy, chrzest Jezusa i ścięcie Jana. Dalej widziałam, jakby na niebieskiej drabinie, we wzorowym porządku wszelkiego rodzaju Świętych, całą historię obietnicy i odkupienia rodzaju ludzkiego, jako też niezmierzone miejsca dla błogosławionych, na samym zaś szczycie drabiny świętą Dziewicę, która otulała wszystkich Swym płaszczem. Obrazy te były przezroczyste i białe. Do tej wieży napływały ze wszech stron tłumnie rzesze ludzi różnych stanów, narody, a nawet królowie. Wielu szło obok Kościoła, w którym się chrzest odbywał, na puszczę, gdzie nie ma wody życia. Wielu wchodziło do niego, padali przy chrzcielnicy na kolana, a Jan, stojąc przy niej tak, jak niegdyś jako dziecko na puszczy, uderzał swą laską w wodę i kropił nią ludzi. Ci, na których woda prysła, maleli, chociaż wielkimi przychodzili do studni. Wielu jednak tylko obchodziło chrzcielnicę i wracali z powrotem. Ci którzy zmaleli, jako dzieci, wchodzili do nieba, wstępując po drabinie do cudownej wieży. Przy chrzcie byli święci chrzestnymi ojcami. Wszystko to wyglądało jakby budynek, pomimo iż było z wody, i zdawało się, jakby na cienkich nitkach, do sklepienia niebieskiego było przytwierdzone.

 

Święta Rodzina w Nazarecie. Jezus dwunastoletni w świątyni Jerozolimskiej

 

Dom w Nazarecie podzielony był na trzy oddzielne mieszkania. Mieszkanie Matki Bożej było największe i najprzyjemniejsze. Tu się zbierali Jezus, Maryja i Józef na modlitwę; w innym czasie widziałam ich rzadko kiedy razem. Przy modlitwie stali, mając ręce złożone na piersiach w kształcie krzyża i zdawało się, że głośno się modlą. Często modlili się przy świetle lampy, mającej kilka knotów, albo przy świetle świecznika, przytwierdzonego do ściany. Zwykle przebywali osobno w swoich mieszkaniach. Józef uprawiał w swej przygrodzie ciesielkę. Wycinał i strugał drążki i deski, heblował większe kawały drzewa, nieraz dźwigał belki do obrobienia, przy czym mu Jezus pomagał. Maryja zaś była przeważnie zajęta szyciem lub jakąś robotą na drutach; pracę tę wykonywała siedząco, mając nogi na krzyż podłożone, a obok Siebie mały koszyczek. Każdy spał w swoim przedziale, a za łoże i pościel służył im koc, który rano w kłębek zwijano.

Jezus był rodzicom we wszystkim pomocny i posłuszny, również przy każdej sposobności, nawet na ulicy, uprzejmy, pomocny i usłużny dla każdego. Pomagał Swemu Opiekunowi w pracy, albo przepędzał czas na modlitwie i rozmyślaniu. Był wzorem wszystkim dzieciom w Nazarecie. Wszystkie Go kochały i bały się Go obrazić. Nieraz napominali rodzice swe dzieci, które się z Nim bawiły, za psoty i błędy, słowy: “Co powie na to Syn Józefa, gdy Mu to opowiem? jak się tym zasmuci?” Nieraz nawet oskarżali spokojnie swe dzieci przed Jezusem w tychże obecności i prosili Go, by napominał je, aby tego lub owego złego nie czyniły. Jezus przyjmował to z dziecięcą swobodą i z miłością zachęcał dzieci, by dobrze postępowały; a nawet modląc się z nimi, prosił Ojca niebieskiego o pomoc i łaskę, by się poprawiły i zachęcał je do umartwiania i wyznawania błędów.

W stronie Seforis leży, o godzinę może drogi oddalona od Nazaretu, miejscowość Ophna. Tu mieszkali, w czasie młodzieńczego wieku Jezusa, rodzice Jana i Jakuba starszego. Ci przestawali często z Jezusem, aż ich rodzice przenieśli się do Betsaidy, a sami oddali się rybołówstwu.

