13. LUTEGO
ŻYWOT ŚWIĘTYCH KLEMENSA, BISKUPA I AGATANIELA, MĘCZENNIKÓW.
(żyli około roku 250.)
Źródło: Żywoty Świętych Pańskich Starego i Nowego Testamentu z dzieła Ks. Piotra Skargi, T. I, 1880r.
Ojczyzną Klemensa Świętego była Ancyria w Galacji, matkę miał Zofią, Chrześcijankę, wielce pobożną i zacnego domu, a ojca poganina, którego najusilniejsze starania żony przywieść nie mogły do światła i Prawdy Chrystusowej. Takim więc umarł na duszy i na ciele, zostawiając tego oto młodziuchnego syna, względem którego natchnął Pan Bóg serce matki jego żywą nadzieją, iż męczennikiem dla Imienia Pana swego zostanie. Chowała go wtedy jak zakonnika, ustawicznie mu koronę męczeńską zalecając; a kiedy umierała, taki mu testament zostawiła: Ja synu miły świat – ten opuszczam, a ciebie proszę, Wiarę Chrześcijańską i miłość ku Panu i Odkupicielowi twemu statecznie dochowaj. Nie żałuj zdrowia twego, a żadnych się królów doczesnych, jako mgła mijających, nie lękaj. Niech się w pragnieniach i prośbach moich na tobie nie zawiodę, w nagrodę za to co wycierpiałam dla ciebie, za wychowanie, które ci dałam. Wylej ochotnie krew twoją dla Pana; tym odpłać miłość i starania moje. Niech przez cię błogosławioną między matkami zostanę; gdyż przed Majestatem Bożym na twoje rany i blizny patrząc, pociechę mieć będę.
Tak mówiąc, umarła; a Pan Bóg dał Klemensowi w bogatej i pobożnej jej przyjaciółce drugą matkę, tegoż co i tamta imienia. Ta będąc bezdzietną, przybrała go za syna, i miłowała jak własne dziecko. Kiedy głód wielki nawiedził Galację, skutkiem czego poganie dzieci swe porzucali, zbierał je młody Klemens, i uczyniwszy jakby szpital z domu Zofii, jej kosztem je wychowywał, sam uczył i do Chrztu sposobił; czyniąc ją tym sposobem uczestniczką swych zasług przez udział jaki brała w staraniach i poświęceniu dla osieroconych dziatek. Oceniając Chrześcijanie wysokie cnoty Klemensa, pomimo iż miał dopiero lat 20, obrali go biskupem swoim Ancyriońskim. Odpowiedział godnie dzielny Sługa Boży, przyjętym na siebie obowiązkom; wszakże i w młodych latach czasem bywa stary rozum, zwłaszcza, gdy z osobliwej Łaski, Pan Bóg powołanie i drogę Sam wskaże. Tymczasem zbliżała się i chwila, w której gorące życzenia matki Klemensa spełnić się miały.
Za panowania Dioklecjana cesarza, Domicjan starosta w tej właśnie stronie wyszukując Chrześcijan, Klemensa Świętego z Ancyry do siebie przyzwał. A gdy ten ani Chrystusa Pana się zaprzeć, ani czcić bogów cesarskich nie chciał, zawiesić go na słupie, i żelaznymi hakami szarpać kazał. Zmieniając się w tej okrutnej czynności oprawcy, takie bruzdy po owej roli Bożej do kości wyorali, że sami już patrzeć na tak straszne rany nie mogli. Klemens ani krzyknął, ani jęknął, ani twarzy nie zmienił, jakoby wcale nie cierpiał. Zawstydzony tym starosta, zdjąć go i na ziemi położyć kazał. Ale słudzy patrzeć na niego i tknąć go się nie śmieli, wszystko bowiem ciało odstawało od kości. Zaczął więc znowu Domicjan wyzywać go słowami, ale Męczennik tak mu odpowiedział, iż rozgniewany policzkować go, a potem do ciemnicy odnieść kazał, mniemając że się sam ruszyć nie zdoła. Lecz Klemens powstał, i poszedł o własnej mocy, na co patrząc Domicjan, zawołał: — O wielka siło człowieka tego! Cóżby to było, gdyby nasz cesarz miał żołnierzy z tym sercem i z cierpliwością taką! — Ale przekonawszy się, iż sam nic z nim nie poradzi, posłał go Dioklecjanowi do Rzymu. Było to pierwsze dopiero z męczeństw, jakie ten Święty przez lat 28 ponosił. Cokolwiek okrucieństw człowiek wymyślić zdoła, wszystkich skosztować musiał ten wielki Męczennik.
