Benedykt Labra, żebrak

17 Grudnia

Żywot Błogosławionego Benedykta Labra, żebraka.

(Żył około 1780 roku).

 

 

 

Źródło: Żywoty Świętych Pańskich Starego i Nowego Testamentu z dzieła Ks. Piotra Skargi, T. VI 1880r.

 

 

Błogosławiony Benedykt Labre rodem Francuz, przyszedł na świat w 1748 r. w wiosce Amette w diecezji Bulońskiej z pobożnych, lecz ubogich wieśniaczego stanu rodziców. Miał lat 12 kiedy stryj jego proboszcz parafii Eryńskiej (Erin) wziął go do siebie, i przysposobił do przyjęcia pierwszej Komunii Świętej. Od tej pory chłopczyna stawszy się bardzo pobożnym, postanowił wstąpić kiedyś do zakonu. Tymczasem o ile mógł unikał zwykłych wiekowi swemu rozrywek, szukał samotności, czytał z upodobaniem religijne książki, i wielką się ku ubogim odznaczał miłością. Wspomagał ich według możności swojej, i z codziennego pokarmu swego część zawsze dla jakiego biednego odkładał.

W osiemnastym roku powziął młodzieniec zamiar wstąpienia do zakonu Trapistów, lecz gdy rodzice jego przeciwni temu byli, odłożył spełnienie go na czas późniejszy. W tej właśnie porze wybuchło było w tej okolicy morowe powietrze, stryj Benedykta padł ofiarą swej gorliwości kapłańskiej; on zaś służąc z najwyższym poświęceniem dniem i nocą chorym, pomimo niebezpieczeństwa na jakie był narażony wyszedł z niego szczęśliwie, i gdy powietrze ustało, powróciwszy do domu ponowił swe nalegania, i otrzymał od rodziców pozwolenie wstąpienia do zakonu. Udał się więc do Trapistów, lecz ich reguła nie pozwala tak młodych przyjmować. Osiadł przeto Benedykt przy wuju swoim także kapłanie, i tam dalsze nauki pobierał.

Po niejakim czasie poszedł znów stamtąd do Montreuil z zamiarem pozostania Kartuzem, ale go przeor przyjąć nie chciał dopóki by szkół wyższych nie ukończył. Zasmucony taką odwłoką młodzieniec, udał się do innego tejże Reguły klasztoru w Longuenesse, gdzie jak słyszał mniej miał doznać trudności w przyjęciu. Jakoż i został w owej Kartuzji; lecz po sześciu tygodniach swego tam pobytu, nie wiadomo dlaczego wystąpił z nowicjatu i powrócił znowu do domu, gdzie nadzwyczaj umartwione w postach, modlitwie i dobrych uczynkach wiódł życie. Przy tym tak sobie nic w pracy nie folgował, że matka upominać go musiała, aby na zdrowie swoje pamiętał. Nie odstępując wszakże wcale od zamiaru pozostania Kartuzem, wykształcił się w naukach jak tego po nim żądano, i powtórnie zgłosił się do przeora w Montreuil, który go tym razem przyjął. Atoli po sześciu tygodniach pobytu w nowicjacie, uznawszy w nim brak powołania, wydalono go stamtąd.

Miał już wtedy Benedykt lat 21, wiek przeto nie przeszkadzał mu wstąpić do Trapistów. Przyjęto go więc w klasztorze Sept-fonds, gdzie przywdział suknię zakonną i przybrał imię Urbana. Tam zajaśniał on wielką świętobliwością i najściślejszym zachowywaniem nadzwyczaj ostrej reguły. Ale Pan Bóg widać na innej drodze chciał go mieć doskonałym: zachorował tam bardzo ciężko, zdawał się już być bliskim śmierci, i to stało się powodem, że musiał znowu klasztor opuścić.

Zawiedziony tylokrotnie w zamysłach swoich Benedykt, poddał się z spokojem Rozrządzeniu Bożemu; trwając wszelako zawsze w zamiarze pozostania zakonnikiem, nie powrócił już do domu, lecz pożegnał tylko listownie rodziców, prosił ich o błogosławieństwo, i o żebranym chlebie w podróż do Włoch się puścił. Zwiedził pobożnie przede wszystkim Loret, ów domek święty, w którym Marya Niepokalana mieszkała, i gdzie Syn Boży stał się Człowiekiem. Tam modląc się gorąco, powziął postanowienie nie próbować już więcej życia zakonnego, lecz pozostając na świecie, prowadzić żywot surowy, pokutny i bogomyślności oddany; pielgrzymując, zwiedzać kolejno jak najwięcej miejsc świętych, i żyć z jałmużny jak najuboższy tylko żebrak.