W Nazarecie żyła pewna rodzina Esseńczyków, spokrewniona z Joachimem, a miała czterech synów, imieniem: Kleofas, Jakub, Judas i Jafet, którzy byli o kilka lat starsi lub młodsi od Jezusa, i Jego towarzyszami młodości. Tak oni jak i ich rodzice, zwykle byli wraz z św. Rodziną pielgrzymować do świątyni jerozolimskiej. Ci czterej byli w czasie, w którym się Jezus dał ochrzcić, uczniami Jana, a po jego ścięciu zostali uczniami Jezusa. Gdy Andrzej i Saturnin przechodzili przez Jordan, poszli i oni za nimi, pozostali przez dzień przy Jezusie, i byli także pomiędzy uczniami Jana, z którymi Jezus przyszedł na wesele do Kany. Kleofas jest to ten sam, któremu, będąc wraz z Łukaszem, Jezus ukazał się w Emaus po zmartwychwstaniu Swoim. Był żonaty i mieszkał w Emaus. Żona jego dopiero później przyłączyła się do gminy wiernych.
Jezus był smukłej i szczupłej postaci, miał delikatne i jasne oblicze; wyglądał zdrowo, lecz był blady. Miał skromnie utrzymane, długie, czerwono żółtawe włosy, rozczesane nad wysokim otwartym czołem, które spadały Mu na ramiona. Nosił na sobie długą, jasno brunatną szatę, która w fałdach spadała aż do nóg. Rękawy jej były przy rękach nieco obszerne.
W ósmym roku życia udał się po pierwszy raz z rodzicami do Jerozolimy, na święta Paschy; później czynił to każdego roku.
Już w pierwszych podróżach zwrócił Jezus na Siebie uwagę przyjaciół, do których zajeżdżali, jako też kapłanów i nauczycieli. U niektórych znajomych w Jerozolimie rozmawiano często o mądrym i nabożnym chłopięciu, o cudownym synu Józefa, podobnie jak u nas przy dorocznych pielgrzymkach zna się tę lub ową poczciwą, pobożną osobę albo roztropne dziecko ze wsi, i przypomina je sobie, gdy znów przyjdzie. Tak i Jezus, gdy w 12 roku przyszedł z rodzicami, ich przyjaciółmi i dziećmi do Jerozolimy, miał tu już różnych znajomych. Rodzice Jezusa szli do Jerozolimy zwykle w gronie ludzi znajomych tej samej miejscowości, i wiedzieli, że Jezus w tej, obecnie już piątej podróży, szedł jak zwykle z młodzieńcami z Nazaretu.

Tym razem, gdy wracali z Jerozolimy, odłączył się Jezus od towarzyszy już przy górze Oliwnej, a ci, nie widząc Go w swoim gronie, sądzili, że przyłączył się do rodziców, idących za nimi. Lecz Jezus udał się z Jerozolimy w stronę Betlejem, do owej gospody, do której święta Rodzina wstąpiła przed oczyszczeniem Maryi. — Rodzice myśleli, że chłopiec pobiegł naprzód z ludźmi z Nazaretu, ci zaś sądzili, że idzie za nimi z rodzicami. Gdy wreszcie wszyscy się spotkali w gospodzie, Maryja i Józef, nie widząc Jezusa, niezmiernie się zatrwożyli, wrócili więc natychmiast do Jerozolimy, i pytali się po drodze i wszędzie w Jerozolimie za Jezusem, nie mogli Go jednak znaleźć, bo Go tam, gdzie się zwykle zatrzymywali, wcale nie było. Jezus przepędził noc w gospodzie, przed bramą zwaną Betlejemską, gdzie ludzie znali Go dobrze i Jego rodziców.

Tam przyłączył się Jezus do kilku młodzieńców i poszedł z nimi do dwóch szkół w mieście; jednego dnia do jednej, drugiego do drugiej. Trzeciego dnia był rano w 3 szkole przy świątyni, po południu zaś był w samej świątyni, gdzie Go też rodzice znaleźli. Były to szkoły różnego rodzaju, nie we wszystkich uczono prawa; wykładano także inne nauki; w tej zaś, która była przy świątyni, kształcili się i wychodzili z niej lewici i kapłani.