Skoro przybył do Rzymu, starał się Dioklecjan długimi namowami skłonić go do złożenia bożkom ofiary, a kiedy niczym zwyciężyć go nie mógł, kazał wnieść koło tortur, a w miejscu gdzie się obracać miało, ciasne pod spodem uczynić wyjście. Przywiązany i obracany na owym kole Klemens, gdy był na wierzchu, prętami go żelaznymi bito, a gdy pod spodem, koło ponad ciasnym przechodząc wyjściem, wszystkie mu kości druzgotało, i ciało już porosłe, na nowo targało. Aż Pan Bóg cud uczynił, koło pękło, w kawałki się rozlatując, a Klemens zdrowy na nogach stanął. Wielu patrzących na to Rzymian uwierzyło w Chrystusa Pana; cisnęli się więc do więzienia Klemensa, a ten chrzcił ich i nauczał. Dowiedziawszy się o tym cesarz, pojmać ich wszystkich i poza miastem wytracić kazał. Wyłączono wszakże z pomiędzy nich jednego imieniem Agataniela, którego Pan Bóg na większe przy Klemensie zachować chciał męki.
Rozjątrzony Dioklecjan widokiem cudownie uzdrowionego Męczennika, suchymi żyłami wołowymi bić, i znowu osękami żelaznymi drzeć mu ciało kazał. On z wielką spokojnością Pana Boga chwalił, iż mu dał za Swe Imię cierpieć tam właśnie, gdzie Piotr Święty i tylu innych dla Niego śmierć poniosło. Zdziwiony Dioklecjan cierpliwą wytrwałością jego kazał opisać ściśle wszystko, co Klemens przeniósł w Ancyrze i w Rzymie, i z wielkim żalem ludu Rzymskiego wyprawił go do Nikomedii do cesarza Maxymiana, wyznając, iż nigdy podobnie cudownego człowieka nie widział. Gdy po drodze do Rodu przypłynęli, Biskup tamtejszy prosił żołnierzy, aby Męczennika wolno do kościoła puścili, na co gdy zezwolili, Klemens w kościele Mszę Świętą odprawił, wielu chorych w mieście zleczył, i na okręt powrócił.
Skoro przybył do Nikomedii, a Maxymian listy przeczytał i wielkie serce Klemensa z twarzy jego poznał, sam dla sromoty własnej bawić się nim nie chcąc, dał go w moc niejakiemu Agrypinowi. Ten spytawszy Klemensa i Agataniela co byli za jedni? i odebrawszy odpowiedź: Jesteśmy Chrześcijanie, słudzy Chrystusa. Kazał ich policzkować, rózgami i żyłami ćwiczyć, a nareszcie lwom na pożarcie wyrzucić. Ale bestie tknąć ich nie chciały. Rozpalono wtedy długie i grube żelazne druty i począwszy od małego palca u ręki, przeszywano nimi aż do ramienia ręce męczenników. Wtenże sam sposób przeszyto im na wskroś plecy i tak dalej z kolei dziurawiąc całe ich ciała. Aż lud politowaniem i oburzeniem zdjęty wytrzymać dłużej nie mogąc, porwawszy kamienie, miotać je na Agrypina począł, wołając, aby ich puścił, a takiego nie czynił okrucieństwa. I musiał starosta z placu uciekać, a męczennicy poszli na górę Piramin zwaną, gdzie gdy ich znaleziono, kazał im dziki ów tyran wszystkie kości połamać, i w wór je włożywszy z onej góry po skałach zrzucić w morze. I tak też uczyniono; wszyscy myśleli, że skazani zginęli bezpowrotnie, lecz Chrześcijanie ciał ich szukający, ujrzeli one wory po wierzchu pływające. Dojechawszy tam i zabrawszy takowe, o Cudzie Mocy Bożej! Obudwóch męczenników żywych, i tak zdrowych znaleźli, iż ani znaku zadawanych im katowni na nich nie pozostało. Przyszli przeto do miasta, ukazując się na rynku, i wielu chorych zleczyli słowem swoim, napełniając radością mieszkańców jego. Agrypin zaś kusić się więcej o nich nie chcąc, opowiedział dziwne owe cuda Maxymianowi, który ich do Ancyry, do niejakiego księcia Kurcjusza odesłał z poleceniem, aby ich do ofiar przymusił lub ukarał.