Rozpoczął przeto Benedykt pobożną swą podróż od zwiedzenia Asyżu, gdzie liczne znalazł pamiątki po Św. Franciszku Serafickim, tym szczególnym ubóstwa i stanu żebraczego miłośniku. Poszedł następnie do Rzymu, zwiedzał z porządku inne, religijnemu pamiątkami uświęcone miasta włoskie i niemieckie. Wszakże w miarę jak się w nim duch bogomyślności rozwijał, uważając, iż owe ciągłe pielgrzymki mimowolne czyniły mu roztargnienie, zamieszkał stale w Rzymie, co rok tylko odwiedzał Loret, a przez ostatnie siedem lat życia jakie mu jeszcze pozostawały, w ten je sposób urządził:

Prócz spowiednika swego księdza Markoniego, znał on w całym Rzymie jednego tylko człowieka, pobożnego kupca nazwiskiem Zakarelli. Z nikim nigdy nie rozmawiał, a w koniecznej potrzebie na kilku słowach się ograniczał. Nosił odzienie najuboższego żebraka, łatami pokryte i poszarpane, przepasując się prostym powrozem. Zimą i latem chodził boso z gołą głową. Pierwsze trzy lata swego w Rzymie pobytu, całe dnie spędzał w kościele, a w południe szedł do furty jednego z klasztorów, i dostawał tam miseczkę zupy z kawałkiem chleba na całodzienny posiłek. Noce przepędzał pomiędzy zwaliskami starych gmachów, modląc się długimi godzinami czy to w słotę czy w pogodę, i to przez ciąg całej zimy. W skutek tego rodzaju umartwień i ciągłego prawie klęczenia, dostał Święty wielkich na kolanach narośli, a w całym ciele puchliny. W takim to będącego stanie, wziął go do swego zakładu ksiądz Moncini, który na każdą noc dawał przytułek 12-tu ubogim. Tam mu się polepszyło na zdrowiu, sposobu jednak życia nie zmienił wcale. W nocy gdy wszyscy spali, on cicho wstawał i długo się modlił; potem z innymi odprawiwszy ranne pacierze, udawał się do kościołów, i czy to Mszy Świętej słuchając, czy asystując wystawieniu Najświętszemu Sakramentu, na modlitwie i czytaniu ksiąg pobożnych, całe dni przepędzał, a na noc powracał znowu do zakładu.

Benedykt nadzwyczajnej był pokory; pewnego razu znaczną od przechodzącego dostał jałmużnę, i tę niezwłocznie oddał spotkanemu ubogiemu; spostrzegł to ten który go wsparciem obdarzył, i rozgniewany zbił go bez litości, a on słowa nie wyrzekłszy najspokojniej to przyjął. Innym razem stróż zamiatając ulicę, obruszony, że mu Benedykt o śmiecisko zawadził, uderzył go i aż rozkrwawił. Sługa Boży nie obejrzał się nawet by zobaczyć kto go skrzywdził, i poszedł dalej. Raz w Koloseum, gdzie się najświętsze mieszczą pamiątki, upomniał łagodnie uliczników znieważających to święte miejsce. Ci goniąc za nim, rzucali kamieniami, co widząc jeden z przechodzących, chciał go bronić. A Święty rzekł: Daj im pokój, gdybyś mnie znał, nie inaczej byś mnie traktował”.

W Wielką Środę 1783 r. błogosławiony ten żebrak przyjąwszy według zwyczaju swego Komunię Świętą, przepędził ranek w kościele Najświętszej Maryi Panny del Monti; i w południe wychodząc stamtąd, zemdlał na schodach. Zaniesiono go do domu kupca Zakarellego, przywołano proboszcza który mu udzielił ostatnie Sakramenty Święte, i gdy odmawiano przy nim litanię o Matce Bożej, na słowa: „Święta Marya módl się za nami”, oddał Panu Bogu ducha w dniu 16 kwietnia, mając lat 35. Liczne cuda objawiły zaraz po śmierci Benedykta, świętość tego Sługi Bożego. Stolica Apostolska zarządziła proces kanoniczny, wskutek czego papież Pius IX wpisał go w poczet Błogosławionych 1859 roku.

 

 

Pożytki duchowne.

 

 

Nie wszyscy na jednej drodze uświęcić się mogą, jakkolwiek wszyscy jesteśmy do świętości powołani, i nie ma tego stanu, który by nam jej wzoru nie zostawił. Szukał jej pobożny i prawego serca Benedykt, a kiedy Zrządzeniem Bożym nie mógł się ostać w klasztorze, gdzie jak mu się zdawało, miał dopiero szczytu jej dosięgnąć, Wolą i Duchem Bożym wiedziony, znalazł ją na ostatnim szczeblu społecznym, wśród nędzy i zepsucia jakie ta zwykle prowadzi za sobą. Uczmy się z tego przykładu nie pogardzać nędzarzami, bo nie wiemy jaką niekiedy zasługę ich łachman pokrywa, i pamiętajmy, że i w najtrudniejszych znajdując się okolicznościach, wzywając szczerze Pomocy i Łaski Bożej, a przyłożywszy silnej i doskonałej woli, wzrastać w cnotę, a nawet uświęcić się możemy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

© salveregina.pl 2023