Pytaniami i odpowiedziami wzbudził Jezus u nauczycieli i rabinów wszystkich tych szkół podziw i wprawił ich w takie zakłopotanie, że postanowili, trzeciego dnia po południu na publicznym miejscu wykładów, w samej świątyni, otoczyć Jezusa najuczeńszymi we wszystkich gałęziach wiedzy rabinami i Go upokorzyć. Umówili to między sobą nauczyciele i biegli w piśmie; z początku bowiem cieszyli się Jego mądrością, później jednak opanowała ich złość! Odbywało się to w publicznej sali, w środku przedsionka świątyni, przed Miejscem świętym w owym zaokrągleniu, gdzie Jezus także później nauczał. Siedział na wielkim krześle, które dla Niego było za wielkie. Otoczony był mnóstwem podeszłych żydów, ubranych po kapłańsku; słuchali z uwagą, lecz widać było, że pałają gniewem, tak iż lękałam się, że się rzucą na Niego, by Go pojmać. Na krześle, na którym Jezus siedział, były ciemne główki jakby psie; kolor ich wpadał w zielony, na wierzchu zaś błyszczały żółtawo. Podobne główki i figury znajdowaly się na różnych stołach i przyrządach, które w bok od tego miejsca stały w świątyni, i pełne były ofiar. Całe to miejsce było tak wielkie i ludźmi przepełnione, iż się wcale nie odczuwało, że się jest w kościele.

Ponieważ Jezus w odpowiedziach i wyjaśnieniach używał różnych przykładów z natury, z dziedziny sztuk i nauk, przeto żydzi zgromadzili tu najbieglejszych we wszystkich tych naukach. Gdy więc ci zaczęli każdy z osobna z nim rozprawiać, rzekł, że takie przedmioty nie należą właściwie tu do świątyni, lecz mimo tego odpowie im i na te pytania, bo taka jest wola Ojca Jego.

Jezus miał na myśli Ojca niebieskiego, oni przeciwnie sądzili, że Józef polecił Mu pokazać się ze wszystkimi Swymi wiadomościami.
Rozpoczął odpowiadać i pouczać ich o sztuce lekarskiej, opisując całe ciało ludzkie, czego najuczeńsi nie wiedzieli. Również mówił o astronomii, budownictwie, rolnictwie, geometrii i rachunkach, o nauce praw, w ogóle o wszystkim, co zaszło. Wszystko zaś tak pięknie łączył z prawem i obietnicąOdkupiciela, z proroctwami, świątynią, z tajemnicami obrzędów i ofiar, że jedni coraz bardziej się zdumiewali, inni zaś zawstydzeni popadali w gniew, i to kolejno, aż wszystkich przejął wstyd i gniew, a to dlatego, że słyszeli o rzeczach, których nigdy nie znali, i nigdy tak nie pojmowali.

Już kilka godzin nauczał w ten sposób, gdy przyszła Maryja z Józefem do świątyni, pytając się za Dzieciątkiem znanych im tam lewitów. Wtem usłyszeli głos Jego, wychodzący z sali naukowej. Nie mogąc tam wejść, poprosili lewitę, by zawołał Jezusa. Jezus jednak kazał im odpowiedzieć, że najpierw ukończy Swą rozprawę. Maryja zasmuciła się bardzo tym, że Jezus zaraz nie przyszedł. Był to pierwszy wypadek, w którym dał odczuć rodzicom, że ma nie tylko ich rozkazy do spełnienia, lecz i inne. Nauczał jeszcze z godzinę, a pokonawszy uczonych i kapłanów, zawstydzonych i rozgniewanych, udał się do rodziców, do przedsionka Izraela i kobiet. Józef, nieśmiały i zdumiony, nic nie mówił; Maryja zaś, zbliżywszy się do Jezusa, rzekła: “Synu, cóżeś nam tak uczynił? oto ojciec Twój i ja, żałośni, szukaliśmy Cię.” Jezus odrzekł im poważnie: “Czegoście Mnie szukali? Nie wiedzieliście, iż w tych rzeczach, które są Ojca mego, potrzeba, żebym był?” A oni nie zrozumieli tego i wrócili z nim do domu. Obecni tu ludzie przypatrywali się św. Rodzinie wielce zdziwieni. Byłam w wielkiej obawie, by się nie rzucili na Jezusa; wielu bowiem z pomiędzy nich było oburzonych. Dziwiło mnie tylko, że puścili ich całkiem w spokoju; tym większe było moje zdziwienie, że ludzie, sami, mimo natłoku, przed świętą Rodziną się rozstępowali, torując jej wygodne przejście. Widziałam przy tym wiele szczegółów i słyszałam bardzo wiele Jego nauk, lecz nie mogę wszystkiego spamiętać. Nauka Jezusa wywarła na uczonych w piśmie wielkie wrażenie; niektórzy zapisywali ją sobie jako szczególność, szepcąc coś i rozmawiając, nawzajem się okłamując. Rzeczywisty jednakże przebieg sprawy uciszyli między sobą, a między ludźmi mówili o Jezusie, jako o zbyt głośnym chłopcu, którego trzeba było nieco skarcić; jest wprawdzie utalentowany, ale to musi się jeszcze ugładzić.

