Doniesiono mi o śmierci byłego naszego Prowincjała, który przeszedł do drugiej Prowincji, i aż do śmierci nią rządził. Znałam go dawniej i niejedną przysługę mu zawdzięczam. Był to zakonnik bardzo przykładny. Wiadomość jednak o jego śmierci mocno mnie zatrwożyła. Byłam w obawie o jego zbawienie, bo całe dwadzieścia lat był przełożonym, a o przełożonych zawsze drżę, mając na uwadze wielką, zdaniem moim, odpowiedzialność i wielkie niebezpieczeństwa, przywiązane do wszelkiej troski o dusze. Bardzo zasmucona poszłam do kaplicy. Ofiarowałam Panu za tę duszę wszystkie dobre uczynki całego swego życia, a wiedząc dobrze jak tego mało, błagałam Go, by z nieskończonych swoich zasług dopełnił, czego potrzeba do wyzwolenia tej duszy z czyśćca.

Gdy tak prosiła Pana o tę łaskę, jak zdołałam najgoręcej, ujrzałam, zdawało mi się, po mojej prawej stronie tę duszę, wynurzającą się z głębi ziemi i wstępującą w radosnym zachwyceniu do nieba. Choć zmarły był już sędziwym starcem, w widzeniu tym przedstawił mi się w sile męskiego wieku, jakby miał tylko trzydzieści lat albo jeszcze mniej, a twarz jego jaśniała dziwnym blaskiem. Widzenie to trwało tylko chwilę, ale w duszy pozostała mi po nim niewypowiedziana pociecha. Nie mogłam już od tej chwili smucić się śmiercią tego Ojca i podzielać powszechnej po nim żałoby, bo był bardzo kochany. Takie czułam w sobie uspokojenie i pocieszenie, że nigdy ani na chwilę nie powstała we mnie najmniejsza wątpliwość co do prawdziwości tego widzenia. Z pewnością twierdzić mogę, że nie było to złudzenie. Było to zaledwie w dwa tygodnie po jego śmierci. Po tym wszystkim jednak nie zaniechałam prosić, kogo mogłam, o modlitwy za tę duszę i sama ją Bogu polecałam. Modlitwy moje za nią nie były już tak gorące, jakie by były, gdybym nie miała tego widzenia. Gdy bowiem Pan w taki sposób zapewni mnie o zbawieniu duszy zmarłego, a potem jeszcze za nią się modlę, mimo woli takie mam uczucie, jak gdybym dawała jałmużnę bogatemu. Później dopiero – z powodu znacznej odległości miejsca -dowiedziałam się bliższych szczegółów o pięknej i budującej śmierci, jaką Pan mu dać raczył. Wszyscy przy niej obecni z podziwem patrzyli na zupełną aż do końca jego przytomność, na pobożne łzy i uczucia najgłębszej pokory, z jakimi oddawał duszę Bogu.

W naszym klasztorze zmarła jedna zakonnica, wielka służebnica Boża. Drugiego dnia po jej śmierci, podczas odprawiającego się za nią nabożeństwa żałobnego, w chwili gdy jedna z sióstr czytała lekcję, a ja stałam przy niej dla odmówienia wiersza, w połowie lekcji ujrzałam duszę zmarłej podobnie jak tamta wznoszącą się i wstępującą do nieba. Widzenie to nie było w wyobraźni jak poprzednie, tylko czysto umysłowe, w rodzaju tych, o których wcześniej mówiłam. Ale i te umysłowe widzenia również są rzeczywiste i również pozostawiają w duszy niewątpliwą pewność jak i tamte, które się przedstawiają w obrazach.

W tym naszym klasztorze umarła inna siostra, osiemnastoletnia albo dwudziestoletnia, gorliwa w Służbie Bożej, pilnie przychodziła do chóru, pod każdym względem bardzo cnotliwa, choć ciągle chorująca. Byłam pewna, że w tych ciężkich swoich niemocach, tak cierpliwie zniesionych, wielkie zebrała zasługi i już za życia przebyła czyściec. W cztery godziny po jej śmierci, będąc na żałobnym za nią przed pogrzebem nabożeństwie, ujrzałam jej duszę podobnie wznoszącą się z ziemi i wstępującą do nieba.

Pewnego dnia, w czasie jednego z tych wielkich cierpień, którym jak mówiłam, podlegałam i dotąd nieraz podlegam na ciele i na duszy, niezdolna w takim stanie zdobyć się ani na jedną dobrą myśl, poszłam do kościoła należącego do kolegium Towarzystwa Jezusowego. Tej nocy zmarł tam jeden z braci zakonnych. Modliłam się więc za niego, jak umiałam, słuchając Mszy świętej, którą jeden z ojców odprawiał za jego duszę. Nagle przyszło na mnie wielkie zebranie wewnętrzne. Ujrzałam tę duszę z wielką chwałą wstępującą do nieba, mającą samego Pana przy swoim boku. Na znak szczególnej dla niej swojej łaskawości, jak mi było objaśnione, Boski Zbawiciel sam ją własną ręką do królestwa swego wprowadził.

Podobnego widzenia użyczył mi Pan co do jednego z naszych zakonników, bardzo przykładnego, śmiertelnie chorego. W czasie Mszy świętej przyszło na mnie zebranie wewnętrzne. Ujrzałam, że chory już skonał, a dusza jego bez zatrzymania się w czyśćcu szła prosto do nieba. Zmarł, jak potem się dowiedziałam, o tej samej godzinie, w której go widziałam umierającego. Zdziwiona byłam, że dusza jego tak szczęśliwie uszła męk czyśćcowych. Na co mi oznajmiono, że w nagrodę za wierne, jakim się odznaczał, przestrzeganie Reguły, dostąpił przyobiecanej naszemu Zakonowi i potwierdzonej bullami papieskimi szczególnej łaski zwolnienia od czyśćca lub szybkiego z niego wyzwolenia. Nie wiem, w jakim celu było mi dane to objawienie. Zapewne chciał mnie Pan przez to ostrzec, że nie dość jest nosić tylko habit zakonny, ale potrzeba wiernie spełniać obowiązki zakonne, aby dostąpić uczestnictwa w dobrach przyobiecanych tak wysokiemu stanowi.

Wiele podobnych widzeń Pan z łaski swojej mi użyczył, ale dłużej się nad nimi zastanawiać nie chcę, bo jak już mówiłam, mały z tego byłby pożytek. To tylko jeszcze nadmienię, że ze wszystkich dusz, które mi w taki sposób były ukazane, nie widziałam żadnej, która by weszła wprost do nieba bez zatrzymania w czyśćcu, oprócz tych trzech, to jest Ojca, o którym na ostatku mówiłam, świętego Piotra z Alkantary i tego Ojca dominikanina, o którym było wyżej. Co do niektórych, raczył mi Pan także ukazać miejsce, jakie zajmują w Niebie, i stopień chwały, na który są wywyższone. Wielka pod tym względem zachodzi między nimi różnica.

Księga Życia, Rozdział 38

 

 

 

 

 

 

 

© salveregina.pl 2023