Kurcjusz łagodną namową nic nie podoławszy, kazał ich na palu przywiązać, pod pachami żelaznymi blachami palić, a potem biczami ćwiczyć. Co gdy żadnego nie przyniosło skutku, włożono im na głowy rozpalone w ogniu przyłbice, a Klemens westchnąwszy, zawołał: — O wodo żywa i zbawienny deszczu, spuść się na nas! wybawiłeś z wody, wybaw i z ognia sługi Twoje. — W tejże chwili ostygły przyłbice, a książę patrząc na to zdumiał się wielce i użaliwszy się Męczenników, do więzienia ich odesłał. Przekonawszy się wszakże iż nic z nimi nie poradzi, posłał ich Domicjuszowi do miasta Amazeny, aby on ich sądził, i jako nieposłusznych pokarał. Ten w niegaszone wapno wrzucić ich kazał, mniemając, ze tam niemylnie zgorzeć muszą. Lecz gdy nazajutrz wyjęto ich z dołu, znaleziono Męczenników całych i zdrowych. Widząc to dwaj żołnierze Fengo i Eukarpus, w Chrystusa Pana uwierzyli, a wyznawszy go przed urzędem, na krzyż wbici zostali. Klemensowi i Agatanielowi wyrzynano pasy ciała na grzbiecie, bito ich rózgami, ale to wszystko odstępstwa od Wiary na nich nie wymogło. Rozciągnięto ich wtedy na żelaznych łóżkach, pod którymi położony był ogień i łańcuchami powiązanych, pieczono tak okrutnie. Zasnęli Święci na owych łóżkach, a gdy ich zdjęto, mniemając że pomarli, żywych i zdrowych ujrzano.
Zrozumiawszy Domicjusz, iż daremne czyni usiłowania, ażeby ich zgubić, odesłał ich znowu do Maxymiana cesarza, do Tarsu. W drodze tej wiele dolegliwości sami cierpiąc, innym dobrze czynili; choroby od ludzi oddalali, i samym dotykaniem niemocy leczyli. Nie wiedząc już Maxymian co miał z nimi poczynać, kazał rozpalić wysoki piec bardzo silnie, i Męczenników weń wrzucić. Noc i dzień cały przebyli tam Święci, a i włos jeden na ich głowach nie spłonął. Zdumiały cesarz skazał ich do więzienia na lat 4, które gdy tam z weselem ducha i chwaląc Pana Boga przebyli, podał ich w ręce jednego pogańskiego kapłana, srogiego i wymownego człowieka, który już był wielu Chrześcijan zdradził i wymordował.
Ten bić ich kazał od stóp do głowy tak, iż im znowu kości i stawy się ukazały. Sądząc okrutnik, iż umrzeć już muszą, zdjąć ich z palów kazał; skoro ujrzał, iż nie tylko że żyją, ale i chodzić mogą, zawstydziwszy się, sam omdlał, i jak chorego do domu go poniesiono. Gdy do więzienia wracali Męczennicy, padało z nich odbite ciało, które z prochem zbierając Chrześcijanie, za wielki skarb sobie chowali. Cesarz dowiedziawszy się o wszystkim, śmiał się z daremnych pogróżek kapłana, gdy jeden z panów radnych imieniem Maxym zawołał: — Daj ich na moje ręce cesarzu, a ja albo ich namówię, albo niemylnie potracę. Ale i ten na próżno się wysilał; kazał nabić w ziemię gwoździ ostrych, gęsto i na stopę wysokich, na nich Klemensa Świętego na wznak położyć, i bić mocno kijami. Agatanielowi zaś rozpuszczony ołów lać na głowę. Tyle cierpiący Święci umrzeć wszakże nie mogli, Pan Bóg zatrzymywał ich dusze w tak znękanych już ciałach. Zwyciężony tym cudem Maxym, cesarzowi się z dalszej do tego posługi wymówił. Zastąpił go Pers jeden imieniem Afrodyzjusz, który ofiarował usługi swe cesarzowi w chwili, gdy ten chciał już Męczenników na wieczne skazać więzienie.