Święta Rodzina wyszła znów do miasta. Przed samym miastem przyłączyło się do nich trzech mężczyzn, dwie kobiety i kilkoro dzieci, nieznanych mi; zdawało mi się, że byli również z Nazaretu. Razem z tymi obeszli jeszcze tu i ówdzie wkoło Jerozolimę, zwiedzili Górę Oliwną, zatrzymując się na niej w niektórych miejscach uroczych, pokrytych murawą, i modląc się z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. Przechodzili także mostem przez jakiś strumyk. To chodzenie i modlenie się tej gromadki przypominało mi żywo nasze pielgrzymki. Gdy Jezus wrócił do Nazaretu, widziałam w domu Anny przygotowaną uroczystość, na którą zgromadzili się młodzieńcy i dziewczęta, krewnych i przyjaciół. Nie wiem, czy to była uroczystość radości z powodu odnalezienia Jezusa, czy też może jaka uroczystość, którą urządzano po powrocie ze świąt Wielkanocnych, czy też wreszcie święto obchodzone w dwunastym roku życia chłopców. W rzeczy samej był tu Jezus jakby główną osobą.

Nad stołami urządzono ładne namioty z liści, u których wisiały wieńce z winogron i kłosów; dzieci miały także winogrona i placki. Na uczcie było trzydziestu trzech chłopców, sami przyszli uczniowie Jezusa; z tego miałam wskazówkę co do lat życia Jezusa. Jezus uczył przez całą ucztę i opowiadał chłopcom niezwykłą i po większej części niezrozumianą przypowieść o weselu, na którym woda zamieni się w wino, a oziębli goście w gorliwych zwolenników; następnie o godach, na których wino zamieni się w krew, a chleb w ciało, a to dziać się i trwać będzie u gości aż do końca świata, ku pocieszeniu i wzmocnieniu ludzi, i jako żywy węzeł zjednoczenia. Do jednego krewnego młodzieńca, imieniem Natanael, powiedział: Będę na twych godach.

Od tego, tj. dwunastego roku życia był Jezus zawsze jakby nauczycielem Swoich towarzyszy. Przebywał z nimi często i opowiadał im; chodził także z nimi po okolicy.

 

Śmierć Józefa. Jezus i Maryja przenoszą się do Kafarnaum

 

Im więcej zbliżał się czas, w którym Jezus miał rozpocząć Swój urząd nauczycielski, widziałam, że coraz więcej oddawał się samotności i rozmyślaniu. Gdy Jezus dochodził do trzydziestego roku życia, Józef opadał coraz bardziej na siłach, a Maryja wraz z Synem znajdowała się często przy nim. Maryja siedziała niekiedy przed łożem na ziemi, albo na niskiej, okrągłej płycie o trzech nogach, której najniezawodniej używano także za stół. Rzadko widziałam, aby jedli; gdy zaś jedli, albo przynosili Józefowi posiłek do łóżka, były to jakieś trzy białe skibki, około dwa palce szerokie, podłużnie graniaste, na talerzyku ułożone, lub małe owoce w miseczce; dawali mu również pić z dzbanka.
Gdy Józef umarł, siedziała Maryja w głowach jego łóżka, trzymając go na rękach. Jezus zaś stał przy jego piersiach. Pokój przepełniony był światłością i aniołami. Ręce jego ułożono w kształcie krzyża na piersiach, następnie owinięto ciało białym prześcieradłem, położono do wąskiej trumny i złożono w bardzo pięknej grocie, którą Józef od jakiegoś poczciwego człowieka był otrzymał. Prócz Maryi i Jezusa postępowało za trumną tylko kilkoro ludzi. Widziałam jednak, że trumna była otoczona blaskiem i aniołami. Chrześcijanie przenieśli później ciało Józefa do grobu do Betlejem. Zdaje mi się, jakoby wciąż tam jeszcze leżał nienaruszony. Józef musiał umrzeć przed Jezusem, byłby bowiem nie przeniósł na sobie Jego męki i śmierci krzyżowej. Był za słaby i pełen niezmiernej miłości. Wiele cierpiał przez to, że żydzi różnymi skrytymi podstępami prześladowali Jezusa od 20-go do 30-go roku życia Jego. Nie mogli patrzeć na Niego i mówili z przekąsem, że Syn cieśli chce zawsze wszystko lepiej wiedzieć, ponieważ często sprzeciwiał się nauce Faryzeuszów i miał przy Sobie tyle przywiązanej do Niego młodzieży. Również ucierpiała wiele Maryja przez te prześladowania. Te boleści zdawały mi się zawsze być większe niż rzeczywiste męczarnie. Niewypowiedzianą była miłość Jezusa, z jaką znosił, jako młodzieniec, prześladowanie i złość żydów.
Po śmierci Józefa przeniosła się Maryja z Jezusem do małej wioski o kilku domach, leżącej między Kafarnaum a Betsaidą. Dom, w którym zamieszkali, ofiarował im pewien mąż z Kafarnaum, imieniem Lewi, który św. Rodzinę wielce ukochał. Dom ten stał na osobności, otoczony ze wszystkich stron rowem pełnym wody. Również pozostawił tam Lewi ludzi do posługi; pożywienie zaś nadsyłał z Kafarnaum. Do tej miejscowości przyszedł później ojciec Piotra, kiedy synowi oddał rybołówstwo w Betsaidzie.
Jezus miał już pomiędzy młodzieńcami z Nazaretu kilku zwolenników; ci Go jednak zawsze odstępowali. Chodził z nimi po kraju, około jeziora, a nawet do Jerozolimy na święta. Rodzina Łazarza z Betanii znała się już ze świętą Rodziną. Faryzeusze z Nazaretu nazywali Jezusa włóczęgą i pałali ku niemu gniewem. Aby więc bez przeszkody ze strony tychże mógł zgromadzać i pouczać Swoich słuchaczów, oddał Mu Lewi swój dom. W okolicy Kafarnaum nad jeziorem było wiele urodzajnych i przyjemnych dolin. Żniwa były tu kilka razy do roku, przy tym przecudna zieleń, owoce i kwiaty. Wielu znakomitych żydów miało tu swoje ogrody i pałace, także i Herod. Żydzi za czasów Jezusa podupadli moralnie; odstąpili od obyczajów swoich przodków, skutkiem handlu, który prowadzili z poganami. Kobiety nie wychodziły nigdzie, nawet do robót w polu, chyba bardzo ubogie, które zbierały kłosy. Widzieć je można było tylko podczas świąt w Jerozolimie lub w miejscach modlitwy. Uprawą roli i wszelkimi zakupywaniem zajmowali się tylko niewolnicy. Widziałam wszystkie miasta w Galilei; tam, gdzie teraz znajdują się, zaledwie trzy miejscowości, było dawniej ze sto, i to bardzo zaludnionych.
Maria Kleofe, która ze swoim trzecim mężem, ojcem Symeona z Jerozolimy, dom Anny, w pobliżu Nazaretu położony, zamieszkiwała, przeniosła się z synem swoim, Symeonem, do domu Maryi w Nazarecie. Służba i domownicy jej pozostali w domu Anny.

Gdy niedługo potem Jezus odbywał podróż z Kafarnaum przez Nazaret w okolice Hebronu, towarzyszyła Mu w tejże podróży Maryja, która zawsze tak czule za Nim chodzi, do Nazaretu, gdzie pozostała aż do Jego powrotu. Przybyli tam także Jozes Barsabas, syn Maryi Kleofe z drugiego małżeństwa, ze Sabą, i trzej jej synowie z pierwszego małżeństwa, z Alfeuszem, a mianowicie: Szymon, Jakób młodszy i Tadeusz; ci ostatni prowadzili już gospodarstwo na własną rękę. Do Nazaretu przybyli w tym celu, aby pocieszyć św. Rodzinę z powodu śmierci Józefa, a przy tym ujrzeć Jezusa, z którym już od lat dziecięcych nie mieli żadnej styczności. Wprawdzie coś niecoś wiedzieli o proroctwie Symeona i Anny wypowiedzianym przy ofiarowaniu Jezusa w świątyni, nie bardzo jednak w to wierzyli. Dlatego też przyłączyli się do Jana Chrzciciela, który niedługo potem tędy przechodził.