Dobrowolny ów oprawca kazał im nazajutrz wielkich kamieni u szyi nawiązać, i tak ich włóczyć po mieście mniemając, że tern pospólstwo pobudzi, że ich ukamienują. Ale Pan Bóg zrządził inaczej, lud bowiem podziwiając wielką wytrwałość i cierpliwość Świętych, brał ich za aniołów i sam się do Chrystusa Pana nawracał. Nic wtedy nie sprawiwszy, zaniechał ich Afrodyzjusz, a cesarz osadził ich w ciemnym i ohydnym więzieniu, gdzie tak długo siedzieli, że straży sprzykrzyło się ich pilnować. I gdy nowy cesarz nastał, poszli do niego z urzędu, mówiąc: — Co czynić z tymi, co są nieśmiertelni, a nikt ich zabić nie może? Zapytał, skąd są rodem? A dowiedziawszy się, że z Ancyry, tam ich odesłał do starosty Lucjusza, na bogi swe narzekając, że im życia odebrać nie umieją.
Lucjusz w ciężkie ich więzienie wtrącił, żelazem i kamieniami ciała ich przyłożywszy, tak że się ruszyć nie mogli. Przyzwał potem Agataniela i pilnie go namawiał, aby się upamiętał. Gdy to nie pomogło, żelazne pręciki rozpalone do uszu mu przykładano, i pochodniami boki palono. Chwalił Pana Boga za wszystko Agataniel, a prosił, aby mu dał cierpliwość do końca. Zwątpiwszy Lucjusz o swym zwycięstwie, ściąć go rozkazał. I tak ów święty towarzysz Klemensa po wieczną poszedł po długich mękach, zapłatę. Klemensowi Świętemu kazał Lucjusz w owym ciężkim więzieniu codziennie twarz i głowę nasiekać. Tak więc nurzał się w krwi swojej, ochłody znowu i zleczenia z Nieba doznając. Aż czasu jednego w dzień Trzech Króli, Zofia, owa przybrana matka, do więzienia się ze sługami swymi dostawszy, Męczennika pomimo straży cicho stamtąd wywiodła, ochędożnie przybrała i do kościoła go poprowadziła. Tam Mąż Święty Mszę biskupią odprawił i swe owieczki Ciałem Bożym nakarmił. Po Mszy Świętej dowiedziawszy się urząd, że jest w kościele, przy ołtarzu głowę jego ściąć kazał. Przy nim też dwóch Diakonów zabito. Tak skończył ten niesłychany Męczennik, jednając sobie koronę niezwyciężonej swej cierpliwości tam, gdzie z Chrystusem Panem króluje na wieki wieków. Amen.
Uwaga.
Jakże gorącą była miłość ku Panu Bogu matki Klemensa Świętego, kiedy nie mogąc sama nadprzyrodzoną śmiercią umrzeć dla Chrystusa Pana, syna swego jedynego gorliwie do męczeństwa zagrzewa. Powiada: — Dlategom cię synu urodziła, abyś krew twą dla Wiary Chrystusowej przelał. — Niechże się zawstydzą matki, które swych dziatek na Służbę Bożą żałują, zamiast wysokie uznawać w tym szczęście. Jeśli ta, co królów rodzi, sławę ma u świata, o ileż większą u Pana Boga mieć będzie ta, która kapłanów i Świętych Panu Bogu daje. Żywot taki tu na ziemi, jak i w Niebie sławion będzie; ona zaś usłyszy te słowa: „Błogosławiona matka, która takiego syna urodziła, i piersi które go wykarmiły”.
Oddawał Pan Bóg ciała Świętych w moc prześladowcom. Wszakże, aby się pokazać Panem życia i śmierci, a iż bez Woli Jego i włos z głowy nie spada, dowód nam wielki na tym Świętym zostawił. A więc nie bójmy się ludzi, gdy dla wyznania Prawdy Bożej, głowy nadstawić nam przyjdzie. Nie potrafią nam oni odebrać życia, dopóki Sam Pan Bóg dla czci Swej, a dla zbawienia naszego, potrzebnym tego nie uzna. To też gdy Piłat mocą się swoją chlubił, mówiąc do Zbawiciela: — Nie wiesz, iż mam moc cię ukrzyżować, albo też puścić. — Powiedział Pan Jezus: „Żadnej mocy nie miałbyś nade Mną, gdyby ci z góry daną nie była”.
© salveregina.pl 2023